Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:768.47 km (w terenie 249.00 km; 32.40%)
Czas w ruchu:32:53
Średnia prędkość:23.37 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:76.85 km i 3h 17m
Więcej statystyk

Za gorąco, za wietrznie

Niedziela, 29 lipca 2012Przejechane 69.62km w terenie 0.00km

Czas 02:40h średnia 26.11km/h

Temperatura 32.0°C

 

Upał nie odpuszcza a mnie przez to dopada coraz większy leń. Wiedziałem, że dzisiaj jestem ograniczony czasowo to jednak po śniadaniu musiałem zlegnąć przed telewizorem. Dopiero po godzinie nabrałem ochoty na rower. W zamyśle był ambitny plan szybkiego dostania się do Iłży na wzgórze zamkowe i kilka podjazdów pod basztę, ale ostry południowy wiatr skasował ten pomysł. Zamiast tego potoczyłem się nad zalew w Domaniowie. Tam o dziwo jakoś mało ludzi było. Za gorąco, a może pora obiadowa była...

 

W poszukiwaniu nowej trasy

Sobota, 28 lipca 2012Przejechane 116.86km w terenie 15.00km

Czas 04:49h średnia 24.26km/h

Temperatura 33.0°C

 

Dziwnie to zabrzmi, ale zaczynam narzekać na upały w środku lata. Kiedyś uważałem, że upał 30 stopniowy to świetne warunki do jazdy i dziwiłem się innych krzywiącym się na takie temperatury. Jeździłem wtedy raczej krótkie wycieczki, ale wraz ze wzrostem dystansów zacząłem zmieniać zdanie. Teraz wiem, że w moim przypadku duży dystans i upał potrafią doprowadzić mnie na skraj wycieńczenia, a jazda w takiej sytuacji staje się męczarnią. Lepiej unikać takich przypadków, bo na prawdę można obrzydzić sobie rower. Dlatego z wypadem czekałem na popołudnie ambitnie licząc, że uda się pokonać całą zaplanowaną trasę. Chciałem zrobić pętlę przez Szydłowiec z podjazdem pod Altanę i przejazdem przez Skłobską Górę.
Dojazd do Szydłowca wybrałem przez Jastrząb. Dopiero niedawno pierwszy raz jechałem tą drogą, ale liczyłem na własną pamięć w kwestii zapamiętania jak i w którym miejscu skręcić. Mówi się '-Umiesz liczyć, licz na siebie' ale trzeba było raczej liczyć bardziej na gps niż na własne majaki. Przestrzeliłem jedno skrzyżowania i trochę pobłądziłem. Trzeba było się wrócić. Przez to miałem opóźnienie w Szydłowcu i wiedziałem, że nie przejadę całej zaplanowanej trasy, bo noc by mnie zastała w drodze powrotnej.
Jednak nie wszystko było stracone. Na Altanie poćwiczyłem podjazdy oraz zjazdy. Potem przypomniałem sobie jeszcze drogę od miejscowości Antoniów, bo tutaj też trasa ulotniła mi się z głowy. Dzięki temu przy następnym podejściu nie powinno być już błądzenia. Dodatkowo wiem, że nie jest to trasa na popołudnie, bo zwyczajnie nie zdążę wrócić do Radomia przed wieczorem.

 

Rozgrzewka weekendowa

Piątek, 27 lipca 2012Przejechane 35.72km w terenie 0.00km

Czas 01:12h średnia 29.77km/h

Temperatura 26.0°C

 

Normalna, standardowa pętelka przez Dąbrówki, Kozinki, Taczów. Dystans wyszedł większy niż dotychczas, ponieważ przeskalowałem licznik. Dotychczas zaniżał wartości, nie przeszkadzało mi to na stałych trasach, ale zaczęło denerwować podczas maratonów. Wiedziałem ile mniej więcej oszukuje i na bieżąco przeliczałem podczas wyścigu. Nigdy jednak nie było to dokładne. Po porównaniu tegorocznych oficjalnych dystansów z tym co zmierzył mój licznik, wyciągnięciu średniej odchyłki, wprowadzeniu poprawki, w Zagnańsku licznik pokazywał już prawidłowo kilometraż a na stałych trasach i tak patrzę głównie na czas przejazdu.

 

MTB Cross Maraton Zagnańsk

Niedziela, 22 lipca 2012Przejechane 96.80km w terenie 76.00km

Czas 04:53h średnia 19.82km/h

Temperatura 24.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 8.01 km
Wyścig: 79.49 km
Powrót: 9.3 km

Już tak bywa, że na coś cię człowiek szykuje pół roku, czeka na ten dzień, by potem tuż przed zrezygnować. U mnie z Zagnańskiem było całkiem na odwrót. Na start zdecydowałem się właściwie na dwa dni przed. Opłaciłem startowe, aby w sobotę wieczorem nie zaatakowały mnie wątpliwości i mogłem na spokojnie przestudiować rozkład kolejowy. Ponieważ publikowany w internecie rozkład nie zawsze ma odzwierciedlenie w rzeczywistości zasięgnąłem jeszcze rady w informacji kolejowej. Wielce utwierdzony słowami '- Tak, chyba tak' co do możliwości przewozu roweru nabyłem bilety.
Rano spokojnie załadowałem się do pociągu, który odjeżdżał kilka minut później niż to by wynikało z internetowego rozkładu. Nie przeszkadzało to, miałem zapas czasu, nawet mogłem jechać późniejszym, ale dobrze, że tego nie zrobiłem. Jak czekając na przesiadkę w Skarżysku usłyszałem, że ma 90 minut spóźnienia to jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu jak patykiem na wodzie pisany jest rozkład TLK. Przy okazji spotkałem innego bikera z Radomia również w podróży do Zagnańska. Miał on o wiele mniej zaufania do transportu kolejowego i wziął dużo większą poprawkę na ewentualne obsunięcia pociągów. Czekał na przesiadkę już prawie 3 godziny.
Pociąg osobowy do Kielc przyjechał według rozkładu. Ciężko ten pojazd w ogóle nazwać pociągiem, bo autobus przegubowy jest większy. W środku ludzi mniej niż w zwykłym autobusie. Było więc dużo wolnego miejsca, klimatyzacja i zachęcające widoki za oknem. Ze stacji trzeba było jeszcze kilka kilometrów podjechać, ale to już w ramach rozgrzewki. Akurat przydało się, bo po załatwieniu formalności niewiele zostało mi czasu wolnego. Zdążyłem tylko odjechać ostatnie kilkaset metrów. Przy długim dystansie nie miało to jednak wielkiego znaczenia, i tak ostatnie kilometry jedzie się zazwyczaj samemu.
Start spokojny za samochodem. Przy mniej niż stu zawodnikach wszyscy początek jadą razem w peletonie. Widać czołówkę z przodu, nie ma nerwowości od pierwszych metrów, bo przy 80 kilometrach będzie jeszcze czas na wykazanie się umiejętnościami. Dopiero po kilometrze zaczęło się ściganie. Zresztą prawie natychmiast tempo się uspokoiło na pierwszym asfaltowym podjeździe. Bardzo pasuje mi taka sytuacja, bo nie lubię pierwszych kilometrów pokonywanych z dużą prędkością. Jak już stawka się rozciągnęła zaczęły się szerokie leśne szutry i właściwe ściganie. Nie byłem zaskoczony trasą, bo w sporej części pokrywała się ze Skarżyskiem 2010. W pierwszej części trasy jechało się przyjemne, łagodne podjazdy oraz równie przyjemne i dodatkowo szybkie zjazdy. Słońce świeciło, kamienie i gałęzie wystrzeliwały spod kół, nieliczne kałuże chłodziły nogi, temperatura do ścigania panowała idealna – czego chcieć więcej. Od czasu do czasu zdarzały się odcinki wolniejsze po trawie przez łąki, ale tutaj na ślr jakoś mniej wyboiste niż np. na mazovii. Pilnowałem się, aby nie zajechać się od początku. Starałem się realizować plan rozsądnej jazdy do półmetka, a potem się oceni co można zdziałać. Na 40 kilometrze czułem się całkiem nieźle, była jeszcze świeżość. Miałem już jakiś punkt odniesienia w postaci innych zawodników i mogłem gonić kolejnych. O ile na podjazdach nie miałem problemów to podczas zjazdów inni za bardzo uciekali. Na szybkim dość szerokim zjeździe, jakich było mnóstwo dzisiaj, nie odpuściłem uciekającemu i zakończyło się moją wywrotką. Ba, to był dzwon jakiego jeszcze podczas jazdy w terenie nie miałem. Niezwykłe uczucie gdy z podskakującego roweru nad którym się już nie panuje rozpoczyna się faza swobodnego, niczym nie zakłóconego lotu. Czas zaczął płynąć dużo wolniej, bo przez zaledwie ułamek sekundy zdążyłem przemyśleć, że to będzie porządny dzwon i jakie to dziwne uczucie tak lecieć. Potem czekałem tylko na kontakt z ziemią. Normalny upływ czasu wrócił wraz z donośny trzaskiem pękającego kasku. Zrobiłem piękne otb i centralnym upadkiem na głowę. Z perspektywy mogę napisać, że to było szczęście w nieszczęściu, że główne uderzenie przyjąłem na kask. Szybko w szoku wstałem i pierwsze co zrobiłem to obmacałem ręce i nogi, czy nie nastąpiło uszkodzenie konstrukcji. Wszystko było na swoim miejscu, brak śladów krwi czy całkiem okej. Kask jakiś powgniatany się zrobił i luźny, ale nic na to nie można było poradzić. Rower też był w dobrym stanie. Przekręciły się rogi na kierownicy, jednak ogólnie bez strat na sprzęcie. Wsiadłem na rower i wydawało się, że szybko o upadku zapomnę, gdy po jakiejś minucie odezwały się plecy. Na nierównościach musiałem wstawać. To jednak było nic, bo w następnej minucie dały o sobie znać dłonie, szczególnie lewa. Zauważyłem, że środkowe place mam zakrwawione i ledwo mogłem trzymać kierownicę. Na wybojach prawie wyrywało mi ją z rąk. Spod rękawiczek widziałem tylko jak siwieją mi nadgarstki. Widać uderzenie przyjąłem nie tylko na kask. Dodatkowo zaczęła się pętla jechana tylko przez Master, która była dużo bardziej nierówna niż to co dotychczas na Fan. Walczyłem już tylko o to, aby przejechać maraton. Przepuszczałem wszystkich, którzy pojawiali się z tyłu, kawałki prowadziłem rower gdy nie dawałem już rady trzymać kierownicy. Jeszcze w tym wszystkim musiało mi paść na oczy, bo zgubiłem trasę. Musiałem się wrócić. Cały fragment przez fajny las marzyłem tylko aby się on skończył.

Tak naprawdę ostatnie 20 kilometrów to było odliczanie do mety. Pod koniec trasa wróciła na leśne szutrówki co było ulgą dla dłoni, ale i tak odpuszczałem, bo przy większej prędkości nie mogłem utrzymać kierownicy. Dopiero na asfalcie przed metą coś mocniej przycisnąłem, ale to już tak na otarcie łez. Na metę wjechałem nie tyle zmęczony co umęczony przez bolące plecy i dłonie. Wyniku nawet nie sprawdzałem, bo widziałem, że wyprzedzili mnie prawie wszyscy. Niech świadczy o tym fakt, że niedługo po mnie przyjechał koniec wyścigu, więc nie ma o czym pisać.
Opłukałem się z błota, zjadłem przydział makaronu i zabrałem się za powrót. Pierwotnie miałem wracać rowerem do Skarżyska, ale mi przeszło. Po sprawdzeniu, że zdążę na pociąg z Kielc pojechałem na stację w Zagnańsku. Oczywiście nie pamiętałem dokładnie drogi i pobłądziłem. Dopiero po zasięgnięciu języka u miejscowych zostałem dobrze pokierowany. Niemal sprintem dotarłem na stację i wjeżdżający na nią pociąg. Identyczna sytuacja jak po Kozienicach. Jeszcze trochę poćwiczę i zrobię z tego mój numer popisowy.
Tracka brak – nie nagrał się :(

Wynik:
M2: 30/36
Open: 62/74

 

Rozkręcanie nogi

Sobota, 21 lipca 2012Przejechane 37.70km w terenie 0.00km

Czas 01:28h średnia 25.70km/h

Temperatura 22.0°C

 

Nic specjalnego jak na sobotę. Do południa podjechałem na dworzec dowiedzieć się jakie są możliwości transportu do Zagnańska, bo czasami internetowy rozkład potrafi oszukiwać a ja potrzebowałem 100% pewnej informacji. Odpowiedź mnie satysfakcjonowała, dlatego potem mogłem udać się na standardową piątkową-nocną pętlę. Na spokojnie obejrzałem okolice tym razem za dnia.

 

Tydzień po Kozienicach

Niedziela, 15 lipca 2012Przejechane 92.98km w terenie 68.00km

Czas 04:13h średnia 22.05km/h

Temperatura 24.0°C

 

Ciekaw byłem jak wyglądała trasa tydzień po maratonie. Różne opinie się czyta na temat tego jaki jest stan szlaków po przejeździe maratończyków. Chodzi tu najbardziej o zaśmiecenie. Nie ma się co potem dziwić, że wyścigi omijają najciekawsze miejsca, bo te zazwyczaj mają jakiegoś zarządce, a ten jak zobaczy jaki śmietnik zostawia tak liczny maraton jak mazovia to później nie ma już ochoty zapraszać takich gości. Często porusza się ten problem i większość jest nauczona/wyczulona aby swoje rzeczy zabierać ze sobą, ale spora część to chyba już genetyczni śmieciarze. Sam tydzień temu dwa razy zwracałem takim osobnikom uwagę i usłyszałem tylko głupie sorry, przepraszam. Co mi po takich przeprosinach. Trzeba było nie wyrzucać butelki, tubki po żelu, a jak już przyznajesz się do winy to wracaj i zabieraj swojego śmiecia. Rozumień, że można coś zgubić, sam miałem tak kilka razy, ale to były wykonane z cała świadomością i premedytacją.
Normalnie ręce opadły jak przejechałem się kawałek trasą. Może ten był słabo posprzątany, bo butelki walamy się po drodze i obok w rowie. Ile było w krzakach można tylko zgadywać. Org taśmy z drzew też mógłby zabrać.
Już chyba wolę, żeby nie było ścigania się po co lepszych miejscach w puszczy. Przy najmniej dla miejscowych pozostaną nietknięte.

 

Skłobska Góra

Sobota, 14 lipca 2012Przejechane 109.80km w terenie 15.00km

Czas 04:34h średnia 24.04km/h

Temperatura 20.0°C

 

To był dzień eksploracji i odkrywania tras do terenów znanych, ale nie do końca poznanych. W związku z problemami sprzętowymi odpuściłem sobie wypad do Skarżyska, ale nie znaczy to, że turlałem się tylko dookoła domu. Wykorzystując jakby tymczasowe uziemienie postanowiłem sprawdzić kolejny wariant dojazdu do Szydłowca. Moja dotychczasowa trasa przez Orońsko i miejscowość Ciepła jest wręcz idealna dla szosy, z równym asfaltem, małym ruchem, ale - trzeba być szczerym - nie jest to najkrótsza droga. Szybciej byłoby przez miejscowość Jastrząb, ale jakoś nigdy nie miałem okazji jechać tym wariantem. Dopiero teraz nabrałem wystarczającej motywacji, aby sprawdzić ten szlak.
Już na wstępie napiszę, że nie za bardzo nadaje się on dla szosowców. Za Rudą Wielka jest około dwukilometrowy odcinek szutrów. Może kiedyś będzie asfalt, ale na razie jest dobrze ubity drobny grysik. Potem już cały czas szosa tylko z większym ruchem niż przez Ciepłą. Na plus na pewno trzeba zaliczyć, że dojazd ten jest bardziej interwałowy. W ostateczności jest krótszy o cztery kilometry co przekłada się na jakieś 10 minut.
Druga część programu zakładała zbadanie czerwonego szlaku przez Skłobską Górę, aby ułożyć sobie bezproblemowy przejazd od miejscowości Antoniów do Chlewisk oczywiście cały czas terenem. Ułożenie wszystkich tych przejazdów w jedną spójną trasę pozwalałoby podczas pięciogodzinnego wypadu z Radomia zaliczyć podjazd do Huciska i na Altanę (408 m. n.p.m.), zjazd do Ciechostowic i stamtąd znów podjazd na Altanę, potem przyjemny łagodny zjazd do miejscowości Huta, dalej asfaltowy podjazd do Antoniowa i następnie zjazd w kierunku Chlewisk leśną drogą, która zmienia się w kamienisty strumień. Pozostawał odcinek przez Skłobską Górę (341 m. n.p.m.) z wymagającym zjazdem, ale tutaj zawsze się gubiłem, dlatego tym razem chciałem jechać od strony Chlewisk, aż dotrę do miejsca, które łatwo zlokalizować jadąc od Antoniowa. Przygotowując się wgrałem do telefonu szkic trasy, więc z pomocą gps musiało w końcu się udać wytyczyć te kilkanaście kilometrów solidnej 'górskiej' jazdy.
I tak nieśpieszne zjeżdżając asfaltem w kierunku Chlewisk zostałem chyba pierwszy raz w tym sezonie wyprzedzony przez mtbikera podczas takich weekendowych włóczęg. Ba, to było zjawisko wręcz niespotykane, bo wyprzedziła mnie szanowna koleżanka w pełnym ekwipunku. W takim byłem szoku, że na 'Cześć' prawie zapomniałem języka w gębie. Szkoda, że nie jechałem w stronę Szydłowca, bo na takim kole można jechać kilometrami, if you know what i mean...
Z rozpędu prawie przegapiłem skręt na czerwony szlak przez Skłobską Górę. Byłem zdziwiony jak ja dotychczas nie ogarnąłem tego przejazdu, ponieważ szlak był bardzo dobrze oznaczony. Z resztą widać było, że nie jeden wyścig się tutaj odbywał: tu i ówdzie drogę znaczyły poniewierając się tubki po żelach i stare taśmy smutnie wiszące na drzewach i krzakach. Dobiłem do pomnika upamiętniającego zwycięstwo powstańców w 1863 roku i wróciłem tą samą trasą do Chlewisk. Trochę brakowało mi przedniego hamulca, ale dałem radę. Tylko parę metrów musiałem sprowadzić, jednak to była konsekwencja wybrania złego toru jazdy.
Z Chlewisk szybko uciekłem do Szydłowca przed nadciągającym deszczem. Na próżno, bo i tak dopadł mnie w Szydłowcu. Elektronikę schowałem głębiej w plecaku, przezbroiłem się na wariant deszczowy i z dobrym wiatrem w plecy wróciłem starą trasą do Radomia. Teraz tylko w któryś weekend trzeba przejechać te wszystkie odcinki trasy za jednym zamachem.

 

Szacowanie strat

Niedziela, 8 lipca 2012Przejechane 53.70km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 26.41km/h

Temperatura 29.0°C

 

Po wczorajszych stratach w sprzęcie rower musiał przejść małą rekonfigurację. Na razie jako zastępstwo na przód zawitało stare koło pod vbrake'i. Piasta w nim nie jest kompatybilna z tarczówkami, więc i przedni hamulec tymczasowo powędrował na półkę. Pokrzywiona obręcz nie nadaje się już do naprawy. Aż mi się łezka w oku kręci, bo czarnego XR 4.2D ciężko znaleźć. Zapewne zdecyduje się ponownie na DT i następce XR400. Właściwie to ta sama obręcz, ale XR400 nigdy już nie był topowym modelem. Szprychy prawdopodobni także będą wymienione i tutaj zastanawiam się nad SuperCompami zamiast zwykłych Compów.
Jako, że zostałem tylko ze spowalniaczem z tylu obecnie jestem skazany na spokojne trasy. Z resztą na inną nie miałem ochoty, więc lajtowo potoczyłem się po asfaltach w stronę Przytyka. Nadal był skwar, ale mniejszy niż wczoraj nie wspominając tego sprzed tygodnia. W słońcu ponad 10 stopni mniej.

 

Mazovia Kozienice

Sobota, 7 lipca 2012Przejechane 110.56km w terenie 60.00km

Czas 05:01h średnia 22.04km/h

Temperatura 34.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 26.04 km
Wyścig: 66.46 km
Powrót: 18.06 km

Ten maraton na pewno na dużej zapisze się w pamięci. Pierwszy raz przyszło mi się ścigać w tropikalnych warunkach. Byłem już na maratonach odbywających się w naprawdę ciepłe dni jak na przykład Szydłowiec 2010, ale czegoś takiego nie pamiętam. Normalnie poważnie zastanawiałbym się czy jechać w dłuższą trasę w takiej temperaturze. Lubię jak jest ciepło, ale powyżej trzydziestu paru stopni przestaję dawać radę. Dodatkowo maraton jest wyjątkowo jak na mazovię w sobotę i nie miałem za bardzo okazji zregenerować się po pięciu dniach tyrki w pracy. Niestety, nie zawsze udaje się wszystko zapiąć do końca i trzeba z marszu stawić czoła wyzwaniom. Tak było w tym maratonem.
Lekko nie dospany wsiadłem w pociąg do Gabratki-Letnisko. Nie było jeszcze 8.30, czyli jeszcze całkiem rano, a już się ze mnie lało. Podróż pociągiem szybko minęła i 9.15 byłem już w Garbatce. Teraz wystarczyło tylko dojechać 15 kilometrów do Kozienic. Okazało się, że pociągiem jechał jeszcze jeden zawodnik z Warszawy dzięki czemu dojazd upłynął na przyjemnej rozmowie przy nieśpiesznym tempie. W miasteczku nie miałem nic do załatwiania, więc sprawdziłem tylko chipa i pojechałem zapoznać się z początkiem i końcem trasy. Prawie nie różniła się od ubiegłorocznego polandbike'a. Podczas objazdu ostatnich dwóch kilometrów zastanawiałem się czy będę tu jeszcze o coś walczył czy to będzie doczłapywanie się po niemal 70 kilometrach. Doczłapywanie, ponieważ w lesie było duszno i jak zazwyczaj pod drzewami jest przyjemny chłodek to tym razem chłodniej była na otwartej przestrzeni. Wróciłem na stadion i ustawiłem się w końcówce drugiego sektora. Samo czekanie było już męczące. W słońcu licznik pokazywał prawie 36 stopni. Czułem, że ciężko będzie mi się dzisiaj jechać. Mimo wszystko chciałem pojechać na 81-82% w ratingu, aby utrzymać dorobek sektorowy.
W końcu nastąpił start. Początek w drugim sektorze jest dużo mocniejszy niż w trzecim i tempo tak szybko nie spada nawet po wjeździe w teren. Trochę osób mnie wyprzedziło, ale ja starałem się jechać swoje co w tych warunkach miało duże znaczenie. Kilka kilometrów gonitwy mogłoby wyciągnąć ze mnie wszystkie siły. Trasa była długa, szeroka to było miejsce i czas na odrabianie ewentualnych strat. Ja starałem się realizować plan w miarę spokojnej jazdy do połowy a potem to się zobaczy co można będzie pojechać. Od początku jechało mi się ciężko, z trudem mi się oddychało, nie mogłem wziąć pełnego wdechu. Dopiero za pierwszym bufetem po oblaniu rąk i nóg wodą odpowiednio się schłodziłem i mogłem coś więcej przycisnąć. Trzymałem jednak cały czas zapas z myślą o drugiej cześć trasy, za którą nie przepadam i która mnie ponadprzeciętnie męczy. Mimo takiej asekuracyjnej jazdy załapałem się do grupy, która miała odpowiednie tempo dla mnie.
Po wczorajszej i nocnej burzy trasa zaskakiwała mnie ilością kałuż. Tydzień temu nie było skrawka błota za to było wiele kilometrów w kopnym piachu. Natomiast dziś piach całkiem zniknął a na jego miejscu pojawiły się kałuże. Pierwszą, drugą starałem się omijać, ale kolejne już brałem środkiem. I tak wiadomo było, że czystym na metę się nie dojedzie. Takie przejazdy, choć nie obojętne dla łańcucha i reszty napędu, fajnie chłodziły w nogi. Byłoby świetnie tylko w takich warunkach nie najlepiej spisywały się crossmarki. Gdybym wiedział założyłbym nobby nic.
Jazda w błocie nie jest moją mocną stroną. Boleśnie przekonałem się o tym około 30 kilometra. W błocie ześliznąłem się do koleiny. Próbowałem się jeszcze jakoś ratować, ale bez skutku co zakończyło się wywrotką. Ja na szczęście poleciałem w krzaki, ale rower został na wyjątkowo wąskiej w tym miejscu ścieżce powodując wywrotkę zawodnika jadącego za mną. Nic nikomu się nie stało, szybko się otrzepaliśmy, kolega pojechał, ja też chciałem jechać dalej, ale kierownica przekręciła się na rurze sterowej. Chciałem wyprostować bez kluczy, ale się nie dało. Wtedy zauważyłem, że przednie koło jest mocno skrzywione. Na dodatek tarcza także przestałą być prosta. Co prawda koło mieściło się jeszcze w widelcu, trochę obcierało, ale się kręciło. Ciężko, bo krzywa tarcza mocno obcierała klocki. Akurat stało się to w miejscu najbliższym do Radomia i poważnie się zastanawiałem czy się nie wycofać i wróci do domu. Szczerze to w tej chwili przeszły mi chęci na dalsze ściganie. Jednak zanim dojechałem do nawrotu w miejscowości Dąbrowa Kozłowska w głowie zaświtała mi myśl, aby mimo wszystko jechać dalej i takim zdefektowanym rowerem ukończyć maraton. W końcu przednie koło się obracało. Wiadomo było, że wynik będzie poniżej oczekiwań, pożegnam się z drugim sektorem, ale udowodnię sobie, że można przejechać ponad 40 kilometrów mimo przeciwności. Załączyłem tempo wycieczkowe i toczyłem się do mety. Rower jechał opornie, dziwacznie zachowywał się w zakrętach, ale jechał do przodu. Dopiero 15 kilometrów przed metą wróciła mi chęć na ściganie. W dziwnym miejscu, bo na trudnym odcinku wysypanym kamieniami zauważyłem, że zaczynam utrzymywać się na kole innych zawodników i nawet doganiam co niektórych. Jednak blokująca tarcza zrobiła swoje i około 5 kilometrów przed metą dopadają mnie skurcze. Musiałem odpuścić i zachować trochę sił na ciekawą końcówkę.

Autor: Patrycja Borkowska

Nawet się to udało, bo na ostatnich metrach wyprzedziłem jeszcze kogoś i nawet starczyło na mocy na finish.
Za metą szukałem tylko kawałka cienia. Kilka-kilkanaście minut zajęło mi dojście do stanu używalności, aby móc iść umyć rower i siebie. W kolejce do myjki umęczyłem się nie mniej niż podczas ścigania. Dopiero opłukanie się w kurtynie wodnej zrobionej przez miejscowych strażaków przywróciło mi zmysły do równowagi. Na koniec została miska makaronu i mogłem wracać na pociąg. I tutaj czekało mnie bonusowe ściganie. Z rozwalonym kołem, ujechanymi nogami trzeba było w 40 minut przejechać ponad 15 kilometrów. Niby nic wielkiego, ale prawie cały czas po górkę i pod wiatr. Rok temu nie zdążyłem, a następny pociąg dopiero za dwie godziny. Muszę przyznać, że motywację miałem dużą, aby na czas dostać się do Garbatki. Udało się, ale na końcu miałem już chwilę zwątpienia. Dobrze, że pociąg miał 2 minuty opóźniania. Zdążyłem na absolutny styk – dzień zakończyłem sprintem na peron z czekającym pociągiem.

Wynik:
M2: 29/52
Open: 142/325

 

Objazd Mazovii w Kozienicach cz. II

Niedziela, 1 lipca 2012Przejechane 44.73km w terenie 15.00km

Czas 02:01h średnia 22.18km/h

Temperatura 35.0°C

 

Miała być część druga objazdu, ale dzisiaj skapitulowałem przed temperaturą. Momentami było ponad 41 stopni. W takich warunkach nie było mowy o intensywniejszej jeździe. Pojechałem jedynie dokładniej zbadać jeden fragment co do którego miałem wątpliwości jak biegnie trasa, ale po dotarciu na miejsce chęci na dalsze szwendanie mi przeszły. Wydatnie w tej decyzji pomógł mi brak czegoś przeciw robactwu. No i to ekstremalnie szybkie opróżnianie bukłaka. Dwa litry ledwo starczyły na dwie godziny jazdy.