Sobota, 12 kwietnia 2014Przejechane 43.75km w terenie 35.00km
Czas 02:03h średnia 21.34km/h
Temperatura 19.0°C
Dziwny to był dzień. Sądzę, że nadchodzący trzynasty dawał już o sobie znać. Na początek ruszając rano na stację wpadłem na zaparkowany samochód przed blokiem. Ratowałem sytuację tak aby nie uderzyć rowerem o samochód a jedynie ciałem. Udało się, zmian na karoserii nie zauważyłem, ale chyłkiem oddaliłem się z miejsca zdarzenia co by nie wchodzić w ewentualne rozmowy z właścicielem. Chyba brak sobotniego odespania dał się we znaki. Dalej, już po ustawieniu się w sektorze spojrzałem na oponę i oczywiście na rozgrzewce wjechałem w psią kupę. Śmierdziało na pół sektora. Wystartowaliśmy. Tym razem na maxie jechało się dwie pętle. Nie przepadam za powtórkami, ale już lepiej jechać dwa razy przez ciekawe miejsce niż raz, a resztę kręcić przez pola. Początkowo było ciasno, jednak wraz z dystansem się przerzedziło i było w porządku. Zawsze jakiś towarzysz był. Pierwsza pętla przeleciała mi gładko. Natomiast innym to już różnie. Na tej jednej 23 kilometrowej pętli tuż obok mnie były 3 upadki. W pierwszym zawodnik przede mną na dosłownie metrowym odcinku z piachem zaliczył otb. W drugim na początku zjazdu inny zawodnik również zalicza otb, ale dużo boleśniejsze. Akurat w tym miejscu stał ktoś z obsługi i chyba ratownik, więc miał kto udzielić pomocy. Sam upadek to ewidentny błąd zawodnika. Wchodzić ostry zjazd z mocno skręconą kierownicą - to się po prostu nie uda. Trzeci, na lekkim zjeździe zakręt z zapiaszczonym asfaltem kładzie dwóch zawodników. Cóż na zmęczeniu i mnie to mogło spotkać. Początek drugiej pętli i... zgubiłem trasę. Myślałem, że będzie identycznie jak na pierwszej pętli a tu początek był jednak inny. Zdezorientowało mnie to i przegapiłem zakręt. Zawróciłem i chciałem trochę podgonić, ale w ruinach twierdzy modlin to był słaby pomysł. Gdzieś w tej całej stercie gruzu i niestety śmieci przeciąłem oponę z tyłu. Powietrze uciekło natychmiast i tak jak dwa tygodnie temu w Legionowie musiałem zmieniać dętkę. Dobrze, że jako zapas wożę 300 gramowego kloca, bo mimo 3 centymetrowej dziury w oponie balon z dętki wytrzymał do końca wyścigu. Tylko mi szkoda, że chociaż dobrze jechałem jak na swoje możliwości znów wynik wyszedł taki sobie. Ehhh, trzeba cierpliwie poczekać do wyścigu w Otwocku.
Niedziela, 30 marca 2014Przejechane 54.76km w terenie 50.00km
Czas 02:36h średnia 21.06km/h
Temperatura 18.0°C
Do pierwszego startu w tym sezonie poszedłem na luzaku. Pierwszy maraton to takie pierwsze koty za płoty, bo nie wiadomo czego się spodziewać. W ubiegłym roku mimo niesprzyjającej zimy wydawało mi się, że całkiem nieźle byłem przygotowany a wyszło beznadziejnie. W tym roku zima była bardzo łaskawa, więcej się ruszałem, ale przed startem niczego konkretnego sobie nie zakładałem. No może założyłem, że i tak spadnę z sektora:).
Po przybyciu na miejsce witała gigantyczna kolejka do biura zawodów. Dobrze, że akurat zapis i deklarację załatwiłem na tygodniu. Ta w Wawrze pod koniec roku była wielka, ale teraz ta w Legionowie pobiła wszystko co widziałem. Wiadomo było, że start będzie przesunięty, jak się okazało o godzinę, czyli start o 13.30. Gdzie indziej to już o tej godzinie wyścig się powoli kończy. Nie przeszkadza to jednak. Popołudniu jest cieplej, dlatego decyduję się jechać na "prawie krótko".
Start chciałem pojechać spokojnie, ale przy takim planie po kilkuset metrach jechałbym już sam. Patrzyłem tylko jak pulsometr pokazuje powyżej 180 uderzeń na minutę. Normalnie to już powinienem mieć dość, tutaj adrenalina zrobiła swoje i nie było czuć wielkiego zmęczenia. Jak długo to się dopiero okaże.
Jechałem bez szarżowania, niech inni się wykazują tym bardziej, że panował tłok jak na mazovii. Tłum także jechał jak na mazovii. Jak prosto i płasko to sprint, jak byle górka to zamurowuje, tempo takie, że ciężko utrzymać równowagę. No i te manewry niektórych, jakby ujmą było trochę się rozejrzeć na boki. Denerwowały mnie takie sytuacje, więc na tych górkach wyprzedzam hurtowo bokiem, po mchu, po gałęziach. Podjaździki szły dużo sprawniej niż jakbym jechał gęsiego po ścieżce.
Minęło pół dystansu i czułem się dobrze. 40 kilometr z 55 i też było nieźle. Pojawiła się myśl, że może być fajny czas. 42 kilometr - guma :( . Przejechałem po jakimś pieńku/korzeniu i poczułem uderzenie z tyłu. Nie skończyłem się zastanawiać czy aby nie będzie kapcia gdy doszedł moich uszu niestandardowy dźwięk. Jednak kapeć. Zdarza się. Trzeba było zmienić dętkę, ale jakoś było mi lekko na duchu, bo do tego 42 kilometra jechałem w porządku, wiec po zimie jest ogólnie nieźle.
Po ponownym ruszeniu jednak motywacja mi siadła. Nie mogłem złapać dobrego rytmu i zamulałem do około 50 kilometra. Potem było lepiej, ale to już było tylko wypatrywać mety.
Mimo pechowego startu przez gumę jestem zadowolony z czasu i tego jak mi się jechało. Pozwala to z nadzieją patrzeć na najbliższe wyścigi. No i założenie także spełniłem. Spadek do niższego sektora jest ;)
Sobota, 22 marca 2014Przejechane 69.27km w terenie 0.00km
Czas 02:31h średnia 27.52km/h
Temperatura 23.0°C
Wyjątkowo szybko w tym roku minęły zimowe miesiące. Dla mnie wyznacznikiem długości tej gorszej części roku jest czas między ostatnią a pierwszą jazdą na krótko. Tej zimy było to niecałe 5 miesięcy. Nieźle. Nawet opalenizna całkiem nie dążyła zniknąć.
Piątek, 21 marca 2014Przejechane 97.72km w terenie 0.00km
Czas 03:43h średnia 26.29km/h
Temperatura 22.0°C
W poprzednim tygodniu przegapiłem wiosenną pogodę i w tym nie chciałem, żeby sytuacja się powtórzyła, dlatego na piątek wziąłem urlop. Wiało, ale reszta była idealna. Można powiedzieć pogoda na majówkę. Spokojnie można było jechać na krótko. Jako że miałem cały dzień wolny cel przejażdżki mógł być trochę dalej niż zazwyczaj. Wybór padł na podjazd do Huciska za Szydłowcem. Przy okazji sprawdziłem jak się podjeżdża Focusem. Mimo obaw poszło mi całkiem sprawnie. W nagrodę na końcu drogi widok na nizinną Polskę.
Niedziela, 9 marca 2014Przejechane 78.14km w terenie 0.00km
Czas 02:52h średnia 27.26km/h
Temperatura 13.0°C
Nareszcie przyszedł ten dzień. Dzień wielki, ba być może przełomowy, bo oto pierwszy raz w życiu dosiadłem szosy. Chęć na własną szosę nachodziła mnie już od trzech lat, ale było to na zasadzie "-Och, ale by się leciało po tym równym asfalcie na szosówce". Chwila słabości, bo nie wyobrażałem sobie siebie na szosówce. W ogóle na początku mojego poważniejszego zainteresowania się rowerami i tym co wokół szosę uważałem na sprzęt emerycki. Jednak ludzie się zmieniają albo/oraz starzeją i jakoś w połowie zeszłego roku zacząłem bardziej rozpoznawać temat szosy. Początkowo nastawiałem się na coś budżetowego na aluminiowej ramie, ale pod koniec roku zdecydowałem się na karbon. Przestudiowałem dokładnie artykuł o karbonowych szosach dla początkujących z bikeboard i ostatecznie zdecydowałem się na Focusa Cayo Evo. Jako że by jeszcze styczeń w sklepie dostałem przyzwoity rabat na nowy rower, miesiąc oczekiwania na realizację zamówienia, okazyjnie udało się kupić jeszcze fajne, nowe koła, przy rowerze zamieniłem kilka drobiazgów głównie ze względów estetycznych i projekt był skończony.
Było to trochę ryzykowne składać typ roweru na jakim się nigdy nie jeździło, nigdy nie przymierzało, w całości oprzeć się na wiedzy teoretycznej wyczytanej w czasopismach czy na forach. Jednak już po kilkuset metrach wiedziałem, że nie zrobiłem wielkiej pomyłki. O panie jak to lekko jedzie! Co za przyśpieszenie! Mój ci jest! mój ci jest!
Wbrew moim obawom nie jest najgorzej z amortyzacją. Po bruku i asfalcie po bombardowaniu trzeba jechać wolniej niż na mtb, aby zachować jakiś tam komfort, ale na równej drodze nie ma żadnym problemów. Na asfaltowych wypadach będzie się jeździło dużo płynniej, chociaż kilka tras będę musiał zmodyfikować i wyeliminować szutrowe fragmenty. Generalnie super sprzęt na słoneczne dni.
Sobota, 22 lutego 2014Przejechane 48.36km w terenie 0.00km
Czas 01:55h średnia 25.23km/h
Temperatura 7.0°C
Nie było by w tym późnopopołudniowym wypadzie na rower nic nadzwyczajnego gdyby nie pewne zdarzenie. Otóż jadąc po asfaltówce między Taczowem a Dąbrówką Podłężną w ogólnie panującej szarówce na polu zauważyłem coś co w pierwszy odruchu uznałem za złudzenie, potem żart a na końcu za dobry znak. A to wszystko przez najprawdziwszego, żywego, świetnie wyglądającego bociana. Niby nic szczególnego zobaczyć bociana na łące, ale takie spotkanie w lutym to miałem pierwszy raz. Popatrzyliśmy na siebie przez kilka minut, a potem bocian widocznie znudzony moim towarzystwem postanowił się udać w inne miejsce. Zupełnie mnie ignorując, ruszył powoli do lotu w moją stronę, zaprezentował się w pełnej okazałości i poleciał w kierunku zachodzącego słońca. Mi pozostało podnieść swoją szczękę z ziemi i pojechać dalej. Z braku laku zdjęcie z telefonu jako dowód rzeczowy.
Sobota, 28 grudnia 2013Przejechane 63.52km w terenie 0.00km
Czas 02:37h średnia 24.28km/h
Temperatura 11.0°C
Dzisiaj pogoda była taka, że w lato napisałby fatalne, na wiosnę lub jesień, że przyzwoite, a ponieważ jest zima to napiszę, że były wymarzone. Bezchmurnie, bezwietrznie, ciepło i to słońce grudniowe, które nawet w południe sprawia jakby jeździło się późnym popołudniem. A tak się składa, że bardzo lubię jeździć w popołudniowym słońcu, dlatego więcej zachęt do jazdy nie potrzebowałem.
Niedziela, 22 grudnia 2013Przejechane 62.27km w terenie 0.00km
Czas 02:47h średnia 22.37km/h
Temperatura 9.0°C
Z rowerowego punktu widzenia taka zima to marzenie. 'Ciepło', słonecznie i bez większego wiatru. Jednym słowem całkiem przyjemne warunki jak na zimę. Można było się wypuścić ciut dalej, bo do Domaniowa nad zalew. O tej porze roku panują tam pustki co sprawia, że miejsce nabiera swojego uroku, którego próżno szukać latem.
Z innych atrakcji to podczas jazdy dalej poznawałem się z garminem. W pierwszych wrażeń mogę napisać, że jazda w zadanej strefie to jak na razie dla mnie mordęga. Na taką jazdę chyba trzeba mieć specjalną, płaską trasę bez górek po drodze, no i dodatkowo dobrze jakby nie wiało. W przeciwnym wypadku to na podjazdach i jeszcze pod wiatr człowiek jedzie z prędkością dziadka na starej ukrainie, z górki za to kręci jak szalony.
Niedziela, 12 maja 2013Przejechane 73.38km w terenie 58.00km
Czas 03:33h średnia 20.67km/h
Temperatura 16.0°C
Dojazdy + rozgrzewka: 8.06 km Wyścig: 59.98 km Powrót: 5.34 km
Wybrałem się na ten maraton z konkretnym celem. Pojechać dobrze i poprawić sektor po słabym wyniku w Nowym Dworze. Po tamtej jeździe ledwo co załapałem się do 5 sektora. Dzisiaj trzeba było wrócić od 3 lub 2 sektora. Po ogarnięciu czynności przedstartowych ustawiłem się w sektorze trochę wcześniej niż zazwyczaj. Raczej bardziej z przodu niż z tyłu. Objazd początku i końca trasy sobie darowałem. Wiadomo, że początek to tak jak na mazovii w Otwocku jazda szerokim asfaltem, zaś koniec to do stadionu i prawie pełne okrążenie po stadionie. Nie sposób tego przegapić. Zresztą na polandbike nie bardzo jest jak zrobić rozgrzewkę, ponieważ wcześniej ścigają się dzieciaki. Rozejrzałem się po sektorze i parę znajomych twarzy także startowało z piątego sektora, chociaż zazwyczaj zaczynało bardziej z przodu. Widocznie nie tylko mi tragicznie poszło w Modlinie. Start od razu zrobiłem mocny. Nie jest to dla mnie dobra taktyka, ale dzisiaj trzeba było gonić. Na asfalcie mógłbym się wyrwać przez sektor wolałem jednak powieźć się na kole. Przed zjazdem na szutrówkę doszliśmy ogon czwartego sektora. Nasza grupka z piątego hurtowo wyprzedzała. Szło to całkiem sprawnie. Potem zaczęły się górki i grupka się rozerwała. Na niektórych niemal wszyscy prowadzili, ale mi jakoś udawało się podjechać. Zawodnicy prowadzący ustępowali drogi i nie blokowali. Pełna kulturka, a obawiałem się czy nie utknę w zatorach. Górki chociaż małe dawały popalić. Po 8-mym kilometrze i tempie, które sobie narzuciłem byłem pewien, że padnę przed metą na 58 kilometrze. Trochę przyhamowałem swoje zapędy. Zaczął się bardziej płaski fragment. Ludzi na trasie jakby ubyło. Widocznie wpadłem w dziurę między trzeci a czwarty sektor. Ustawiłem sobie swoje mocniejsze tempo i goniłem pojedynczych zawodników. Po drodze miałem kilka wątpliwości nawigacyjnych, ale ogólnie nie było problemów. Za rozjazdem zaczęły się sekcje błotne. Jedna za wiaduktem nie do przejechanie dziś dla mnie. Wolałem przebiec niż zarzynać napęd. Następnie szeroka ścieżka, kładka, a raczej luźno rzucona deska przez rów i wąski przesmyk wzdłuż ogrodzenia. Miałem tu trochę problemów. Jeszcze nie czuję dobrze szerokiej kierownicy i waham się przy ciasnych mijankach. Jednak tym razem nie było problemów i udało mi się płynnie przejechać. Rozpoczęła się pętla max'a, która nie obfitowała w taką ilość podjazdów jak początek trasy, ale kilka ciekawych singli się trafiło. Za to bardzo obrodziło tym z czego słynną trasy w Otwocku. Mianowicie pojawiły się jakby to na mazovii nazwano 'kultowe sekcje po korzeniach'. Nie było one jakieś szczególne w porównaniu do na przykład tego co można spotkać na mysich górkach, ale były one na znacznie dłuższym odcinku. Trochę obrywały tutaj moje plecy, które jeszcze nie doszły do normy po Sandomierzu. Jak się okazało podobne cierpienia przeżywał zawodnik, z którym jechałem. Też był w Sandomierzu i także narzekał na plecy czekając na koniec fragmentu z korzeniami. Bardzo dobrze mi się z nim jechało. Razem przejechaliśmy ponad 25 kilometrów. Przy powrocie na pętlę mini na wspominanej wcześniej wąskiej ścieżce przy ogrodzeniu zaliczyłem wywrotkę. Nie wyrobiłem z kierownicą obok drzewa, najechałem na wystający pieniek i leżałem na ziemi. Szybko się pozbierałem by zmierzyć się z kolejną przeszkodzą techniczną, czyli przejazd po kładce. Tym razem jest trudniej, bo przed najazdem trzeba skręcić na opadającą deskę. Ktoś krzyknął, że jest ślisko, ale postanowiłem ją jednak przejechać. Udało się. Widać pokonywanie podobnej przeprawy przez strumień w Rajcu dodało mi pewności. Tam też była chybotliwa deska i to nawet węższa niż tak i także na zakręcie. Ciągnąłem do mety, ale po 50 kilometrze zaczęły mi odpływa siły. Mocny początek zaczął o sobie dawać znać. Musiałem odpuścić tempo i myślałem, że już spokojnym tempem dotoczę się do mety, gdy dogonił mnie grupka z piątego sektora. Wiedziałem, że jestem w czubie sektora, więc finish tej grupy do będzie walka o pudło sektorowe. Musiałem się z nimi zabrać. Załapałem się na końcu i chociaż początkowo było ciężko to adrenalina zrobiła swoje i przetrwałem kryzys. Poznałem zawodnika z welodromu i za cel obrałem wyprzedzenie go do mety. Na dojeździe do stadionu udało mi się zmienić pozycję w grupie i wskoczyć mu na koło. Cała grupa wjechała na stadion i zaczęła się walka. Mimo że nie przepadam za takimi końcówkami to tym razem było się o co ścigać. Na przedostatniej prostej inny zawodnik prawie się wcisnął między mną a welodromowcem, ale na łuku ostro trzymałem się wewnętrznej i nie zrobiłem tyle miejsca, aby to się udało. Na ostatniej prostej wyprzedziłem po zewnętrznej, próbowałem jeszcze jednego zawodnika wyprzedzić, ale już metrów zabrakło. Koniec, można było spuścić z tonu. Pozostało ogarnięcie się po wyścigu, miska makaronu, myjka rowerowa i powrót na SKM'kę. W ostatecznym rozrachunku nawet zaskoczony byłem trasą. Polandbike zmierza w dobrym kierunku wyciskając z okolic, w których się odbywają etapy, możliwie najlepsze trasy w terenie. Mi się udało wrócić do 2 sektora i szkoda, że polandbike odwiedzę dopiero w sierpniu w Kozienicach. Szkoda mi szczególnie Wąchocka, bo tam może być ciekawa trasa.
Sobota, 11 maja 2013Przejechane 42.90km w terenie 0.00km
Czas 01:42h średnia 25.24km/h
Temperatura 23.0°C
Zmieniłem łańcuch, bo pierwszy miał już ponad 700 kilometrów zrobione. Zamiennik to ten sam model co w zestawie z rowerem, czyli KMC X10.93 plus spinka wielokrotnego użytku. Trochę się obawiałam czy się przyjmie, ale bezpodstawnie. Nie było najmniejszych problemów. No oprócz tego, że wyjąłem łańcuch z pudełka i beztrosko go założyłem. Podczas jazdy jechało się dobrze dopóki nie zrzuciłem na mała tarczę. Spojrzałem, a łańcuch wisi luźno. No tak, zapomniałem skrócić. Powrót a na warsztat i jeszcze raz trzeba było sobie łapki umazać.