Z Warszawy do Radomia 2011

Sobota, 21 maja 2011Przejechane 149.61km w terenie 30.00km

Czas 06:32h średnia 22.90km/h

Temperatura 28.0°C

 

Trasa tegorocznej wycieczki rowerem z Warszawy do Radomia nie była planowana już podczas zimowych wieczorów. Po prostu zabierając rower do stolicy na maraton w Legionowie naturalnym wydał mi się pomysł powrotu następnego weekendu na kołach do Radomia. Oczywiście wiele zależało od pogody, ale w ostatnich dniach panowały doskonałe letnie warunki. Co prawda na sobotę zapowiadane były burze i po podjęciu decyzji, że jadę, nastawiłem się na możliwość deszczowych warunków to po drodze nie widziałem nigdzie nawet skrawka chmur. Wypad przebiegłby zgodnie z zamysłem, jednak przez cały tydzień zaniedbałem kwestię długości snu. Przed sobotą spałem kolejno po pięć, siedem i sześć godzin za co później zapłaciłem na trasie. Zacznę jednak od początku.
Pierwsze kilometry to przetoczenie się przez Warszawę. Chociaż to sobota wcześnie rano to miasto nie było wyludnione. Pogoda taka jeszcze niewyraźna, więc zastanawiałem się czy złapie mnie po drodze deszcz. Trochę upierdliwy był początek, bo co chwila trzeba zatrzymać się na światłach, ale po dojechaniu do Lasu Kabackiego mogę już odetchnąć pełną piersią. Potem przemknąłem przez rozkopany Konstancin, ale dla roweru to nie problem. Dalej asfaltem dojechałem do miejscowości Gassy i już byłem na wale wiślanym. W tym miejscu zrobiłem pierwszy przystanek. Zrzuciłem cienką bluzę, luźne krótkie spodnie, zjadłem banana i ruszyłem singlem po wale. W porównaniu do poprzednich razy jak tu byłem odcinek ten jest dużo bardziej zarośnięty przez zielsko. Miejscami trawa była dobrze powyżej kolan, mimo to nie przeszkadzała, bo ślad był nietknięty przez roślinność. W Wólce Dworskiej zjechałem z walu, bo stawał się coraz bardziej nieprzejezdny. Asfaltem pognałem do Góry Kalwarii i potem wzdłuż szlaku do Czerska.

Za Czerskiem kontynuowałem jazdę wzdłuż zielonego szlaku do Królewskiego Lasu. W tej miejscowości znów dotarłem do Wisły, ale tutaj także wał zarośnięty. Na szczęście u podnóża jest doubletrack, więc wychodzi na to samo co podróż szczytem wału. Potem cały czas szlakiem, aż do miejscowości Przylot. Od tego miejsca zdecydowałem jechać szosą do Magnuszewa. Jest alternatywna trasa niebieskim szlakiem, ale w tamtym roku był on w ogóle nie przejezdny co skończyło się jechaniem przez okoliczne wsie obok wału.
Od Magnuszewa do Studzianek jest cały czas ten sam niebieski szlak tyle, że niezgodny z mapą i przez płoty po drodze, więc także odpuściłem. Od Studzianek można by jechać czerwonym, ale urywa się gdzieś na polu. Dojechałem do Brzózy i chciałem sprawdzić odcinek królewskiego gościńca do Przejazdu, ale tutaj także musiałem jechać na czuja. Na dodatek pojawił się głęboki piach na drodze przez las. Takie jechanie z ciągłym rozglądaniem się na boki, zdezorientowanie, piach i zapach lasu iglastego w temperaturze powyżej 30 stopni powoduje w mnie niemal natychmiastowy gól głowy. Do leśniczówki w Marianowie dotarłem na słaniających się nogach. Na liczniku miałem 115 kilometrów, gdy dopadł mnie ten mega kryzys. Wiedziałem już, że nie dam rady jechać szlakiem przez las do Lesiowa. Musiałem znaleźć jakieś chłodne miejsce i odpocząć. Zacieniony rów okazał się godnym miejscem i przez pół godziny niemal się w nim zdrzemnąłem. Rozważałem już nawet plan ewakuacji na pociąg w Bartodziejach czy Lesiowie, ale po ostatnim bananie i suszonych morelach siły zaczęły jakby wracać. Wsiadłem na rower i jechało mi się całkiem dobrze. Akurat wiatr był sprzyjający, więc trasę do Radomia pokonałem już bez odcięcia mocy.
Z przejazdu jestem średnio zadowolony. Znów nie udało mi się dociągnąć do Radomia przez puszczę. Cóż, trzeba będzie spróbować kolejny raz.

Mapka:

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa bezmy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]