Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:606.94 km (w terenie 195.00 km; 32.13%)
Czas w ruchu:26:59
Średnia prędkość:22.49 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:55.18 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Ponownie puszcza

Niedziela, 30 października 2011Przejechane 67.73km w terenie 33.00km

Czas 02:53h średnia 23.49km/h

Temperatura 12.0°C

 

Dzisiaj był ciąg dalszy unikania dróg publicznych, bo nie wiadomo jacy wariaci wytoczyli się na drogi. A że pogoda nadal pozwalała na trochę dalsze wypady nie było inne możliwości jak kolejny raz w ten weekend odwiedzić puszczę kozienicką. Przy najmniej tą cześć najbliżej Radomia. Chociaż teren ten sam co wczoraj to trasa wyszła mocno inna. Na dodatek dziś zadziałało zgrywanie śladu, więc jest track ku pamięci.

Mapka:

 

Puszcza

Sobota, 29 października 2011Przejechane 66.91km w terenie 32.00km

Czas 02:47h średnia 24.04km/h

Temperatura 11.0°C

 

Wcale nie tylko puszcza jak w tytule, ale był także kawałek przez pola i łąki. Nie wiało dzisiaj prawie w ogóle, dlatego przejechałem się dawno nie odwiedzaną trasą od Janiszewa do Piastowa. Oczywiście nie było tam żadnych cudów po drodze, bo być nie może, ale jest to dobry odcinek po przećwiczenia jazdy przez piach oraz po wertepiastej trawie. Za obydwoma nawierzchniami nie przepadam, jednak parę kilometrów nie zaszkodzi od czasu do czasu przejechać. Potem już cały czas asfaltem do Jastrzębi i przy kościele skręciłem w prawo aby dotrzeć do puszczy, a dokładniej do leśnego parkingu. Tego drugiego w głębi lasu, bo pierwszy jest tuż przy wjeździe. Przy parkingu (tym drugim) zaczyna się utwardzona, szeroka, leśna droga, aż do następnego parkingu, ale już na skraju lasu po drugiej stronie. Nie wiem co jest w tej drodze takiego fajnego, bo to ot zwykły dukt, ale zawsze bardzo przyjemnie mi się tam jedzie. Może to przez lekki spadek, może przez ubity tłuczeń. W każdym razie zawsze tam łapię flow.
Przy parkingu (tym trzecim) ponownie skręciłem w prawo i skrajem puszczy kierowałem się pod bramę ośrodka edukacji ekologicznej. Ci co byli na tegorocznym maratonie w Kozienicach powinni kojarzyć ten kawałek. Chociaż nie do końca, bo w jednym miejscu pojechałem ścieżką obok drogi, a na maratonie ten kawałek był specjalnie zastawiony taśmą.

Przy ośrodku wjechałem na zielony szlak rowerowy zwany też ścieżką edukacyjną i kierowałem się do, a jakże, parkingu leśnego (tego drugiego). Tam dalej wzdłuż szlaku z wyjątkiem na singiel przez Wielką Górę (wcale nie taką wielką) i aż do dwudeskowej kładki na Pacynce. Przejazd przez nią to zawsze jakieś urozmaicenie typu wóz albo przewóz. Albo przejedzie się bez problemu, albo kąpiel. Dalej to już bardzo standardowo, byle do Starej Woli Gołębiowskiej i prawie w domu.
Ogólnie wszystko fajnie, tylko znów nie zgrał mi się track, grrr...

 

Wieczorem po mieście

Piątek, 28 października 2011Przejechane 17.41km w terenie 0.00km

Czas 00:52h średnia 20.09km/h

Temperatura 4.0°C

 

Dystans oraz czas jazdy taki, że nie ma za bardzo czym pisać. Zrobiłem parę kółek na Borkach i tyle tego było. Po prostu wyciągnęła mnie lekka mgiełka wieczorna. Wszystko jest wtedy takie przyprószone tajemniczością i prawie można złapać słup światła z lampki. Ma to swój klimacik.

 

Nowa pętla

Niedziela, 23 października 2011Przejechane 32.12km w terenie 0.00km

Czas 01:12h średnia 26.77km/h

Temperatura 7.0°C

 

Czasu za bardzo nie miałem na dłuższy wypad to raz. Po drugie pogoda była mocno zniechęcająca do jazdy. Wiało, szaro, zero słońca, zimno. Oczywiście to, że zimno to żadne zaskoczenie, ale jak jeszcze pamięta się ciepły wiaterek podwiewający po rękach, nogach to niemoc człowieka ogarnia.

 

Po puszczy

Sobota, 22 października 2011Przejechane 68.45km w terenie 35.00km

Czas 03:04h średnia 22.32km/h

Temperatura 9.0°C

 

Chociaż rano termometr straszył minusem to w południe zrobiło się całkiem przyjemnie. Jakoś naszła mnie ochota na wypad do puszczy to sobie tam pojechałem i się nie zawiodłem. Obecnie drogi i ścieżki są w bardzo dobrym stanie, zero kałuż, błota, nawet piachu mało, wszystko związane wilgocią i ubite.
Wracając na mysich górkach poćwiczyłem pewien podjazd pod wydmę. Na razie nie do podjechania dla mnie. W środkowej części za duży piach. Dalej jest już twardo, ale i także stromo. Czy tutaj dałbym radę to muszę najpierw pokonać tą pułapkę piaskową, aby się dowiedzieć.

 

Duża pętla

Niedziela, 16 października 2011Przejechane 53.72km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 26.42km/h

Temperatura 10.0°C

 

Cieplej było niż wczoraj, ale zimny wiatr troszeczkę dawał się mi się we znaki. Przy takiej już niższej temperaturze zawsze kapie mi z nosa podczas jazdy i zawsze tylko z jednej strony. Nie wiem z czego to wynika. Grunt, że leciało z prawej strony, czyli normalka. Gorzej jak leci z lewej, bo to pewny znak nadciągającego przeziębienia. W sumie prosty mechanizm, ale jednak lekko denerwujący.

 

Powrót ciepłych rękawiczek

Sobota, 15 października 2011Przejechane 48.62km w terenie 0.00km

Czas 01:59h średnia 24.51km/h

Temperatura 8.0°C

 

Rano zwiozłem się ze wszystkimi gratami na dworzec. Zaskoczyła mnie lekko spora kolejka po bilety i ledwo zdążyłem na pociąg. Potem około południa wyszedłem znów na rower z mało ambitnym planem na standardową pętlę, bo zimno i wiatr. Powyciągałem z szafy kilka nie używanych od paru miesięcy ciuchów i o dziwo nawet dobrze się ubrałem. W rezultacie zrobiłem pętlę rozszerzoną z małą modyfikacją.

 

Poland Bike Legionowo + dojazdy

Niedziela, 9 października 2011Przejechane 81.48km w terenie 45.00km

Czas 04:25h średnia 18.45km/h

Temperatura 14.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 24.42 km
Wyścig: 43.51 km
Powrót: 13.55 km

No i przyszedł nieubłagany koniec sezonu letniego. Zrobiło się zimno, dzień już wyczuwalnie krótszy od nocy i tylko patrzeć jak będę wychodził z pracy o zmroku. Na osłodę został jeszcze jeden maraton. Kolejny raz w tym roku zawitałem do Legionowa. Poprzednio ściągnęła mnie mazovia, teraz bardziej kameralny polandbike.
Na miejsce dojechałem tak jak ostatnio skm’ką z dworca gdańskiego. Z dworca w Legionowie do miasteczka było kilka minut drogi, co bardzo mi pasowało. Na miejscu zapisy, które odbywały się na prawdę sprawnie i bez opóźnień. Po załatwieniu formalności wziąłem rower i pojechałem zaznajomić się z okolicą. Stojąc w miejscu marzłem, więc przy okazji także trochę zrobi mi się cieplej. Za bardzo nie było gdzie rozgrzać się na asfalcie, bo start wciśnięty w środku osiedla, a dokoła ruchliwe drogi. Nie pozostało nic innego jak zwiedzić trasę, a dokładniej jej końcowy fragment. Pomijając ostatnie kilkaset metrów dojazdu do mety końcówka wyglądała ciekawie. Do ostatniego kilometra trzeba będzie jechać i zachować siły na kilka małych podjazdów i nie najgorszy zjazd po korzeniach z ostrym zakrętem w lewo. Objechałem tą końcówkę z kilka razy, bo start został początkowo przełożony o 30 minut, a potem jeszcze o 15 w związku z ciągle niszczonym oznaczeniem na trasie. Jakoś już tak jest, że im bliżej Warszawy tym więcej chętnych ludzi do psucia innym zabawy. Organizatorzy prawie stawali na głowie, żeby ogarnąć jakoś tą nieciekawą sytuację, ale to trwało. W sektorze już dawno wszyscy się ustawili, ale trzeba było czekać. Lekko zmarzły mi ręce. Na szczęście pojawiło się trochę słońca i od razu zrobiło się przyjemniej. Komentator ogłasza jeszcze 8 minut i rozpocznie się ostatnie ściganie się w tym roku.
Punkt 12.45 wystartował pierwszy sektor. Czoło drugiego nerwowo przesuwa się do przodu jakby nie mogło znieść sytuacji, że tamci już pojechali. Sędzia musiał ostudzić co niektóre głowy. Odlicza i wystartował wreszcie drugi sektor. Ja i inni z końca jeszcze nie zdążyliśmy wpiąć się w pedały, gdy pojawiają się krzyki ‘Uwaga’ i hamowanie. Ktoś z czoła wywrócił się przy starcie. Szybko, a nawet bardzo szybko się zebrał, ale kilka osób odjechało. Pierwsze zakręty po wąskim asfalcie przejechałem na spokojnie, ale po wyjechaniu na szosę mocniej przycisnąłem i wyprzedzałem ile się dało.

To był dobry manewr, bo po zjechaniu z asfaltu zaczęły się wąskie single. Było płasko, ale singiel pierwszej klasy. Nie dość, że wąsko między drzewami to i bardzo kręto. Nawet jadąc samemu wiele metrów przed sobą nie było by widać. Na zewnętrznej zazwyczaj rów, a po wewnętrznej trzeba było niemal przytulić się do drzewa. Nie było czasu na nudę. Potem zrobiło się szerzej. Można było wyprzedzać, bo choć singielki są fajne to ciężko się na nich wyprzedza. Chociaż teraz było mnóstwo miejsca, to tutaj widziałem najbardziej widowiskową wywrotkę w tym roku. Jeden zawodnik zmieniał non stop strony na drodze bez jakiegokolwiek zastanawiania się. Nie lubię takich manewrów, bo nigdy nie wiadomo co będzie za chwilę i takich zawodników, albo puszczam na kilka metrów do przodu, albo wyprzedzam i uciekam sam do przodu. Tutaj cała grupa przymierzała się do wyprzedzenia, gdy wspomniany kolega ni z tego ni z owego zjechał z prawej na lewą prosto w pierwszego z grupy wpychając go krzaki. Ja i zawodnik przede mną zdążyliśmy odbić w prawo, co by nie rozjechać sprawcy tego zamieszania. Zaś zawodnik zepchnięty wykonał lot przez krzaki. Dobrze, że to były akurat jakieś chaszcze, a nie drzewo. Obejrzeliśmy się, ale nikomu nic specjalnego się nie stało. Co najwyżej poleciało kilka słów z grubej rury. Nastąpiła chwila zadumy, bo zauważalnie wszyscy zwolnili, ale tylko na moment.
Potem znów wjazd do lasu. Trasa zaczęła biegnąć przez dziewicze tereny. Nie było wcale ścieżki tylko mech pod kołami. Mimo wszystko w miarę twardo, ciągle podjaździki i zjaździki. Tylko strzałki coś rzadko, albo ze zmęczenia nie ich nie widziałem. W każdym razie jedziemy tak między drzewami i nagle ktoś pyta gdzie strzałki. Wszyscy z grupki podnieśli głowy znad kierownic i zaczęło się wypatrywanie jakiegoś oznakowania. Na szczęście z tyłu krzyknęła do nas Maja Busma ‘Chłopaki, Tutaj!’ bo w ogóle nie oznaczony był zakręt. Nie bardzo było jak zawrócić, więc trzeba było biegiem przez las po górkach. Niefortunnie wybiegłem na trasę przy końcu zjazdu i nie miałem jak włączyć się z powrotem, bo cały czas ktoś jechał. Przepuściłem z co najmniej dziesięć osób, ale i tak musiałem w końcu wjechać komuś na chama pod koło na szczęście bez wywrotki dla nikogo.
Trzeba było gonić swoich, a teren nie ułatwiał zadania. Piaski, wąsko, korzenie. Na jednym myślałem, że już snake’a złapałem, ale to tylko miękki mech. Na 13 kilometrze już doszedłem do grupy docelowej, zjechaliśmy z górki na jakąś piaskową drogę. Trochę mnie przytrzymało w tym piachu, gdy usłyszałem z tyłu, że nie tędy. Rzeczywiście reszta jedzie prosto, a my skręciliśmy. Wydarłem kilka razy ryja na tych z przodu, aby wracali, ale zero reakcji. Stoję z innym zawodnikiem i nie wiem co zrobić. Wracać się czy jechać za nimi. Widzę tylko jak kolejny zawodnicy przecinają drogę i jadą prosto. Dobra, postanowiłem wrócić. Oczywiście z buta, bo w piachu nie dało się ruszyć z miejsca. Jak teraz patrzę na mapę to trochę można było nadrobić jadąc dalej drogę, ale podobno potem trzeba było się wracać do maty, więc jedna droga. Strata taka, że stanąłem w tamtym miejscu, a potem zawracałem. To już drugi raz dzisiaj.
W drugiej części trasy oznakowanie się poprawiło. Nie było już problemów ze znalezieniem właściwej ścieżki. Singli było mniej, ale raczej nie wiało nudą. Trochę więcej piachu, ale wszystko raczej do przejechania. Jeden czy dwa podjazdy musiałem pchać, bo źle pojechałem i w efekcie zakopałem się na amen. Mimo wszytko piach nie był taki upierdliwy. Były to zazwyczaj kilkudziesięciometrowe piaskownice, po których było już twardo. Nie był to stan permanentnego piachu. Trochę zacząłem odczuwać zmęczenie, ale było dobrze. Gość przede mną miał odpowiednie tempo, uczepiłem się go i kilka osób udało się wyprzedzić. Pod koniec osłabł i zostałem sam. Noga nie protestowała i na ostatnich kilometrach udało się jeszcze kogoś przeskoczyć. Z jakieś półtora kilometra prze metą zaliczyłem wywrotkę w piach przy wjeździe do lasu. Prędkość była prawie zerowa, więc straty minimalne. Ostatni podjazd, zjazd, zakręt i już tylko do mety.

Wjazd na asfalt i sprint. Obejrzałem się do tyłu, ktoś mi tam migotał. Prosta startowa, nikogo z tyłu, i wreszcie meta.

Źródło: ku-fel.com

W miasteczku ciasno, więc złapałem co miałem złapać do jedzenia, opłukałem rower i zwinąłem się na skm do Warszawy.
Podsumowując: trasa poland bike’a w Legionowio była lepsza niż mazovii. Chyba maksimum co dało się wycisnąć z tego terenu. Dużo fajnych technicznych singli, krótkie strome zjazdy, aż chwilami przypominał mi się Gielniów. Oznakowanie w pierwszej połowie trasy słabawe, ale to już nie wina organizatora. Widać było, że strzałki były poprawiane kilka razy. Zastanawia mnie tylko kto i po co zrywa całe oznakowanie. Komu się chce przez kilka kilometrów włóczyć po lesie, kilkadziesiąt razy się zatrzymywać i zrywać taśmy oraz resztę oznaczenia.
Ogólnie bardzo udany maraton w jesiennych okolicznościach przyrody. Wynik mógłby być troszkę lepszy gdybym lepiej nawigował, ale i tak jestem zadowolony. Dwa ostatnie maratony i dwa najlepsze ratingi, a jest jeszcze co poprawić. Będą to cenne doświadczenia na następny sezon.

Wynik:
M2: 17/27
Open: 62/158

Mapka:

 

Ciepła ostatki

Czwartek, 6 października 2011Przejechane 44.66km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 21.96km/h

Temperatura 16.0°C

 

Po powrocie z pracy miałem od razu wybrać się na rower, ale wolałem poczekać, aż zrobi się porządna noc. Jeżdżąc tak po ddr-ach można zauważyć, że ubyło już spacerowiczów, a może nie lubią jeździć nocą? Nie ważne, mi się dzięki temu lepiej jechało, nie trzeba było czekać, uważać.
Wytaczając się z mieszkania, pomyślałem, że chyba był to ostatni w tym roku taki dzień na 20 stopni i krótki strój.

 

Relaks popracowy

Wtorek, 4 października 2011Przejechane 30.11km w terenie 0.00km

Czas 01:30h średnia 20.07km/h

Temperatura 19.0°C

 

Miałem wcześniej wrócić z pracy, aby wyjść na rower jeszcze za dnia, ale zawsze w takich sytuacjach coś wyskoczy pilnego do zrobienia między 16 a 17 i lipa z normalnego powrotu do domu. Jak już wróciłem to był już zmierzch, a to najgorsze warunki do jazdy, bo dużo ludzi, duży ruch, gówniana widoczność. Poczekałem do tej godziny 20 i wtedy po ludzku mogłem pójść na rower. Trochę krótko, ale zapomniałem ostatnio naładować akumulatorki w lampce, a nie chciałbym zostać batmanem.