Świątecznie do Iłży
Po odrobieniu wszystkich stałych elementów przy Wielkiej Sobocie zostało wolne całe prawie już świąteczne popołudnie. Co by nie masakrować się przy świątecznym klimacie i nie znosić do domu następnego kilograma piachu wybrałem lajtowy wypadzik do Iłży. Droga w większości jest asfaltowa, więc dopołudniowe oskrobywanie roweru z zaschniętego błota nie pójdzie na marne. To, że ostatecznie ten wypad był najbardziej przejebany od co najmniej roku wyszło potem, ale po kolei.
Na rower wyszedłem po raz pierwszy w tym roku w krótkich spodenkach. Zmarzluch jestem to i jeszcze ten wiosny nie trafiłem na sprzyjające warunki. Zawsze wolałem założyć cienkie spodnie. Cienka bluza nadal jest przeze mnie ubierana i tym razem się sprawdziła. Choć było w miarę słonecznie to wiatr cała drogę do Iłży wiał prosto w twarz. Poza tym obyło się większych atrakcji, oprócz jednego gościa, których chciał się ze mną ścigać. Przez parę kilometrów wiózł się na kole by w Wierzbicy bez nawet zwolnienia wjechać na główną drogę i sprintem zawinąć do najbliższego sklepu. A co tam niech się cieszy.
W Iłży obowiązkowo musiał być wjazd pod basztę. Chwila oddechu i podziwianie miast w wysokości.
Mile zaskoczył mnie mały ruch pieszych na wzgórzu. Można było trochę poszaleć. Drugim żelaznym punktem w programie moich odwiedzin wzgórza było przejechanie się wąwozem za ruinami. Trzykrotny podjazd tą drogą wypruł trochę sił.
Po tym ćwiczeniu zrobiło mi się wystarczająco ciepło i bluza powędrowała do plecaka, chociaż pogoda wyraźnie się popsuła. Między innymi zmienił się kierunek wiatru i powrót znów miałem pod wiatr. Jednak najgorsze zaczęło się jak dojechałem do miejscowości Pomorzany. Mianowicie zaczął mnie boleć brzuch i z każdym kilometrem było coraz gorzej. W takiej sytuacji musiałem odstawić picie, bo to tylko pogarszało sytuację. Bez słodkiego szybko zabrakło siły i zaczęło się okropne mulenie byle tylko wrócić do domu. Dojazd był istną torturą i jeszcze potem cały wieczór dochodziłem do siebie. Po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że musiała zaszkodzić mi kombinacja wielkosobotniego menu, czyli dużo jajek, majonezu z sokiem, który zawsze piłem podczas jazdy. To samo miałem w poprzednie święta, ale wtedy uznałem, że to przypadek. Teraz wiem, że takie zestawienie szkodzi mi.
Kategoria Asfalt, Na popołudnie Komentarze 0