Ostatni sprawdzian przed serią maratonów

Sobota, 18 czerwca 2011Przejechane 139.24km w terenie 50.00km

Czas 07:07h średnia 19.57km/h

Temperatura 25.0°C

 

Najbliższe weekendy, jeśli wszystko ułoży się zgodnie z moim planem, będę miał zajęte przez maratony, które odbędą się w mniejszej lub dalszej okolicy. Z racji tego nie będzie czasu na swobodne całodzienne włóczenie się w soboty. Korzystając z ostatniej okazji pojechałem pociągiem do Skarżyska, aby zaliczyć trasę na Kamień Michniowski, Starachowice, Wąchock i Iłżę. Ten wypad miał także odpowiedzieć mi na co mogę liczyć podczas startów w wspomnianych wcześniej maratonach.
Po wyładowaniu się z pociągu na dworcu w Skarżysku udałem się od razu prosto na Rejów. Dalej piaszczysta drogą, potem ścieżką dojechałem do metalowej kładki by szutrówka dojechać do stacji kolejowej przed Suchedniowem. Zatrzymałem się w cieniu, zdjąłem krótkie szorty, które zakładam, żeby w pociągu nie wzbudzać wielkiego zainteresowania, niemal odlewam się środkiem przeciw robactwu, łykam banana i ruszam zielonym szlakiem na Wykus. Początek szlaku nie jest wygodny dla roweru. Zawsze jest na nim dużo kolein, czasami mija się błotne kałuże, ale dzięki temu można ćwiczyć technikę jazdy. Przy jednej z takich przeszkód nie zauważyłem koleiny ukrytej w trawie i zaliczam klasyczny lot przez kierownicę. Ogólnie nic mi się nie stało bo prędkość była minimalna, chociaż nabiłem sobie siniaka na nodze, który teraz prezentuje się w pięknych odcieniach żółtego i fioletowego.
Po tym lekko wyrypiastym początku dojechałem do miejscowości Mostki. Stąd dalej szlakiem, który nie jest już rozjeżdżony. Wjeżdżając na niego troszkę się pogubiłem, ponieważ wokół zalewu chyba jest robiona ścieżka pieszo-rowerowa i tym samym droga była rozkopana. Jednak szybko znajduję właściwy wjazd do lasu. Tutaj jadąc zauważyłem, że wzdłuż szlaku wiszą niebieskie taśmy. Czyżby już wstępne znakowanie na ślr? W każdym razie po drodze znów wkurzyłem się na leśników. Zrobili ścinkę i oczywiście wszystkie gałęzie powrzucane na ścieżkę. O rozjechaniu drogi nie wspomnę. Nigdy tam nie było piachu, ale teraz już jest. Na tą chwilę dla mnie największymi szkodnikami w lesie są sami leśnicy. Z takimi myślami dotarłem do leśniczówki Kaczka.

Próbuję dojechać terenem do czarnego szlaku rowerowego. Na mapach jest niby ścieżka, ale w rzeczywistości część nie nadaje się do jazdy. Nie piszę, że jest nie przejezdna, bo jednak przejechałem, ale tylko dlatego, że ktoś niedawno musiał tędy także się przebijać. Wygnieciona trawa to był mój jedyny drogowskaz. Dotarłem w końcu do rowerówki, znów można było normalnie jechać. W między czasie zniknęły niebieskie taśmy.

Kieruję się na Burzący Stok. W większości ten fragment to szeroka szutrówka, więc bez większych emocji. Natomiast ostatnie kilkaset metrów po zjechaniu z drogi jest co najmniej dobre. Co prawda są tam szeroko wyjeżdżone wertepy, ale w tym wszystkim najlepszy jest singielek, który wije się z jednej strony na drugą, blisko drzew, między drzewami. Chyba najbardziej sympatyczny odcinek jaki przejechałem tego dnia. Niestety krótki, bo już pojawiło się żródło.

Od tego momentu zaczyna się podjazd na Kamień Michniowski. Pierwszy kilometr znów wertepiasty, ale do przejechania. Nie to co ostatnio, gdy było błoto po kostki. Dalej ciemny las i taka oto droga. Całkiem fajna.

Po wjechaniu prawie na szczyt zaliczyłem kilka krótkich zjazdów by dotrzeć pod kapliczkę św. Barbary. Widok dzisiaj trochę gorszy bo pochmurno. Zawijam więc na Orzechówkę. Kawałek podjazdu, potem zjazd i zaczął się asfalt. Niby łatwiej, ale podjazd nadal kopie tyłem. Przez wjechaniem na słynne brukowane drogi w Sieradowickim Parku Krajobrazowym, zrobiłem sobie przerwę na banana. Po uzupełnieniu sił ruszyłem. Na razie byłem jeszcze nie zjechany, więc kocie łby nie była takie straszne.

Po dojechaniu do Bronkowic zaczęła się cała sekcja szybkich zjazdów i niestety nie tak szybkich podjazdów. Przynajmniej w moim wykonaniu. Jednak taki trud opaca się, bo krajobraz przedni. Na koniec podjazd do miejscowości Radkowice-Kolonia. Sporo sił tam dzisiaj zużyłem. Tak dużo, że jadąc do skrzyżowania w Radkowicach chyba pierwszy raz w tym sezonie mnie ktoś wyprzedził - szosowiec, więc niech jedzie swoje. Na skrzyżowaniu skręciłem na czerwoną rowerówkę i pojechałem w stronę Starachowic. W okolicach zalewu Lubianka odbiłem na Ostre Górki. Na początek nawierzchnia do wyboru: piach albo bruk. Dziś wybrałem piach, ale potem gdy zaczyna się podjazd zostaje tylko jedyna słuszna opcja, czyli tylko bruk. I to jaki. Zero możliwości złapaniu rytmu, aż chciałem zatrzymać się, rzucić rower w krzaki i dalej pójść pieszo. Trochę lepiej było przy podjeździe do Rataj. Wjechałem na asfalt i 'Och, co za błogosławieństwo'. Na dodatek wiatr w plecy, więc przez Wąchock przelatuję prawie na luzie.
Kolejna już przerwa na banana i zastanawiam się czy prosto do Radomia czy na wzgórze zamkowe do Iłży. Jak się powiedziało AAA to trzeba i BBB czyli do Iłży. Zaczął padać lekko deszcz co zasiało w mnie wątpliwości czy to dobry wybór, ale nie zawracam. Cały czas równa szutrówka, a po przecięciu szosy asfalt. Szkoda, bo jeszcze w tamtym roku była szutrówka. W miejscowości Lipie skręcam na północ i zaczyna padać. I to konkretnie. Zanim dojechałem do Małyszyna Starego Plecak już dobre nasiąkł wodą. Zakładam pokrowiec, chociaż jakby powoli przestawało lać. O tej chwili trasa cały czas asfaltem. Szutrowe odcinki zniknęły od tamtego roku.
W Iłży jakby sucho, chyba mało tutaj padało. Obowiązkowo wjazd na wzgórze zamkowe. Jakoś nie wydało mi się dzisiaj ono ciężkie do podjechania.

Zjazd z powrotem do miast, kilka minut odpoczynku i zacząłem już powrót do Radomia. Trasa standardowa, czyli przez Pakosław, Wierzbicę, Rudę Wielką, Kowalę. Po wcześniejszych tego dnia odcinkach prawie zrobiło się nudziarsko. Bez większych emocji, za to coraz bardziej z językiem na brodzie.
Mapka:

 

Wieczorowo-letnia przewózka

Piątek, 17 czerwca 2011Przejechane 35.53km w terenie 0.00km

Czas 01:17h średnia 27.69km/h

Temperatura 17.0°C

 

Nareszcie udało mi się wyjść na rower w piątek przy jeszcze za dnia. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale można jeszcze było śmignąć bez włączonych światełek. Pognałem pod lotnisko aeroklubu w Piastowie, bo od dłuższego czasu nie byłem w tamtej okolicy.
Samopoczucie: przeciętne; pół dnia przeżywałem sensacje z brzuchem + trochę za lekko się ubrałem.

 

Altana

Niedziela, 12 czerwca 2011Przejechane 103.71km w terenie 6.00km

Czas 04:24h średnia 23.57km/h

Temperatura 23.0°C

 

Wczorajsza runda przez puszczę sprawiła mi masę przyjemności i chociaż rano czułem ją w nogach zastanawiałem się czy jej nie powtórzyć. Monotonia nie jest jednak dobra przy jeździe rowerem, dlatego odpuściłem sobie. Czułem jednak moc na większe wyznania niż kolejna wycieczka od Domaniowa, a ponieważ pociąg do Skarżyska już odjechał znów wybrałem się szosowo na Altanę. Co prawda wiatr nie zachęcał do jazdy po otwartym terenie, ale wmówiłem sobie skutecznie, że jazda pod wiatr to najlepsza symulacja podjazdu.
W drodze do Szydłowca dużo tej symulacji nie było. Wiatr kręcił, raz wiało z przodu, raz z tyłu, ale przez większość trasy z boku. Po minięciu Szydłowca droga zaczyna prowadzić przez las i tym samym wiatr znika za to zaczyna się powolny podjazd do wsi Hucisko. Po skręcie na Hucisko i pierwszą wioskę jest jeszcze płasko, ale jak tylko kończą się zabudowania zaczyna się najlepsze. Nie wiem czy jest tam z dwa kilometry, ale z człowieka o razu wychodzi sok. Chociaż jest to masakrujące uczucie, cała okolica słyszy moje dyszenie, sprawia mi dziką satysfakcję. Ostatni odcinek pod Altanę po wystających kamieniach staram się podjechać bokiem po ściółce. Nie telepie tak. Nim się dobrze zsapałem byłem już na górze.

Zjechałem dalej zielonym szlakiem w kierunku Ciechostowic by potem jeszcze raz zaatakować górkę od wschodniej strony korzeniasto-kamienistym podjazdem. Fajny jest, ale jak będzie puszczony tędy maraton mazovii to spacerowicze mogą mocno utrudnić jechanie. Jest tam masa wyrw, luźnych kamieni i optymalny tor prowadzi raz lewą drugi raz prawą stroną a płynna zmiana strony nie zawsze jest możliwa.
Zjazd do Huciska nadal wyrypiasty, ale jest na niego sposób. Trzeba jechać bokiem po igliwiu, a nie środkiem. Wtedy prawie nie ma wystających niespodzianek z ziemi. Minus tego rozwiązania to mijane drzewa czasami na kilka centymetrów. Przy 50kmh mam trochę stracha, żeby się na którymś nie zawinąć.
Dojechałem do końca asfaltu w Hucisku i zrobiłem przerwę na kawałek zabranego ciasta. Po szamaniu zacząłem powrót, który wypruł ze mnie ostatnie siły. Okropnie wiało cały czas prosto w twarz.

 

Puszcza Kozienicka

Sobota, 11 czerwca 2011Przejechane 92.83km w terenie 54.00km

Czas 04:15h średnia 21.84km/h

Temperatura 21.0°C

 

Wyspany i dobrze odżywiony wybrałem się w teren i jechało mi się świetnie. Już zaczynałem się martwić, że coś zez mną jest nie, bo ostatnie wypady terenowe kończyły się zgonem gdzieś po drodze. Tym razem było bez kryzysów, więc zgadza się teza, że odpowiednia ilość snu to podstawa przy wysiłku wytrzymałościowym.
Podczas wycieczki zaliczyłem wszystkie ciekawsze miejsca w puszczy w okolicach Radomia. Kolejno były to: Wielka Góra, Królewskie Źródła, Górki Miłosne, Mysie Górki i na koniec jeszcze raz Wielka Góra. Po wczorajszym deszczu odcinki piaszczyste czy wręcz piaskownice zrobiły się w miarę twarde. O dziwo pomimo tego wczorajszego deszczu po drodze w puszczy zniknęły wszystkie przeprawy wodno-błotne i wróciłem w miarę czystym rowerem. Poza tym spokój, cisza, świeże powietrze, brak wiatru. Tego mi było trzeba.

Wracając przy kładce, tej z dwóch dech w dziurą pomiędzy, która w poprzednim roku została podmyta i jeszcze dzisiaj składała się jednej bujającej się deski, spotkałem faceta, który właśnie skończył częściowo naprawiać tą kładkę. Wciął krzaczory, które już zarastały przeprawę, dodał podporę na środku, więc deska się nie buja i można nawet przejechać po niej rowerem. Powiedział, że doda jeszcze drugą deskę, więc będzie tak jak dawniej. Ciekawe czy będzie nadal szczelina na całej długości akurat o szerokości opony. Trzeba przyznać, że to nadawało smaczku tej kładce.

 

Nowa pętla w ciemnościach i w deszczu

Piątek, 10 czerwca 2011Przejechane 32.27km w terenie 0.00km

Czas 01:11h średnia 27.27km/h

Temperatura 17.0°C

 

Już się powoli przyzwyczajam, że wszystko jest przeciwko moim planom weekendowym. W poprzedni pogoda była super a ja musiałem dłużej w piątek zostać w pracy, potem bonusowo do pracy w sobotę późnym wieczorem, w niedzielę odsypiałem. W ten mam luz, a pogoda pod psem jak na czerwiec. Cóż miałem zrobić. Ubrałem się na długo i początkowo przy lekkiej mżawce przechodzącej później w deszcz przejechałem jeden z moich standardów.
Samopoczucie: bardzo dobre.

PS. W sobotę założyłem nowy łańcuch xtr, który jeszcze w ubiegłym roku nabyłem po dość okazyjnej cenie, ale dopiero dziś miałem sposobność sprawdzić czy jest jakaś różnica w działaniu porównując do łańcucha xt. Odniosłem wrażenie, że łańcuch jest przyjemnie bardziej miękki. Być może to zasługa innego materiału, z którego zrobione są tulejki. No i pierwszą część z asortymentu xtr'a już mam. Teraz kolej na zmieniarkę z przodu i jak wygram w totka korbę, ale to już na pewno przy innej ramie.

 

Objazd Szydłowca - przymiarka

Sobota, 4 czerwca 2011Przejechane 82.21km w terenie 25.00km

Czas 04:22h średnia 18.83km/h

Temperatura 27.0°C

 

Jakiś czas wisi już na stronie mazovii mapka tegorocznego maratonu w Szydłowcu. Z Radomia mam wygodny dojazd pociągiem, dlatego wygrałem się sprawdzić tak trasa wygląda w terenie, ponieważ wydaje mi się, że będzie ciekawsza niż rok temu, szczególnie druga cześć trasy. Start tak samo jak poprzednio z rynku.

Zaczyna się przyjemnie, ale potem nie było mi tak wesoło.

Niestety nie przejechałem całej trasy, ba nawet połowy, bo brakło mi sił i czasu. Na tą chwilę muszę napisać, że ktoś ją wytyczył chyba tylko na podstawie mapy, bo w rzeczywistości wiele odcinków jest zwyczajnie nieprzejezdnych na tą chwilę. O ile błoto może wyschnąć to zwalone przez trasę drzewa same nie znikną. I nie chodzi mi, że pień leży jest w poprzek ścieżki, tylko leży on z całym dorobkiem, konarami i gałęziami. Przejście przez taką przeszkodę z rowerem jest już pewnym wyczynem. Na odcinku trasy od zjazdu z asfaltu w lesie do cmentarza partyzanckiego moim zdaniem nie da się jechać rower. Co kilkanaście metrów trzeba schodzić i przeprowadzać rower, bo półmetrowych kolein nie da się przejechać.

Po dotarciu od żółtego szlaku musiałem chwilę odsapnąć.

Od cmentarza na Skarbową Górę bez większych zmian w porównaniu do poprzedniego roku. Do Bukowej Góry przyjemny kawałek, dobre miejsce do polepszenia swojej pozycji.

Natomiast prosta przez Bukową Górę do miejscowości Łazy rozpływa się w lesie. Próbując objechać ten kawałem wpakowałem się w takie błoto, że nie pamiętam, żebym po gorszym jechał. Kilkaset metrów i koła kompletnie okleiły się błotem. Idą zapadałem się powyżej kostek.
W miejscowości Majdów nie mogłem znaleźć zjazdu z asfaltu i olałem jechanie zgodnie z mapką. W Hucisku byłem już tak skołowany, że nie widziałem sensu kontynuowania objazdu tym bardziej, że zależało mi na wcześniejszym powrocie do domu i nie wypluciu się z sił do końca dnia.
Ogólnie nie udał mi się ten wypad do Szydłowca.
Więcej zdjęć z objazdu tutaj. Będą uzupełnione o kolejne z dalszej części trasy.

Mapka:

 

Nowa pętla

Piątek, 3 czerwca 2011Przejechane 32.09km w terenie 0.00km

Czas 01:06h średnia 29.17km/h

Temperatura 21.0°C

 

Nastawiłem się w końcu uda mi się pojeździć normalnie w dzień, ale nie. Zawsze coś musi stanąć na drodze i znów na światełkach przeturlałem się po okolicznych wioskach. Dobre i tyle, zawsze wkurw z człowieka zejdzie i nie nosi po domu.
Samopoczucie: bardzo dobre, prawie idealne.

 

Podjazdy na Altanie

Niedziela, 29 maja 2011Przejechane 111.07km w terenie 13.00km

Czas 04:45h średnia 23.38km/h

Temperatura 21.0°C

 

Nareszcie przestało padać, ale plany na ten weekend wzięły w łeb. W sobotę wieczorem już mnie lekka złość roznosiła, że nie udało się mi nawet wyciągnąć roweru na zewnątrz. W piątek się rozpadało, a nie chciałem jeździć po nocy w deszczu. Łudziłem się wbrew prognozie pogody, że następnego dnia będą lepsze warunki do jazdy. Ale w sobotę rano chciałem trochę pospać, potem inne sprawy, a popołudniu co chwilę padało i to nie był raczej lekki deszczyk. W niedzielę byłem ograniczony czasowo i tym samym odpadło całodniowe włóczenie się z rowerem.
Na sobotę miałem zaplanowany wypad pociągiem w okolice Szydłowca, którego nie udało się zrealizować. Mimo to chciałem choć w jakimś minimalnym stopniu wykonać plan, więc w niedzielę rowerem podjechałem do Szydłowca i zrobiłem rozpoznanie w okolicach Altany. Szczególnie interesował mnie podjazd z Ciechostowic od wschodniej strony. Już podjeżdżając od Huciska zauważyłem, że od ostatniego razu zmieniła się nawierzchnia. Pewnie to przez wczorajsze deszcze pojawił się piach i więcej wystających kamieni z ziemi. Dodatkowo było sporo luźnych kamieni. Wszystkie wilgotne co oznaczało uślizgiwanie się na nich koła. Na zjeździe południową stroną miejscami wymyta ścieżka z luźnymi kamieniami potrafiła mnie zaskoczyć. To samo było na podjeździe z Ciechostowic tyle, że tym razem jechałem pod górę. Chociaż komary zgryzł okrutnie, meszki właziły za kołnierz warto było jechać prawie 90 kilometrów w obie strony. Lubię jak przy podjeżdżaniu trzeba się zastanawiać, którą stronę wybrać, w którym miejscu przejechać wyrwę, a pod kołami są kamienie zamiast piachu.

Czas gonił, więc tylko dwa razy przejechałem się tym podjazdem. Wracając musiał być obowiązkowo zaliczony koniec asfaltu w Hucisku. W tym czasie przy przydrożnej kapliczce odprawiana była majówka, śpiew niósł się po wsi a przede mną najlepsza panorama w okolicach Radomia. Można było poczuć namiastkę gór.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem czy w najbliższy weekend uda mi się wybrać znów w te okolice. Muszę wyjątkowo stawić się do pracy w sobotę wieczorem czy raczej w już w nocy na wdrożenie.

Mapka:

 

Testowanie spodenek Endura MT500

Niedziela, 22 maja 2011Przejechane 83.83km w terenie 11.00km

Czas 03:25h średnia 24.54km/h

Temperatura 29.0°C

 

... a raczej przekonanie się, czy to dobrze wydane pieniądze. O testowaniu można mówić gdy coś zostanie użyte próbnie i dopiero wtedy podejmowana jest decyzja o zakupie. Z ciuchami tak łatwo nie ma i zawsze jest nutka niepewności. Tym bardziej, że znalezienie w sklepach porządnych spodenek oraz tym samym ich przymierzenie jest często bardzo trudne, a i tak prawda wychodzi dopiero podczas jazdy na rowerze. Przy kupowaniu przez internet ryzyko nietrafionego zakupu dodatkowo rośnie, więc decyzję trzeba dokładnie przemyśleć.
Dlaczego zdecydowałem się na wcale nietanie spodenki? W ciągu dwóch lat jazdy w obcisłych kupiłem 4 pary. Każda po mniej więcej 90 złotych a sądzę, że te starczą na dłużej. Początkowo pod uwagę brałem całkiem innych producentów, ale były to propozycje raczej na szosę, a chciałem coś co nie rozerwie się przy pierwszej wywrotce. I w taki sposób poddałem się marketingowi endury, że ta ich propozycja powinna wytrzymać trudy jazdy w terenie. Nastawiłem się ściąganie spodenek z CRC, ale pojawiła się rozmiarówka w polskim sklepie, w którym mam rabat, wysyłka gratis, dlatego uznałem, że warto skorzystać.
Angielskojęzyczne recenzje rozpływają się w zachwytach nad tymi spodenkami. Polskie również chwalą produkt endury, ale zwracają uwagę na kilka niedociągnięć. Przy pierwszym kontakcie materiał wydaje się być 'mięsisty'. Nie jest to zwykła lycra z jaką miałem dotychczas do czynienia. Nie świeci się tak w słońcu, ale i nie jest tak elastyczna. Trzeba dobrze trafić w rozmiar, ale tutaj rozmiarówka jest jak najbardziej normalna. Nogawki mają odpowiednią szerokość, ponieważ do tej pory zawsze jeśli w pasie wszystko mi pasowało to nogawki były lekko za wąskie. Przy MT500 jest dla mnie idealnie. Z drugiej strony trzeba przyznać, że nogawki są krótsze niż przy innych modelach. Producent chwali się najwyższą jakością wykonania, ale w moim egzemplarzu trafiły się odstające tu i tam nitki. Poza tym od strony materiałów nie ma się do czego przyczepić.

Kliknij w zdjęcie, aby zobaczyć więcej.

Po założeniu tych moich pierwszych spodenek na szelkach ujawnia się pierwszy i jedyny na razie zauważony przeze mnie minus a opisywany także na sieci problem. Mianowicie wkładka podczas chodzenia odstaje od tyłka. Trochę jest to denerwujące. Jednak po wskoczeniu na rower ten mankament znika. Spodenki idealnie układają się do ciała. Zaskakuje mnie brak gumki w pasie i związane z tym uczucie lekkości. Dotychczas tego nie zauważałem, ale jednak gumka w pasie trochę uwiera. Szelek na ramionach w ogóle nie czuję, ale może związane jest to z ubieraniem zawsze plecaka. Siatka na plecach sprawdza się bardzo dobrze, jedynie dziwne uczucie mam na brzuchu, ale to pewnie kwestia przyzwyczajenia.
Na rower wyszedłem gdy w słońcu było około 30 stopnie. Chociaż materiał MT500 sprawia wrażenie grubego nie było mi za ciepło. Było dokładnie tak samo jak przy zwykłych spodenkach. Początkowo nie byłem zachwycony komfortem wkładki, ale to przez zapewne przez wczorajszy wypad. Potem z kolejnymi kilometrami było coraz lepiej.
W drodze powrotnej złapała mnie burza. Temperatura spadła o ponad 10 stopni, ale nadal było mi ciepło. Tutaj pokazała się duża zaleta tych spodenek. Poniżej 20 stopni niechętnie zakładałem krótkie, bo najzwyczajniej zawsze marzłem. Teraz będę mógł zejść do 18 stopni. Ponieważ trochę ulało szybko całe ubranie przemokło, ale nadal nie czułem dyskomfortu zimna. Plecy od spodenek chronią od zimna okolice nerek, co jest kolejną zaletą spodenek na szelkach.
Podsumowując jestem zadowolony z zakupu spodenek MT500. Dzisiaj sprawdziłem je głównie jadąc asfaltem. Za tydzień spróbuję zobaczyć jak sprawują się podczas bardziej terenowej jazdy.

 

Z Warszawy do Radomia 2011

Sobota, 21 maja 2011Przejechane 149.61km w terenie 30.00km

Czas 06:32h średnia 22.90km/h

Temperatura 28.0°C

 

Trasa tegorocznej wycieczki rowerem z Warszawy do Radomia nie była planowana już podczas zimowych wieczorów. Po prostu zabierając rower do stolicy na maraton w Legionowie naturalnym wydał mi się pomysł powrotu następnego weekendu na kołach do Radomia. Oczywiście wiele zależało od pogody, ale w ostatnich dniach panowały doskonałe letnie warunki. Co prawda na sobotę zapowiadane były burze i po podjęciu decyzji, że jadę, nastawiłem się na możliwość deszczowych warunków to po drodze nie widziałem nigdzie nawet skrawka chmur. Wypad przebiegłby zgodnie z zamysłem, jednak przez cały tydzień zaniedbałem kwestię długości snu. Przed sobotą spałem kolejno po pięć, siedem i sześć godzin za co później zapłaciłem na trasie. Zacznę jednak od początku.
Pierwsze kilometry to przetoczenie się przez Warszawę. Chociaż to sobota wcześnie rano to miasto nie było wyludnione. Pogoda taka jeszcze niewyraźna, więc zastanawiałem się czy złapie mnie po drodze deszcz. Trochę upierdliwy był początek, bo co chwila trzeba zatrzymać się na światłach, ale po dojechaniu do Lasu Kabackiego mogę już odetchnąć pełną piersią. Potem przemknąłem przez rozkopany Konstancin, ale dla roweru to nie problem. Dalej asfaltem dojechałem do miejscowości Gassy i już byłem na wale wiślanym. W tym miejscu zrobiłem pierwszy przystanek. Zrzuciłem cienką bluzę, luźne krótkie spodnie, zjadłem banana i ruszyłem singlem po wale. W porównaniu do poprzednich razy jak tu byłem odcinek ten jest dużo bardziej zarośnięty przez zielsko. Miejscami trawa była dobrze powyżej kolan, mimo to nie przeszkadzała, bo ślad był nietknięty przez roślinność. W Wólce Dworskiej zjechałem z walu, bo stawał się coraz bardziej nieprzejezdny. Asfaltem pognałem do Góry Kalwarii i potem wzdłuż szlaku do Czerska.

Za Czerskiem kontynuowałem jazdę wzdłuż zielonego szlaku do Królewskiego Lasu. W tej miejscowości znów dotarłem do Wisły, ale tutaj także wał zarośnięty. Na szczęście u podnóża jest doubletrack, więc wychodzi na to samo co podróż szczytem wału. Potem cały czas szlakiem, aż do miejscowości Przylot. Od tego miejsca zdecydowałem jechać szosą do Magnuszewa. Jest alternatywna trasa niebieskim szlakiem, ale w tamtym roku był on w ogóle nie przejezdny co skończyło się jechaniem przez okoliczne wsie obok wału.
Od Magnuszewa do Studzianek jest cały czas ten sam niebieski szlak tyle, że niezgodny z mapą i przez płoty po drodze, więc także odpuściłem. Od Studzianek można by jechać czerwonym, ale urywa się gdzieś na polu. Dojechałem do Brzózy i chciałem sprawdzić odcinek królewskiego gościńca do Przejazdu, ale tutaj także musiałem jechać na czuja. Na dodatek pojawił się głęboki piach na drodze przez las. Takie jechanie z ciągłym rozglądaniem się na boki, zdezorientowanie, piach i zapach lasu iglastego w temperaturze powyżej 30 stopni powoduje w mnie niemal natychmiastowy gól głowy. Do leśniczówki w Marianowie dotarłem na słaniających się nogach. Na liczniku miałem 115 kilometrów, gdy dopadł mnie ten mega kryzys. Wiedziałem już, że nie dam rady jechać szlakiem przez las do Lesiowa. Musiałem znaleźć jakieś chłodne miejsce i odpocząć. Zacieniony rów okazał się godnym miejscem i przez pół godziny niemal się w nim zdrzemnąłem. Rozważałem już nawet plan ewakuacji na pociąg w Bartodziejach czy Lesiowie, ale po ostatnim bananie i suszonych morelach siły zaczęły jakby wracać. Wsiadłem na rower i jechało mi się całkiem dobrze. Akurat wiatr był sprzyjający, więc trasę do Radomia pokonałem już bez odcięcia mocy.
Z przejazdu jestem średnio zadowolony. Znów nie udało mi się dociągnąć do Radomia przez puszczę. Cóż, trzeba będzie spróbować kolejny raz.

Mapka: