Śladami maratonu w Suchedniowie
Tą trasę w tym mniej więcej kształcie zaplanowałem sobie już w listopadzie zeszłego roku. Układając ją mocno posiłkowałem się trasą maratonu w Suchedniowie z 2009 roku, która po zdjęciach wydała mi się najbardziej malownicza. Parę razy już tam byłem i wiedziałem, że tereny do jazdy są wyśmienite. Z resztą to moje trzecie podejście do tej trasy w tym roku. W maju przegonił mnie deszcz, w czerwcu nie dało się odjechać, ponieważ bardziej terenowe ścieżki były pozalewane.
Początek standardowy, czyli z dworca w Skarżysku nad zalew Rejów. Jadąc cały czas (no może parę razy przenosiłem rower) zielonym szlakiem pieszym dojechałem do miejscowości Mostki i dalej szlakiem przez Żarnowską Górę. Po dojechaniu na przecięcia z czarnym rowerowym opuściłem szlak pieszy.
Jadąc czarnym wypatrywałem zjazdu na niebieski szlak pieszy prowadzący na Kamień Michniowski. W pewnym miejscu jest boczna droga odchodząca od czarnego i tutaj był szukany przeze mnie szlak. W raz z niebieskim pieszym pojawiło się oznakowanie z maratonu, które pokrywało się ze szlakiem i nie pozwalało się zgubić.
Po drodze mija się pomnik przyrody Burzący Stok. Jest to źródło ładnie ogrodzone i zadaszone. Z robiłem na chwilkę przystanek przy źródle, aby popatrzeć na wybijającą wodę z jasnego piasku.
Dalej szlak zrobił się wymagający. Spore błoto, ale nie ono było największą przeszkodą. Droga była mocno wypłukana i na dodatek pełno było na niej gałęzi i innym krzaków zaniesionych na ścieżkę. Na szczęście był to tylko kawałek i dalej nie było już takich problemów.
Po wjechaniu niemal na szczyt skręciłem na czarny szlak pieszy. Trochę nie trafiłem za pierwszym razem, ale szybko naprawiam swój błąd nawigacyjny. Zaczęło się od razu ostrym zjazdem. Początkowy kawałek sprowadziłem, ponieważ nawierzchnia wydała mi się niepewna, liście przemieszane z kamieniami. Nie znam tego zjazdu, więc nie ryzykowałem. Dalej już w siodle zjechałem w kierunku asfaltówki. Po wyjechaniu z lasu na otwartą przestrzeń rozpostarł się widok na Góry Świętokrzyskie. Warto na chwilkę przystanąć i nacieszyć oczy.
Potem była najlepsza część wypadu. Trochę kamienistymi drogami polnymi, przez pola po trawie, asfaltem, przez rzeczki, brukowaną drogą, cały czas albo podjazd albo zjazd. Nie było nudy i można było się ujechać do woli.
Na koniec tego odcinka został krótki asfaltowy podjazd do Radkowic. Mi zawsze skopie tyłek i pod jego koniec mam już dość. Tym razem było podobnie. Po nim mam porównanie do tego co jeździ się na co dzień. Poza tym dobra okazja aby poczuć podjazd z nachyleniem ponad 20%.
Za Radkowicami pojechałem zielonym szlakiem pieszym w kierunku Starochowic. Pisząc 'pojechałem' trochę przesadzam. Szlak był zalany w kilku miejscach i trzeba było przedzierać się obok przez krzaki. Prowadziłem, niosłem rower dobre ponad 30 minut i chociaż miałem już ochotę zawrócić to uznałem, że nie ma sensu, żeby jeszcze raz iść przez te bagna i rozlewiska. W końcu pojawiła się sensowna ścieżka i tak dotarłem mocno zmęczony do drogi na zalewem w Starachowicach. Brukiem pojechałem na Ostre Górki i po dotarciu do skrzyżowania skręciłem na Rataje. Do Rataji czasy czas 'kocie łby', za którymi nie przepadam. Potem już z górki asfaltem do Wąchocka. Na tym odcinku postanowiłem wejść na ambicje dwóm szosowcom, których jakoś się wlekli. Chwilę potem znów zobaczyłem ich plecy, ale postraszyłem ich jeszcze trochę na tych zakrętach przed Wąchockiem korzystając z szerokiej gumy i opóźniając dohamowywanie. Po zatrzymaniu się przed skrzyżowaniem powiedzieliśmy sobie, że to był dobry kawałek.
Za Wąchockiem skręcam na czerwony szlak rowerowy będący szlakiem dookoła Starachowic. Droga to szeroka szutrówka, więc jazda była przyjemna i szybka. W miejscowości Lipie zjechałem ze szlaku i kierowałem się do Iłży. Niestety skończył się 3 litrowy bukłak i trzeba była także rozglądać się na sklepem. Jednak w niedzielne popołudnie znalezienie otwartego sklepu po wsiach jest trudne. W Iłży oczywiście były pootwierane, ale nie znalazłem dogodnego, żeby zostawić rower bez opieki, a ludzi kręciły się niemal tłumy. Odpuściłem wjazd na wzgórze zamkowe i pojechałem do Wierzbicy cały czas wypatrując miejsca, gdzie można by uzupełnić płyny. Tempo siadło totalnie.
Dopiero w Wierzbicy znalazł się odpowiedni sklep gdzie kupiłem sok do picia. Chwilę musiałem odpocząć, zjeść i dojść do siebie. Po odzyskaniu sił powrót do Radomia już był bezproblemowy. Po takim wypadzie na koniec górka w Kowali jakoś wydała się mała.
Mapa:
Kategoria Cały dzień, Terenowo Komentarze 0