Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:786.46 km (w terenie 193.00 km; 24.54%)
Czas w ruchu:35:21
Średnia prędkość:22.25 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:60.50 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Do Iłży na wzgórze zamkowe

Niedziela, 29 sierpnia 2010Przejechane 87.24km w terenie 12.00km

Czas 03:31h średnia 24.81km/h

Temperatura 18.0°C

 

Miałem wybrać się do Szydłowca i dalej, aby podjechać na Altanę, ale nie chciało mi się rano wstać. Dlatego czasu starczyło na wypad na wzgórze zamkowe do Iłży. Dwa razy wjechałem pod basztę, a potem zaczął padać deszcz. Czas gonił, więc musiałem wracać. Powrót tą samą drogą, ale pod mocny wiatr.
Przed Radomiem znów łapie mnie deszcz jednak szybko minął. Natomiast w mieście wyglądało, że trochę popadało. Mogłem się to tym przekonać, gdy w jeden zakręt za szybko wszedłem, za bardzo pochylony, przód poleciał i przeszlifowałem się po asfalcie. Dobrze, że na przeciwnym pasie samochód był daleko.

 

Deszczowo, jesiennie

Sobota, 28 sierpnia 2010Przejechane 58.72km w terenie 0.00km

Czas 02:13h średnia 26.49km/h

Temperatura 14.0°C

 

Niemal przez całą trasę padał deszcz. Na dodatek zimno jak na sierpień. Poczułem, że niebłaganie zbliża się jesień. Trasę ułożyłem sobie tak, aby jak najlepiej wykorzystać wiatr zachodni. Z resztą trasa bardzo sympatyczna. Oprócz pierwszego kilometra za Golędzinem i kilku odcinków droga jest wyśmienita. Nowy asfalt do Wojciechowa i prawie żaden ruch samochodowy w sobotnie popołudnie. Aż zamarzyła mi się szosówka na takie trasy.

Mapka:

 

Śladami maratonu w Suchedniowie

Niedziela, 22 sierpnia 2010Przejechane 136.97km w terenie 68.00km

Czas 07:29h średnia 18.30km/h

Temperatura 30.0°C

 

Tą trasę w tym mniej więcej kształcie zaplanowałem sobie już w listopadzie zeszłego roku. Układając ją mocno posiłkowałem się trasą maratonu w Suchedniowie z 2009 roku, która po zdjęciach wydała mi się najbardziej malownicza. Parę razy już tam byłem i wiedziałem, że tereny do jazdy są wyśmienite. Z resztą to moje trzecie podejście do tej trasy w tym roku. W maju przegonił mnie deszcz, w czerwcu nie dało się odjechać, ponieważ bardziej terenowe ścieżki były pozalewane.
Początek standardowy, czyli z dworca w Skarżysku nad zalew Rejów. Jadąc cały czas (no może parę razy przenosiłem rower) zielonym szlakiem pieszym dojechałem do miejscowości Mostki i dalej szlakiem przez Żarnowską Górę. Po dojechaniu na przecięcia z czarnym rowerowym opuściłem szlak pieszy.

Jadąc czarnym wypatrywałem zjazdu na niebieski szlak pieszy prowadzący na Kamień Michniowski. W pewnym miejscu jest boczna droga odchodząca od czarnego i tutaj był szukany przeze mnie szlak. W raz z niebieskim pieszym pojawiło się oznakowanie z maratonu, które pokrywało się ze szlakiem i nie pozwalało się zgubić.

Po drodze mija się pomnik przyrody Burzący Stok. Jest to źródło ładnie ogrodzone i zadaszone. Z robiłem na chwilkę przystanek przy źródle, aby popatrzeć na wybijającą wodę z jasnego piasku.

Dalej szlak zrobił się wymagający. Spore błoto, ale nie ono było największą przeszkodą. Droga była mocno wypłukana i na dodatek pełno było na niej gałęzi i innym krzaków zaniesionych na ścieżkę. Na szczęście był to tylko kawałek i dalej nie było już takich problemów.

Po wjechaniu niemal na szczyt skręciłem na czarny szlak pieszy. Trochę nie trafiłem za pierwszym razem, ale szybko naprawiam swój błąd nawigacyjny. Zaczęło się od razu ostrym zjazdem. Początkowy kawałek sprowadziłem, ponieważ nawierzchnia wydała mi się niepewna, liście przemieszane z kamieniami. Nie znam tego zjazdu, więc nie ryzykowałem. Dalej już w siodle zjechałem w kierunku asfaltówki. Po wyjechaniu z lasu na otwartą przestrzeń rozpostarł się widok na Góry Świętokrzyskie. Warto na chwilkę przystanąć i nacieszyć oczy.

Potem była najlepsza część wypadu. Trochę kamienistymi drogami polnymi, przez pola po trawie, asfaltem, przez rzeczki, brukowaną drogą, cały czas albo podjazd albo zjazd. Nie było nudy i można było się ujechać do woli.

Na koniec tego odcinka został krótki asfaltowy podjazd do Radkowic. Mi zawsze skopie tyłek i pod jego koniec mam już dość. Tym razem było podobnie. Po nim mam porównanie do tego co jeździ się na co dzień. Poza tym dobra okazja aby poczuć podjazd z nachyleniem ponad 20%.

Za Radkowicami pojechałem zielonym szlakiem pieszym w kierunku Starochowic. Pisząc 'pojechałem' trochę przesadzam. Szlak był zalany w kilku miejscach i trzeba było przedzierać się obok przez krzaki. Prowadziłem, niosłem rower dobre ponad 30 minut i chociaż miałem już ochotę zawrócić to uznałem, że nie ma sensu, żeby jeszcze raz iść przez te bagna i rozlewiska. W końcu pojawiła się sensowna ścieżka i tak dotarłem mocno zmęczony do drogi na zalewem w Starachowicach. Brukiem pojechałem na Ostre Górki i po dotarciu do skrzyżowania skręciłem na Rataje. Do Rataji czasy czas 'kocie łby', za którymi nie przepadam. Potem już z górki asfaltem do Wąchocka. Na tym odcinku postanowiłem wejść na ambicje dwóm szosowcom, których jakoś się wlekli. Chwilę potem znów zobaczyłem ich plecy, ale postraszyłem ich jeszcze trochę na tych zakrętach przed Wąchockiem korzystając z szerokiej gumy i opóźniając dohamowywanie. Po zatrzymaniu się przed skrzyżowaniem powiedzieliśmy sobie, że to był dobry kawałek.
Za Wąchockiem skręcam na czerwony szlak rowerowy będący szlakiem dookoła Starachowic. Droga to szeroka szutrówka, więc jazda była przyjemna i szybka. W miejscowości Lipie zjechałem ze szlaku i kierowałem się do Iłży. Niestety skończył się 3 litrowy bukłak i trzeba była także rozglądać się na sklepem. Jednak w niedzielne popołudnie znalezienie otwartego sklepu po wsiach jest trudne. W Iłży oczywiście były pootwierane, ale nie znalazłem dogodnego, żeby zostawić rower bez opieki, a ludzi kręciły się niemal tłumy. Odpuściłem wjazd na wzgórze zamkowe i pojechałem do Wierzbicy cały czas wypatrując miejsca, gdzie można by uzupełnić płyny. Tempo siadło totalnie.
Dopiero w Wierzbicy znalazł się odpowiedni sklep gdzie kupiłem sok do picia. Chwilę musiałem odpocząć, zjeść i dojść do siebie. Po odzyskaniu sił powrót do Radomia już był bezproblemowy. Po takim wypadzie na koniec górka w Kowali jakoś wydała się mała.

Mapa:

 

Do Domaniowa

Sobota, 21 sierpnia 2010Przejechane 60.59km w terenie 0.00km

Czas 02:07h średnia 28.63km/h

Temperatura 26.0°C

 

Miły wypad do Domaniowa na popołudnie. Starałem się jechać równo, spokojnie, bez szarpania. Warunki pogodowe na rower idealne: bezwietrznie, nie za zimno, nie za gorąco, słonecznie. Akurat dzisiaj miałem mało czasu, ale i tak było w porządku.

Mapa:

 

Pętla

Piątek, 20 sierpnia 2010Przejechane 28.86km w terenie 0.00km

Czas 01:01h średnia 28.39km/h

Temperatura 14.0°C

 

Standardowa pętla pomiarowa. Wyjechałem trochę późno, bo około 21 i na zewnątrz już dobrze się ściemniło. Na szczęście niebo bezchmurne plus księżyc przewie w pełni sprawiało, że nie panowały egipskie ciemności. Z drugiej strony przy nie było widać gwieździstego niebo.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Pętla rozszerzona

Niedziela, 15 sierpnia 2010Przejechane 40.58km w terenie 0.00km

Czas 01:25h średnia 28.64km/h

Temperatura 32.0°C

 

Miało być wypad od Domaniowa, ale po dojechaniu do Golędzina potężna chmura burzowa była na wyciągnięcie ręki. Skręciłem na Zakrzew w niemal ostatnim momencie, ponieważ zerwał się bardzo mocny wiatr dokładnie w plecy. Ponad dwukilometrowy odcinek do Zakrzewa przeleciałem z prędkością oscylującą około mniej więcej 50kmh. W Zakrzewie przy kościele na parkingu małą trąba powietrzna w kurzu i piasku. Po minięciu kościoła droga jest nie osłoniętą i ponad okoliczne pola. Dostawałem tam takie podmuchy boczne, że woziło mnie po całej jezdni. Po skręceniu na Gulin znów miałem potężny wiatr w plecy. Oprócz krótkich odcinków, gdzie walczyło się z bocznymi podmuchami średnia około 40kmh. Ostatnie 11km pod wiatr boczno-przedni, ale już nie tak silny. Zaczęło grzmieć i złapał mnie lekki deszcz. Po dojechaniu do Radomia już nie padało.

 

Z Warszawy do Radomia

Sobota, 14 sierpnia 2010Przejechane 136.90km w terenie 50.00km

Czas 06:23h średnia 21.45km/h

Temperatura 35.0°C

 

Niemal równo rok temu wybrałem się na przejażdżkę rowerem z Warszawy do Radomia. To było dla mnie pewien przełom. Mimo pozytywny wspomnień z tamtego wypadu uznałem, że trasa była za łatwa. W założeniach miało być dużo w terenie, ale wyszło bardzo dużo po asfalcie. W tym roku to miało ulec zmianie. Po dojechaniu do Wisły w miejscowości Gassy miałem trzymając się kolejno zielonego, niebieskiego i czerwonego szlaku terenem dojechać w okolice Kozłowa. Wyszło inaczej, ale o tym później.
Na rower wsiadłem o 6.25 i ruszyłem na pierwszy odcinek dojazdowy do Konstancina. Mimo, wczesnej pory było już ciepło. Termometr w liczniku pokazywał prawie 25 stopni. Trasa zleciała szybko, ponieważ tej fragment już znałem. O tej porze w lesie kabackim i okolicach pustki. Za Konstancinem asfaltem do miejscowości Gassy i tutaj rozpocząłem właściwą cześć wypadu. Krótka przerwa na banana i można było zacząć. Ścieżka po wale prowadziła przez malownicze tereny. Czyste i świeże powietrze, rosa na trawie pobudzała do jazdy. Tak bardzo, że nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcia. Z resztą niewiele się tutaj zmieniło, więc odsyłam do zdjęć z poprzedniego roku.
Za Wólką Dworską zjeżdżam z wału i asfaltem wjeżdżam do Góry Kalwarii, aby zaliczyć zjazd drukowaną ulicą Świętego Antoniego za kościołem. Po zjechaniu na dół korciło mnie, żeby nią jeszcze podjechać i znów zjechać, ale nie zrobiłem tego. Dalej cały czas zielonym szlakiem do Czerska. Tutaj kolejny raz krótki podjazd na skarpę by znów z niej zjechać kawałek dalej.

Od tego momentu dróżka prowadziła wśród sadów. Cały czas była przejezdna. Tak dotarłem do Królewskiego Lasu gdzie znów wjechałem na wał wiślany. Wał był utrzymany w nienaganny sposób, przystrzyżona trawa, więc można było jechać wypatrując oznakowania, które też nie dało powodów do narzekań.

Gdzieś w okolicach miejscowości Podosowa zjechałem zgodnie z oznaczeniem z wału i dalej był kawałek podjazdu po kamieniach. Podprowadziłem ze względu na pokrzywy, które z boków zarosły się na ścieżkę. Dalej zielonym, aż do miejscowości Przylot.

Tutaj zrobiłem sobie przerwę na jedzenie na wale Pilicy.
Ponieważ szlak zielony wiedzie do Warki opuściłem go i szosą pojechałem do Mniszewa. Porę kilometrów dalej zaczyna się szlak niebieski do Studzianek Pancernych. Niestety ten szlak jest nieprzejezdny dla rowerów pomimo dobrego oznakowania. Wał jest zarośnięty i musiałem się ratować asfaltem wzdłuż wału. Myślałem, że za Magnuszewem będzie lepiej, ale tutaj już się całkiem pogubiłem. Po pierwsze przebieg szlaku w terenie nie zgadzał się z tym co miałem na mapie. No dobrze, może mapa zła, ale dotychczas nigdy się na niej nie zawiodłem. Po drugie, jadąc za oznakowaniem musiałem przedzierać się przez zaorane pole, ze dwa płoty z drutu, wysokie trawy i krzaki jeżyn. W jednym miejscu zarośniętym przez trawę nie zauważyłem głębokich kolein, co zaskutkowało bolesną wywrotką. Widać, że szlak jest wybitnie pieszy odpuściłem go i skierowałem się w stronę zabudowań, które widać było na horyzoncie. Po przebiciu się jeszcze przez torfowisko, bo nie była to podmokła łąka wjechałem na polną drogę, takie dwie koleiny w trawie, i nimi dojechałem do miejscowości Wilczowola.
Upał lał się z nieba niesamowity, dlatego zrezygnowałem już z odcinków w terenie. Mimo to nie było łatwo. Na asfalcie było jak na patelni. Termometr w liczniku pokazywał ponad 36 stopni i 2-3 razy musiałem się zatrzymać na kilka minut, ponieważ miałem już oznaki przegrzania. W Studziankach Pancernych miałem wjechać na czerwony szlak, którym prowadzi do Lesiowa, ale już raz nim jechałem i widziałem, że jest to na początku piaskownica z jedną długą przeprawą przez pole. W pobliżu Radomia także piachu nie brakuje, dlatego uznałem, że przy takim zmęczeniu mógłbym tam paść. W Głowaczowie wygrałem mało ruchliwą drogę na Bobrowniki i tak dojechałem do Bartodziej i dalej przez Jastrzębie do Radomia.
Wypad nie do końca udany. Miało być trzema szlakami: zielonym, niebieskim i czerwonym. Niebieski okazał się nie na rower, z czerwonego musiałem zrezygnować z powodu upału. Ale ok, jest powód, żeby spróbować w następnym roku.

Mapa:

 

Las Kabacki ciąg dalszy

Czwartek, 12 sierpnia 2010Przejechane 41.83km w terenie 25.00km

Czas 01:58h średnia 21.27km/h

Temperatura 23.0°C

 

Znów po pracy wgrałem się dalej poznawać ścieżki w lesie kabackim. Trochę ich jest i jeszcze nie ogarniam gdzie którą drogą dojadę. Co prawda są tabliczki z informacją dokąd można dojechać, ale w nocy na niewiele się to zdaje.

 

Las Kabacki

Środa, 11 sierpnia 2010Przejechane 38.50km w terenie 20.00km

Czas 01:48h średnia 21.39km/h

Temperatura 20.0°C

 

Ciąg dalszy poznawania Lasu Kabackiego i jego okolic. Co prawda jak wyjechałem już zaczęło się ściemniać, tak więc w lesie panował już półmrok. Potem zrobiło się całkiem ciemno i była już tylko jazda za światełkami, tzn. za tymi, którzy wiedzieli w którą stronę jechać aby wyjechać z lasu.
Podczas powrotu ścieżką rowerową mimo prawie godziny 22 panował duży ruch rowerowy. Co światła uzbierało się około 8-10 rowerzystów/rowerzystek. Niestety, ponad połowa z nich nie miała oświetlenia i widziałem kilka niebezpiecznych sytuacji.

 

Las Kabacki i okolice

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010Przejechane 35.52km w terenie 10.00km

Czas 01:38h średnia 21.75km/h

Temperatura 25.0°C

 

Ciąg dalszy poznawania nowej okolicy. Tym razem na południe do Lasu Kabackiego na jakiś bardziej terenowy wypad. Miejsce nawet ok na pojeżdżenie rowerem, ale późnym popołudniem w lato ludzi jest tam zatrzęsienie. Dzieci na rowerkach, spacerowicze na rowerach, spacerowicze pieszo, biegacze, psy, matki z wózkami, niewyżyci maratończycy. Nie ma mowy o jakimś konkretniejszym pojeżdżeniu. Trzeba uważać, żeby kogoś nie rozjechać i żeby samemu nie zostać rozjechanym. Po paru kilometrach miałem już dość tego tłoku i potoczyłem się asfaltami przez Konstancin, Powsin.
Potem powrót do Kabackiego i z powrotem na ścieżki rowerowe. Muszę napisać, że w porównaniu do Radomia to tutaj ścieżki rowerowe są zapchane. Nie ma tak, że się jedzie swoim tempem. Jedzie się tak, jak jedzie rowerzysta przed tobą. Ścieżka wąska, z naprzeciwka co chwila ktoś się pojawia, nie ma wyprzedzania.