Po Puszczy Kozienickiej
Kolejny popołudniowy wypad na rower. Lubię te popołudniowe wyjścia, ponieważ o tej porze słońce daje najlepsze światło i nawet zwykłe miejsca stają się ciekawe. W ostatnich dniach zazwyczaj były pogodne popołudnia, a ja, co już nie raz pisałem, preferuje jazdę w słonecznych warunkach. Dodatkowo moje kolana nareszcie mają już okres przejściowy za sobą, nie przypominają o sobie, nie czuję dyskomfortu, więc mogę wypuszczać się bardziej w teren.
Puszcza Kozienicka po raz pierwszy w tym roku to był dobry pomysł. Co prawda na samym początku przywitała mnie spora kałuża, ale jej po jesiennych wypadach to nawet się spodziewałem. Jak znam to miejsce mogła być powyżej piast plus prawdopodobnie gruz na dnie, więc przejazd bez kąpieli był niepewny. Wolałem ominąć bokiem przedzierając się przez krzaki. Dalej już spokojnie można było jechać. Na ścieżce przez polanę było błoto jednak nic takiego strasznego, spokojnie do przejechania. Potem do samego Augustowa było już tylko twardo i sucho. Piaskowe drogi, które w lato potrafią wyssać siły teraz były ubite.
Pierwsze kilometry to przyjemny singielek przez Wielką Górę, ale prawdziwy klimat puszczy można poczuć dopiero po minięciu leśnego parkingu przy drodze z Jastrzębi. Nawierzchnia staje się typowo piaszczysta, zaś okolica jakby całkiem wyludniona. Charakter odludzia podkreślają dorodne sosny, które gdy przejeżdżałem ładnie oświetliło słońce przez co wyglądały jeszcze bardziej majestatycznie. Z ciepłem w plecy, rześkim powietrzem, soczyście zieloną trawą jechało się zajebiście. Mózg można było wyłączyć, jakieś ukryte pokłady mocy zostały uruchomione - po prostu flow.
W Augustowie wróciłem do rzeczywistości. Po bokach trylinki przez wioskę robione są chodniki. Znak, że niedługo pojawi się asfalt. Na drodze do Pionek wysypana podsypka z kruszywa, więc także wkrótce będzie po czarnym. Po przejechaniu przez Pionki w lesie miałem dwie przeprawy wodno-błotne. Mimo przepychania się daleko obok nie dało się uniknąć zanurzenia. Trochę zimno zrobiło się w stopy, ale bez tragedii. Kolejną taką przeszkodę objechałem już inną ścieżką. Następnie parę kilometrów asfaltem na Mysie Górki, tam przelot po korzeniach, znów kawałek asfaltem do Siczek i do kładki na Pacynce. Szkoda, że ubiegłoroczne podtopy ją uszkodziły, bo teraz jest raczej nie do przejechania. Za kładką w błocie zerwał mi się łańcuch. Miałem chwilę zabawy z łańcuchem w roli głównej oraz w pobocznych z rozkuwaczem i spinką z zapasu.
Po dojechaniu do ulicy Podleśnej został już tylko powrót przez miasto.
Mapka:
Kategoria Na popołudnie, Terenowo Komentarze 0