Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:775.39 km (w terenie 105.00 km; 13.54%)
Czas w ruchu:33:20
Średnia prędkość:23.26 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:55.38 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Męczarnie rozjazdowe

Niedziela, 28 kwietnia 2013Przejechane 38.63km w terenie 0.00km

Czas 01:39h średnia 23.41km/h

Temperatura 12.0°C

 

Powrót na stare śmieci z nowym rowerem. Ta się ułożyło, że nie miałem okazji pojeździć canyonem po okolicach Radomia. Do dzisiaj. Założenie było takie, przejechać się jedną z moich standardowych rund i porównać czy faktycznie 29erem jeździ się szybkiej, sprawniej czy raczej to efekt placebo. Jeśli miałbym oceniać po dzisiejszej jeździe to wynik jest tragiczny dla 29era. Noga w ogóle nie podawała, okropny wiatr uprzykrzał jazdę, jechało mi się bardzo ciężko. Sprawdzian trzeba odłożyć, aż wrócę do normalnego stanu.

 

Skandia Warszawa

Sobota, 27 kwietnia 2013Przejechane 95.34km w terenie 20.00km

Czas 03:43h średnia 25.65km/h

Temperatura 21.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 15.26 km
Wyścig: 60.64 km
Powrót: 19.41 km

Są takie rzeczy, których w ogóle nie planuje się zrobić. Więcej, w ogóle nie wie się, że jest możliwość taką rzecz zrobić. Tak mniej więcej było z tym maratonem Skandii. W poprzednim roku chciałem wybrać się do Nałęczowa, aby zobaczyć jak to jest gdzie indziej, ale po przeniesieniu edycji do Lublina przeszła mi ochota. I tak nie pamiętam w jaki celu czy całkiem przypadkowo na tygodniu spojrzałem na stronę Skandii. Patrzę i za klika dni w Warszawie będzie pierwsza edycja w tym roku. Świetnie mi pasowało, bo rower miałem pod ręką a i okazja do spróbowania chleba z tego pieca doskonała przy rozrzuceniu imprez cyklu po całej Polsce. Wiadomo jakie opinie chodzą o Skandii, że to kpina z maratonów mtb, że to skandal robić z tego puchar Polski w maratonach mtb i w ogóle ten cykl to triumf reklamy na duchem mtb, itp., itd. Ja wychodzę z założenia, że własne zdanie można wyrobić sobie wtedy, gdy czegoś się osobiście spróbuje, dlatego dzień wcześniej poleciałem do biura zawodów na Agrykoli, zapłaciłem te 60 złotych czekając co dostanę w zamian. Na początek za wpisowe oprócz startu otrzymałem numer z czipem i jakieś tam gadżety w ramach pakietu startowego. Niby nic, ale rzecz coraz rzadziej spotykana. Generalnie tanio, czyli jak najbardziej plus po stronie Czesia. Miasteczko też imponowało rozmiarem. Widać było, że organizatorzy nie narzekają na brak sponsorów.
Dzień startu. W miasteczku nic nie musiałem już załatwiać, nie bardzo też musiałem się ogarnąć, bo zjawiłem się na miejscu już w rynsztunku do startu. W ramach rozgrzewki trochę pokręciłem się po okolicy przy stadionie Legii. Trzeba przyznać, że z wizerunkowego punktu start był ekstra ulokowany. Park Agrykola, okolice Łazienek przy łagodnym słońcu i zieleniących się drzewach bardzo malowniczo wyglądają. Do tego najazd kolorowych kolarzy. Wszystko to tworzyło atmosferę święta rowerowego. Tylko ten typ roweru tu nie pasował. Ja tam jestem przyjezdny i nie znam wszystkich zakamarków, ale zdarza mi się jeździć w tej okolicy i jakoś dotychczas tras nawet w stylu mazowieckie ‘mtb’ nie zauważyłem. Nawet podjazdu Agrykolą trasa maratonu nie przewidywała.
Ustawiłem się w sektorze Medio. Jeszcze raz błyski fleszy aparatów, kamery na wysięgnikach, przemówienia, poczułem się jakbym startował w Tour de Polonge, a nie w trzepackim maratonie.
W końcu wystartowaliśmy. Ulice w centrum pozamykane, jechało się jakbyśmy byli zawodowcami. A potem zjazd na ścieżkę. Sen się skończył wróciła rzeczywistość. Pierwszy raz ściągałem się ścieżką rowerową. O nieszczęśni Ci, którzy wybrali się na sobotnią przejażdżkę. Potem był wjazd na wał i dalej jazda nim. Tuman kurzu przepędzał wszelkie postronne osoby. Właściwie to był jeden z nielicznych odcinków nieutwardzonych. Dalej tylko asfalt i asfalt przepleciony betonowymi płytami. Właściwie to był wyścig szosowy, a nie mtb. Jeszcze nigdy nie jechałem w takim maratonie, gdzie utrzymywanie koła było tak kluczowe. Szczególnie przy tym wietrze. W którą stronę by się nie jechało zawsze było pod wiatr. Odpadałeś z grupy to zapomnij o dospawaniu. Jazda koło w koło to jest nadal temat, z którym mam problem.

Całe ściganie sprowadzało się do trzymania się grupy, gonienia następnej, zachęcania innych z grupy do pościgu. Jedyny nietypowy i niebezpieczny moment wynikał z niedopatrzenia organizatorów. W jednym miejscu należało przejechać wzdłuż torów, praktycznie torami. Jakież było zaskoczenie gdy akurat wtedy musiał przejechać pociąg towarowy. Policjant zabezpieczający to miejsce zgłupiał nie wiedząc co robić. Cóż nikt nie czekał na przejazd pociągu, wszak trasa nie przecinała torów. Kawałek dało się jeszcze przejechać, ale potem to z buta i lawirowanie po nasypie między krzakami na wystającymi hakami i łańcuchami przejeżdżającego wagonu. Apogeum to było przejście po mostku po którym jechał pociąg. Musiałem trochę się nagimnastykować, aby zmieścić się z kierownicą między barierką a jadącym pociągiem. Całe szczęście, że nikt nie zaczepił się o ten pociąg, bo pojechał by razem z nim. Dobrze, że zdążyłem się przepchnąć, bo przez korek przepychał się już pilot mini. Po nasypie dawał jeszcze radę, ale przekroczyć mostu nie miał szans. Musiał czekać, aż przejedzie skład. Z tego co wiem, to czołówka mini się tam nieźle zagotowała.
Dalej było już bez takich emocji. Prawie cały czas asfalt, trzymanie koła i walka z wiatrem. A jednak na ostatnich kilometrach dałem się ograć jak dziecko. Wyszedłem na zmianę. Wiozłem się przez ostatnie kilometry, więc trzeba być koleżeńskim i uczciwie odpracować swoje. Niestety po mnie nikt nie chciał wyjść i zamiast wrócić do swojego tempa nadal ostro prowadziłem. Efekt tego był taki, że się kompletnie zajechałem. W końcu ktoś wyskoczył za pleców, za nim reszta a ja zostałem. Jeszcze próbowałem odspawać, ale jak wcześniej pisałem strata koła to wypadnięcie z pociągu. Na tych ścieżkach rowerowych koło mostu Siekierkowskiego w ogóle już nie miałem ochoty dociskać. Potem wjazd na ulicę i tutaj całkiem zacząłem jechać jak na zwyczajnej przejażdżce. Normalny ruch jak to w środku dnia. Niby policjanci pomagają się włączyć do ruchu, ale na ich sygnały kierowcy głupieli. O mało a całowałbym zderzak takiego jednego, którego policja zastopowała, aby niby łatwiej mógł pokonać skrzyżowanie. Dalej na kładkę po schodach i już prosto chodnikiem do parku Agrykola.Dla mnie to luz, ale chciałbym zobaczyć czołówkę polskiego mtb jak pruje tym chodnikiem mijając po drodze matki z wózkami, babcie z zakupami, dzieci na hulajnogach i resztę kibiców na przystankach autobusowych. Cóż, uroki trasy w wielkim mieście .
Wjazd na metę to już formalność, chociaż udało mi się jeszcze coś tam wykrzesać na finisz. Korzystam z miasteczka. Organizacyjnie było świetnie. Nie miałem problemów ze znalezieniem myjki rowerowej, było gdzie opłukać twarz i ręce, był bufet z izotonikiem i ciastkami oraz kilka rodzajów posiłku regeneracyjnego do wyboru. Na trasie także nie było problemów z oznaczeniami czy bufetami. Jedyna wpadka, ale za to całkiem spora to ta z pociągiem. Średnia z wyścigu prawie 30km/h – dla mnie szok. Przewyższenie na 60km, mniej niż 100m. Mimo wszystko dobrze się ujechałem, chociaż to był dziwny maraton.

Wynik:
M2: 27/58
Open: 99/257

 

Nocna pętla przy pełni księżyca

Czwartek, 25 kwietnia 2013Przejechane 62.25km w terenie 0.00km

Czas 02:37h średnia 23.79km/h

Temperatura 12.0°C

 

Jazda z cyklu 'spokojniej, ale dłużej'. Na ten cel dobrze się nadawała mała pętla po prawobrzeżnej Warszawie, chociaż w okolice zoo też zabłądziłem. Właściwie to przejażdżka powinna być rozbita na dwa dni, bo cześć już odbyła się po północy. Trochę już idę w ekstremum, ale takie nocne jazdy mają swój urok i wciągają. Miejsca zazwyczaj pełne ludzi pustoszeją, ruch na ulicach maleje, wszystko otacza mgiełka tajemniczości, a jeśli do tego dodać księżyc świecący w pełni to już w ogóle robi się bardzo klimatycznie.

 

Podjazdy - powtórka

Środa, 24 kwietnia 2013Przejechane 40.95km w terenie 0.00km

Czas 01:43h średnia 23.85km/h

Temperatura 14.0°C

 

Praktycznie powtórka ćwiczeń z poprzedniego wieczora, czyli podjazdy Podleśną i Dewajtis. Dzisiaj szło mi ciężej. Zdecydowanie czułem w nogach wczorajsza jazdę.

 

Wieczorem szybkie podjazdy

Wtorek, 23 kwietnia 2013Przejechane 46.92km w terenie 0.00km

Czas 02:00h średnia 23.46km/h

Temperatura 15.0°C

 

Kolejny odcinek z cyklu wieczorne jeżdżenie. Właściwie to nawet wolę tak, bo ścieżki są już opustoszałe i można pojeździć szybciej. W ten wieczór zaplanowałem sobie pod znakiem szybkich podjazdów. W Warszawie trudno o jakieś większe podjazdy, ale kilka takich do pokonania na sztywno się znajdzie. Ja lubię okolice lasku bielańskiego, czyli pętle z wykorzystaniem ulic Dewajtis i Podleśnej. Dojazd też można zorganizować w taki sposób, aby było parę kładek i wiaduktów do pokonania.

 

Mazovia Legionowo

Niedziela, 21 kwietnia 2013Przejechane 74.78km w terenie 50.00km

Czas 03:24h średnia 21.99km/h

Temperatura 17.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 10.38 km
Wyścig: 55.25 km
Powrót: 9.15 km

Kolejny weekend to kolejny maraton. Po zimowej posusze to prawie jak bajka. Do pełni szczęścia brakuje tylko formy, ale tą sprawę już pominę by nie zakłócać tego idyllicznego obrazu. Założenie na dziś jest tylko jedno. Ma być dużo lepiej niż ostatnio. Koniec, kropka.
Dojazd do Legionowo odbywam standardowo pociągiem KM, chociaż można było także SKM’ą. Wolę być jednak trochę wcześniej. Po wysypaniu się z pociągu razem z innymi bikerami ktoś rzuca zwyczajowe pytanie: Wiecie gdzie to dokładnie jest? Wśród odpowiedzi króluje „Mniej, więcej” i tak mniej więcej jedziemy, gdy na skrzyżowaniu dogania nas pani bikerka. Na już wcześniej wymienione pytanie o drogę pada „-Tak, wiem, jestem z Legionowa”. Nie wypada z takiej sytuacji nic innego jak puścić panią przodem.
Miasteczko jako to zazwyczaj na mazovii w Legionowie bardzo ładnie usytuowane przy Legionowo Arena. Wszystko sprawnie zorganizowane, brak kolejek do biura, świetna pogoda. Nie pozostaje nic innego jak ustawić się w sektorze.
Start i ruszamy. Trasa jest taka sama jak w poprzednich latach, więc bez zaskoczeń na początku. Najpierw jedzie się trochę po utwardzonych drogach po Legionowie a potem wjazd do lasu. Pierwszy zjazd z asfaltu i pojawia się tuman kurzy. Jakże mnie to ucieszyło. Może to dziwne, ale po tylu miesiącach o wodzie, błocie i śniegu kurz stał się przyjemnym doznaniem. Znakiem, że naprawdę sezon letni się rozpoczął.
Jadę zachowawczo i głową. Staram się dostosowywać do metody, którą w poprzednim roku stosowałem, że do połowy dystansu jechać w miarę spokojnie, korzystać z koła. Jeśli jakiś pociąg jedzie za wolno gonić następny. Jeśli koło jest za szybkie odpuszczać, bo i tak nie wytrzymam. Wszystko po to, aby na półmetku ocenić zapas sił, mieć jasność jak potoczy się dalsza jazda. Dzięki temu dojazd na metę nie staje się udręką i można zjechać do domu z uczuciem, że to był dobrze spędzony dzień.

Trasa nie zaskakuje. Już kilka maratonów jeździłem po tym lesie, dlatego nie będę się powtarzał z opisem. Po prostu dużo szerokich duktów, sporo zakrętów i parę podjazdów pod wydmy. Nie wiem czy to zasługa 29era czy jeszcze nie zdążyły się zapiaszczyć, ale każdą dało się podjechać bez problemów. Raz zostałem tylko przyblokowany, co zaskutkowało niegroźna wywrotką i musiałem te kilka metrów zrobić z buta. Niby nic te kilka metrów, ale niestety uciekł mi przez to dobry pociąg. Nie mogłem już dospawać i trzeba było walczyć samemu. W miarę czasu i kilometrów w nogach i ten pociąg zaczął się rozpadać, więc do mety jechało się z pojedynczymi zawodnikami.

Ostatnia prosta to prawie kilometrowy finisz. Wszyscy się spięli i dają maksa w pedały. Kiedyś też tak robiłem, ale ostatnio odpuszczam sobie finiszowanie. Rozumiem sens gdy idzie walka o miejsce na pudle, ale w mojej sytuacji większego znaczenia nie mam. Zysk czasowy jest minimalny, a ryzyko groźnego upadku, zderzenia duże. Lepiej po prostu siły odkładane na końcówkę wykorzystać na trasie.
Na mecie okazuje się, że rower w ogóle nie ubłocony, jedynie ukurzony. Jeździec podobnie plus dodatkowo zmęczony, ale nie zajechany. Po sprawdzeniu wyników 2 sektor utracony, ale nie wiele brakowało do zachowania stanu poprzedniego. Generalne fajny maraton jak na początek sezonu, nareszcie świetna pogoda na rower, a i z kondycją może nie jest tak źle.

Wynik:
M3: 48/189
Open: 137/523

 

Rozruch nogi

Sobota, 20 kwietnia 2013Przejechane 30.19km w terenie 0.00km

Czas 01:14h średnia 24.48km/h

Temperatura 13.0°C

 

Wyszedłem przypomnieć sobie jak się jeździ za dnia, bo ostatnie jazdy uskuteczniałem nocą. Tempo relaksowe z kilkoma przyśpieszenia po górkę. Nogi nie protestowały, ale i tak jutro będę musiał ostrożnie dozować siły. Inaczej znów spalę się na pierwszych dwudziestu kilometrach, a później zostaną już tylko cierpienia.

 

Wieczorna pętla

Czwartek, 18 kwietnia 2013Przejechane 60.64km w terenie 0.00km

Czas 02:30h średnia 24.26km/h

Temperatura 16.0°C

 

W końcu dzień, w którym można było ubrać się na krótko i ruszyć przed siebie. Niestety życie jest czasami okrutne i trzeba zostać dłużej w pracy, gdy na zewnątrz taka super pogoda. Na otarcie łez postanowiłem zrobić sobie rundkę po Warszawie od Młocin do Kabat. Właściwie to nawet lepsze jest takie wieczorne jeżdżenie. Nie ma już zawalidróg, pieszych, no i cytując słowa piosenki:
Bo wieczorami nie widać szarości
Nie widać brudnych ulic a latarnie nie świecą
I można udawać, że można na spacer pójść.

 

Szwendanina

Środa, 17 kwietnia 2013Przejechane 46.01km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 22.63km/h

Temperatura 14.0°C

 

Takie zwyczajne wyjście po pracy, aby przewietrzyć głowę. Przy okazji zobaczyć jaki jest poziom wody w Wiśle i ile brakuje do zmiany objazdu zamkniętego tunelu na Wisłostradzie. Niewiele brakowało, tym razem się upiekło :)

 

Trochę z celem, trochę bez celu

Wtorek, 16 kwietnia 2013Przejechane 52.42km w terenie 0.00km

Czas 02:16h średnia 23.13km/h

Temperatura 14.0°C

 

Po dniu przerwy i doprowadzeniu roweru do stanu, w którym można go używać bez obaw o jego dalszą przyszłość wyszedłem po pracy trochę pokręcić. A że miałem sprawę do załatwienia na Targówku to i częściowo celu przejażdżki nie trzeba było szukać. Nie byłbym sobą jakbym wybrał najprostszą trasą, ale tak już jest jak wychodzi się pojeździć na rowerze, a nie dojechać gdzieś na rowerze.