Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:724.51 km (w terenie 239.00 km; 32.99%)
Czas w ruchu:33:13
Średnia prędkość:21.81 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:55.73 km i 2h 33m
Więcej statystyk

Nareszcie jazda na poziomie

Sobota, 30 kwietnia 2011Przejechane 115.74km w terenie 55.00km

Czas 06:10h średnia 18.77km/h

Temperatura 20.0°C

 

Nie, nie chodzi o to, że nagle dzisiaj osiągnąłem niesamowity poziom nazwijmy to sportowy. Chodzi bardziej o to gdzie tak jazda się odbywała. Mianowicie wylądowałem rano pociągiem w Skarżysku z zamiarem powtórzenia najlepszej przejechanej przeze mnie trasy w zeszłym roku. Ale mało brakowało, abym się nie wybrał na ten wypad.
Rano obudził mnie nastawiony na 6.45 telefon, a u mnie wstawanie w sobotę przed 7 to wydarzenie. Cały czas leżąc spojrzałem jednym okiem na okno i niebo jakieś zachmurzone. Sprawdziłem dwie prognozy i też nie za wesoło, bo niby miało padać. Na dodatek cały tydzień miałem jakiś niedospany i najchętniej przekręciłbym się na drugi bok. Ale w głowie ciągle mi kołatało, że w poprzednim roku w majówkę mimo niesprzyjających warunków wybrałem się do Skarżyska, więc jeśli w tym nie pojechałbym to byłoby to cofnięcie w rozwoju cyklozy. Normalnie hańba i wstyd. Zwlokłem się w końcu z łóżka, odsłoniłem firankę, patrzę przez okno i nie jest tak źle. Co prawda pogoda taka, że na dwoje babka wróżyła, albo będzie padać albo nie, jednak jak już wstałem to jadę. Była 7, do pociągu została godzina i 22 minuty. Powinienem na luzie zdążyć.
Na miejscu od razu ruszyłem na Rejów. Tam wpadłem na szlak i tak już przez wiele kolejnych kilometrów. Po przejechaniu przez przejazd kolejowy w okolicach stacji Suchedniów Północny zatrzymałem się na chwilę co by zdjąć bluzę luźne spodenki i obsikać się cały sprejem przeciw robactwu. Rozpocząłem właściwą część wycieczki.
Początkowo na zielonym szlaku sporo błota, ale prawie wszystko do przejechania. Było z kilka miejsc, które ominąłem krzakami, ale podejrzewam, że jakby ktoś się uparł to i by przejechał. Mimo wszystko do miejscowości Mostki jechało się płynnie i pierwszy odcinek co do którego miałem wątpliwości był już za mną. Dalej do Burzącego Stoku wody po drodze nie widziałem. Natomiast na źródełkiem szlak był zmasakrowany. Już w zeszłym roku był, ale teraz jest jeszcze gorzej. Głębokie koleiny w wszystkie możliwe strony, błoto przemieszane z gałęziami. Na dodatek w tym miejscu jest pod górkę, więc nie pozostało nic innego jak wziąć rower pod pachę i się przedzierać. Po kilkuset metrach robiło się normalnie i można było już spokojnie jechać na Kamień Michniowski. Przez następne kilkadziesiąt kilometrów jazda to podjazdy, zjazdy no i oczywiście piękne widoki jak akurat wyjedzie się z lasu. Nie zrobiłem wielu zdjęć, bo na to potrzebne byłyby oddzielne wyjazdy: jeden do fotografowania i jeden, aby się przejechać bez stopów. Jeden taki stop z czysto dziennikarskiego obowiązku zrobiłem gdzieś w okolicach szczytu Kamienia Michniowskiego.

Drugie zatrzymanie się było przy kapliczce p. w. św. Barbary. Tutaj już nie z obowiązku, ale aby nacieszyć oczy widokiem Gór Świętokrzyskich i dokładniej przyjrzeć się samej kapliczce.

Na liczniku miałem 69 kilometrów gdy dojechałem do miejscowości Rataje. Po drodze do Wąchocka zastanawiałem się czy nie skręcić na szlak wokół Starachowic i pojechać do Iłży, ale uznałem, że na razie nie starczy mi sił i jeszcze w tym roku będą inne okazje. Założyłem bluzę, bo powrót do Radomia był cały czas pod północny wiatr, który szalał na otwartej przestrzeni. W słońcu trochę na ciepło, ale wolę nie zarznąć. Za Wierzbicą troszkę zacząłem mulić, bo skończyło się mi picie w bukłaku, a nie chciało mi się zatrzymywać przy jakimś sklepie po drodze.
Generalnie wypad w 100% udany. Pogoda się spisała na medal, nie padało, a ja złapałem pierwszą opaleniznę :)
Mapka:

 

Nowa Pętla

Piątek, 29 kwietnia 2011Przejechane 31.99km w terenie 0.00km

Czas 01:12h średnia 26.66km/h

Temperatura 13.0°C

 

Piątkowy standard i jak zwykle po ciemku. Tzn. odpowiednie oświelenie miałem, ale było już dobrze po zapadnięciu zmroku. Na dodatek strasznie ciemno, bo niebo zachmurzone, więc zero wspomagania od Ksieżyca. Dzisiaj akurat przejechałem się na luzie w przeciwnym kierunku jak ostatnimi razy. Po drodze mijająć stare, zapuszczone trochę stawy towarzyszył głośny rechot żab. Przez te chwile można było poczuć się jak na totalnym odludziu.
Samopoczucie: dobre.

 

Pętla na Królewskie Źródła

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011Przejechane 91.72km w terenie 50.00km

Czas 04:07h średnia 22.28km/h

Temperatura 20.0°C

 

Ostatnio było po asfalcie, dlatego dzisiaj dla równowagi musiała być terenowa jazda. Nadal katuje najbliższą okolicę, więc innego wyboru jak puszcza nie było.
Trasa do Augustowa była taka sama jak w poprzednią niedzielę, czyli na początku przez Las Kapturski, który zapchany był spacerowiczami, do Aleksandrowicza, dalej przez Starą Wolę Gołębiowską do Kozłowa i wjazd do puszczy. W sumie 17 kilometrów dojazdu. W samej puszczy coraj bardziej sucho. Błotne przeprawy obsychają, kałużę, którą omijałem poprzednim razem krzakami, teraz dało się przejechać. Co prawda ktoś wysypał do niej trochę gruzu to i zrobiła się po tym płytka, że widać było co jest na dnie.
W Augustowie wjechałem na szosę i kawałek trzeba było dojechać do zjazdu na Królewskie Źródła. A tam na miejscu ludzi ogrom. Jedno wielkie grilowanie. Co by na kogoś nie wjechać jak i nie wzbudzać sensacji wśród tłumu, przystanąłem na boku zjadłem kawałek przywiezionego z domu sernika, poprawiłem sztycę i leśną drogą pojechałem do Pionek.
W Pionkach myslałem, że złapie mnie deszcz, bo już nawet zaczęło lekko kropić, ale na szczęście się rozeszło. Ulicą Radomską pojechałem w kierunku miejscowości Sokoły. Tutaj musiało dobrze popadać, ponieważ na asfalcie stała woda. Przez cały asfalt aż do końca drogi przy transformatorze mokro. Za to już na mysich górkach sucho.

Przeciąłem szosę na Kozienice na przeciwko ośrodka edukacji ekologicznej i zielonym szlakiem pojechałem na Wielką Górę, aby drugi raz tego dnia zaliczyć tamtejszy singielek. Po drodze znów zrobiło się mokro, ale nie błotniście. Widać i tam musiało popadać. Za to zapach i krajobraz po takim deszczu w puszczy bym oszałamiający.


Po minięciu wieży obserwacyjnej kierowałem się na Kozłów w przeciwnym kierunku jak na początku. Jednak po dojechaniu nie wracałem asfaltem, tylko chciałem zaliczyć rozwaloną kładkę na Pacynce i wrócić przez Rajec do ulicy Podleśnej. Tam także bardziej sucho niż tydzień temu, chociaż nadal był to najbardziej błotnisty kawałek.

 

Świątecznie do Iłży

Sobota, 23 kwietnia 2011Przejechane 87.80km w terenie 12.00km

Czas 03:45h średnia 23.41km/h

Temperatura 20.0°C

 

Po odrobieniu wszystkich stałych elementów przy Wielkiej Sobocie zostało wolne całe prawie już świąteczne popołudnie. Co by nie masakrować się przy świątecznym klimacie i nie znosić do domu następnego kilograma piachu wybrałem lajtowy wypadzik do Iłży. Droga w większości jest asfaltowa, więc dopołudniowe oskrobywanie roweru z zaschniętego błota nie pójdzie na marne. To, że ostatecznie ten wypad był najbardziej przejebany od co najmniej roku wyszło potem, ale po kolei.
Na rower wyszedłem po raz pierwszy w tym roku w krótkich spodenkach. Zmarzluch jestem to i jeszcze ten wiosny nie trafiłem na sprzyjające warunki. Zawsze wolałem założyć cienkie spodnie. Cienka bluza nadal jest przeze mnie ubierana i tym razem się sprawdziła. Choć było w miarę słonecznie to wiatr cała drogę do Iłży wiał prosto w twarz. Poza tym obyło się większych atrakcji, oprócz jednego gościa, których chciał się ze mną ścigać. Przez parę kilometrów wiózł się na kole by w Wierzbicy bez nawet zwolnienia wjechać na główną drogę i sprintem zawinąć do najbliższego sklepu. A co tam niech się cieszy.
W Iłży obowiązkowo musiał być wjazd pod basztę. Chwila oddechu i podziwianie miast w wysokości.


Mile zaskoczył mnie mały ruch pieszych na wzgórzu. Można było trochę poszaleć. Drugim żelaznym punktem w programie moich odwiedzin wzgórza było przejechanie się wąwozem za ruinami. Trzykrotny podjazd tą drogą wypruł trochę sił.

Po tym ćwiczeniu zrobiło mi się wystarczająco ciepło i bluza powędrowała do plecaka, chociaż pogoda wyraźnie się popsuła. Między innymi zmienił się kierunek wiatru i powrót znów miałem pod wiatr. Jednak najgorsze zaczęło się jak dojechałem do miejscowości Pomorzany. Mianowicie zaczął mnie boleć brzuch i z każdym kilometrem było coraz gorzej. W takiej sytuacji musiałem odstawić picie, bo to tylko pogarszało sytuację. Bez słodkiego szybko zabrakło siły i zaczęło się okropne mulenie byle tylko wrócić do domu. Dojazd był istną torturą i jeszcze potem cały wieczór dochodziłem do siebie. Po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że musiała zaszkodzić mi kombinacja wielkosobotniego menu, czyli dużo jajek, majonezu z sokiem, który zawsze piłem podczas jazdy. To samo miałem w poprzednie święta, ale wtedy uznałem, że to przypadek. Teraz wiem, że takie zestawienie szkodzi mi.

 

Nowa pętla

Piątek, 22 kwietnia 2011Przejechane 31.99km w terenie 0.00km

Czas 01:07h średnia 28.65km/h

Temperatura 13.0°C

 

Dzisiaj już prawie tradycyjnie nocny rower, czyli piątek godzina 20.30 a ja powoli wybieram się na przejażdżkę. Pierwszy raz wyszedłem tak lekko ubrany na jazdę po zmroku. Wybór ubrania był w sam raz, ponieważ powietrzne już prawie jak w letnią noc. Prawie, bo nadal jeszcze kapie mi z nosa po drodze, ale ten powiew ciepłego powietrza na twarzy to jest to co chyba każdy lubi.
Z innych obserwacji to świetne warunki do obserwacji nocnego nieba, bo bez Księżyca. Z drugiej strony ciemno po drodze jak cholera. Muszę chyba zakupić czołówkę, bo wchodzenie przy prędkości w zakręty po ciemku to masakra.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Po Puszczy Kozienickiej

Niedziela, 17 kwietnia 2011Przejechane 76.22km w terenie 43.00km

Czas 03:34h średnia 21.37km/h

Temperatura 14.0°C

 

Kolejny popołudniowy wypad na rower. Lubię te popołudniowe wyjścia, ponieważ o tej porze słońce daje najlepsze światło i nawet zwykłe miejsca stają się ciekawe. W ostatnich dniach zazwyczaj były pogodne popołudnia, a ja, co już nie raz pisałem, preferuje jazdę w słonecznych warunkach. Dodatkowo moje kolana nareszcie mają już okres przejściowy za sobą, nie przypominają o sobie, nie czuję dyskomfortu, więc mogę wypuszczać się bardziej w teren.
Puszcza Kozienicka po raz pierwszy w tym roku to był dobry pomysł. Co prawda na samym początku przywitała mnie spora kałuża, ale jej po jesiennych wypadach to nawet się spodziewałem. Jak znam to miejsce mogła być powyżej piast plus prawdopodobnie gruz na dnie, więc przejazd bez kąpieli był niepewny. Wolałem ominąć bokiem przedzierając się przez krzaki. Dalej już spokojnie można było jechać. Na ścieżce przez polanę było błoto jednak nic takiego strasznego, spokojnie do przejechania. Potem do samego Augustowa było już tylko twardo i sucho. Piaskowe drogi, które w lato potrafią wyssać siły teraz były ubite.
Pierwsze kilometry to przyjemny singielek przez Wielką Górę, ale prawdziwy klimat puszczy można poczuć dopiero po minięciu leśnego parkingu przy drodze z Jastrzębi. Nawierzchnia staje się typowo piaszczysta, zaś okolica jakby całkiem wyludniona. Charakter odludzia podkreślają dorodne sosny, które gdy przejeżdżałem ładnie oświetliło słońce przez co wyglądały jeszcze bardziej majestatycznie. Z ciepłem w plecy, rześkim powietrzem, soczyście zieloną trawą jechało się zajebiście. Mózg można było wyłączyć, jakieś ukryte pokłady mocy zostały uruchomione - po prostu flow.

W Augustowie wróciłem do rzeczywistości. Po bokach trylinki przez wioskę robione są chodniki. Znak, że niedługo pojawi się asfalt. Na drodze do Pionek wysypana podsypka z kruszywa, więc także wkrótce będzie po czarnym. Po przejechaniu przez Pionki w lesie miałem dwie przeprawy wodno-błotne. Mimo przepychania się daleko obok nie dało się uniknąć zanurzenia. Trochę zimno zrobiło się w stopy, ale bez tragedii. Kolejną taką przeszkodę objechałem już inną ścieżką. Następnie parę kilometrów asfaltem na Mysie Górki, tam przelot po korzeniach, znów kawałek asfaltem do Siczek i do kładki na Pacynce. Szkoda, że ubiegłoroczne podtopy ją uszkodziły, bo teraz jest raczej nie do przejechania. Za kładką w błocie zerwał mi się łańcuch. Miałem chwilę zabawy z łańcuchem w roli głównej oraz w pobocznych z rozkuwaczem i spinką z zapasu.
Po dojechaniu do ulicy Podleśnej został już tylko powrót przez miasto.
Mapka:

 

Na Altanę

Sobota, 16 kwietnia 2011Przejechane 101.50km w terenie 6.50km

Czas 04:19h średnia 23.51km/h

Temperatura 15.0°C

 

W końcu udało mi się wybrać po raz pierwszy w tym roku na najwyższe wzniesienie województwa mazowieckiego, czyli na Altanę - 408 m. n.p.m. Jak to się mówi do trzech razy sztuka. Przy okazji dojechałem zmodyfikowaną trasą z poprzedniego roku. Ta dzisiejsza jest krótsza, ciekawsza i z o wiele lepszą nawierzchnią asfaltową. Dzięki temu w lato będzie można i dwa razy wjechać. Wiadomo, że najkrócej do Szydłowca byłoby drogą nr 7, ale to już nie jest dla mnie żadna przyjemność.
Podczas dojazdu na miejsce pogoda była trochę w kratkę. Raz świeciło słońce, drugi raz pochmurnie z wiejącym zimnym wiatrem. Oczywiście przy jechaniu z pamięci nową trasą nie o obyło się bez pomyłki i na jednym skrzyżowaniu skręciłem zamiast pojechać prosto. Ratując się GPS'em z telefonu ogarnąłem gdzie się znalazłem i odpowiednio skorygowałem kierunek. Skończyło się tym, że przejechałem się kawałek po błotnistej łące.
Czas wjazdu, licząc od skrętu w drogę prowadzącą na Hucisko, gorszy niż ostatnio w tamtym roku, ale to nie było zaskoczenie. Za to widok w miejscowości Hucisko nagrodził trud podjazdu. Odniosłem nawet wrażenie, że miejscowi z szacunkiem patrzą na rowerzystów.
Akurat jak wyciągnąłem aparat było zachmurzone to i zdjęcie wyszło słabe, a nie miałem czasu czekać na lepsze warunki.

Za to powrót w warunkach jak na majówce. Cały czas słonecznie, błękitne niebo. Tylko jeszcze nie do końca taka temperatura jak potrzeba.

 

Nowa pętla

Piątek, 15 kwietnia 2011Przejechane 32.09km w terenie 0.00km

Czas 01:12h średnia 26.74km/h

Temperatura 10.0°C

 

Po całym tygodniu zarobieniu po pachy przy przepychania siana w pracy mogłem nareszcie wyskoczyć na rower i przewietrzyć od tego wszystkiego głowę. A warunki były bardzo przyjemne. Księżcowe niebo i doskonale widoczny własny cień nocą sprawiały dziwne wrażenie.
Sama jazda była bez odpuszczania. Cały czas mocnym, równym tempem. Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Po lesie

Niedziela, 10 kwietnia 2011Przejechane 17.59km w terenie 12.50km

Czas 00:48h średnia 21.99km/h

Temperatura 10.0°C

 

Krótko, bo nie było czasu. Rano nie chciało mi się wstać, potem wyskoczyła jedna sprawa do zrobienia i udało się znaleźć tylko niecałą godzinę na rowerowanie. Mało, ale musiało starczyć na wyszalenie się. Warunki w lesie były całkiem inne niż na dojazdowych drogach, a mianowicie zero wiatru. Tylko na obrzeżach trochę podwiewało. Poza tym wszystko prawie idealnie. Igliwie, szyszki i trzask łamanych patyków pod kołami. Do pełni szczęścia brakowało tylko promyków słońca.

 

Wiatr psuje plany

Sobota, 9 kwietnia 2011Przejechane 36.72km w terenie 18.00km

Czas 02:00h średnia 18.36km/h

Temperatura 8.0°C

 

Rano dojazdy, czyli do dworca zachodniego i z dworca pkp w Radomiu. Wiało i było zimno. Łącznie 10.76 km.
Popołudniu nadal wiało i nie ociepliło się. Znów musiałem odłożyć wypad na Altanę, bo taki wiatr jak dzisiaj po prostu miażdżył. Co by nie marnować wolnego dnia odjechałem pobliskie laski. Najpierw na tapetę poszedł Las Kapturski, głownie część północna za ulicą Janiszewską. Jest tam jeden pagórek, który przecina kilka ścieżek. Pogoda wystraszyła spacerowiczów, więc było pusto bez psów i dzieci, tylko jeden biegacz i dokazująca parka w samochodzie na parkingu :D W lasie trochę się zmieniło od zimy. Pomimo temperatury widać było wiosnę.


Potem pojechałem od Lasku Janiszewskiego. Przypomniałem sobie, że jest tam nasyp po starej strzelnicy, na którym można by poćwiczyć zjazdy takie jak ten jeden w Otwocku, z którym miałem problemy. Po chwili szukania znalazłem to miejsce i jest ono w porządku.

Zjazdy można ćwiczyć w różnej konfiguracji. U podnóża nasypu przyjemny singielek. Szkoda, że tak krótki.