Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:1088.70 km (w terenie 399.00 km; 36.65%)
Czas w ruchu:48:25
Średnia prędkość:22.49 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:72.58 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Wiecznie komplikacje

Niedziela, 27 maja 2012Przejechane 85.50km w terenie 13.00km

Czas 03:27h średnia 24.78km/h

Temperatura 22.0°C

 

Na ten dzień miałem zaplanowane podjazdy na Altanie i przy okazji zrobienie setki dzień po dniu, ale niestety nie da się podporządkować rowerowaniu całego życia. Nie znalazło się odpowiednio duże okienko czasowe i tym samym wypad musiał być krótszy. Jako, że i tak miała być głównie asfaltowa przejażdżka do Szydłowca to po zmianie wyszła głównie asfaltowa wycieczka do Iłży.
Jak już dotarłem na wzgórze zamkowe to przykro nie było by wykorzystać podjazdu wąwozem. Musiał wystarczyć jako substytut podjazdu na Altanę.

Planowo pokonałem go trzy razy jednak to nie to samo co podjazd od Ciechostowic. Jest zdecydowanie krócej jednak na dzisiaj musiało wystarczyć.

 

Z Warszawy do Radomia 2012

Sobota, 26 maja 2012Przejechane 162.26km w terenie 84.00km

Czas 07:21h średnia 22.08km/h

Temperatura 22.0°C

 

… czyli do czterech razy sztuka, ewentualnie przez sady, łąki i puszczę w stronę Czechosłowacji.
Nareszcie udało mi się zrealizować przejazd z Warszawy do Radomia z końcowym odcinkiem przez Puszczę Kozienicką. Poprzednie próby rozbijały się o rozpoznanie terenów między Górą Kalwarią a Kozienicami i po prostu nie starczało sił na przebijanie się przez piaszczyste szlaki w puszczy. Tym razem wiedziałem już, że niektóre pomysły na trasę okazały się niemożliwe do realizacji, więc lepiej mogłem zaplanować przejazd. Pierwotny pomysł z poprzednich lat by jechać jak najdłużej wzdłuż Wisły upadł, ponieważ po przekroczeniu Pilicy trasa musiała iść asfaltami przez nieciekawe okoliczne wsie. Nie mogłem z tego ułożyć sensownego szlaku, który maksymalnie unikałby po drodze cywilizacji.


Rozwiązaniem tego problemu okazał się gotowiec w postaci zielonego szlaku Góra Kalwaria – Warka. Prowadzi on przez malownicze sady kilka razy opadając i wdrapując się po skarpie wiślanej. Zjazd i podjazdy są oczywiście krótkie, ale kilka z nich zapada na dłużej w pamięć.

Przy Pilicy załamanie terenu skręca i ciągnie się wzdłuż tej rzeki. Co prawda różnica wysokości maleje, ale nadal teren jest pofałdowany. Tutaj trochę szwankowało oznakowanie i zgubiłem szlak, ale w ostateczności poruszałem się w dobrym kierunku.


Z Warki zgodnie z planem przebiłem się do Studzianek Pancernych. Po części droga wiodła przez las a w nim piach przedni. Ciężko się jechało, ale w końcu dotarłem do kawałka asfaltu i nim do Studzianek. W Studziankach jest ostatnia okazja na uzupełnienie zapasów, bo po wjechaniu w puszczę opuszcza się nią dopiero na przedmieściach Radomia w Rajcu. Początkowo jechałem niebieski szlakiem a potem czerwony. Szczególnie niebieski szlak prowadzi przez urokliwą część Puszczy Kozienickiej.

Niestety potem zaczął królować piach. Od jakiegoś czasu nie było większych opadów, więc na leśnych drogach leżały tony piachu – istne piaskownice. Wyjeżdżając z lasu miałem wrażenie jakbym przejechał Saharę.
Trasa dała mi dużo satysfakcji. Wymaga jeszcze dopracowania, bo było jeszcze trochę błądzenia, ale wydaje mi się, że chyba zbliżam się do ostatecznego jej kształtu.

Mapka:

 

Lek na trud codzienny

Czwartek, 24 maja 2012Przejechane 40.35km w terenie 0.00km

Czas 01:49h średnia 22.21km/h

Temperatura 20.0°C

 

Nie ma nic lepszego niż wyjście na rower gdy wraca się rozdrażnionym z pracy, chce chwili spokoju, ale nie znajdzie się go w domu, bo ktoś robi remont i nie słychać nawet jakie dzisiaj bzdury opowiadają w telewizji. Rower wtedy jest zbawieniem dla zdrowia psychicznego.
Na początku jest trudno - nogi nie chcą kręcić po całym dniu za biurkiem, ale po rozgrzaniu się podjazdy idą lepiej niż zazwyczaj dlatego, że dopalane są wkurwem zebranym za dnia. Po czymś takim człowiek wraca wyluzowany, zrelaksowany. To dziwne, że w tak krótkim czasie rzeczywistość może stać się przyjemniejsza.

 

Ciepło, ciepełko

Środa, 23 maja 2012Przejechane 55.17km w terenie 15.00km

Czas 02:30h średnia 22.07km/h

Temperatura 25.0°C

 

Od kilku dni mamy próbkę lata. Nareszcie przebranie się na rower nie zajmuje kilkunastu minut. Wystarczy decyzja i już można iść pojeździć. Planowo miała być spokojna wycieczka i to się udawało dopóki nie zjechałem na ścieżkę po praskiej stronie Wisły. Już powoli się ściemniało, więc nie pałętało się dużo ludzi i można było trochę podkręcić tempo, bo niektóre kręte kawałki są na prawdę świetne. Mimo i tak asekuracyjnej jazdy jechało się super przyjemnie, a gdyby puścić się na pełnej prędkości to banan na twarzy byłby gwarantowany. Niestety trzeba było wrócić do cywilizacji oddalonej o kilkadziesiąt metrów. Aż dziw mnie bierze, że przez środek betonowej dżungli biegnie ścieżka, na której można się poczuć jak na przednim singlu w lesie.
Lekko przykurzony zrobiłem sobie jeszcze krótki przystanek na moście a potem już tylko został powrót do bazy.

 

Poland Bike Długosiodło

Niedziela, 20 maja 2012Przejechane 95.13km w terenie 52.00km

Czas 04:01h średnia 23.68km/h

Temperatura 26.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 18.36 km
Wyścig: 58.22 km
Powrót: 18.55 km

Jeszcze miesiąc temu w ogóle nie planowałem wybierać się na maraton do Długosiodła. W rozpisce z początku roku miałem zarezerwowany następny weekend i posmakowanie skandii w Nałęczowie. Niestety skandia wyprowadziła się do Lublina, a tam już nie miałem ochoty tłuc się pociągiem. Trzeba było poszukać zastępstwa, bo jeden wyścig w maju to by było mało, tak to ściganie mnie wciągnęło. Kusiły mnie Nowiny z ŚLR, ale ostatecznie wybór padł na polandbike'a. Właściwie to była jedyna sensowna propozycja. Chipa już był z Nowego Dworu Maz., rower miałem na miejscu w Warszawie i chociaż dojazd był z przesiadkami to nie były one uciążliwe. Tylko godziny przyjazdu trochę mało pasowne były, bo albo mogłem przez prawie cztery godziny czekać na start albo mniej niż półgodziny. Mógłby wtedy być problem z rejestracją, dlatego formalności załatwiłem w piątek i to półgodziny okazało się wystarczające.
Na miejscu w Długosiodle ogarnąłem się jeszcze przed wyścigiem, przyszykowałem i właściwie bez rozgrzewki ustawiłem w kolejce do sektora. Nie było już za bardzo czasu na rozpoznanie szczególnie końcówki trasy, co niestety później wyszło na minus. Potem jeszcze kilka minut oczekiwania na start w sektorze przy piekącym słońcu. Zapowiadało się nareszcie prawdziwie letnie ścigańsko.
Start zadziwił mnie lekkim rozleniwieniem. Organizator opisywał trasę jako szybką, więc przypuszczałem, że początek będzie na wariata. Być może szaleństwa na początku zneutralizowała piaszczysta droga, ale trochę mnie to martwiło. Jeśli to miała być szybka trasa to nie mogłem utknąć gdzieś na końcu sektora tylko raczej należało załapać się na jakieś dobre koło. Mocniej przycisnąłem i zabrałem się z odpowiednim dla mnie pociągiem. Nie rwałem się na czoło, bo nie miało to sensu. Do rozjazdu mini/max nie było po co się spinać, ponieważ i tak nie wiadomo z kim się ścigam. To zawodnikom z mini powinno w tej chwili zależeć na mocnym tempie, więc należało im zostawić miejsce do popisów i spokojnie się temu przyglądać z pozycji tylnego koła.
Dopiero za rozjazdem zaczęła się walka. Trasa zdecydowanie skręciła do lasu, podłoże zaczęło być nierówne, miejscami korzeniaste, a zawodnicy podkręcili tempo. Początkowo było deczko za szybko jak dla mnie, ale zdołałem to przetrzymać. Zdecydowanie jeden zawodnik wszystkich ciągnął przez dłuższy czas, ale w końcu daje znak o zmianę. Wyszedł na przód ktoś inny i podtrzymał tempo. Potem przyszła kolej na mnie. Starałem się utrzymywać średnią jak koledzy przede mną i jakiś czas tak dawałem radę. W końcu obejrzałem się do tyłu i zostali tylko ta dwójka, która wcześniej ciągnęła pociąg. Przez kilkanaście kilometrów tak razem jechaliśmy. Zmiany szły w miarę po równo, jednak najmłodszy kolega troszeczkę oszukiwał jak się potem okazało. Zmiany dawał rzadziej i krótkie, bo niby słaby był i nie miał sił, ale na dziesiątym kilometrze do mety jak wystrzelił to tyle go tylko widziałem. Próbował się zabrać z nim, ale to już było po frytkach. Ja już byłem dobrze ugotowany, a u niego była świeżość. Dobra nauczka na przyszłość, że i ściemniacze się trafiają.
Trasa pozytywnie mnie zaskoczyła, chociaż nie spodziewałem się rewelacji. Sami organizatorzy porównywali ją do ubiegłorocznych Kozienic, a tam raczej było biednie bez wykorzystania wielu atrakcji Puszczy Kozienickiej. Nie wiem jak było w przypadku Puszczy Białej, bo jej nie znam, ale atrakcji było zdecydowanie więcej. Spora część po lesie to typowy doubletrack pośród mchów, który od czasu do czasu przechodził w singiel przez górki. Z resztą takich niepozornych górek było nawet sporo. Szczególnie interesująco zrobiło się pod koniec gdzie pojawiła się ich cała seria a przez nie ścieżka w otoczeniu zielonych mchów i drzew. Wyglądało to na prawdę malowniczo, aż się chciało na chwilę zatrzymać i pożyczyć sobie takiej ścieżki w Puszczy Kozienickiej.

Chociaż okoliczności przyrody prezentowały to co miały najlepszego to ja niestety powoli zacząłem już odczuwać zbliżające się symptomy wyczerpania. Od około 45 kilometra moc na tyle siadła, ze dalsze pościgi przestały być możliwe. Częściowo podratowałem się żelem, ale dopiero magnez przywrócił mi wiarę, że zgon nie nastąpi przed metą. Niestety fatalny moment wybrałem na degustację, a mianowicie na wspomnianych wcześniej ostatnich górkach. Odkręcanie fiolki, picie zawartości gdy następuje zjazd a potem stromy podjazd i to wszystko z tylko jedną ręką na kierownicy skończyło się zatrzymaniem na podjeździe. Mógłbym się jeszcze uratować, ale śmiecić w takim ładnym miejscu nie wypadało, z resztą nigdzie nie wypada. Kawałek musiałem podprowadzić, gdy w tym czasie kilka osób mnie minęło. Po tym interwałowym kawałku siły jakby wróciły na tyle, aby nie odsuwać się dalej w klasyfikacji.
Słychać już było odgłosy miasteczka rowerowego i powoli szykowałem się do finishu, kiedy wyszedł brak rozpoznania końcówki. Co prawda zagapiłem się na fotografa i zastanawiałem się czemu postawił rower prawie na środku ścieżki. Takie krótkie rozluźnienie uwagi spowodowało, że nie zauważyłem strzałek w lewo i przestrzeliłem zakręt - z finishu wyszło wielkie nic. Patrząc na wyniki straciłem przez gapiostwo tylko jakieś 30 sekund, ale w klasyfikacji open przełożyło się to na co najmniej 5 pozycji. Jakby było to gdzieś na trasie to pewnie nie robiło by mi to różnicy, a tak przez jedno zdarzenie całość wydaje mi się popsuta.
W miasteczku jak to w miasteczku po maratonie. Chcę tylko coś zjeść i trochę opłukać się z brudu. Po tym względem polandbike zawsze się sprawdzał – miska z całkiem dobrym makaronem była, woda do umycia twarz i rąk była, za to kolejek do myjki rowerowej nie było. Więcej nie wymagam.
Szybko się zwinąłem, bo za kilkanaście minut miałem pociąg powrotny do Warszawy, a na następny nie chciałby czekać. Wynik sprawdziłem dopiero w rozklekotanym pojeździe kolei mazowieckich.

Wynik:
M2: 14/29
Open: 54/144

 

Spacerek przez miasto

Sobota, 19 maja 2012Przejechane 30.04km w terenie 0.00km

Czas 01:26h średnia 20.96km/h

Temperatura 20.0°C

 

Spokojna przejażdżka na dworzec Wileński po bilet. Z resztą nie dało się jechać szybciej, bo masa ludzi i rowerzystów na ścieżkach. Na światłach przy arkadii tyle rowerów, że nie miałem gdzie stanąć przed światłami. Nabite jak w sektorze przed startem z tą różnicą, że tutaj niektórzy mają problem z ruszaniem.

 

Wreszcie weekend

Piątek, 18 maja 2012Przejechane 71.37km w terenie 10.00km

Czas 03:11h średnia 22.42km/h

Temperatura 15.0°C

 

Rzecz niesłychana - przychodzi weekend i pogoda ma dopisywać. Zazwyczaj zauważa się ruchy w przeciwną stronę, czyli przychodzi weekend i pogoda robi się shitowata. Bardzo mi to pasuje, bo w końcu w niedzielę będę mógł się pościgać w 100% na krótko bez kombinowania w jak się ubrać. Ostatni dobry rezultat rozbudził moje nadzieje na podobny wynik, ale właśnie przez pogodę nie było szans na jakiś wypad podtrzymujący formę na tygodniu. Dopiero dzisiaj była okazja dlatego z pracy wyrwałem się wcześniej, ponieważ oprócz wyjścia na rower za dnia chciałem jeszcze odwiedzić biuro polandbike'a, aby w niedzielę mieć już z głowy formalności.
W końcu wygramoliłem się z mieszkania z zamiarem pętli przez miasto. Generalnie trasa podobna do tej co ostatnio, ale tym razem chciałem jeszcze zahaczyć o Ursynów. Przejeżdżając przez most Gdański kolejny raz rzuciła mi się w oczy szutrowa ścieżka wzdłuż Wisły po praskiej stronie. Nie miałem limitu na czas, było jeszcze jasno, więc skręciłem. Muszę przyznać, że jak na środek Warszawy to można tam lekko poszaleć, tylko trochę za dużo ludzi kręci się po ścieżce. Na pewno to mniej zawali dróg niż po drugiej stronie, ale nadal za dużo. Ale jakby się tam wybrać rano, hmmm... Może kiedyś spróbuję jak mi już kompletnie odbije, żeby przed wyjściem do pracy wstać raniutko i wybrać się tam pojeździć.

 

Mazovia Legionowo

Niedziela, 13 maja 2012Przejechane 77.61km w terenie 50.00km

Czas 03:32h średnia 21.97km/h

Temperatura 14.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 12.41 km
Wyścig: 54.40 km
Powrót: 11.61 km

Czwarty maraton w tym roku. Najwyższa pora, żeby nareszcie wykręcić jakiś wynik na miarę swoich możliwości. Wszystkie dotychczasowe zmagania z tego roku nie satysfakcjonowały mnie pod względem rezultatów - każdy z rankingiem poniżej 80%. Gorzej niż przy pierwszym maratonie na jakim wystartowałem, a wydaje mi się, że zrobiłem pewne postępy od tamtego czasu. Dzisiaj musiało być lepiej i cel minimum to wspomniane 80%.
Mazovię w Legionowie dobrze wspominam z 2011 roku. Chociaż nawalał mi napęd to trasa mi się podobała. Było płasko, ale coś w sobie ta trasa miała. Dużo jechało się po lesie, sporo wąskimi ścieżkami, twarde podłoże, dużo ostrych zakrętów, do których trzeba dohamowywać a potem przyśpieszać, ogólnie nie było gdzie się nudzić. Nastawiałem się nawet na giga, ale deszczowa pogoda i w ostatniej chwili wydłużona do 88km trasa wystraszyła mnie. Po majowym weekendzie czułem moc, ale prawie dziewięćdziesiąt kilometrów w terenie byłoby ponad moje siły. Zostało tradycyjnie mega tym razem w wersji z deklarowanymi 60km, co i tak później okazało się nieprawdą. Dystans akurat do przejechania bez zgonu, oczywiście jeśli będę w formie.
Rano miałem trochę dylemat jak się ubrać. Ostatecznie zdecydowałem się jechać w cieplejszych spodniach i to był dobry wybór, chociaż większość zawodników jechał całkiem na krótko. U mnie by się to nie sprawdziło. Po prostu jak jest mi zimno to źle mi się jedzie i rozgrzanie się podczas wysiłku tego nie zmienia. Na szczęście miało nie padać, więc najgorszym nie trzeba było się przejmować.
Przed startem krótka, ale chyba całkiem efektywna rozgrzewka i stawiłem się w sektorze. Trochę zaczęło kropić, ale nic to bo już sektor startuje. Nie wypaliłem do przodu, ale starałem się utrzymać pozycję w sektorze, by potem nie przedzierać się z końca.

Tak jak zawsze początek był mocny i zastanawiałem się jak długo to będzie trwało. Na dłuższą metę takiego tempa bym nie wytrzymał, ale po paru kilometrach wszyscy wkoło już dyszeli. Prędkość systematycznie spadała, ja zaś czułem się świetnie, więc mogłem atakować. Na nielicznych górkach wyprzedzałem po kilka osób. Na prostych łapałem się na pociągi, bo dzisiaj to był klucz do sukcesu. Subiektywnie oceniając to był chyba najszybszy maraton na jakim byłem. Na pewno potęgowały to wąskie ścieżki biegnące ciasno między drzewami, pieńkami, krzakami, itp. Jednak tutaj świetnie spisał się rower. Kolejny raz przekonałem się, że wymiana mostka na krótszy tchnęła w niego nowe życie. Ten jeden centymetr mniej sprawił, że rower jedzie idealnie tam gdzie ja chce, a na krętej ścieżce tego właśnie oczekuję.
Chociaż jak już napisałem trasa nie była wybitna to nie wiadomo kiedy mi zleciała. Po pierwszych 15 kilometrach była pierwsza porcja żela, zanim się obejrzałem było 30 km na liczniku czyli kolejny raz żel i błyskawicznie pojawił się 45 kilometr. Nie wiedziałem skąd i jak, ale na pewno nie było nudno. Czułem się co najmniej nieźle, zero skurczy. Przy rozjeździe na giga zastanawiałem się czy może by nie skręcić na trzecią rundę, jednak zostałem przy mega, bo może być całkiem niezły wynik. Po rozjeździe wiedziałem już, że trasa jest krótsza niż zapowiadane 60 kilometrów. Ostatnie kilometry były identyczne jak rok temu. Przycisnąłem jeszcze na koniec, ale po drodze trochę blokowali fitowcy. Jednak udało się osiągnąć pewną przewagę przed finishem co by nie rzucać się do walki na ostatnich metrach. Co prawda jeden zawodnik mnie wyprzedził tuż przed metą, ale z mojej grupy dojechałem pierwszy.

Na mecie szybkie ogarnięcie się i poleciałem sprawdzić wynik zwycięscy mega. Nie było jeszcze kartki, a to dobry znak. Będzie dobry wynik końcowy. I był. Najlepszy ranking w historii – 86,3%!

Wynik:
M2: 26/88
Open: 106/493

 

Dojazdy

Sobota, 12 maja 2012Przejechane 10.11km w terenie 0.00km

Czas 00:30h średnia 20.22km/h

Temperatura 15.0°C

 

Standardowe przygotowania serwisowo-logistyczne przed maratonem. Do południa przegląd roweru czy wszystko gra i buczy, z ekstra przeserwisowaniem pedałów. Generalnie wiele nie było do zrobienia. Potem 'tylko' przerzucenie się do Warszawy.

 

Nocny patrol

Piątek, 11 maja 2012Przejechane 32.05km w terenie 0.00km

Czas 01:08h średnia 28.28km/h

Temperatura 23.0°C

 

Standardowa pętla, ale tym razem późno zaczęta przy 100% nocnych warunkach. Dzisiaj niebo bezksiężycowe i tym samym było ponadstandardowo ciemno. W takich okolicznościach wzrok i słuch same wyostrzają się podczas jazdy. Ciekawe uczucie, bo podczas nocnych jazd słyszy się jakby więcej. Takie wypady zdecydowanie mają swój klimat.