Runda nad Domianiów

Sobota, 13 sierpnia 2011Przejechane 74.86km w terenie 0.00km

Czas 02:41h średnia 27.90km/h

Temperatura 21.0°C

 

Plan na dzisiaj był inny, ale musi poczekać, bo ja musiałem odespać cały tydzień. Poza tym coś padało rano, tak więc dobrze że wolałem pospać. Potem powtórka około godziny 14, ale tym razem była już porządna burza z ulewą. Gdy się przesuszyło około 16 zostało już za mało czasu na wypad gdzieś dalej. Z braku innych opcji wybrałem się nad zalew w Domaniowie, ale co by nie było banalnie nudno pojechałem przez Kowalę, Orońsko, Mniszek. Był przy najmniej mały, ostry podjazd pod kościół w Kowali.

Mapka:

 

Nowa pętla

Piątek, 12 sierpnia 2011Przejechane 32.11km w terenie 0.00km

Czas 01:11h średnia 27.14km/h

Temperatura 22.0°C

 

Standardowa pętla, dzisiaj przy pełni księżyca. Dzięki temu klimat takiego wypadu jest niepowtarzalny. Wieczór jeszcze ciepły, prawie bezwietrznie.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Podjaździki na wzgórzu zamkowym w Iłży

Niedziela, 7 sierpnia 2011Przejechane 85.86km w terenie 12.00km

Czas 03:30h średnia 24.53km/h

Temperatura 28.0°C

 

Wypad do Iłży to niemal standardowa, relaksacyjna wycieczka asfaltem. Ogólnie wiało by nudą przez ponad 80 kilometrów, ale do Iłży jest po co jechać. Jest tam całkiem sympatyczny pagórek i na nim kilka równie sympatycznych dróżek. Z resztą ruiny także są ok.

Po wjechaniu na wzgórze robię trzy razy podjazd wąwozem. Po deszczach jest mocno wypukany, dużo luźnych, wystających kamieni, głębokie koleiny po bokach. Dla takich kilku kilometrów tutaj przyjechałem.

 

Górki za Skarżyskiem

Sobota, 6 sierpnia 2011Przejechane 113.58km w terenie 40.00km

Czas 05:33h średnia 20.46km/h

Temperatura 27.0°C

 

Nowy miesiąc, nowe pomysły. W lipcu trochę się leniłem, statystyka siadła, ale zwalam to na beznadziejną pogodę. Tym bardziej gdy rano zwlekłem się z łóżka a za oknem idealne warunki na rower nie miałem już wymówki. Sprawdzam prognozę i powinno być dobrze. Wiatr południowy, więc dzisiaj kierunek dworzec pkp i pociąg do Skarżyska. Od miesiąca nie zaliczyłem jakiegoś podjazdu a na tamtejszych górkach można się wyszaleć. Nie są to wielokilometrowe podjazdy, kilka ponad 100-metrowych, ale można się już na nich pozmagać z grawitacją. Poza tym chciałem w większej ilości zakosztować bruków po Sieradowickim Parku Krajobrazowym. Tak, dziwny jestem ;)
Po wylądowaniu w Skarżysku pociągiem z KOLEJARZAMI z 30-letnim stażem na KOLEI którzy mają swoje teorie o przedziałach w których można palić faje jakby nie mogli wytrzymać tych 50 minut, jadę nad Rejów.

Dzisiaj odpuszczam jechanie zielonym szlakiem od początku. Po deszczowym lipcu zapewne odcinek do miejscowości Mostki jest zabagniony, zalany, chmary robactwa tam panują, Nie mam na to ochoty. Jadę drogą do Suchedniowa i dalej także szosą do wspomnianych wcześniej Mostków. Dopiero tutaj wjeżdżam na szlak.

Nieliczne kałuże, jedzie mi się świetnie. Docieram do przecinki i trochę gubię oznakowanie.

Objeżdżam to trochę inaczej niż planowałem, ale kawałek leśnej drogi też był fajny.

Dalej w większości było po asfalcie z podjazdami i zjazdami. Jakoś dzisiaj te podjazdy wydawały mi się bardziej płaskie, bo nie męczyłem się na nich tak jak ostatnio w czerwcu. Poza tym widoki takie inne niż w okolicach Radomia.

W Bronkowicach wracam do lasu co by pojeździć po słynny tutejszych brukach. Droga na Wykus daje w kość, ale nie jest to najgorszy odcinek. Najbardziej upierdliwy jest zdecydowanie kawałek od Starachowic na Ostre Górki.
Zaczyna grzmieć i od południa nadciąga burza. Mam wiatr w plecy, więc powrót do domu nie kosztował wielkiego zmęczenia.

 

Nowa pętla

Piątek, 5 sierpnia 2011Przejechane 32.09km w terenie 0.00km

Czas 01:07h średnia 28.74km/h

Temperatura 21.0°C

 

Nareszcie trafiły mi się normalne, letnie warunki. A najlepsze w tym wszystkim było to, że prawie w ogóle nie wiało. Nic nie przeszkadzało, a rower po ostatnich wymiarach paru rzeczy i przeglądach znowu działa tak jak bym sobie tego życzył. Nawet do hamulców po dotarciu nowych klocków nie mogę się przyczepić.
Samopoczucie: bardzo dobre.

 

Znowu pada

Niedziela, 31 lipca 2011Przejechane 38.48km w terenie 0.00km

Czas 01:29h średnia 25.94km/h

Temperatura 19.0°C

 

Nie miałem szczęścia do pogody w lipcu. W ogóle cały lipiec był pod tym względem wyjątkowo słaby. Nie inaczej było dzisiaj. Popołudniu trochę przestało, obeschło, więc chciałem zrobić jakąś rundkę, ale po paru kilometrach zaczęło kropić by stopniowo przejść w porządny deszcz.
Bez sensu takie jeżdżenie.

 

Przegląd piasty DT Swiss 370

Sobota, 30 lipca 2011Przejechane 0.00km w terenie 0.00km

Czas h średnia km/h

Temperatura °C

 

Pada dzisiaj z przerwami cały dzień. Nie ma po co wychodzić na rower w taką pogodę, bo przemoknięcie gwarantowane. Shitowata pogoda na 100%. Wykorzystuję okazję, że i tak siedzę w domu na przyjrzenie się bliżej tylnej piaście, która już od jakiegoś czasu cyka nierówno, a po ostatnich dwóch maratonach w piątek jest kłopot, żeby obrócić do tyłu kasetę. Po rozruszaniu działanie piasty mniej więcej wraca do normy, ale ewidentnie dzieje się coś z nią niedobrego. Na wyczucie diagnozuję słabe smarowanie i rdzę w środku. Trzeba rozebrać bębenek, sprawdzić łożyska. Od nowości nie rozkręcałem żadnej z moich piast, więc jest to dla mnie debiut przy serwisowaniu tylnej piasty. Kładę koło na warsztat i do dzieła.
Na początek odejmuję wszystkie rzeczy, które mogły by przeszkadzać, czyli zdejmuję oponę i dętkę, odkręcam tarczę i kasetę po drugiej stronie. Obie przy okazji idą do czyszczenia. Na stole zostaje tylko dzisiejszy obiekt zainteresowania.

Dwoma płaskimi kluczami rozmiar 17 chcę odkręcić nakrętki na końcach osi. Pierwsza puszcza ta po stronie bębenka, druga ani drgnie, ale ponieważ jestem na razie skupiony na dobraniu się do bębenka zostawiam ją w spokoju. Nakrętkę wykręcam do końca, wyjmuję coś w rodzaju podkładki, która osłania łożysko i pierścień segera pod nią.

Ściągam segera i już bez problemów zdejmuje się bębenek (tutaj już bez uszczelki)...

... i odsłonięta jest reszta mechanizmu z zapadkami.

Po bliższym przyjrzeniu się dochodzę do wniosku, że sam mechanizm jest banalny w konstrukcji: dwie zapadki, jedna sprężynka i ząbki na wewnętrznej stronie bębenka. Wyjmuję pojedynczo walce z widocznego wcześniej łożyska, ponieważ nie chce zdjąć się w całości. Na końcu zdejmuję bieżnię z tworzywa. Trzeba wcisnąć zapadki, aby się zsunęło. Walce i bieżnia do czyszczenia, bo podejrzewam, że to głownie one są źródłem niedobrego.

Zostają same zapadki.

Je także zdejmuję. Sprężynkę trzeba lekko podważyć wkrętakiem i gotowe. Minimum wyczucia i nie da się tego zepsuć. To co zostaje na ośce do czyszczenia.

Kanał i miejsce mocowania dla sprężynki.

Sprawdzam łożyska. Nie wyczuwam szarpania przy kręceniu, trochę szumią, ale ogólnie ich praca jest poprawna. Wyglądają na zdrowe, więc nie widzę sensu ich wybijania. Zdjęcie na przyszłość jakby coś złego się z nimi działo.

Czyszczę bebechy, bo po kilkunastu minutach na powietrzu już zaczęły rdzewieć. Niestety zapadki są już trochę wyrobione. Nie przywróci się im już głośnego cykania, chociaż jakby pobawić się ze szlifierkę. Trudno, się używa się niszczy.

I gotowe.

Łożysko i uszczelkę smaruję smarem, zaś zapadki olejem. Akurat pod ręką miałem olej do amortyzatora. Zapadki lepiej żeby smarowane były czymś rzadki, ponieważ w gęstym smarze mogą się lepić i nie odbijać. Wszystko z powrotem składam w całość.

Jeszcze tylko na to dziwna podkładka i nakrętka. Dociągam i serwis skończony. Bębenek zdecydowanie płynniej i lżej się obraca. Zapadki łapią w sposób zdecydowanie pewniejszy i jednoznaczny.
Szkoda, że warunki na zewnątrz nie pozwalały na jazdę potwierdzającą doznania słuchowe.

UPDATE 2012.12.08 - kolejny, dużo bardziej szczegółowy serwis z opisem.

 

Prawie nocny wypadzik

Piątek, 29 lipca 2011Przejechane 28.32km w terenie 0.00km

Czas 01:02h średnia 27.41km/h

Temperatura 21.0°C

 

Gdy wychodzę jest już ciemno. Włączam światełka i ruszam. Nie mam dzisiaj planu co do traski. Jest już za późno na pętlę rozszerzoną, bo przy przedniej lampce świeci ostrzegawcza dioda o niskim poziomie akumulatorów. Mogę nie zdążyć przejechać całej zanim skończy się lampka.
Na okolicznych wioskach głucho i ciemno. Od strony wschodniej nadciąga chmura coraz bardziej zagęstniając ciemności. Jest ciepławo, trochę wiele. Panuje dziwna atmosfera oczekiwania.
Samopoczucie: przeciętne.

 

Poland Bike Kozienice + dojazdy

Niedziela, 24 lipca 2011Przejechane 122.47km w terenie 60.00km

Czas 05:30h średnia 22.27km/h

Temperatura 21.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 25,60 km
Maraton: 65,52 km
Powrót: 31,35 km

Maraton w Kozienicach potraktowałem niemal jako maraton w Radomiu. Trasa w pewnej części pokrywała się w radomskimi edycjami mazovii. Co prawda nie było mysich górek i górek miłosnych, ale tutaj pewnie zaważyły względy organizacyjne. Przejazd przez te dwie miejscówki wymagałby dwukrotnego przecinania dość ruchliwej szosy Radom-Kozienice, dlatego rozumiem dlaczego trasa tamtędy nie biegła. Widać Zamana ma lepsze układy z drogówką pewnie za sprawą akcji Zabłyśnij na drodze, która budzi kontrowersje w rowerowym środowisku. Wracając do trasy, pokrywała się ona w sporej części z moją pętlą przez puszczę i nie miała głównej wady radomskich mazovii, czyli długich dojazdów i powrotów z puszczy przez nieciekawe tereny podmiejskie. W Kozienicach niemal od razu wjeżdżało się do lasu. Ale najpierw musiałem dojechać do Kozienic...
Rano wsiadłem do pociągu do Garbatki-Letnisko. Po niespełna 40 minutach byłem na miejscu i wystarczyło dojechać około 15 kilometrów na stadion, gdzie było miasteczko rowerowe. Drogi w niedzielny poranek są niemal puste, a szosa na Sandomierz jest najwyższej jakości. Sama przyjemność jechania. W miasteczku byłem chyba jeszcze przed dziesiątą, formalności mogłem załatwić bez kolejek. Parę minut potem mogłem już tylko czekać na start. Trochę poszwendałem się po okolicy stadionu, przymocowałem numer i zająłem miejsce na trybunie obserwując przygotowania dzieciaków do ich wyścigu. O jedenastej wystartowali i zanim się obejrzałem już pierwsi zaczęli przyjeżdżać na metę. Ile to było? 10-15 minut na pokonanie 7 kilometrów? Tempo nieziemskie. Ponieważ można było już wjeżdżać na trasę pojechałem zapoznać się z końcówką trasy. Trochę lasku, potem między garażami i między drzewami już na terenie stadionu. Jeszcze sporo czasu zostało od startu, ale ostatni sektor zaczął się ustawiać. Zajmuję miejsce gdzieś w drugiej linii. Nie chciałbym się na początku sam przebijać, a widać że stają w ostatnim dobrzy zawodnicy, więc od startu chcę się pod nich podczepić i wytrzymać jak najdłużej się da. Po przyjściu pani sektorowej zrobiło się małe zamieszanie, bo V sektor okazał się nie być ostatnim i cześć zawodników przepychając się z końca przechodzi do wcześniejszego sektora. W ostatnim mieli zostać tylko nowi, a i tak część się zagapiła/zagadała i przy starcie były niepotrzebne pretensje. Przede mną stał tzw. 'trampkarz' jak to wyczytałem na jednym forum i boję się, aby przy starcie mnie nie przyblokował. Moim zającem będzie trzech gości z jednego teamu, nie pamiętam nazwy.
Start, minąłem 'trampkarza' wrzucam blat i ogień. Już po wyjściu z łuku ostatni sektor dzieli się na dwie grupy. Łapię się w tej pierwszej. Wyjazd ze stadionu przez bramę i zakręt w lewo na pełnej prędkości. Dalej tak samo, przejazd przez skrzyżowanie. Jazda zdecydowanie na wariata. Myślę, żeby tylko nie wyglebić się na tych pierwszych zakrętach i trzymać koło. Jeszcze przed wjazdem do lasu zaczyna się wyprzedzanie zawodników z V sektora. Jest szeroko, więc manewr można przeprowadzić bezproblemowo. Robi się trochę piaskowo, ale nie ma tragedii. Potem pojawiają się pierwsze kałuże. Nie patyczkuję się dzisiaj i każdą jadę środkiem przez największe błoto. I tak wszystko upaćka się do drodze, więc nie ma co się oszczędzać. Takie podejście przynosi efekty. Na kałużach wyprzedzam po kilka osób na raz.
Po kilku kilometrach widzę z kim będę jechać. W większości jedzie się w grupie. Przede mną pracuje trzech zawodników. Trzymam się ich, nie wychodzę na zmianę, bo ledwo utrzymuję takie tempo. Jednak w pewnym momencie widzę, że inni uciekają i przerwa robi się na duża, aby korzystać z ich tunelu. Wychodzę na przód i dociągam. Pracująca trójka utrzymuje się na mną, więc jakoś zdołałem się odwdzięczyć za koło na paru kilometrach. Mijana jest leśniczówka Karpówka. Zaczyna się asfalt przez Jaroszki. I tutaj popełniam błąd, który za kilka kilometrów będzie brzemienny w skutki. Jeszcze jak przeglądałem mapę przed maratonem i podczas objazdu planowałem tutaj szamanie żela i picie przed wyboistym czarnym szlakiem i potem Wielką Górą. Zamiast odpuścić puściłem się w pogoń za moją trójką zająców, którzy na asfalcie zaatakowali z całych sił. Chyba z kilkunastoosobowego pociągu tylko ja i jeszcze jeden gość zdołał się utrzymać. Potem wertepy i nie miałem jak zjeść.
Docieramy do Kozłowa, czyli niemal do granic Radomia by zacząć powrót do Kozienic. Przez najbliższe kilometry najciekawszy odcinek przez Wielką Górę. Po osiągnięciu wieży obserwacyjnej jestem zdziwiony, że nie skręca się w prawo tylko jedzie prosto. Czyżby cały czas zielonym, aż do drogi królewskiej z ominięciem singla? Na szczęście po zjechaniu z górki trasa skręca w prawo, dzięki czemu udało się wygospodarować jeden podjazd więcej, ale singiel był tylko w połowie.
Po minięciu leśnego parkingu zaczyna się piaszczysty odcinek. Jest około 40 kilometr, gdy dopadają mnie skurcze jakich jeszcze w tym roku nie miałem. Czułem, że nogi twardniały mi już od pewnego czasu, ale ignorowałem to. Teraz zemściło się to na mnie okrutnie. Nie mogę jechać za moją grupą. Zwalniam do tempa prawie spacerowego. Ratuję się żelem i piciem, ale to już za późno. Na dodatek podłoże jest miękkie i jest pod wiatr. Nie lubię takiego układu, ogólnie cała ta sytuacja mocno mnie zdemotywowała. Odpuszczam ściganie, chce tylko dojechać do mety i tak już jest przez ponad 20 kilometrów. Chociaż jakoś tam znam te tereny w puszczy to trasa zrobiła się dla mnie strasznie nudna. Cały czas prosta po piachu, na pewno dałoby się poprowadzić maraton ciekawiej. Na tych dwudziestu kilometrach wyprzedziła mnie masa ludzi. Dopiero pod koniec trochę odżyłem i udaje mi się wsiąść komuś na koło, ale po 2-3 kilometrach znów dostaje skurczy w prawą nogę jeszcze gorszych niż poprzednio. Dojeżdżam do ostatniego odcinka, który odjechałem przez startem, ale nie ma się już tutaj z kim ścigać. Jedynie już na trawie tuż przed wjazdem na bieżnię wyprzedzam jednego zawodnika, który dużo wcześniej mnie wyprzedzał. Wjeżdżam na metę niezadowolony, bo nie tak to miało dzisiaj wyglądać na własnym terenie.

Źródło: ku-fel.com

Cały umorusany w błocie idę z pewną ciekawością po posiłek, który ma być lepszy niż na mazovii. Sos do makaronu jest, a do tego coś co być może kiedyś było makaronem. Mararon był tak rozgotowany, że przypominał puree ziemniaczane. Nie dało się tego zjeść. Wyjadłem sos z mięsa mielonego reszta idzie do kosza. Kucharz z polandbike'a powinien nauczyć się od kucharza mazovii gotować makaron, a kucharz mazovii od polandbike'a robić sos, bo chyba nie umie skoro nie robi. Wpłynęło by to z korzyścią dla obu cykli. Jeszcze tylko kolejka od myjki i zbieram się do powrotu.
Niestety byłem tak zmęczony, że nie zdążyłem na pociąg w Garbatce. Nie zauważyłem rano, że powrót będzie pod górę i pod wiatr. Ogólnie pogoda zaczęła siadać. Na stacji jestem 4 minuty po czasie i niestety pociąg odjechał. Jak człowiek chciałby, żeby pociąg się spóźnił to akurat jedzie zgodnie z rozkładem. Następny za 3 godziny. Nadciąga burza i chciałem przeczekać w budynku, ale po kilku telefonach mam transport z Pionek. Tylko, że muszę jechać teraz, prosto w burzę. Totalnie przemoknięty docieram do Pionek. Dobrze, że jechało się z wiatrem.

Wynik:
M2: 20/30
Open: 94/134

 

Nowa pętla

Sobota, 23 lipca 2011Przejechane 32.00km w terenie 0.00km

Czas 01:05h średnia 29.54km/h

Temperatura 19.0°C

 

Do południa ciąg dalszy grzebania przy rowerze po Szydłowcu. Wymieniłem support plus nowe linki i pancerze przerzutek. Klocki prawie już się dotarły, ale hamulce chyba są zapowietrzone, bo odczuwam podczas hamowania efekt gumowej klamki.
Na samej trasie jeszcze trochę wiało. Reszta ok.
Samopoczucie: dobre.