Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:845.94 km (w terenie 142.00 km; 16.79%)
Czas w ruchu:35:43
Średnia prędkość:23.68 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:76.90 km i 3h 14m
Więcej statystyk

Mazovia Skarżysko + dojazdy

Niedziela, 28 sierpnia 2011Przejechane 85.50km w terenie 35.00km

Czas 03:53h średnia 22.02km/h

Temperatura 21.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 19,38 km
Wyścig: 57,53 km
Powrót: 8,59 km

Tydzień po Suchedniowie w tych samych okolicach odbywał się maraton mazovii w Skarżysku-Kamiennej. Nie są to moje tereny, ale czasami tam bywam, więc wiem czego spodziewać. A spodziewać można się dużo, bo tereny super. Nie są to góry, ale jest gdzie pojeździć. Udowodnił to z resztą właśnie maraton w Suchedniowie, po którym zawodnicy jeżdżący ŚLR czy nawet u GG chwalili organizatorów za solidną dawkę górskiego ścigania. Dlatego od pół roku Skarżysko było obowiązkową pozycją w moim kalendarzu. Sprawa się trochę skomplikowała gdy podał termin – ostatnia niedziela wakacji, czyli kolidowało z tegorocznym Air Show. Na szczęście pokazy były dwudniowe, więc spokojnie mogłem zaliczyć je w sobotę, a w niedzielę maraton. Chociaż przygotowanie dzień przez wyścigiem było marne. Na lotnisku były hektary to schodzenia, mało i marnie się pojadło, cały dzień na nogach i jeszcze w tym roku dodatkowo patelnia i wielka lampa nad głową. Tym bardziej, że wypadało pojechać rating na 80% aby utrzymać trzeci sektor.
Po stawieniu się w Skarżysku stwierdziłem, że jest zimno. Zacząłem żałować, że nie wziąłem cienkiej bluzy. Jednak prognoza pogody jasno mówiła, że będzie robić się cieplej. Poza tym chłodek był wskazany na ewidentne zjaranie od słońca po wczorajszym dniu. Podczas rozgrzewki pojechałem obejrzeć początek i koniec trasy, bo choć nie raz jechałem tymi odcinkami, to końcówki nigdy w tym kierunku. Zawsze jest tam piach i nigdy nie przywiązywałem uwagi do sprawnego jego pokonania, jednak dzisiaj to mogło być rozstrzygające. Lewa strona wydawała nie bardziej obiecująca, ale wystawało trochę gałęzi, więc lepiej jechać po prawej stronie. Ustawiłem się w sektorze i kilkanaście minut czekałem na start.
Początek po wąskiej trylince był spokojny, spodziewałem się tutaj przepychanek. Dopiero jak droga zrobiła się szersza, ale wysypana drobnymi kamieniami zrobiło się nerwowo. Ludzi zarzucało na boki i na luźnym podłożu. Wiedziałem, że początek trasy jest szybki i jeśli nie zabiorę się z odpowiednią grupą szybko uciekną. Trzeba było wyprzedzać. Miejsca multum, jechałem środkiem i nagle dwaj zawodnicy, jeden z lewej drugi z prawej, zjechali na środek gdy ich mijałem. Kontakt kierownicami przy takiej prędkości nie należy do przyjemnych i usłyszałem kilka cierpkich słów, ale nie mogłem przewidzieć będzie się działo na drodze. Nie w takim tłumie. Potem już do pierwszego bufetu w większości po leśnych drogach. Bruki w tej części nie są jakieś straszne i prawie ich nie czuć. Tempo cały czas było mocne, ale na łagodnych podjazdach udawało mi się powoli przesuwać do przodu. Za bufetem chciałem zjeść żel,. Zapomniałem na starcie go otworzyć i teraz nie mogłem odkręcić nakrętki. Męczyłem się przez chwilę zębami z tą nakrętką, w końcu się udało, ale cześć żelu upaprała mi ręce tym samym klejąc chwyty, rogi, klamki. Spojrzałem na licznik i był już prawie 18 kilometr chociaż myślałem, że góra ósmy. To rokowało nieźle na dzisiaj. Urwałem się z grupki i goniłem następną.
Na zjeździe asfaltowym w Bronkowicach był bardzo niebezpieczny moment. Prędkości były tam znaczne, a za zakrętem pojawił się pies, sporych rozmiarów, nie jakiś kundelek. Zderzenie z takim czworonogiem skończyło by się nieciekawie. Wszyscy krzyczeli, aby uważać, ale najwyraźniej na psiaku nie robiło to wrażenia, bo stał tam jak wryty. Dalej za mostkiem znany mi podjazd. Sporo osób udało mi się tutaj wyprzedzić.
Około 30 kilometra pojawiło się pierwsze sztywnienie nóg. Chwilkę odpuściłem jak i z resztą pozostali. Potem zaczęły się kawałki znane z ślr chociaż jakoś tak więcej po asfalcie, a wręcz tylko po asfalcie. Pojawił się we mnie pewien niedosyt. Jedynie ciekawiej zrobiło się w okolicach wsi Siekierno z krótkim zjazdem i ostrym podjazdem, ale w ubiegłym tygodniu nie wspominałem o tym, a to o czymś świadczy.

Autor: Marcin Górajec

Kolejny podjazd pod Orzechówkę. Znane mi miejsce, ale zazwyczaj tędy zjeżdżałem. Wciągnąłem się po tej trawie, ale znów zaatakowało mnie sztywnienie nóg. Znów chwilę odpuściłem. I był to już ostatni większy podjazd na dzisiaj. Jeszcze trochę wdrapywania się na Kamień Michniowski i zjazd do Burzącego Stoku. Tutaj pojechałem asekuracyjnie, może nawet za bardzo. Mimo takiego pasywnego podejścia zaliczyłem wywrotkę w błocie, ale bez szkód. Głębokie, gęste błoto, nie utrzymałem kierownicy i leżałem. Szybko się podniosłem i dalej poszło mi już bez problemów. Po wyjechaniu na szutrówkę, do rozjazdu mega/giga, ponownie zaczęły się gonitwy. I tak już prawie do mety oprócz przedostatniego odcinka przez piach. Obejrzenie go przed startem przyniosło rezultat, bo udało mi się wyprzedzić tutaj trzy/cztery osoby, których w normalnych warunkach nie doszedłbym do mety.
Jeszcze tylko finisz skutecznie obroniony.

Autor: Piotr Marchel

Był jakiś posiłek, ale nawet za nim nie chodziłem. Samo ciasto musiało wystarczyć, bo na rozgotowane kluchy z oliwą nie miałem ochoty. Już się do tego przyzwyczaiłem. Myjka, trochę ogarnąłem się i wróciłem na dworzec na pociąg.
Po tym maratonie czuje duży niedosyt. Jestem trochę niedojechany, ale nie o to chodzi. Moim zdaniem mazovia nie wykorzystała nawet w połowie tego co oferuję ta okolica. Takich dłuższych asfaltowym podjazdów dało się wykroić nawet kilka, prawie w ogóle nie było po bruku, z którego Sieradowicki Park Krajobrazowy słynie. Nie było zjazdów z tyłkiem za siodłem, a na ślr tydzień temu były. Za dużo po asfalcie, a jak już to są tam ciekawsze kawałki. Może autorzy nie chcieli prowadzić trasy w pewne miejsca, żeby nie narazić się na zarzuty o zrzynaniu z ślr tras, ale ja po tegorocznej mazovii w Skarżysku spodziewałem się więcej.

Wynik:
M2: 25/53
Open: 94/332

Mapka

 

Pętla

Piątek, 26 sierpnia 2011Przejechane 28.86km w terenie 0.00km

Czas 01:04h średnia 27.06km/h

Temperatura 24.0°C

 

Piątkowy standard w ciemnościach, a dzisiaj było wyjątkowo ciemno. Wszystko to przez bezksiężycową noc. Za to widok gwiezdnego nieba pierwsza klasa. Dawno już takiego nie widziałem. Z innych wydarzeń po drodze to wiał, wyjątkowy jak na noc, silny wiatr. Przyjemnie ciepło.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

MTBCross Suchedniów + dojazdy

Niedziela, 21 sierpnia 2011Przejechane 83.47km w terenie 40.00km

Czas 04:10h średnia 20.03km/h

Temperatura 26.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 18.06 km
Wyścig: 50.20 km
Powrót: 15.21 km

MTBCrossMaraton w Suchedniowie to był jeden z głównym moich celów maratonowych w tym roku. Podczas ostatniego maratonu w Kozienicach nie poszło mi tak jak chciałem i chociaż minął już prawie miesiąc, miałem obawy jak będzie tym razem. Jeszcze na początku lipca powiedziałby bez zastanowienia, że będę jechał najdłuższy dystans, jednak jak ostatecznie organizatorzy podali 93 kilometry na Master to wymiękłem. Znam część tej okolicy głównie wzdłuż szlaków turystycznych, tereny piękne na rower, ale nie dałbym rady tyle przejechać tempem wyścigowym. Tym razem za wysokie progi na moje nogi. Podjąłem decyzję, że będę jechał dystans Fan. Na 50 kilometrach też będzie się gdzie ujechać.
Do Skarżyska standardowo dojechałem pociągiem. Odjeżdżając spod dworca w najzwyklejszy sposób wyglebiłem się jak długi przy wjeżdżaniu na krawężnik. Siara na całego. Dobrze, że w niedzielny poranek wielkiego ruchu nie było to i mało świadków. Strat na ciele nie było, szybko wsiadłem na rower i ulotniłem się sprzed dworca. W trakcie jazdy oglądam rower i z niedowierzaniem zauważyłem mocno skrzywiony wózek przerzutki. Skrajne przełożenia nie wchodziły, a na maratonie na pewno się przydadzą. Na szczęście z przerzutką wszystko było w porządku. To tylko skrzywiony hak. Miałem zapas w plecaku, więc luz.
Z pokoślawioną zmieniarką pojechałem przez Skarżysko w kierunku Suchedniowa. Chyba już w samym Suchedniowie zagadał o drogę na start Szymek.Z. Ja też jechałem z pamięci i tyle co zapamiętałem z mapy, więc nie pomogłem. Po dotarciu na stadion poszukałem biura a chwilę mi to zajęło. Po załatwieniu formalności zabrałem się do wymiany tego nieszczęsnego haka i zamontowania chipa. Chip trochę inny niż te z którymi miałem dotychczas styczność. Mianowicie jest on zakładany przez zawodników na nogę w okolicach kostki. Denerwowało by mnie takie coś na nodze, dlatego zamontowałem to na mazowiecki sposób na dolnej goleni amortyzatora. Potem kilka minut po asfalcie i ze dwa razy przejazd końcówki trasy w ramach rozgrzewki. Pogoda jak dla mnie super, czyli słonecznie i ciepło. Trasa zapowiadała się, że sporo będzie po odkrytym terenie, a to także mi pasowało. Ustawiłem się na samiutkim końcu i czekałem na start. Zbliżała się godzina start a kolejnych zawodników przybywało. Nie byłem już ostatni, nadal jednak był to ostatni sektor.
Start i poszli. Przynajmniej Ci z przodu. Z tyłu stanie i dopiero potem powolne ruszanie z hulajnogi. Pierwsze zakręty spokojne, gdyż start był za pilotem. Dla mnie rozwiązanie ok, bo zawsze te pierwsze zakręty są niebezpieczne i pokonywane z duszą na ramieniu. Droga się prostuje i zaczęło się ściganie. Bokiem po krawężniku starałem przebijać się do przodu. Skończył się asfalt i o razu na powitanie kałuża. Miałem tutaj trochę farta, bo znalazłem się po właściwej stronie, nikt mnie nie zablokował i suchą stopą środkiem przejechałem. Coś tam się ubrudziłem, ale po Szydłowcu takie błoto to nie jest błoto.
Dalej zaczął się kosmos i rewelka. Nie będę pisał dokładnie co i kiedy, bo nie pamiętam. Tyle się działo na trasie. Ciągłe zmiany podłoża, nachylenia, szybkości. Ktoś mógłby napisać, że trasa bez możliwości złapania rytmu, ale mi takie najbardziej pasują. Przyśpieszenie, hamowanie, zakręt. Tak lubię. Na początku zakrętów nie było, a prosta szutrówka pozwalała na prędkości powyżej 50 km/h. Przy takiej szybkości zaczął włączać mi się wewnętrzny hamulec tym bardziej, że co poniektórzy zawodnicy dziwne manewry odstawiali. Zamiast jechać jedną stroną przeskakiwali z jednej na drugą, chociaż nawierzchnia była taka sama. I weź takiego wyprzedź.
Zjazdy, podjazdy wszystko miodzio i czego dusza zapragnie było. Zjazdy zapamiętałem dwa. Pierwszy chyba w okolicy Góry Sieradowskiej. Najpierw widziałem się jak lecę przez kierownicę, gdy nie wyrobiłem na zakręcie i zahaczyłem o krzaki. Na ślepo udało mi się je przejechać i opanować rower wracając na ścieżkę. Kawałek potem była wypłukana rynna ze śliskimi bokami. Nie było innej możliwości jak jechać po wyrypiastym dnie, po kamieniach i gałęziach. Tu jak wszyscy w zasięgu wzroku asekurowałem się jedną nogą. Drugi zjazd godny zapamiętania to zjazd po łące z takimi jakby progami. Oj, musiałem się tutaj mocno skupić.
Na podjazdach, no cóż, najczęściej w użyciu była koronka 22T z przodu. Chwały mi to nie dodaje, ale tak było mi najwygodniej. Jechałem w takim tempie co wszyscy, a na końcu miałem siły gdy inni dopiero łapali oddech. Były także podjazdy na sztywno, gdzie udało mi się zaskoczyć kilku zawodników. Ale najbardziej w pamięć wrył mi się trawiasty podjazd. Zredukowałem chyba najbardziej jak się dało i kręciłem. Z przodu dwóch kolegów już pchało, ale mi udawało się ciągnąć w górę. Była chwila, że myślałem to już koniec jazdy, ale opanowałem sytuację. Choćby nie wiem co chciałem wjechać do końca i udało się. Kosztowało mnie to trochę, bo około 40 kilometra zaczęły mi sztywnieć nogi i pojawił się stan przedskurczowy. Na chwilę odpuściłem, żeby przeszło. A potem atak. Chyba przez ostatnie 5 kilometrów jakieś ukryte moce się ujawniły we mnie, bo szło mi wyśmienicie. Widziałem zawodnika z przodu, dochodziłem, wyprzedzałem. Po rozjeździe trasa skręcała w las i tutaj, w moim odczuciu, trochę słabe było oznakowanie. W kilku miejscach musiałem się prawie zatrzymać i rozejrzeć. Zorientowałem się jednak, że biało-czerwone krawaty to oznaczenie złej ścieżki i trzeba szukać oprócz niebieskich także żółtych taśm.
Ostatni kilometr i doszedłem grupkę trzy/czteroosobową. W daleka widać przejazd pod torami, potem z objazdu przed startem zapamiętałem, że jest już wąsko. Udało mi się wcisnąć za pierwszego, miejsca było od groma. Zakręt lewa, prawa i myślałem, że pierwszy zamknie zakręt po wewnętrznej przy wjeździe w wąski przesmyk, ale zostawił wolne miejsce zjeżdżając na zewnątrz i jeszcze oglądając się za siebie. Grzechem było by nie skorzystać. Skończyło się kalkulowanie i przycisnąłem ile sił. Obejrzałem się od tyłu. Był zapas kilkudziesięciu metrów. Ostatni zakręt przed wjazdem na stadion i GLEBA. ‘Kuźwa tak spartolić akcje i jeszcze zaraz mnie tu rozjadą’ - pomyślałem. Z daleka słyszałem krzyki, szybko i ignorując ból podnosząc się, widzę nie na licznika, ale ok jest leżał metr dalej, do kieszeni nie czas na zabawy. Wskakuję na rower zatrzaski złapały, na blat z przodu. Obejrzałem się z tyłu kilka metrów żółta koszulka, z przodu wąska bramka. Uff, pierwszy, ale zniosło mnie na końcu i zajechałem trochę drogę zawodnikowi z tyłu. Przepraszam. Kolega przyznał, że zajechałem mu, ale rozumie i jest ok. Okazało się, że zawodnik, którego wyprzedziłem na ostatnim odcinku złapał kapcia, kilkucentymetrowego gwoździa. Widać w przyrodzie musi być równowaga, bo dwie dzisiejsze skuchy zostały wynagrodzone.

Później standardowo myjka, makaron. Poszedłem oddać chipa i przy okazji sprawdzić wyniki. Pierwsze wyniki: 30 w Open na Fan. Teraz pewnie kilka pozycji w dół, ale i tak jest bardzo zadowolony z wyniku.

Wynik:
M2: 13/70
Open: 34/171

Mapka:

 

Nowa pętla

Sobota, 20 sierpnia 2011Przejechane 32.12km w terenie 0.00km

Czas 01:10h średnia 27.53km/h

Temperatura 24.0°C

 

Nietypowo, bo w dzień. Ostatnio na standardową pętlę wyjeżdżałem tylko nocą, ale dzisiaj zobaczyłem jak ona wygląda w środku dnia.
Oczywiście to tylko taki żart. Jutro maraton w Suchedniowie, więc przejażdżka odbyła się dla rozprostowania kości. Wszystko było by ok, oprócz wiatru, który dawał dzisiaj w palnik.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Na niezdobyte rowerowo tereny

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011Przejechane 173.93km w terenie 10.00km

Czas 07:20h średnia 23.72km/h

Temperatura 27.0°C

 

Wycieczkę do Janowca i Kazimierza Dolnego planowałem już w poprzednim roku, ale zanim skończyły się ciepłe dni nie udało mi się jej zrealizować. Zazwyczaj wolałem jechać gdzie indziej i brakowało czasu, żeby wcisnąć ją w któryś dzień. W tym roku też już myślałem, że się to nie uda, ale przed przedłużonym weekendem pojawiła się myśl, aby spróbować. Tym bardziej, że akurat miałem ochotę na eksplorację terenów wschodnich od Radomia. Teraz czekałem tylko na odpowiednią pogodę.
A ta dopisała. Poprzednie dni były obarczone ryzykiem spotkania burzy po drodze, ten miał być stabilny pod tym względem. Cały czas było ciepło, ale nie upalnie. Nie można było zmarznąć, więc nie zabrałem nawet cienkiej bluzy. Wiatr słaby, ale troszeczkę utrudniał dojazd. Założyłem sobie oszczędną jazdę bez jechania na siłę. Jak pojawiał się opór czy to przez wiatr czy nachylenie nie starałem się go przełamać tylko spokojnie przyjmowałem, że prędkość jazdy musi spaść. Dzięki temu jechałem bez kryzysów.
Początek za Pionkami był trochę pokręcony. Za wcześnie skręciłem i w rezultacie nie jechałem w kierunku Policznej. Gdy droga skierowała się na północ wiedziałem, że źle jadę, ale po skonsultowaniu się z GPSem wróciłem na obraną wcześniej trasę. Asfalt, nawiasem mówiąc w większości całkiem równy, pod kołami leciał i tak mniej więcej cały czas. Parę razy zatrzymałem się aby sprawdzić drogę czy coś zjeść. Droga przewijała się leniwie, ruch na bocznych drogach znikomy i tylko trochę przeszkadzał wiatr. Nie powiem żebym przysypiał, ale ożywiłem się dopiero gdy minąłem tabliczkę informującą, że właśnie wjechałem na teren województwa lubelskiego. W tym województwie rowerem nie byłem, więc jest to jakiś kolejny punkcik odhaczony na liście osiągnięć. Zaraz za tablicą widać było już z daleka skarpę wiślaną, znak że zbliżam się do celu.
Po wjechaniu do Janowca zrobiło się tłoczno. Dużo ludzi się kręciło po ulicach, samochodów też było trochę. Chciałem wjechać pod samą bramę zamku jak pamiętałem był tam taki mostek przed wejściem. Jednak ruiny zamku są położone wyżej niż cała miejscowość i pod bramę trzeba podjechać brukowaną drogą. Kocie łby jednak nie były takie straszne. Upierdliwe jak zawsze, ale w Sieradowickim Parku Krajobrawym są gorsze, a podjazd po nich był prawie że lajtowy w porównaniu z podjazdem od Starachowic na Ostre Górki. Po wdrapaniu się na wzgórze zrobiłem parę zdjęć, ale raczej szybko stamtąd uciekłem.



Po dotarciu do przeprawy promowej wzrokiem odprowadziłem prom, który właśnie odpływał. Zastanawiałem się przez chwilę czy już wracać, ale odrzuciłem tą myśl. W końcu po to tu przyjechałem, aby dostać się do Kazimierza Dolnego. Na szczęście prom szybko wrócił z powrotem. Po skasowaniu mnie na 5 pln byłem już po drugiej stronie Wisły i przeżyłem lekki szok. Zaparkowane samochody zajmowały niemal każdy wolny skrawek wolnego miejsca. Na drogach korki, ludzi na rynku i okolicach jak na starówce w Warszawie.

Nie widziałem sensu dłużej zostawać w Kazimierzu, bo i tak nie bardzo dało się cokolwiek zobaczyć czy podjechać w ciekawsze miejsce. Po krótkiej konsumpcji nad Wisłą postanowiłem wrócić przez Puławy do domu. Skierowałem się w stronę miejscowości Bochotnica i Parchatka. Jechało mi się na tym odcinku bardzo dobrze. Teren lekko z górki i dodatkowo wiatr w plecy.
W Puławach nie zatrzymałem się nawet, żeby coś zobaczyć. Jedynie co zauważyłem to sporo ścieżek rowerowych i po drodze, która jechałem nowatorskie jak na Polskę podniesione skrzyżowania. Przejechałem przez stary most i łagodnym podjazdem w Górze Puławskiej i Klikawie powoli dotoczyłem się do stacji przy połączeniu szosy z objazdem na nowy most w Puławach. Zajechałem na stację, ponieważ akurat skończyło mi się picie.
Po uzupełnieniu zapasów i zjechaniu na Czarnolas wracałem już drogą, którą pokonałem do południa. W Czarnolesie chciałem jeszcze odwiedzić Kochanowskiego, ale tutaj także były tłumy. Odpuściłem i już bez przygód wróciłem do Radomia.

Mapka:

 

Altana

Niedziela, 14 sierpnia 2011Przejechane 103.56km w terenie 5.00km

Czas 04:04h średnia 25.47km/h

Temperatura 24.0°C

 

Z całego wolnego dnia mogłem wykroić tylko kilka godzin. Za mało, aby zrealizować główny cel na ten przedłużony weekend, ale będę jeszcze miał szansę jutro. Zwłaszcza, że warunki pogodowe rozwijały się we właściwym kierunku. Już dzisiaj były dobre.
Chciałem pojeździć dzisiaj trochę ambitniej niż wczoraj, ale mimo wszystko nie zapuszczać opon w teren. Jedyna trasa jaka przychodziła mi na myśl to wycieczka do Szydłowca i oczywiście podjazd do wsi Hucisko.
Do Szydłowca miałem lekko pod wiatr jednak nie był on przeszkadzający. Zza kierownicy przewijały się sielskie widoczki plus dobra droga z mały ruchem pozwalały za pełen relaks. Było parę mini podjaździków, ale to tylko rozgrzewka przed daniem głównym czyli podjazdem na Altanę. Za Szydłowcem uzbrajam się w rękawiczki, żeby ręce nie ślizgały się po kierownicy i można było rozpocząć podjazd. Szedł mi on jakoś sprawnie i szybko się skończył. Chociaż nie powiem, żeby mnie nie zmęczył. Jeszcze kawałek asfaltu i do końca aż pod samą wieżę obserwacyjną. Zjechałem południową stroną wzdłuż zielonego szlaku do Ciechostowic by jeszcze raz wspiąć się na wzniesienie od wschodniej strony. Wszystkie te dróżki są przyjemne dla rowerzystów z wyraźnym zboczeniem w stronę mtb, czyli są wystające kamienie, luźne kamienie, wymyte wyrwy w ziemi, korzenie.
Zrobiłem szybką fotkę w Hucisku i zawinąłem się z powrotem do Radomia.

 

Runda nad Domianiów

Sobota, 13 sierpnia 2011Przejechane 74.86km w terenie 0.00km

Czas 02:41h średnia 27.90km/h

Temperatura 21.0°C

 

Plan na dzisiaj był inny, ale musi poczekać, bo ja musiałem odespać cały tydzień. Poza tym coś padało rano, tak więc dobrze że wolałem pospać. Potem powtórka około godziny 14, ale tym razem była już porządna burza z ulewą. Gdy się przesuszyło około 16 zostało już za mało czasu na wypad gdzieś dalej. Z braku innych opcji wybrałem się nad zalew w Domaniowie, ale co by nie było banalnie nudno pojechałem przez Kowalę, Orońsko, Mniszek. Był przy najmniej mały, ostry podjazd pod kościół w Kowali.

Mapka:

 

Nowa pętla

Piątek, 12 sierpnia 2011Przejechane 32.11km w terenie 0.00km

Czas 01:11h średnia 27.14km/h

Temperatura 22.0°C

 

Standardowa pętla, dzisiaj przy pełni księżyca. Dzięki temu klimat takiego wypadu jest niepowtarzalny. Wieczór jeszcze ciepły, prawie bezwietrznie.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Podjaździki na wzgórzu zamkowym w Iłży

Niedziela, 7 sierpnia 2011Przejechane 85.86km w terenie 12.00km

Czas 03:30h średnia 24.53km/h

Temperatura 28.0°C

 

Wypad do Iłży to niemal standardowa, relaksacyjna wycieczka asfaltem. Ogólnie wiało by nudą przez ponad 80 kilometrów, ale do Iłży jest po co jechać. Jest tam całkiem sympatyczny pagórek i na nim kilka równie sympatycznych dróżek. Z resztą ruiny także są ok.

Po wjechaniu na wzgórze robię trzy razy podjazd wąwozem. Po deszczach jest mocno wypukany, dużo luźnych, wystających kamieni, głębokie koleiny po bokach. Dla takich kilku kilometrów tutaj przyjechałem.

 

Górki za Skarżyskiem

Sobota, 6 sierpnia 2011Przejechane 113.58km w terenie 40.00km

Czas 05:33h średnia 20.46km/h

Temperatura 27.0°C

 

Nowy miesiąc, nowe pomysły. W lipcu trochę się leniłem, statystyka siadła, ale zwalam to na beznadziejną pogodę. Tym bardziej gdy rano zwlekłem się z łóżka a za oknem idealne warunki na rower nie miałem już wymówki. Sprawdzam prognozę i powinno być dobrze. Wiatr południowy, więc dzisiaj kierunek dworzec pkp i pociąg do Skarżyska. Od miesiąca nie zaliczyłem jakiegoś podjazdu a na tamtejszych górkach można się wyszaleć. Nie są to wielokilometrowe podjazdy, kilka ponad 100-metrowych, ale można się już na nich pozmagać z grawitacją. Poza tym chciałem w większej ilości zakosztować bruków po Sieradowickim Parku Krajobrazowym. Tak, dziwny jestem ;)
Po wylądowaniu w Skarżysku pociągiem z KOLEJARZAMI z 30-letnim stażem na KOLEI którzy mają swoje teorie o przedziałach w których można palić faje jakby nie mogli wytrzymać tych 50 minut, jadę nad Rejów.

Dzisiaj odpuszczam jechanie zielonym szlakiem od początku. Po deszczowym lipcu zapewne odcinek do miejscowości Mostki jest zabagniony, zalany, chmary robactwa tam panują, Nie mam na to ochoty. Jadę drogą do Suchedniowa i dalej także szosą do wspomnianych wcześniej Mostków. Dopiero tutaj wjeżdżam na szlak.

Nieliczne kałuże, jedzie mi się świetnie. Docieram do przecinki i trochę gubię oznakowanie.

Objeżdżam to trochę inaczej niż planowałem, ale kawałek leśnej drogi też był fajny.

Dalej w większości było po asfalcie z podjazdami i zjazdami. Jakoś dzisiaj te podjazdy wydawały mi się bardziej płaskie, bo nie męczyłem się na nich tak jak ostatnio w czerwcu. Poza tym widoki takie inne niż w okolicach Radomia.

W Bronkowicach wracam do lasu co by pojeździć po słynny tutejszych brukach. Droga na Wykus daje w kość, ale nie jest to najgorszy odcinek. Najbardziej upierdliwy jest zdecydowanie kawałek od Starachowic na Ostre Górki.
Zaczyna grzmieć i od południa nadciąga burza. Mam wiatr w plecy, więc powrót do domu nie kosztował wielkiego zmęczenia.