Mazovia Legionowo

Niedziela, 21 kwietnia 2013Przejechane 74.78km w terenie 50.00km

Czas 03:24h średnia 21.99km/h

Temperatura 17.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 10.38 km
Wyścig: 55.25 km
Powrót: 9.15 km

Kolejny weekend to kolejny maraton. Po zimowej posusze to prawie jak bajka. Do pełni szczęścia brakuje tylko formy, ale tą sprawę już pominę by nie zakłócać tego idyllicznego obrazu. Założenie na dziś jest tylko jedno. Ma być dużo lepiej niż ostatnio. Koniec, kropka.
Dojazd do Legionowo odbywam standardowo pociągiem KM, chociaż można było także SKM’ą. Wolę być jednak trochę wcześniej. Po wysypaniu się z pociągu razem z innymi bikerami ktoś rzuca zwyczajowe pytanie: Wiecie gdzie to dokładnie jest? Wśród odpowiedzi króluje „Mniej, więcej” i tak mniej więcej jedziemy, gdy na skrzyżowaniu dogania nas pani bikerka. Na już wcześniej wymienione pytanie o drogę pada „-Tak, wiem, jestem z Legionowa”. Nie wypada z takiej sytuacji nic innego jak puścić panią przodem.
Miasteczko jako to zazwyczaj na mazovii w Legionowie bardzo ładnie usytuowane przy Legionowo Arena. Wszystko sprawnie zorganizowane, brak kolejek do biura, świetna pogoda. Nie pozostaje nic innego jak ustawić się w sektorze.
Start i ruszamy. Trasa jest taka sama jak w poprzednich latach, więc bez zaskoczeń na początku. Najpierw jedzie się trochę po utwardzonych drogach po Legionowie a potem wjazd do lasu. Pierwszy zjazd z asfaltu i pojawia się tuman kurzy. Jakże mnie to ucieszyło. Może to dziwne, ale po tylu miesiącach o wodzie, błocie i śniegu kurz stał się przyjemnym doznaniem. Znakiem, że naprawdę sezon letni się rozpoczął.
Jadę zachowawczo i głową. Staram się dostosowywać do metody, którą w poprzednim roku stosowałem, że do połowy dystansu jechać w miarę spokojnie, korzystać z koła. Jeśli jakiś pociąg jedzie za wolno gonić następny. Jeśli koło jest za szybkie odpuszczać, bo i tak nie wytrzymam. Wszystko po to, aby na półmetku ocenić zapas sił, mieć jasność jak potoczy się dalsza jazda. Dzięki temu dojazd na metę nie staje się udręką i można zjechać do domu z uczuciem, że to był dobrze spędzony dzień.

Trasa nie zaskakuje. Już kilka maratonów jeździłem po tym lesie, dlatego nie będę się powtarzał z opisem. Po prostu dużo szerokich duktów, sporo zakrętów i parę podjazdów pod wydmy. Nie wiem czy to zasługa 29era czy jeszcze nie zdążyły się zapiaszczyć, ale każdą dało się podjechać bez problemów. Raz zostałem tylko przyblokowany, co zaskutkowało niegroźna wywrotką i musiałem te kilka metrów zrobić z buta. Niby nic te kilka metrów, ale niestety uciekł mi przez to dobry pociąg. Nie mogłem już dospawać i trzeba było walczyć samemu. W miarę czasu i kilometrów w nogach i ten pociąg zaczął się rozpadać, więc do mety jechało się z pojedynczymi zawodnikami.

Ostatnia prosta to prawie kilometrowy finisz. Wszyscy się spięli i dają maksa w pedały. Kiedyś też tak robiłem, ale ostatnio odpuszczam sobie finiszowanie. Rozumiem sens gdy idzie walka o miejsce na pudle, ale w mojej sytuacji większego znaczenia nie mam. Zysk czasowy jest minimalny, a ryzyko groźnego upadku, zderzenia duże. Lepiej po prostu siły odkładane na końcówkę wykorzystać na trasie.
Na mecie okazuje się, że rower w ogóle nie ubłocony, jedynie ukurzony. Jeździec podobnie plus dodatkowo zmęczony, ale nie zajechany. Po sprawdzeniu wyników 2 sektor utracony, ale nie wiele brakowało do zachowania stanu poprzedniego. Generalne fajny maraton jak na początek sezonu, nareszcie świetna pogoda na rower, a i z kondycją może nie jest tak źle.

Wynik:
M3: 48/189
Open: 137/523

 

Rozruch nogi

Sobota, 20 kwietnia 2013Przejechane 30.19km w terenie 0.00km

Czas 01:14h średnia 24.48km/h

Temperatura 13.0°C

 

Wyszedłem przypomnieć sobie jak się jeździ za dnia, bo ostatnie jazdy uskuteczniałem nocą. Tempo relaksowe z kilkoma przyśpieszenia po górkę. Nogi nie protestowały, ale i tak jutro będę musiał ostrożnie dozować siły. Inaczej znów spalę się na pierwszych dwudziestu kilometrach, a później zostaną już tylko cierpienia.

 

Wieczorna pętla

Czwartek, 18 kwietnia 2013Przejechane 60.64km w terenie 0.00km

Czas 02:30h średnia 24.26km/h

Temperatura 16.0°C

 

W końcu dzień, w którym można było ubrać się na krótko i ruszyć przed siebie. Niestety życie jest czasami okrutne i trzeba zostać dłużej w pracy, gdy na zewnątrz taka super pogoda. Na otarcie łez postanowiłem zrobić sobie rundkę po Warszawie od Młocin do Kabat. Właściwie to nawet lepsze jest takie wieczorne jeżdżenie. Nie ma już zawalidróg, pieszych, no i cytując słowa piosenki:
Bo wieczorami nie widać szarości
Nie widać brudnych ulic a latarnie nie świecą
I można udawać, że można na spacer pójść.

 

Szwendanina

Środa, 17 kwietnia 2013Przejechane 46.01km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 22.63km/h

Temperatura 14.0°C

 

Takie zwyczajne wyjście po pracy, aby przewietrzyć głowę. Przy okazji zobaczyć jaki jest poziom wody w Wiśle i ile brakuje do zmiany objazdu zamkniętego tunelu na Wisłostradzie. Niewiele brakowało, tym razem się upiekło :)

 

Trochę z celem, trochę bez celu

Wtorek, 16 kwietnia 2013Przejechane 52.42km w terenie 0.00km

Czas 02:16h średnia 23.13km/h

Temperatura 14.0°C

 

Po dniu przerwy i doprowadzeniu roweru do stanu, w którym można go używać bez obaw o jego dalszą przyszłość wyszedłem po pracy trochę pokręcić. A że miałem sprawę do załatwienia na Targówku to i częściowo celu przejażdżki nie trzeba było szukać. Nie byłbym sobą jakbym wybrał najprostszą trasą, ale tak już jest jak wychodzi się pojeździć na rowerze, a nie dojechać gdzieś na rowerze.

 

Poland Bike Nowy Dwór Mazowiecki

Niedziela, 14 kwietnia 2013Przejechane 60.89km w terenie 35.00km

Czas 03:21h średnia 18.18km/h

Temperatura 12.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 13.48 km
Wyścig: 41.29 km
Powrót: 6.12 km

Czas rozpocząć karuzelę z maratonami. Zima dłużyła się strasznie, człowiek obliczał miesiące, potem dni do pierwszego maratonu. Gdy wydawało się to już tuż tuż nastąpił ponowny atak zimy, przesunięcia terminów, ale w końcu przyszedł ten dzień – rozpoczęcie sezonu letniego. Warunki jeszcze nie do końca wiosenne, bo śnieg ledwo znikł z co bardziej odsłoniętych miejsc. Mimo wszystko jest powyżej 10 stopni, co jest miłą odmianą po tylu miesiącach mrozu.
Na miejscu zastanawiam się jeszcze czy jechać w ciepłej bluzie, jednak temperatura miała tendencję wzrostową, dlatego decyduję się na podkoszulkę termo i krótką koszulkę. Na postoju jest zimno, ale w trakcie jazdy ani zimno, ale ciepło, właściwie optimum. Po zdaniu plecaka do depozytu kręcę się trochę po okolicy startu. Jak to na polandbike nie bardzo da się zrobić objazd końca czy początku trasy, ponieważ cały trwa rywalizacja dla dzieciaków. Do biura też nie muszę chodzić, bo sprawy rejestracyjne załatwiłem na tygodniu. Pozostaje tylko ustawić się w pobliży wejścia do sektora i czekać. W końcu jest sygnał. Można wchodzić i zajmować miejsca.
Minuty w sektorze dłużą się niesamowicie. Zastanawiam się jak będzie się mi jechało, bo to właściwie po raz pierwszy w tym roku wjadę w teren. W poprzednim roku przed pierwszym startem miałem już dobrze przejeżdżony miesiąc. I no najważniejsze jak będzie się sprawował nowy rower, który właściwie jest dla mnie jeszcze tajemnicą. Ten start to będzie weryfikacja czy moje przemyślenia co do sprzętu były poprawne. Organizator zapowiada trudną jak na okolice Warszawy trasę, więc od razu rzucam rower na szerokie wody. Już za chwilę się przekonam jak będzie się sprawował.
Nareszcie start i ogień od początku. Na szczęście nie brakuje przełożeń. Trochę się zastanawiałem czy blat 36 w korbie to nie będzie za mało, ale jak widać nie. Pierwsza wątpliwość wstępnie rozwiana. Jedziemy przez tereny wewnątrz Twierdzy Modlin. Po dziurawym asfalcie rower właściwie sam niesie. Przyśpieszenia także bez zastrzeżeń, ale tutaj jest być może zasługa w miarę lekkich kół. Dalej znów zniszczony asfalt z symulacją jazdy po korzeniach. Trzęsie, musiał bym przejechać się 26er'em, aby porównać. Z drugiej strony amortyzator jeszcze nie do końca nastrojony to kierownica trochę lata, ale pod tyłkiem jest jakby lepiej. Przechodzimy do drugiego testu – łąka, muldy i jazda po trawie, coś czego szczerze nie znoszę. W pokonywaniu czegoś takiego 29er ma mi pomagać. I pomaga. Mniej tracę rytmu, nie wybija mnie z kręcenia korbą. Wynik wstępnie na plus. Znów asfalt a następni brukowa droga. Mniej kopie w tyłek, jest dobrze. Szybki zjazd przez łachę piachu – jak przecinak.
Zaczyna się kawałek przez las z resztkami śniegu. Błoto pojawia się w coraz większej ilości. Jedzie mi się jednak bardzo pewnie. Nie ma problemów z trakcją, ale tutaj sporą robotę odwala agresywniejszy zestaw opon, które założyłem. Jak się okazuje jadę w czubie sektora. Chwilę zastanawiam się czy nie za bardzo szarżuję, ale euforia mnie niesie.
Wjeżdżamy w błotnisty wąwóz i pojawia się pierwszy zgrzyt. W niby super odpornych na błoto Look'ach nie potrafię się wpiąć brudnym butem w pedał. Robię to jak zazwyczaj robiłem w Shimano i nie idzie. Od tej pory każde wpinanie się w pedały to będzie problem, więc każde błoto staram się przejechać do końca.
Wreszcie gwóźdź programu, czyli podejście po tzw. 'Wajsgórę'. Jest bardziej ślisko niż w poprzednim roku. W wyniku przejścia się po mokrej ziemi znów zapchały mi się bloki w butach. Przez cały asfalt za bufetem walczę z pedałami. Nie wiem albo to nie działa, albo ja coś źle robię.
Docieramy do rozjazdu i prawie wszyscy skręcają na mini. Widzę, że tylko jedna osoba przede mną wybrała max'a, za mną nikt.

Łapię kontakt wzrokowy, a nawet miejscami koło i rozpoczynam drugą pętlę. Ponownie asfalt a'la wystające korzenie, łąka i do lasu.
Wtedy zaczyna się mój dramat. W nogach pojawia się stan przedkurczowy, więc muszę odpuścić. Niestety jest już za późno. Łapią mnie takie kurcze, że o płynnej jeździe w błocie można zapomnieć. Muszę co jakiś czas podpierać się nogą. To się wiąże z wypinaniem z pedałów, zabrudzeniem bloków i jeszcze większych problemów z wpinaniem. Konstrukcja Look'ów jest taka, że bez wpięcia za bardzo nie da się jechać. W błocie momentalnie się zatrzymuję. Trzeba kombinować z wpinaniem stopy na siłę, a to pogłębia kurcze w nogach. W błotnistym wąwozie to istne błędnie koło i masakra.
Jakoś docieram ponownie do Wajsgóry, jakoś ją podchodzę, ale w tym momencie mam dość. Przez dalszą cześć trasy zamierzam już tylko podróżować, bo ściganiem nijak tego nie można nazwać. Mimo oszczędnej jazdy przy pokonywaniu tuneli w twierdzy dostaję takich kurczy, że momentalnie jakby mnie sparaliżowało od pasa w dół. Dobrze, że obok była ściana, bo inaczej była by gleba jak nic. Siłą rzeczy muszę się zatrzymać i poczekać, aż wróci mi czucie w nogach. Normalnie powtórka najgorszych chwil z Piaseczna 2012, aż nie ma o czym pisać. Ostatnie kilometry do mety doczłapuję i cieszą się, że się to skończyło.
Najgorszy ranking w historii to najlepszy komentarz do tego jak pojechałem ten maraton. Nie będę zwalał tu winy na problemy z pedałami, bo po prostu podszedłem do tego maratonu bez przygotowania, a potem dałem ponieść się emocją jak dzieciak. Nie rozsądnym było wybierać max'a jeśli to był pierwszy wypad w teren w tym roku. Sam teren był też wymagający. Oprócz błota trasa była interwałowa co jest fajne, ale jak się jest przygotowanym kondycyjnie. Bez tego pod koniec trasa stała się mordęgą.
Co zaś dotyczy pedałów to po kilku już jazdach wiem, że należy się inaczej wpinać niż w Shimano. W systemie SPD stopę wpinałem, gdy pedał był w dolnej pozycji, w Look'ach natomiast najlepiej wpinać się gdy pedał jest w górnej pozycji i lekko cofnięty do tyłu. Wtedy blok łatwo łapie przednią sprężynę. Następnie trzeba przesunąć stopę do przodu lub zgiąć nogę w kostce. Wtedy tylna sprężyna łatwo wskakuje na swoje miejsce. Druga sprawa to w pogoni na dodatkowym podparciem podeszwy o pedał nie dałem żadnych podkładek pod blok. Na sucho było ok, ale w błotnych warunkach musi być więcej luzu dla sprężyny między blokiem z podeszwą. No cóż, w marcu zabrakło jazd testowych i teraz wychodzą takie kwiatki.
Następny test w warunkach bojowych za tydzień :)

Wynik:
M2: 34/36
Open: 107/144

 

Pierwsza jazda zapoznawcza

Sobota, 13 kwietnia 2013Przejechane 50.65km w terenie 0.00km

Czas 02:19h średnia 21.86km/h

Temperatura 15.0°C

 

Nareszcie! Nareszcie wyciągnąłem canyon'a na pierwszą przejażdżkę. Jazda zapoznawcza odbyła się na warszawskich ddr'a, chociaż nie na takie warunki terenowe ten rower zakupiłem. W ogóle do zakupu następnego roweru przymierzałem się od kilku lat. Ileż to było pytań po drodze: full czy sztywniak, jak sztywniak to może karbon. Potem doszły kwestie optymalnego napędu, sztywnych osi, standardów suportu, itd. Dwa lata temu byłem niemal zdecydowany kupić ramę aluminiowego Giant'a XTC. Ba, wybrałem się nawet do sklepu, ale akurat pakowali do wysyłki ostatnią sztukę w moim rozmiarze, a w nowej wersji nie pasował mi standard suportu. Wróciłem do przeglądania katalogów. Gdzieś tam między kolejnymi stronami przewijał się 29er, ale uważałem, że to nie na mój wzrost.
Przełom w moim myśleniu nastąpił chyba w pechowym Zagnańsku. Być może to kwestia umiejętności, ale jak zobaczyłem jak na tej szybkiej trasie zawodnicy na wielkim kole rozwijają skrzydła, gdy ja na małej kiszce męczę się trzymając ich koło, poważnie zacząłem przypatrywać się temu segmentowi rynku.
I tak od słowa do słowa o odpowiedniej geometrii na mój wzrost trafiłem kiedyś na stronę Canyon'a. Od razu wpadł mi w oko Grand Canyon AL 8.9. Większość napędu na Sramie w systemie 2x10, sportowy Sid, schowane linki, sztywne osie, malowanie ok, niecodzienny producent, ciężkie koła, ale te z założenia były do wymiany. Co prawda nigdzie w Polsce nie można tych rowerów obejrzeć, a co dopiero przymierzyć, więc to takie trochę kupowanie kota w worku, ale cena mnie skusiła. Głęboki wdech, tapnięty enter na klawiaturze i zamówienie złożone. W mniej więcej tydzień później otwierałem paczkę.
Później to już było realizowanie założonego projektu i uganianie się z potrzebnymi/niepotrzebnymi częściami po allegro. Rower skończyłem i wtedy przyszła ta niespodziewana zima zamiast wiosny. Nie było warunków na jazdy testowe, a kalendarz gonił. I tak skończyłem z pierwszą jazdą testową na ścieżce rowerowej (sic!).
Dobra, koniec tego przydługiego wstępu. Jak się tym jeździ? Pierwsze wrażenie – chyba mam za nisko siodło. Patrzę na wyprostowaną nogę w kolanie – nie, chyba dobrze, no może minimalnie za nisko. Trochę ociężale reagował na zmiany kierunku jazdy i czuć koła, ale to chyba z przyzwyczajenia, że na 26erze skręca się nie kierownicą tylko ruchem ciała. Przy 29erze trzeba używać lewara z przodu. Po kilku kilometrach to uczucie mi przeszło i nie miałem problemów z precyzyjnym sterowaniem. Nawet do tej szerokiej kierownicy nie mam uwag. Najlepsze jest jednak to, że ten rower to poduszkowiec. Nie wiem czy to amortyzator na razie napompowany na oko, czy jednak zdolność wielkiej kichy do niwelowania nierówności. Bardzo przyjemne uczucie przepływania nad dziurami. W ogóle pozycja jest bardziej zrelaksowana niż w w przypadku kross'a. Czuć, że canyon to do szpiku kości długodystansowiec.

Ten rower bardzo zachęca do składania się w zakrętach i wchodzenie w pochyły o jakich dotychczas nie śmiałem myśleć. Na razie podchodzę na do tego ostrożnie, bo nie wiem na ile zaufać oponom a i nieposprzątana ścieżka po zimie obfitowała w wiele niespodzianek hamując moje zapędy.
Na jedną taka niespodziankę się nadziałem i z tyłu od razu kapeć! No tego po pierwszej jeździe się nie spodziewałem, chyba klątwa 13-stego mnie dopadła! Ja już jednak tak mam, a właściwie to jest dziedziczne w rodzinie, że nowe rzeczy psują się zaraz na początku użytkowania, by potem po naprawie służyć wiele lat bezproblemowo. Przyjmuję to więc za dobry znak na przyszłość canyon'a :)

 

Nietypowo z dylematem

Niedziela, 7 kwietnia 2013Przejechane 62.47km w terenie 0.00km

Czas 02:25h średnia 25.85km/h

Temperatura 8.0°C

 

Tą przejażdżkę można po pewnym względem zaliczyć do nietypowych. Nietypowych, bo żebym w niedzielę był już na rowerze kilka minut po dziewiątej to zdarzenie rzadko spotykane. Co prawda miałem pewne powody, ale nieważne. Zapowiadało się całkiem słonecznie oraz 'ciepło'. Zastanawiam się czy brać kross czy może wreszcie puścić się na nowym sprzęcie. Najlepiej byłoby szosówką, której nie mam, a dopiero na jesień będę myślał o szosówce-treningówce. No więc co wybrać: kross czy canyon? Canyon'a przydałoby się objechać przez inauguracją maratonów czy chociaż wszystko jest dobrze złożone. Z drugiej strony nie chciałem go ubrudzić po drodze, bo zaraz po powrocie miałem go załadować do nieswojego samochodu. Trudno, nie tak to miało wyglądać, ale canyon'a będę musiał objechać na ddr'ach w Warszawie :/ . Dzisiaj dalej będę męczył kross'a po asfalcie.
Zaczynam podjazdem Główną, dalej chodniczkiem do Maratońskiej, do Limanowskiego i skręcam na Kowalę. Lekki wiaterek w plecy, więc droga leci szybko. W Orońsku po skręceniu na Wolanów sytuacja się zmienia, bo tym razem lekko pod wiatr. Na szczęście nie odmraża już twarzy, dlatego ciągnę bez większych trudów do Zakrzewa i Gulin.

Od Gulina wracam już standardową drogą.

 

Pożegnanie zimy - mam nadzieję...

Sobota, 6 kwietnia 2013Przejechane 53.25km w terenie 0.00km

Czas 02:07h średnia 25.16km/h

Temperatura 2.0°C

 

Nareszcie śnieg zaczyna topnieć. Nadal warunki dalekie od chociażby przyzwoitych jak na kwiecień jednak coś tam udało mi się pojeździć. Właściwie każda jazda od początku marca sprowadzała się rekonesansu warunków na rower i tym razem było podobnie. Raport z dzisiaj to suchy asfalt na otwartej przestrzeni, na leśnych odcinkach resztki śniegu na drodze i kałuże.
Mam nadzieję, że to ostatnia przejażdżka w tak paskudnych okolicznościach w ciągu najbliższych kilku miesięcy.

 

Pomieszanie z poplątaniem

Sobota, 30 marca 2013Przejechane 75.77km w terenie 0.00km

Czas 03:08h średnia 24.18km/h

Temperatura 6.0°C

 

Jednak równowaga panuje w przyrodzie. Na Boże Narodzenie przyszła wiosna to całkiem logiczne, że wraz z nadchodzącą Wielkanocą nie tyle, że przyszła zima, bo ona nigdzie nie odeszła, ale uderzyła ze zdwojoną siłą. Z prognoz pogody tylko sobota zapowiadała się przyzwoicie na rowerowanie, dlatego trzeba była maksymalnie wykorzystać wolny czas.
Po pierwszych kilku kilometrach okazało się, że nie było tak źle jak by się to wydawało z domu. Poza miastem asfalt suchy, wiatr nie przeszkadzał i nawet zastanawiałem się nad odwiedzeniem Iłży, ale nie chciałem całkiem przeginać z czasem. Dlatego za Kowalą skręciłem na Orońsko z myślą dotarcia do Domaniowa. Jazda szła całkiem sprawnie, oprócz odcinka przez las za Rogową. Zdałem sobie sprawę, że w lesie to nie prędko będą warunki do jazdy. Śniegu jest opór nawet na asfaltowej drodze. Szkoda, bo nowy 29er zaczyna już powoli robić za mebel.
Po dotarciu nad zalew zrobiłem małą przerwę przy okazji zauważając, że zalew jest bardziej zamarznięty niż na początku marca.

Powrót zrobiłem przez Przytyk, Oblas i w Zakrzewie skręciłem na Gulin. Nareszcie trafił się przyjemny wiaterek w plecy.