Szacowanie strat

Niedziela, 8 lipca 2012Przejechane 53.70km w terenie 0.00km

Czas 02:02h średnia 26.41km/h

Temperatura 29.0°C

 

Po wczorajszych stratach w sprzęcie rower musiał przejść małą rekonfigurację. Na razie jako zastępstwo na przód zawitało stare koło pod vbrake'i. Piasta w nim nie jest kompatybilna z tarczówkami, więc i przedni hamulec tymczasowo powędrował na półkę. Pokrzywiona obręcz nie nadaje się już do naprawy. Aż mi się łezka w oku kręci, bo czarnego XR 4.2D ciężko znaleźć. Zapewne zdecyduje się ponownie na DT i następce XR400. Właściwie to ta sama obręcz, ale XR400 nigdy już nie był topowym modelem. Szprychy prawdopodobni także będą wymienione i tutaj zastanawiam się nad SuperCompami zamiast zwykłych Compów.
Jako, że zostałem tylko ze spowalniaczem z tylu obecnie jestem skazany na spokojne trasy. Z resztą na inną nie miałem ochoty, więc lajtowo potoczyłem się po asfaltach w stronę Przytyka. Nadal był skwar, ale mniejszy niż wczoraj nie wspominając tego sprzed tygodnia. W słońcu ponad 10 stopni mniej.

 

Mazovia Kozienice

Sobota, 7 lipca 2012Przejechane 110.56km w terenie 60.00km

Czas 05:01h średnia 22.04km/h

Temperatura 34.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 26.04 km
Wyścig: 66.46 km
Powrót: 18.06 km

Ten maraton na pewno na dużej zapisze się w pamięci. Pierwszy raz przyszło mi się ścigać w tropikalnych warunkach. Byłem już na maratonach odbywających się w naprawdę ciepłe dni jak na przykład Szydłowiec 2010, ale czegoś takiego nie pamiętam. Normalnie poważnie zastanawiałbym się czy jechać w dłuższą trasę w takiej temperaturze. Lubię jak jest ciepło, ale powyżej trzydziestu paru stopni przestaję dawać radę. Dodatkowo maraton jest wyjątkowo jak na mazovię w sobotę i nie miałem za bardzo okazji zregenerować się po pięciu dniach tyrki w pracy. Niestety, nie zawsze udaje się wszystko zapiąć do końca i trzeba z marszu stawić czoła wyzwaniom. Tak było w tym maratonem.
Lekko nie dospany wsiadłem w pociąg do Gabratki-Letnisko. Nie było jeszcze 8.30, czyli jeszcze całkiem rano, a już się ze mnie lało. Podróż pociągiem szybko minęła i 9.15 byłem już w Garbatce. Teraz wystarczyło tylko dojechać 15 kilometrów do Kozienic. Okazało się, że pociągiem jechał jeszcze jeden zawodnik z Warszawy dzięki czemu dojazd upłynął na przyjemnej rozmowie przy nieśpiesznym tempie. W miasteczku nie miałem nic do załatwiania, więc sprawdziłem tylko chipa i pojechałem zapoznać się z początkiem i końcem trasy. Prawie nie różniła się od ubiegłorocznego polandbike'a. Podczas objazdu ostatnich dwóch kilometrów zastanawiałem się czy będę tu jeszcze o coś walczył czy to będzie doczłapywanie się po niemal 70 kilometrach. Doczłapywanie, ponieważ w lesie było duszno i jak zazwyczaj pod drzewami jest przyjemny chłodek to tym razem chłodniej była na otwartej przestrzeni. Wróciłem na stadion i ustawiłem się w końcówce drugiego sektora. Samo czekanie było już męczące. W słońcu licznik pokazywał prawie 36 stopni. Czułem, że ciężko będzie mi się dzisiaj jechać. Mimo wszystko chciałem pojechać na 81-82% w ratingu, aby utrzymać dorobek sektorowy.
W końcu nastąpił start. Początek w drugim sektorze jest dużo mocniejszy niż w trzecim i tempo tak szybko nie spada nawet po wjeździe w teren. Trochę osób mnie wyprzedziło, ale ja starałem się jechać swoje co w tych warunkach miało duże znaczenie. Kilka kilometrów gonitwy mogłoby wyciągnąć ze mnie wszystkie siły. Trasa była długa, szeroka to było miejsce i czas na odrabianie ewentualnych strat. Ja starałem się realizować plan w miarę spokojnej jazdy do połowy a potem to się zobaczy co można będzie pojechać. Od początku jechało mi się ciężko, z trudem mi się oddychało, nie mogłem wziąć pełnego wdechu. Dopiero za pierwszym bufetem po oblaniu rąk i nóg wodą odpowiednio się schłodziłem i mogłem coś więcej przycisnąć. Trzymałem jednak cały czas zapas z myślą o drugiej cześć trasy, za którą nie przepadam i która mnie ponadprzeciętnie męczy. Mimo takiej asekuracyjnej jazdy załapałem się do grupy, która miała odpowiednie tempo dla mnie.
Po wczorajszej i nocnej burzy trasa zaskakiwała mnie ilością kałuż. Tydzień temu nie było skrawka błota za to było wiele kilometrów w kopnym piachu. Natomiast dziś piach całkiem zniknął a na jego miejscu pojawiły się kałuże. Pierwszą, drugą starałem się omijać, ale kolejne już brałem środkiem. I tak wiadomo było, że czystym na metę się nie dojedzie. Takie przejazdy, choć nie obojętne dla łańcucha i reszty napędu, fajnie chłodziły w nogi. Byłoby świetnie tylko w takich warunkach nie najlepiej spisywały się crossmarki. Gdybym wiedział założyłbym nobby nic.
Jazda w błocie nie jest moją mocną stroną. Boleśnie przekonałem się o tym około 30 kilometra. W błocie ześliznąłem się do koleiny. Próbowałem się jeszcze jakoś ratować, ale bez skutku co zakończyło się wywrotką. Ja na szczęście poleciałem w krzaki, ale rower został na wyjątkowo wąskiej w tym miejscu ścieżce powodując wywrotkę zawodnika jadącego za mną. Nic nikomu się nie stało, szybko się otrzepaliśmy, kolega pojechał, ja też chciałem jechać dalej, ale kierownica przekręciła się na rurze sterowej. Chciałem wyprostować bez kluczy, ale się nie dało. Wtedy zauważyłem, że przednie koło jest mocno skrzywione. Na dodatek tarcza także przestałą być prosta. Co prawda koło mieściło się jeszcze w widelcu, trochę obcierało, ale się kręciło. Ciężko, bo krzywa tarcza mocno obcierała klocki. Akurat stało się to w miejscu najbliższym do Radomia i poważnie się zastanawiałem czy się nie wycofać i wróci do domu. Szczerze to w tej chwili przeszły mi chęci na dalsze ściganie. Jednak zanim dojechałem do nawrotu w miejscowości Dąbrowa Kozłowska w głowie zaświtała mi myśl, aby mimo wszystko jechać dalej i takim zdefektowanym rowerem ukończyć maraton. W końcu przednie koło się obracało. Wiadomo było, że wynik będzie poniżej oczekiwań, pożegnam się z drugim sektorem, ale udowodnię sobie, że można przejechać ponad 40 kilometrów mimo przeciwności. Załączyłem tempo wycieczkowe i toczyłem się do mety. Rower jechał opornie, dziwacznie zachowywał się w zakrętach, ale jechał do przodu. Dopiero 15 kilometrów przed metą wróciła mi chęć na ściganie. W dziwnym miejscu, bo na trudnym odcinku wysypanym kamieniami zauważyłem, że zaczynam utrzymywać się na kole innych zawodników i nawet doganiam co niektórych. Jednak blokująca tarcza zrobiła swoje i około 5 kilometrów przed metą dopadają mnie skurcze. Musiałem odpuścić i zachować trochę sił na ciekawą końcówkę.

Autor: Patrycja Borkowska

Nawet się to udało, bo na ostatnich metrach wyprzedziłem jeszcze kogoś i nawet starczyło na mocy na finish.
Za metą szukałem tylko kawałka cienia. Kilka-kilkanaście minut zajęło mi dojście do stanu używalności, aby móc iść umyć rower i siebie. W kolejce do myjki umęczyłem się nie mniej niż podczas ścigania. Dopiero opłukanie się w kurtynie wodnej zrobionej przez miejscowych strażaków przywróciło mi zmysły do równowagi. Na koniec została miska makaronu i mogłem wracać na pociąg. I tutaj czekało mnie bonusowe ściganie. Z rozwalonym kołem, ujechanymi nogami trzeba było w 40 minut przejechać ponad 15 kilometrów. Niby nic wielkiego, ale prawie cały czas po górkę i pod wiatr. Rok temu nie zdążyłem, a następny pociąg dopiero za dwie godziny. Muszę przyznać, że motywację miałem dużą, aby na czas dostać się do Garbatki. Udało się, ale na końcu miałem już chwilę zwątpienia. Dobrze, że pociąg miał 2 minuty opóźniania. Zdążyłem na absolutny styk – dzień zakończyłem sprintem na peron z czekającym pociągiem.

Wynik:
M2: 29/52
Open: 142/325

 

Objazd Mazovii w Kozienicach cz. II

Niedziela, 1 lipca 2012Przejechane 44.73km w terenie 15.00km

Czas 02:01h średnia 22.18km/h

Temperatura 35.0°C

 

Miała być część druga objazdu, ale dzisiaj skapitulowałem przed temperaturą. Momentami było ponad 41 stopni. W takich warunkach nie było mowy o intensywniejszej jeździe. Pojechałem jedynie dokładniej zbadać jeden fragment co do którego miałem wątpliwości jak biegnie trasa, ale po dotarciu na miejsce chęci na dalsze szwendanie mi przeszły. Wydatnie w tej decyzji pomógł mi brak czegoś przeciw robactwu. No i to ekstremalnie szybkie opróżnianie bukłaka. Dwa litry ledwo starczyły na dwie godziny jazdy.

 

Objazd Mazovii w Kozienicach cz. I

Sobota, 30 czerwca 2012Przejechane 76.40km w terenie 45.00km

Czas 03:37h średnia 21.12km/h

Temperatura 31.0°C

 

Na ten dzień obnosiłem się z wypadem w okolice Skarżyska, ale pomysł zarzuciłem, bo: po pierwsze prognozowany był upał i o ile lubię letnie temperatury to powyżej 30 stopni jazda przestaje mi się układać. W pewnym momencie następuje zgon, koniec, marzę tylko o powrocie do domu i lepiej, żeby ten dom był w miarę niedaleko. Po drugie zaczął szwankować mi w rowerze przedni hamulec. Na płaskim problem był nie do zauważenia, ale podczas ostatnich zjazdów na Altanie trudno było nie odnieść wrażenia, że coś ewidentnie nie gra. Klamkę można było dociągnąć do kierownicy a i tak większego wpływu nie miało to na siłę hamowania. Prawdopodobnie zapowietrzony był układ - trzeba było zajrzeć przed wypuszczeniem się w trudniejszy teren. I po trzecie: chciałem trochę odespać po tygodniu pracy, więc plan spalił na samym początku.
Nic to jednak, ponieważ w końcu pojawiła się mapka z trasą maratonu w Kozienicach. Szybki ogląd tracka, zgranie na telefon i nastąpił pewien zawód. Z tego co zostało opublikowane wynika, że będzie ganianie się głównie po drogach pożarowych praktycznie bez singli. Okolice Pionek i Jedlni-Letnisko całkowicie ominięte, więc górek na trasie nie będzie. Kilka fragmentów trasy nie znałem, ale nie liczyłem na jakieś podjazdy. Natomiast wiem, że jeśli nie popada 2-3 dni przed sobotą to można spodziewać się piachu, dużo piachu, miejscami wręcz nieprzebytych piaskownic. Z tego właśnie powodu raczej rzadko w miesiącach letnich zaglądam do puszczy, bo wiem jak potrafią być upierdliwe tamtejsze drogi.
Z ciekawości jednak chcę zrobić zwiad na pętli Mega. Połowę trasy Fit znam ze wcześniejszych tegorocznych wypadów. Końcówka jest praktycznie identyczna jak w poprzednim roku na polandbike, czyli szeroka leśna droga, zaś do rozjazdu Mega-Fit jest nowy asfalt przez miejscowość Augustów, a wcześniej szutrówka, która przecina drogę na Królewskie Źródła. Poczekałem, aż zrobi się trochę chłodniej popołudniu w między czasie odpowietrzając hydrauliki i w końcu ruszyłem sprawdzić, czego spodziewać się za tydzień.
Po wjeździe do puszczy wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Przy utrzymaniu się obecnej upalnej pogody będzie piaskowo. Dużo gorzej niż na przykład w Wyszkowie. Odsyłam z resztą to zdjęć ustrzelonych podczas jazdy. Jednak, żeby nie było, że tylko narzekam to trafiają się ciekawe fragmenty oddające ducha tej puszczy, w których jakoś dziwnym trafem nigdy nie byłem.

Można by było dłużej delektować się takimi widokami, ale się nie dało. Rój latających potworów błyskawicznie zakwalifikował mnie jako potencjalną stołówkę. Meszki przy nich to małe piwo, bo to coś, chyba nazywa się to gzy [update: zostałem uświadomiony, że to są bąki, bo gzy nie gryzą] czy jakoś tak, atakują od razu i gryzą do krwi. Dlatego każdemu jeżdżącemu wolniej zalecam zaopatrzyć się w dobry repelent. Natomiast biada tym, którzy będą zmieniać dętkę.

 

Rozluźniacz potygodniowy

Piątek, 29 czerwca 2012Przejechane 34.64km w terenie 0.00km

Czas 01:10h średnia 29.69km/h

Temperatura 23.0°C

 

Nareszcie udało mi się wyjść na piątkową pętlę jeszcze nie w całkowitych ciemnościach. Nawet można napisać, że wyszedłem za dnia. I chyba także po raz pierwszy w tym roku na wieczorno-piątkowy wypad ubrany byłem całkowicie na krótko. W końcu można było poczuć, że lato w pełni, również nocą.

 

Letnia jazda

Niedziela, 24 czerwca 2012Przejechane 74.36km w terenie 45.00km

Czas 03:17h średnia 22.65km/h

Temperatura 26.0°C

 

Dawno już sobie zaplanowałem, że ten dzień będzie wykorzystany na objazd trasy maratonu w Kozienicach i wykonanie małej dokumentacji foto. Niestety na niespełna dwa tygodnie przed imprezą nadal nie ma mapki. Albo organizator podchodzi po macoszemu do tej edycji albo wciąż przepycha się z leśnikami i policją, aby wycisnąć ciekawszy przebieg wyścigu niż ubiegłoroczny polandbike. Dlatego na tą chwilę nie wiadomo czy trasa pobiegnie w kierunku Radomia czy w kierunku północno-zachodnim, jednak ja obstawiam kierunek na Radom. Wydaje się być tutaj więcej atrakcji do wykorzystania, ale trzeba będzie zabezpieczyć ruchliwą szosę Radom-Kozienice.
Z braku konkretnych informacji jak i pomysłu na inny cel niedzielnej przejażdżki wpadłem mimo wszystko do puszczy zobaczyć jakie obecnie panują tam warunki. Znając potencjał terenu do zamieniania się w ruchome piaski, na ten moment można napisać, że piachu praktycznie nie ma. W większości przypadków jest on dobrze ubity, a leśne drogi są bardzo szybkie. Trafiłem tylko na jeden kawałek zdewastowany przez ścinkę w lesie. Kałuż,a tym bardziej błota też nie ma. Jak będzie padało co kilka dni takie warunki się utrzymają, jeśli nie będzie padało, utrzyma się słoneczna pogoda i kilka razy przejedzie drogami ciężki sprzęt, może szykować się pustynna rzeźnia w środku lasu.

 

Maratonowe i inne rozterki

Sobota, 23 czerwca 2012Przejechane 114.24km w terenie 15.00km

Czas 04:39h średnia 24.57km/h

Temperatura 22.0°C

 

Jak już pisałem wcześniej zmiany w kalendarzu mazovii i legii wywróciły mi kalendarz lipcowy do góry nogami. W ten weekend od dawna miałem zarezerwowany na objazd trasy maratonu w Kozienicach, ale po pierwsze jeszcze nie ma na razie mapki z trasą, a po drugie przez dwa tygodnie sporo może się zmienić w kwestii podłoża. W taki sposób powstał mi luźny tydzień. Mogłem wybrać się na poland bike do Sochaczewa i prawie pół dnia się zastanawiałem czy tak nie zrobić. Ciekawość mnie ciągnęła, bo nie znam tamtych okolic, ale jak zobaczyłem jakie jest zapowiadane przewyższenie to ochota mi przeszła. 300 metrów na ponad 60-kilometrowej trasie, to jest tyle co kot napłakał. Okolice Radomia są płaskie, ale bez większych trudności mogę wymyślić coś co będzie miało więcej metrów pod górę, a koszt wpisowego i dojazdu zerowy. Tak więc z Sochaczewem dałem sobie spokój.
Jak już miałem zostać na weekend w domu to postanowiłem poszukać większych podjazdów. Oczywiście wiele szukać nie trzeba, bo porządne podjazdy zaczynają się za Szydłowcem, a konkretniej pisząc to mam na myśli podjazd do Huciska a potem na szczyt Altany. Dalej, realizując idee 'Weekend zerowych kosztów', do Szydłowca jadę rowerem, bo trasa przyjemna a i znajdzie się kilka smaczków po drodze. Jednak właściwa zabawa zaczyna się na podjeździe do miejscowości Hucisko. Na pewno jest treściwie. W Huciskach opuszczam asfalt i atakuję do końca Altanę. Podłoże jest tutaj wyraźnie inne jak w innych lasach mazowieckich. Nie ma piachu, za to z ziemi wystają już kamienie różnej wielkości - taka namiastka gór. Las jest gęsty i mimo palącego słońca miejscami panuje głęboki cień. Wjazd pod wieżę obserwacyjną to chyba jeden z lepszych kawałków mtb w województwie mazowieckim.

Zjeżdżam do granicy z województwem świętokrzyskim. Po drodze mijam innego mtb-bikera, który podjeżdżał Altanę od południowej strony. Skręcam do Ciechostowic i mam przed sobą długi kilometrowy, asfaltowy zjazd. Gdyby nie to, że wieś jest dość ruchliwa to można tutaj pokusić się o bicie rekordu na maksymalną prędkość, ale ja wolę zachować rozsądek, bo dzisiaj trafił mi się orszak weselny. Tak na marginesie, ile ja już w sobotnie popołudnia mijałem takich orszaków weselnych to nie ogarniam. Na pewno po kilka w każdym roku się trafi.
Wracając do trasy, za wsią odbijam w prawo i zaczynam podjazd kamienisto-korzenno-trawiastą ścieżką. I tak trzy razy pętla przez szczyt i Ciechostowice. Na kolejnej pętli znów mijam tego samego bikera: ja zjazd, on podjazd.
Po wszystkim wjeżdżam jeszcze do końca asfaltem w Huciskach by spojrzeć z wysokości na Polskę nizinną, do której trzeba było wracać.

 

Szklana pogoda

Piątek, 22 czerwca 2012Przejechane 34.78km w terenie 0.00km

Czas 01:20h średnia 26.09km/h

Temperatura 19.0°C

 

Gdy duża część narodu zasiadała przed telewizornią śledząc losy meczu Niemcy-Grecja, ja ruszyłem nieśpiesznym tempem na późno piątkową przejażdżkę. Wieczór i noc piękna, wszak to ta najkrótsza w całym roku. Długo jeszcze po zachodzie słońca na niebie dominowała ciemna czerwień a świat ogarniał już niby mrok, ale całkiem przenikliwy dla ludzkich oczu. No i ten cieniutki sierp zachodzącego księżyca. Dało to klimat niesamowity. Chociaż miejsce było mi doskonale znane, przejechane setki razy, to tym razem poczułem się jak na innej planecie, na przykład na takiej Shakuras. Miałem nawet pomysł na zdjęcie, ale po wyjęciu go zobaczyłem tylko napis 'Naładuj akumulator' i trzeba teraz czekać rok na kolejną okazję.

 

MTB Cross Maraton Sielpia

Niedziela, 17 czerwca 2012Przejechane 69.85km w terenie 55.00km

Czas 03:36h średnia 19.40km/h

Temperatura 30.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 2.48 km
Wyścig: 67.37 km
Powrót: 0 km

Nareszcie wybrałem się na porządny maraton. Półmetek sezonu za pasem i była to najwyższa pora na coś treściwszego niż gonitwy podwarszawskie. Mazowieckie maratony są ok, ale brakuje w nich czegoś epickiego. Brakuje mi przygody, bo nizinne tereny mam opatrzone na zwykłych wyjazdach i nawet szczere starania organizatorów za bardzo tego nie są w stanie mnie zaskoczyć. W poszukiwaniu nowych wrażeń trzeba ruszyć się na południe. Pierwszy przystanek do coraz większych gór to na pewno świętokrzyska liga rowerowa. Szkoda, że tak rzadko pojawiam się na tym cyklu. Z Radomia jest całkiem blisko, ale życie rzuca mnie raczej w kierunku stolicy. Niemniej jednak tym razem udało mi się zorganizować transport i zafundować dzień pełen wrażeń. Nie musiałem zostawiać zapasu sił na dojazdy i powroty, dlatego dzisiaj zdecydowałem się jechać najdłuższy dystans, czyli master. Tym razem jak na standardy ślr raczej krótki i łatwy, więc nie powinien mnie zniszczyć. Zapowiadane przewyższenia rzędu 900 metrów klasyfikowały maraton jako najbardziej płaski w serii, podczas gdy na Mazowszu taka wartość byłaby reklamowana jako super-hiper-górski maraton. W ogóle ta edycja miała być nietypowa jak na ślr: nie dość, że relatywnie płasko to jeszcze piaszczyście. Akurat od tego drugiego chciałem uciec, ale przewyższenie i tak wystarczająco mocno mnie przyciągało.
To co mi się podobało to, że przed startem trzeba podjąć męską decyzję jaki dystans się jedzie. Nie ma zmian potem, bo org zakłada, że każdy wie na co się zapisał, a jak nie to będzie musiał się o tym przekonać już na trasie. Dzięki temu każdy dystans startuje w tym roku oddzielnie i to jest fajne, ponieważ wiadomo z kim się ścigamy. Co ciekawe są sektory, ale przed startem wszystkie się łączą. Full profska jak na pucharze świata ;) Przy małej ilości zawodników całkiem słuszny pomysł.
Po chwili stania w żarze lejącym się z nieba ruszyliśmy. Spokojnie, bo początek po wąskiej uliczce i przez parking. Dopiero po wyjechaniu na drogę tempo wzrosło. W międzyczasie obsunąłem się praktycznie na koniec stawki. Trochę w tym było winy sprzętu i łańcucha, który nie chciał wejść na blat a po części słabej rozgrzewki, a praktycznie jej braku. Zostałem w ognie, ale jednak w główną grupą. Nie pchałem się do przodu, bo dystans długi a i tak najważniejsza będzie cześć między 18 a 50 kilometrem. Odrobić bądź stracić było gdzie, więc jechałem sobie.
To było dobra decyzja. Od 10 kilometra przestaję skupiać się na utrzymaniu pozycji i zaczynam powolne wyprzedzanie. Rozgrzałem się już odpowiednio, ale przy tej temperaturze jak dzisiaj od razu puściłem soki. Pot zalewał mi oczy. Apogeum nastąpiło przed podejściem na jakąś hałdę czy żwirownię. Nie wiem dokładnie co to było, bo nie widziałem. Pot zalał mi soczewkę powodując okropne pieczenie i szczypanie w prawym oku. Lewy patrzyłem tylko pod nogi, pchając rower sądziłem, że pieczenie przejdzie. Na szczycie rzut okiem lewym na krajobraz, fajny, ale przed sobą ujrzałem zjazd, że szczęka mi opadła. Nawet wypoczęty z normalnie funkcjonującymi oczami chyba nie odważyłbym się tam zjechać. To był zjazd z tych, które jak już się zacznie to trzeba jechać do końca. Przystanki po drodze na pewno byłyby bolesne. Zszedłem tam niemal na ślepo. Próbowałem dalej jechać, ale nie dało się. W końcu się zatrzymałem, zdjąłem okulary i delikatnie w miarę jeszcze czystą rękawiczką przetarłem oczy – po chwili wszystko wróciło do normy. Kilka osób mnie wyprzedziło, ale dzięki tej przerwie wróciłem do gry i nawet udało się dość szybko dogonić tych zawodników.
W końcu pojawił się bufet, który jest całkiem inaczej zorganizowany niż na takiej np. mazovii. Nie ma podawaczy i jeśli coś się chce trzeba się zatrzymać. Wtedy do akcji wkracza bardzo miła obsługa. Dopytuje się czego potrzeba, napełnia bidony, bukłaki. Do tego owoce do wyboru, a arbuz smakował mi jak nigdy. Picie w kubeczkach, ale jeśli się stoi to nie przeszkadza, a dzięki temu nie marnuje się izotonik i potem butelki nie poniewierają się po trasie. Zawodnicy za bardzo się nie śpieszą i nie naskakują na siebie, bo wiedzą, że minuta straty generalnie nie ma znaczenia i po postoju będzie można ją spokojnie jeszcze nadrobić.
Na kolejnym bufecie taka sama sytuacja. Dla mnie aż dziwne, że zawodnicy mają takie zdrowe, luźne podejście do ścigania. W ogóle przebieg tego maratonu był dla mnie dziwny, całkiem inny niż to co przejechałem w tym roku. Nie było prawie wcale jazdy na kole, bo każdy jechał na siebie bez oglądania się na innych. Zresztą już w połowie dystansu poczułem się jak na wycieczce. Jechało się samemu z majaczącą od czasu do czasu na dłuższej prostej koszulce innego zawodnika, z tyłu tak samo. Tempo jak na szybszej wycieczce przez las, przez który nie przejeżdżał nikt od dłuższego czasu. Pod kołami oprócz zapowiadanego piachu, którego nota bene nie było tak dużo przeważała leśna ściółka, mchy i czasami borówki. Chyba najbardziej zapadł mi właśnie taki odcinek lekko pod górę zarośnięty borówkami bez widocznej ścieżki czy drogi, ale całkiem spokojnie do przejechania. I chociaż nie było widać po czym się jechało to w ogóle nie trzęsło.

Wszystko układało się na plus. Nareszcie nie było, a jak już to symbolicznie, po wertepiastej trawie co zawsze odbiera mi chęci do jazdy. Jeśli mogę się do czegoś przyczepić to do oznaczenia trasy, a właściwie do poprowadzenia końcówki trasy master. Różniła się ona do końca trasy fun. Pomijając już fakt różnych końcówek dla obu dystansów, to rozjazd powinien być oznaczony bardzo wyraźnie i najlepiej jeszcze pilnowany przez kogoś z obsługi. Nie mam zazwyczaj problemu z oznakowaniem, bo wiem, że oprócz jazdy trzeba także rozglądać się po mijanych drzewach, ale tutaj absolutnie nie mam pojęcia kiedy był zjazd. Na pewno zmęczenie też swoje zrobiło, mimo to w pewnym momencie po prostu zniknęły niebieskie strzałki z master a zostały tylko zielone z fun. Wiedziałem, że coś nie gra, lekko spuściłem z tempa i zastanawiałem się o o chodzi. Dogonił mnie jakiś zawodnik i zawodniczka, zapytałem się czy to dobra trasa, ale jasnej odpowiedzi nie dostałem. I tak za daleko zajechałem aby zawracać, więc jadę za nimi. Zaczął się asfalt i praktycznie meta a ja już widziałem, że na 100% to nie jest właściwa trasa, bo co innego objechałem ramach rozgrzewki. Na metę wjechałem bez przekonania z myślą, że dostanę DNS, bo tutaj z takimi rzeczami się nie patyczkują. Jednak do dzisiaj nie dostałem, więc chyba org przymknął na to oko. Cała trasa była dobrze oznakowana, nigdzie nie miałem wątpliwości, ale w newralgicznym miejscu zabrakło zabezpieczenia.
Po maratonie zostało mi jeszcze rytualne obmycie z piachu i błota roweru oraz siebie, aby nadawać się wejścia do samochodu. Na koniec jeszcze miska makaronu, trochę skromna, ale może być i pożegnałem się z Sielpią. Trzeba było niestety szybko wracać do domu.

Wynik:
M2: 26/48
Open: 42/92

 

Miejski relaks

Piątek, 15 czerwca 2012Przejechane 27.55km w terenie 0.00km

Czas 01:20h średnia 20.66km/h

Temperatura 17.0°C

 

Nie bardzo miałem chęci na jazdę po pracy, nie bardzo miałem pomysł gdzie jechać, nie bardzo miałem czas na dłuższe jeżdżenie, nie bardzo pasowało robić jakieś mocniejsze jazdy. Z tego wszystkiego wyszło krótko i niemal relaksacyjna przejażdżka ze zwiedzaniem. Czasami i takie bujnięcie się ze spinania się też jest potrzebne.