Poland Bike Legionowo + dojazdy

Niedziela, 9 października 2011Przejechane 81.48km w terenie 45.00km

Czas 04:25h średnia 18.45km/h

Temperatura 14.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 24.42 km
Wyścig: 43.51 km
Powrót: 13.55 km

No i przyszedł nieubłagany koniec sezonu letniego. Zrobiło się zimno, dzień już wyczuwalnie krótszy od nocy i tylko patrzeć jak będę wychodził z pracy o zmroku. Na osłodę został jeszcze jeden maraton. Kolejny raz w tym roku zawitałem do Legionowa. Poprzednio ściągnęła mnie mazovia, teraz bardziej kameralny polandbike.
Na miejsce dojechałem tak jak ostatnio skm’ką z dworca gdańskiego. Z dworca w Legionowie do miasteczka było kilka minut drogi, co bardzo mi pasowało. Na miejscu zapisy, które odbywały się na prawdę sprawnie i bez opóźnień. Po załatwieniu formalności wziąłem rower i pojechałem zaznajomić się z okolicą. Stojąc w miejscu marzłem, więc przy okazji także trochę zrobi mi się cieplej. Za bardzo nie było gdzie rozgrzać się na asfalcie, bo start wciśnięty w środku osiedla, a dokoła ruchliwe drogi. Nie pozostało nic innego jak zwiedzić trasę, a dokładniej jej końcowy fragment. Pomijając ostatnie kilkaset metrów dojazdu do mety końcówka wyglądała ciekawie. Do ostatniego kilometra trzeba będzie jechać i zachować siły na kilka małych podjazdów i nie najgorszy zjazd po korzeniach z ostrym zakrętem w lewo. Objechałem tą końcówkę z kilka razy, bo start został początkowo przełożony o 30 minut, a potem jeszcze o 15 w związku z ciągle niszczonym oznaczeniem na trasie. Jakoś już tak jest, że im bliżej Warszawy tym więcej chętnych ludzi do psucia innym zabawy. Organizatorzy prawie stawali na głowie, żeby ogarnąć jakoś tą nieciekawą sytuację, ale to trwało. W sektorze już dawno wszyscy się ustawili, ale trzeba było czekać. Lekko zmarzły mi ręce. Na szczęście pojawiło się trochę słońca i od razu zrobiło się przyjemniej. Komentator ogłasza jeszcze 8 minut i rozpocznie się ostatnie ściganie się w tym roku.
Punkt 12.45 wystartował pierwszy sektor. Czoło drugiego nerwowo przesuwa się do przodu jakby nie mogło znieść sytuacji, że tamci już pojechali. Sędzia musiał ostudzić co niektóre głowy. Odlicza i wystartował wreszcie drugi sektor. Ja i inni z końca jeszcze nie zdążyliśmy wpiąć się w pedały, gdy pojawiają się krzyki ‘Uwaga’ i hamowanie. Ktoś z czoła wywrócił się przy starcie. Szybko, a nawet bardzo szybko się zebrał, ale kilka osób odjechało. Pierwsze zakręty po wąskim asfalcie przejechałem na spokojnie, ale po wyjechaniu na szosę mocniej przycisnąłem i wyprzedzałem ile się dało.

To był dobry manewr, bo po zjechaniu z asfaltu zaczęły się wąskie single. Było płasko, ale singiel pierwszej klasy. Nie dość, że wąsko między drzewami to i bardzo kręto. Nawet jadąc samemu wiele metrów przed sobą nie było by widać. Na zewnętrznej zazwyczaj rów, a po wewnętrznej trzeba było niemal przytulić się do drzewa. Nie było czasu na nudę. Potem zrobiło się szerzej. Można było wyprzedzać, bo choć singielki są fajne to ciężko się na nich wyprzedza. Chociaż teraz było mnóstwo miejsca, to tutaj widziałem najbardziej widowiskową wywrotkę w tym roku. Jeden zawodnik zmieniał non stop strony na drodze bez jakiegokolwiek zastanawiania się. Nie lubię takich manewrów, bo nigdy nie wiadomo co będzie za chwilę i takich zawodników, albo puszczam na kilka metrów do przodu, albo wyprzedzam i uciekam sam do przodu. Tutaj cała grupa przymierzała się do wyprzedzenia, gdy wspomniany kolega ni z tego ni z owego zjechał z prawej na lewą prosto w pierwszego z grupy wpychając go krzaki. Ja i zawodnik przede mną zdążyliśmy odbić w prawo, co by nie rozjechać sprawcy tego zamieszania. Zaś zawodnik zepchnięty wykonał lot przez krzaki. Dobrze, że to były akurat jakieś chaszcze, a nie drzewo. Obejrzeliśmy się, ale nikomu nic specjalnego się nie stało. Co najwyżej poleciało kilka słów z grubej rury. Nastąpiła chwila zadumy, bo zauważalnie wszyscy zwolnili, ale tylko na moment.
Potem znów wjazd do lasu. Trasa zaczęła biegnąć przez dziewicze tereny. Nie było wcale ścieżki tylko mech pod kołami. Mimo wszystko w miarę twardo, ciągle podjaździki i zjaździki. Tylko strzałki coś rzadko, albo ze zmęczenia nie ich nie widziałem. W każdym razie jedziemy tak między drzewami i nagle ktoś pyta gdzie strzałki. Wszyscy z grupki podnieśli głowy znad kierownic i zaczęło się wypatrywanie jakiegoś oznakowania. Na szczęście z tyłu krzyknęła do nas Maja Busma ‘Chłopaki, Tutaj!’ bo w ogóle nie oznaczony był zakręt. Nie bardzo było jak zawrócić, więc trzeba było biegiem przez las po górkach. Niefortunnie wybiegłem na trasę przy końcu zjazdu i nie miałem jak włączyć się z powrotem, bo cały czas ktoś jechał. Przepuściłem z co najmniej dziesięć osób, ale i tak musiałem w końcu wjechać komuś na chama pod koło na szczęście bez wywrotki dla nikogo.
Trzeba było gonić swoich, a teren nie ułatwiał zadania. Piaski, wąsko, korzenie. Na jednym myślałem, że już snake’a złapałem, ale to tylko miękki mech. Na 13 kilometrze już doszedłem do grupy docelowej, zjechaliśmy z górki na jakąś piaskową drogę. Trochę mnie przytrzymało w tym piachu, gdy usłyszałem z tyłu, że nie tędy. Rzeczywiście reszta jedzie prosto, a my skręciliśmy. Wydarłem kilka razy ryja na tych z przodu, aby wracali, ale zero reakcji. Stoję z innym zawodnikiem i nie wiem co zrobić. Wracać się czy jechać za nimi. Widzę tylko jak kolejny zawodnicy przecinają drogę i jadą prosto. Dobra, postanowiłem wrócić. Oczywiście z buta, bo w piachu nie dało się ruszyć z miejsca. Jak teraz patrzę na mapę to trochę można było nadrobić jadąc dalej drogę, ale podobno potem trzeba było się wracać do maty, więc jedna droga. Strata taka, że stanąłem w tamtym miejscu, a potem zawracałem. To już drugi raz dzisiaj.
W drugiej części trasy oznakowanie się poprawiło. Nie było już problemów ze znalezieniem właściwej ścieżki. Singli było mniej, ale raczej nie wiało nudą. Trochę więcej piachu, ale wszystko raczej do przejechania. Jeden czy dwa podjazdy musiałem pchać, bo źle pojechałem i w efekcie zakopałem się na amen. Mimo wszytko piach nie był taki upierdliwy. Były to zazwyczaj kilkudziesięciometrowe piaskownice, po których było już twardo. Nie był to stan permanentnego piachu. Trochę zacząłem odczuwać zmęczenie, ale było dobrze. Gość przede mną miał odpowiednie tempo, uczepiłem się go i kilka osób udało się wyprzedzić. Pod koniec osłabł i zostałem sam. Noga nie protestowała i na ostatnich kilometrach udało się jeszcze kogoś przeskoczyć. Z jakieś półtora kilometra prze metą zaliczyłem wywrotkę w piach przy wjeździe do lasu. Prędkość była prawie zerowa, więc straty minimalne. Ostatni podjazd, zjazd, zakręt i już tylko do mety.

Wjazd na asfalt i sprint. Obejrzałem się do tyłu, ktoś mi tam migotał. Prosta startowa, nikogo z tyłu, i wreszcie meta.

Źródło: ku-fel.com

W miasteczku ciasno, więc złapałem co miałem złapać do jedzenia, opłukałem rower i zwinąłem się na skm do Warszawy.
Podsumowując: trasa poland bike’a w Legionowio była lepsza niż mazovii. Chyba maksimum co dało się wycisnąć z tego terenu. Dużo fajnych technicznych singli, krótkie strome zjazdy, aż chwilami przypominał mi się Gielniów. Oznakowanie w pierwszej połowie trasy słabawe, ale to już nie wina organizatora. Widać było, że strzałki były poprawiane kilka razy. Zastanawia mnie tylko kto i po co zrywa całe oznakowanie. Komu się chce przez kilka kilometrów włóczyć po lesie, kilkadziesiąt razy się zatrzymywać i zrywać taśmy oraz resztę oznaczenia.
Ogólnie bardzo udany maraton w jesiennych okolicznościach przyrody. Wynik mógłby być troszkę lepszy gdybym lepiej nawigował, ale i tak jestem zadowolony. Dwa ostatnie maratony i dwa najlepsze ratingi, a jest jeszcze co poprawić. Będą to cenne doświadczenia na następny sezon.

Wynik:
M2: 17/27
Open: 62/158

Mapka:

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa kresi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]