Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:726.69 km (w terenie 203.50 km; 28.00%)
Czas w ruchu:34:45
Średnia prędkość:20.91 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:55.90 km i 2h 40m
Więcej statystyk

Standard nocny

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012Przejechane 32.02km w terenie 0.00km

Czas 01:10h średnia 27.45km/h

Temperatura 19.0°C

 

Można by napisać przyjemna lipcowa noc tylko o dwa miesiące wcześniej niż zazwyczaj. O ile na listopadową bym narzekał to w tym przypadku nie mam nic przeciwko. Rześkie powietrze plus unoszące się od rozgrzanego asfaltu przyjemne ciepło plus brak wiatru to jest to co napędza mnie w takich nocnych wypadach.

 

Powrót do puszczy

Niedziela, 29 kwietnia 2012Przejechane 83.35km w terenie 55.00km

Czas 03:56h średnia 21.19km/h

Temperatura 29.0°C

 

Czas w końcu ruszyć w teren, bo już trochę zapomniałem jak jeździ się po nierównym. Jedyny sensowny kierunek z Radomia to oczywiście puszcza kozienicka. A ta już na początku przywitała mnie piachem. Nie padało od kilku dni, ale nie spodziewałem się aż takiej piaskownicy.
Rower tańczył na tym piachu i myślałem, że całkiem straciłem umiejętność jazdy w takich warunkach. Ale na szczęście nie. Ostatnio miałem wysokie ciśnienie w kołach co ma sens przy jeździe po twardym jednak w ogóle nie sprawdza się w piachu. Chociaż dla crossmarków minimalne ciśnienie to 2,5 bara i tyleż miałem to nadal było to za dużo. Upuściłem na wyczucie. Od tej pory rower jechał po piachu jak czołg. Razem z powietrzem uleciało także zwątpienie we własne skromne, ale zawsze jakieś, umiejętności.

 

Dziesiąty stopień zasilania

Sobota, 28 kwietnia 2012Przejechane 84.25km w terenie 12.00km

Czas 03:42h średnia 22.77km/h

Temperatura 28.0°C

 

Lato w pełni, chociaż jeszcze nie było półmetka wiosny. Rano po nie do końca wyspanej nocy zwiozłem wszystkie graty rowerowe do Radomia. Od razu na warsztat poszedł rower, bo po Piasecznie należał mu się dokładny przegląd, a dotychczas nie miałem takiej możliwości. Po tamtym błotnym maratonie najbardziej ciekawiło mnie w jakim stanie jest suport. Niby ładnie się kręcił, ale nigdy nie wiadomo jak to wygląda w środku. Rozkręciłem i o dziwo na łożyskach zdrowy, różowy smar. Opłaciło się go porządnie zabezpieczyć przed zawodami.
Na tych wszystkich czynnościach zeszło mi pół dnia i dopiero popołudniu znalazłem czas na jazdę. Chciałem ambitnie pojechać na Altanę, ale zanim dotarłem do Kowali poczułem, że to nie mój dzień. Po prostu przez to całe zabieganie nie starczyło już prądu na jazdę.

Przy takim braku mocy jazda pod niezbyt mocny wiatr wykończała mnie. Po drodze zmieniłem cel na wzgórze zamkowe w Iłży i dotarłem tam dosłownie zwiotczały. Na dodatek zapomniałem zabrać kawałka ciasta, więc z uzupełnienia sił wyszły nici.
Dobrze, że powrót był z wiatrem.

 

Eksploracja

Piątek, 27 kwietnia 2012Przejechane 40.04km w terenie 6.50km

Czas 01:52h średnia 21.45km/h

Temperatura 24.0°C

 

Cóż za ciepełko uderzyło na weekend! Nie było sensu dłużej siedzieć w pracy, dlatego zaraz po powrocie, ogarnięciu się, wygramoliłem się na rower. Po raz pierwszy w tym roku w całkowicie letnim stroju.
Plan był aby w końcu odwiedzić lasek bielański. Pojechałem i zaskoczyła mnie ilość technicznych kawałków. Reszta ścieżek też przyjemna, ale jak to przy pierwszym razie eksploracja odbywała się na ślepo i dopiero buduję sobie topografie miejscówki.

 

Wieczorno-nocne zwiedzanie

Czwartek, 26 kwietnia 2012Przejechane 57.28km w terenie 0.00km

Czas 02:31h średnia 22.76km/h

Temperatura 18.0°C

 

Dzisiaj po pracy także szybki powrót, jakaś szama i można było wskoczyć w rowerowe ubranko. Nie potrzebna była dodatkowa motywacja, bo warunki były znakomite. Nareszcie zaczyna być ten rodzaj pogody kiedy, aż żal ściska podczas siedzenia w pracy, bo przecież można by pojechać tu i tam.
Na początek już prawie tradycyjnie dotarłem w okolice lasku bielańskiego, ale do samego lasku nie wjechałem. Wygląda on obiecująco i chyba nawet jakieś podjazdy się tam znajdą. Muszę kiedyś udać się tam za dniach i zbadać osobiście jego potencjał.
Potem jechałem wzdłuż Wisły do mostu Gdańskiego. W tym miejscu trafiłem na jakiś event. Nie wiem o co chodziło, ale wyglądało to naprawdę ładnie.





Potem dalej według zaplanowanej pętli. Zrobiło już się ciemno i ddry opustoszały z zawalidróg. Można było swoje jechać.
Mapka:

 

Gonienie statystyk

Środa, 25 kwietnia 2012Przejechane 44.52km w terenie 0.00km

Czas 02:05h średnia 21.37km/h

Temperatura 11.0°C

 

Nic szczególnego, taki tam trip po pracy. Wczoraj wstrzymał mnie deszcz, dlatego dzisiaj z większą motywacją szybko wróciłem z fabryki. Tak naprawdę to głównie chciałem trochę kilometrów wyjeździć, bo coś mogę nie osiągnąć kilometrażu z kwietnia poprzedniego roku. Przy okazji rozbudowałem sobie w głowie topografie ddrów w Warszawie.

 

Odpoczynek

Niedziela, 22 kwietnia 2012Przejechane 60.97km w terenie 0.00km

Czas 03:01h średnia 20.21km/h

Temperatura 19.0°C

 

Po wczorajszych harcach w Nowym Dworze dzisiaj zrobiłem sobie odpoczynek oczywiście na rowerze. Rano nogi nie bolały tylko o dziwo szyja mnie napierniczała. Wytoczyłem się na ścieżki rowerowe Warszawy i normalnie tłumy jak czekało się na światłach. A na polu mokotowskim i kabatach to już całkiem ludzi zatrzęsienie. W takich warunkach jechało się powoli wręcz tempem spacerowym, ale dzisiaj mi to nie przeszkadzało.
Coś tam padało po drodze, ale chyba największy deszcz udało mi się ominąć.

 

Poland Bike Nowy Dwór Mazowiecki

Sobota, 21 kwietnia 2012Przejechane 73.43km w terenie 45.00km

Czas 03:37h średnia 20.30km/h

Temperatura 20.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 16.84 km
Wyścig: 52.00 km
Powrót: 4.69 km

Przyszedł czas przełamać złą passę na Poland Bike. W moich trzech startach w tym cykłu w ubiegłym roku zawsze coś nie zagrało. W Kozienicach pojechałem bardzo głupio przez co w połowie umarłem i doczołgiwałem się do mety. W Łochowie do połowy jechało mi się bardzo dobrze, ale potem złapałem kapcia. Co by było dalej nie wiem. W Legionowie nawet rating wyszedł niezły, ale mogło być lepiej, gdybym co najmniej dwa razy nie zgubił trasy. W Nowy Dworze Maz. chciałem w końcu pojechać pierwszy raz w tym roku dobrze, bo ostatnia porażka w Piasecznie trochę podcięła mi skrzydła.
Do Nowego Dworu dojechałem pociągiem. Chociaż to była sobota to w pociągu luźno i całkiem przyjemnie się jechało. Nie to co do Łochowa. Już w drodze wiedziałem, że zabrałem za dużo ubrań. Ważne jednak było to, że nareszcie maraton odbędzie się w warunkach wiosenno-letnich. Na miejscu załatwiłem formalności, przebrałem się trochę, przepakowałem, toaleta i można było zwiedzić początek trasy. Z ważnych rzeczy zapamiętałem pierwszy podjaździk przy torach i zjaździk po schodkach lub raczej obok nich do przejazdu kolejowego. Po drodze walało się sporo ostrych kamieni i szkła, więc przy starcie należało zwracać po czym będzie jechać tylna opona.
Po rekonesansie wróciłem do miasteczka i udałem się do loży honorowej, czyli do ostatniego sektora. Na inaugurację w marcu nie zdołałem się zorganizować i przepadł mi sektor z poprzedniego roku. Zaczynałem więc z tego samego poziomu co w Kozienicach. Nie było to jednak takie złe, bo przy średniej frekwencji i posiadaniu coś tam pod nogą praktycznie cały czas się wyprzedza co bardzo dobrze wpływa na motywację podczas maratonu.
Start i od razu delikatny podjaździk. Bardzo mi się to spodobało, bo nie lubię tego szaleńczego tempa w tłumie na początku. Stawka natychmiast się rozciągnęła. Kawałek asfaltami i zjazd na ‘drogę’ wysypaną żużlem, gruzem, itp. Natychmiast zaczął się pogrom dętek. Jachałem najdelikatniej jak można było nie chcąc dołączyć do przydrożnych zmieniaczy.
Pierwszy podjaździk z objazdu i korek. Trzeba było kawałek przepchać, a potem wyprzedzać bokiem po trawie. Do kolejnego zapamiętanego miejsca, czyli schodków, chciałem dojechać z luzem po bokach co by mieć wolną prawą stronię, ale tuż przez ktoś zajechał mi drogę. Potem długa prosta wzdłuż torów. Tutaj było trochę nerwów, bo dla mnie reszta poruszała się za wolno i chciałem wyprzedzać, ale nie zawsze było to możliwe przez zachowanie innych zawodników/zawodniczek. Nawet miałem sytuację, że prawie wylądowałem na ziemi. Jednak ogólne tempo jest równe i mi odpowiadające. Do rozjazdu mini/max wiele się nie działo.
Po rozjeździe trochę zacząłem się hamować. Czułem moc, ale zgodnie z planem trzeba było mieć rezerwy na ciężką końcówkę trasy. Chciałem trochę pojeździć na kole, ale widać wszyscy tak chcieli. Zero współpracy. Nikt nie chciał wyjść na zmianę pod wiatr. Specjalnie zjechałem na bok, zwolniłem, dałem odgłos paszczowy o zmianę, ale brak reakcji. Trochę się wkurzyłem i na pierwszym asfalcie urwałem się całej grupie.
Jechało mi się przeciętnie, aż wkręciła mi się gałązka w kasetę. Łańcuch skakał i musiałem się zatrzymać. Cholerstwo mocno siedziało i nie bardzo chciało wyjść. Chwilę się w tym poszarpałem i taki mnie nerw złapał, że wystrzeliłem do przodu jak poparzony. To był przełom. Z łatwością dochodziłem do zawodników, którzy mnie mijali podczas postoju, wyprzedziłem ich i spokojnie dobijałem do kolejnych. Kawałek z nimi jechałem, by po chwili ich zostawić, chociaż wcześniej miałem z tym problem.

W drugiej połowie trasy zaczęły się fragmenty techniczne. Szczególnie zapadł mi w pamięć zjaździk wąwozem z dużymi kamieniami przysypanych piachem i gałęziami. Ktoś wcześniej musiał się tutaj rozbić, bo zrezygnowany prowadził rower pod górę. Trzeba było tutaj mocno trzymać kierownicę. Inne wąwozy nie były takim wyzwaniem, bo zawalone piachem i śmieciami. I tak się nie dało jechać.
W końcu gwóźdź programu, czyli tzw. Wajsgóra. Nie było nawet sensu próbować tego podjeżdżać. Jak nigdy zsiadłem jeszcze na płaskim i pchałem, a raczej wdrapywałem się. Niektórzy padli od skurczy tarasując przejście, ale nie można było się zatrzymywać, bo byłoby się następnym. Chwilę potem wejście po schodach. To już zmasakrowało mi nogi i jeszcze wyboista łąka na dobicie.
Sama końcówka to pętle po bunkrach. Nawet ciekawy singiel szczególnie trawers i zjaździk obok takich drewnianych schodków. Tutaj to już z tyłkiem na kole, ale udało mi się zjechać. Przejazd przez bunkier w ciemności gdy widać tylko to co na końcu, jednak ten kawałek nie wywarł na mnie wrażenia. Miałem odczucie jakbym jeździł po jakimś śmietnisku. Ostatnia prosta i finisz dziś minimalnie przegrany.
Padłem na ziemię i potrzebowałem chwili, aby dojść do siebie. Czekając na posiłek muszę przyznać, że miasteczko zostało bardzo ładnie zorganizowane. Jest ciaśniej niż np. na mazovii, ale przez to ludzie nie rozbiegają się po okolicy. Myjki były, było gdzie umyć ręce, twarz, nie było na co narzekać, chociaż ciekawe jak by to funkcjonowało przy błotnistej edycji.
Wynik wyszedł taki sobie, bo liczyłem na 80% w rakingu. Może następnym razem uda się przy starcie z wyższego sektora.

Wynik:
M2: 19/27
Open: 55/137

Mapka:

 

Zabić lenia

Środa, 18 kwietnia 2012Przejechane 33.11km w terenie 0.00km

Czas 01:34h średnia 21.13km/h

Temperatura 11.0°C

 

Jakoś w ogóle nie chciało mi się wybrać na rower po powrocie z pracy, chociaż miałem to w planach od samego rana. Ostatecznie się wyciągnąłem z mieszkania, ale nie miałem pomysłu gdzie jechać. Jazda po mieście nic a nic mnie nie bawi. Oczy trzeba mieć dookoła głowy, zero jakiegoś rytmu w jeździe.

 

Wieczorne kręcenie (się)

Wtorek, 17 kwietnia 2012Przejechane 44.38km w terenie 0.00km

Czas 02:07h średnia 20.97km/h

Temperatura 6.0°C

 

Nie wiem co się dzieje, ale coś mi tutaj nie pasuje. Połowa kwietnia już minęła, a ja nadal zakładam zimową bluzę. Nie ma innej możliwości gdy wieczorem jest ledwo powyżej pięciu stopni. Warunki ogólnie nie są zachęcające jak na kwiecień, ale chciałem trochę rozjeździć przeoraną skurczami prawą nogę, a ponoć ciekawie zapowiadający się polandbike tuż tuż.
Zaliczyłem minipodjazd Podleśną oraz Agrykolą i protestów ze strony nogi nie było, tak więc dyskomfort powinien zdążyć minąć do soboty.