Wpisy archiwalne w kategorii

Terenowo

Dystans całkowity:9600.31 km (w terenie 4157.00 km; 43.30%)
Czas w ruchu:453:55
Średnia prędkość:21.15 km/h
Maksymalna prędkość:26.00 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:75.59 km i 3h 34m
Więcej statystyk

Zabawy w fotografa

Niedziela, 25 września 2011Przejechane 31.34km w terenie 15.00km

Czas 01:36h średnia 19.59km/h

Temperatura 21.0°C

 

Dzisiaj miałem bardzo nietypowy wypad na rower. Nadal było przyjemniej ciepło, niemal idealny dzień na wypad rowerowy gdzieś dalej, ale dzisiaj wybrałem się do Lasu Kapturskiego. Mam go prawie pod nosem i jako punkt docelowy jest przeze mnie odwiedzany, gdy temperatura spadnie poniżej zera i pojawi pierwszy śnieg. Jednak dziś na terenie tego podmiejskiego lasku rozgrywany był wyścig organizowany przez MDK. Nie mogłem wykrzesać z siebie sił, żeby wstać rano i zapisać się do godziny 9.30, poza tym mogę chyba napisać, że znam ten kawałek lasu dobrze i miałbym za dużą przewagę nad pozostałymi :) Jeszcze bym wszystkich objechał, skrótami oczywiście :D
Dlatego, żeby nie robić zamieszania samozatrudniłem się jako fotograf tego wyścigu. Nie to, żeby nikt nie dokumentował zawodników, ale zawsze z poprzednich edycji frajny zdjęcia były tylko z linii startu-mety, czyli nic ciekawego. Sam wiem jaką przyjemność sprawiają zdjęcia z trasy zawodów i chcąc się odwdzięczyć ludziom, którzy bezinteresownie na maratonach robią zdjęcia i potem je publikują, chwyciłem za aparat i starałem się zrobić jak najlepsze zdjęcia moim kieszonkowcem. Doświadczenia w kwestii cykania zdjęć nie mam żadnego, co widać zresztą na fotkach w linku, ale mam nadzieję, że ktoś się znajdzie.

Wracając, dla przyzwoitości, dokręciłem jeszcze po asfalcie do 30 kilometrów.

 

Runda przez puszczę

Sobota, 3 września 2011Przejechane 100.19km w terenie 65.00km

Czas 04:25h średnia 22.68km/h

Temperatura 20.0°C

 

Dawno jakoś nie byłem w puszczy, tzn. od ponad miesiąca. Wypadało odwiedzić swoje śmieci być może ostatni raz w tym roku w letnich warunkach. Udało mi się wygospodarować trochę czasu, a nawet więcej, dlatego musiałem zaliczyć iście królewską traskę przez puszczę kozienicką. Królewską, bo częściowo traktem królewski (czerwony szlak) i do Królewskich Źródeł z przejazdem przez wszystkie atrakcje po drodze, czyli Wielką Górę, Górki Miłosne, Mysie Górki i na koniec jeszcze raz Wielką Górę. W sumie ładnie się złożyło i wyszła równa setka.
Cała trasa była sucha jak przysłowiowy pieprz. Trafiła się tylko jedna mała kałuża, którą spokojnie ominąłem. Z rozlewisk spotykanych w lipcu nie został nawet ślad, a jak to najwyżej pod postacią łach piachu. Zresztą piachu było dużo jak to na czerwonym szlaku.
Dopiero po zjechaniu na czarny szlak w okolicach Augustowa zrobiło się bardziej twardo. I korzeniasto. Jeden taki wystający korzeń na 60 kilometrze na Górkach Miłosnych pokarał mnie snake'iem. Dzięki temu mogłem przećwiczyć zmianę dętki podczas energicznego spaceru, bo w miejscu nie dało rady tego dokonać, a to przez atakujące ze wszystkich stron robactwo. W ostateczności na niewiele się to zdało, ponieważ i tak zostałem dokładnie cały pogryziony.

Jak na takie warunki to wymiana poszła mi dosyć szybko, ale singiel przez Miłosne trochę mi się zepsuł. Najważniejsze, że uciekłem chmarze krwiożerczych komarów. Dalszy ciąg trasy przebiegł już bez usterek. Nie było w ogóle ludzi po lesie, nie plątali się grzybiarze, spacerowicze i tym podobni. Tylko czysta przyjemność z jazdy.

 

Górki za Skarżyskiem

Sobota, 6 sierpnia 2011Przejechane 113.58km w terenie 40.00km

Czas 05:33h średnia 20.46km/h

Temperatura 27.0°C

 

Nowy miesiąc, nowe pomysły. W lipcu trochę się leniłem, statystyka siadła, ale zwalam to na beznadziejną pogodę. Tym bardziej gdy rano zwlekłem się z łóżka a za oknem idealne warunki na rower nie miałem już wymówki. Sprawdzam prognozę i powinno być dobrze. Wiatr południowy, więc dzisiaj kierunek dworzec pkp i pociąg do Skarżyska. Od miesiąca nie zaliczyłem jakiegoś podjazdu a na tamtejszych górkach można się wyszaleć. Nie są to wielokilometrowe podjazdy, kilka ponad 100-metrowych, ale można się już na nich pozmagać z grawitacją. Poza tym chciałem w większej ilości zakosztować bruków po Sieradowickim Parku Krajobrazowym. Tak, dziwny jestem ;)
Po wylądowaniu w Skarżysku pociągiem z KOLEJARZAMI z 30-letnim stażem na KOLEI którzy mają swoje teorie o przedziałach w których można palić faje jakby nie mogli wytrzymać tych 50 minut, jadę nad Rejów.

Dzisiaj odpuszczam jechanie zielonym szlakiem od początku. Po deszczowym lipcu zapewne odcinek do miejscowości Mostki jest zabagniony, zalany, chmary robactwa tam panują, Nie mam na to ochoty. Jadę drogą do Suchedniowa i dalej także szosą do wspomnianych wcześniej Mostków. Dopiero tutaj wjeżdżam na szlak.

Nieliczne kałuże, jedzie mi się świetnie. Docieram do przecinki i trochę gubię oznakowanie.

Objeżdżam to trochę inaczej niż planowałem, ale kawałek leśnej drogi też był fajny.

Dalej w większości było po asfalcie z podjazdami i zjazdami. Jakoś dzisiaj te podjazdy wydawały mi się bardziej płaskie, bo nie męczyłem się na nich tak jak ostatnio w czerwcu. Poza tym widoki takie inne niż w okolicach Radomia.

W Bronkowicach wracam do lasu co by pojeździć po słynny tutejszych brukach. Droga na Wykus daje w kość, ale nie jest to najgorszy odcinek. Najbardziej upierdliwy jest zdecydowanie kawałek od Starachowic na Ostre Górki.
Zaczyna grzmieć i od południa nadciąga burza. Mam wiatr w plecy, więc powrót do domu nie kosztował wielkiego zmęczenia.

 

Objazd Kozienice

Niedziela, 17 lipca 2011Przejechane 84.00km w terenie 50.00km

Czas 03:46h średnia 22.30km/h

Temperatura 27.0°C

 

Dzisiaj miałem wybrać się na maraton w Klwowie, ale jak z tydzień temu zobaczyłem mapkę z trasą to odechciało mi się jechać. Cztery rundy przez pola to nie dla mnie. Dwie jeszcze bym zniósł, ale cztery ?! Jeszcze żeby chociaż w jakimś ciekawym terenie, ale z tego co pamiętam z zeszłego roku to rundy miały być po pojazdówkach do lasu, które nie przypadły mi do gustu. 80 złoty za taką w sumie nieciekawą, jednorazową zabawę to za dużo. Wolałem wybrać się za darmochę do puszczy. Przy okazji za tydzień jest Poland Bike w Kozienicach i traska biegnie po dróżkach i ścieżkach nie raz zjeżdżonych przeze mnie, więc robiłem objazd większości dystansu Max.
Zaczynam od środka, bo półmetek wypada gdzieś w okolicach Dąbrowy Kozłowskiej, jednego z punktów wjazdowych do puszczy z Radomia. Jadę prosto na Wielką Górę na singielek przez tą właściwie wydmę. Tutaj mapka od organizatora jest trochę nieprecyzyjna, bo nie wyobrażam sobie, aby ominąć przejazd grzbietem wydmy.


Dalej standardowo czerwonym szlakiem na Przejazd. Warunki panują idealne. Można powiedzieć idealny letni dzień. Jest ciepło, ale nie obezwładniająco gorąco, z lasu od czasu do czasu zawiewa chłodne powietrze, a nad wszystkim unosi się zapach trawy. Normalnie aż przypomniały mi się wakacje spędzane na wsi w dzieciństwie. Dodatkowo po ostatnich opadach wszystkie piachu na drodze są dobrze ubite nawet w miejscach gdzie zawsze jest piaskownica. Jeden kawałek jest tylko rozorany, bo leśnicy remontują drodze leśną. Wcześniej była ok, więc nie bardzo widzę sens takiego remontu, ale ok. Byle tylko nie wylali asfaltu.
Docieram do okolic Kozienic. Nie znam tam ścieżek, więc trochę pobłądziłem. W końcu jednak znalazłem czarny szlak i dalej jadę już jak po sznurku.


Czas mnie goni, więc muszę przycisnąć. Zółtym szlakiem docieram do zjazdu do leśniczówki Karpówka i dalej jadę przez Jaroszki w kierunku puszczy. Tutaj trasa generalnie prowadzi obrzeżem lasu wzdłuż czarnego szlaku. Moim zdaniem ciekawiej byłoby wjechać w głąb puszczy by dotrzeć do drogi jastrzębskiej i nią do zielonego szlaku. Szlak ten prowadzi do ośrodka edukacji ekologicznej w Jedlni tak samo jak czarny. Trasa by się nie przecięła, a byłoby więcej frajdy z jazdy po lesie.
Po dojechaniu do szosy Radom-Kozienice wjeżdżam na asfalt i jadę ile sił do domu. I tak spóźniłem się 15 minut, ale było warto zrobić rundkę.
Więcej zdjęć z mojego objazdu trasy tutaj: link

 

Runda przez puszczę

Czwartek, 23 czerwca 2011Przejechane 92.75km w terenie 61.00km

Czas 04:01h średnia 23.09km/h

Temperatura 25.0°C

 

Miałem wolne świąteczne popołudnie, które a jakby inaczej spędziłem na rowerze. Dziś kierunek puszcza. Sporo innych osób także powyciągało rowery, bo na Starej Woli Gołębiowskiej więcej mijałem rowerzystów jak samochodów. Także już na ścieżkach w terenie trafiali się bikerzy. Dopiero za parkingiem przy drodze na Jastrzębie zrobiły się pustki. W sumie się nie dziwię, ponieważ dalej piaski są przednie i mogą odstraszać. Co prawda w poprzednich dniach trochę padało, piasek był jeszcze związany i jazda szła mi w miarę sprawnie.
W Augustowie wjechałem na asfalt by szybko dotrzeć do szutrówki na Królewskie Źródła. A na niej ruch spory, co wiązało się z kilkoma kilometrami w kurzu. Na polance tłumy, grill i muza nie w moim klimacie, więc nawet się nie zatrzymałem tylko od razu odbiłem na Pionki. Po przejechaniu przez miasto znowu wjechałem w las na taką oto ścieżkę przez tamtejsze górki.

W sokołach z powrotem na asfalt. Prawe kolano zaczęło mnie boleć, a to wszystko przez obsuwającą się sztycę. Zacisk kcnc ładnie wygląda, ale nie mogę go dobrze dokręcić. Tytanowa śrubka ma jakieś niewymiarowe gniazdo na imbusa, bo nie da jej się dociągnąć tak aby nie obrócić klucza. Zatrzymałem się i poprawiam. Ból kolana znika jak ręką objął.
Przez Mysie Górki dojechałem do zalewu i kierowałem się dalej na Wielką Górę. Na szlaku rowerowym ktoś musiał urządzić sobie konna wycieczkę, chociaż są specjalne szlaki dla koni. A tak pojazdy te poniszczyły twardą ubitą ziemię, nie wspominając o pozostawionych pamiątkach, od których pełno much. O umazanej ramie nie będę pisał. I tak co kawałem.
W Rajcu już pod koniec zatrzymały mnie jakieś podloty z gimnazjum czy ogólniaka, które chciały wejść ze mną w wielką dyskusję o rozkładzie jazdy autobusów, tak jakby to było w kręgu moich zainteresowań czy wiedzy. Po wymianie kilka zdań zlałem je i pojechałem w swoją stronę.

Mapka:

 

Ostatni sprawdzian przed serią maratonów

Sobota, 18 czerwca 2011Przejechane 139.24km w terenie 50.00km

Czas 07:07h średnia 19.57km/h

Temperatura 25.0°C

 

Najbliższe weekendy, jeśli wszystko ułoży się zgodnie z moim planem, będę miał zajęte przez maratony, które odbędą się w mniejszej lub dalszej okolicy. Z racji tego nie będzie czasu na swobodne całodzienne włóczenie się w soboty. Korzystając z ostatniej okazji pojechałem pociągiem do Skarżyska, aby zaliczyć trasę na Kamień Michniowski, Starachowice, Wąchock i Iłżę. Ten wypad miał także odpowiedzieć mi na co mogę liczyć podczas startów w wspomnianych wcześniej maratonach.
Po wyładowaniu się z pociągu na dworcu w Skarżysku udałem się od razu prosto na Rejów. Dalej piaszczysta drogą, potem ścieżką dojechałem do metalowej kładki by szutrówka dojechać do stacji kolejowej przed Suchedniowem. Zatrzymałem się w cieniu, zdjąłem krótkie szorty, które zakładam, żeby w pociągu nie wzbudzać wielkiego zainteresowania, niemal odlewam się środkiem przeciw robactwu, łykam banana i ruszam zielonym szlakiem na Wykus. Początek szlaku nie jest wygodny dla roweru. Zawsze jest na nim dużo kolein, czasami mija się błotne kałuże, ale dzięki temu można ćwiczyć technikę jazdy. Przy jednej z takich przeszkód nie zauważyłem koleiny ukrytej w trawie i zaliczam klasyczny lot przez kierownicę. Ogólnie nic mi się nie stało bo prędkość była minimalna, chociaż nabiłem sobie siniaka na nodze, który teraz prezentuje się w pięknych odcieniach żółtego i fioletowego.
Po tym lekko wyrypiastym początku dojechałem do miejscowości Mostki. Stąd dalej szlakiem, który nie jest już rozjeżdżony. Wjeżdżając na niego troszkę się pogubiłem, ponieważ wokół zalewu chyba jest robiona ścieżka pieszo-rowerowa i tym samym droga była rozkopana. Jednak szybko znajduję właściwy wjazd do lasu. Tutaj jadąc zauważyłem, że wzdłuż szlaku wiszą niebieskie taśmy. Czyżby już wstępne znakowanie na ślr? W każdym razie po drodze znów wkurzyłem się na leśników. Zrobili ścinkę i oczywiście wszystkie gałęzie powrzucane na ścieżkę. O rozjechaniu drogi nie wspomnę. Nigdy tam nie było piachu, ale teraz już jest. Na tą chwilę dla mnie największymi szkodnikami w lesie są sami leśnicy. Z takimi myślami dotarłem do leśniczówki Kaczka.

Próbuję dojechać terenem do czarnego szlaku rowerowego. Na mapach jest niby ścieżka, ale w rzeczywistości część nie nadaje się do jazdy. Nie piszę, że jest nie przejezdna, bo jednak przejechałem, ale tylko dlatego, że ktoś niedawno musiał tędy także się przebijać. Wygnieciona trawa to był mój jedyny drogowskaz. Dotarłem w końcu do rowerówki, znów można było normalnie jechać. W między czasie zniknęły niebieskie taśmy.

Kieruję się na Burzący Stok. W większości ten fragment to szeroka szutrówka, więc bez większych emocji. Natomiast ostatnie kilkaset metrów po zjechaniu z drogi jest co najmniej dobre. Co prawda są tam szeroko wyjeżdżone wertepy, ale w tym wszystkim najlepszy jest singielek, który wije się z jednej strony na drugą, blisko drzew, między drzewami. Chyba najbardziej sympatyczny odcinek jaki przejechałem tego dnia. Niestety krótki, bo już pojawiło się żródło.

Od tego momentu zaczyna się podjazd na Kamień Michniowski. Pierwszy kilometr znów wertepiasty, ale do przejechania. Nie to co ostatnio, gdy było błoto po kostki. Dalej ciemny las i taka oto droga. Całkiem fajna.

Po wjechaniu prawie na szczyt zaliczyłem kilka krótkich zjazdów by dotrzeć pod kapliczkę św. Barbary. Widok dzisiaj trochę gorszy bo pochmurno. Zawijam więc na Orzechówkę. Kawałek podjazdu, potem zjazd i zaczął się asfalt. Niby łatwiej, ale podjazd nadal kopie tyłem. Przez wjechaniem na słynne brukowane drogi w Sieradowickim Parku Krajobrazowym, zrobiłem sobie przerwę na banana. Po uzupełnieniu sił ruszyłem. Na razie byłem jeszcze nie zjechany, więc kocie łby nie była takie straszne.

Po dojechaniu do Bronkowic zaczęła się cała sekcja szybkich zjazdów i niestety nie tak szybkich podjazdów. Przynajmniej w moim wykonaniu. Jednak taki trud opaca się, bo krajobraz przedni. Na koniec podjazd do miejscowości Radkowice-Kolonia. Sporo sił tam dzisiaj zużyłem. Tak dużo, że jadąc do skrzyżowania w Radkowicach chyba pierwszy raz w tym sezonie mnie ktoś wyprzedził - szosowiec, więc niech jedzie swoje. Na skrzyżowaniu skręciłem na czerwoną rowerówkę i pojechałem w stronę Starachowic. W okolicach zalewu Lubianka odbiłem na Ostre Górki. Na początek nawierzchnia do wyboru: piach albo bruk. Dziś wybrałem piach, ale potem gdy zaczyna się podjazd zostaje tylko jedyna słuszna opcja, czyli tylko bruk. I to jaki. Zero możliwości złapaniu rytmu, aż chciałem zatrzymać się, rzucić rower w krzaki i dalej pójść pieszo. Trochę lepiej było przy podjeździe do Rataj. Wjechałem na asfalt i 'Och, co za błogosławieństwo'. Na dodatek wiatr w plecy, więc przez Wąchock przelatuję prawie na luzie.
Kolejna już przerwa na banana i zastanawiam się czy prosto do Radomia czy na wzgórze zamkowe do Iłży. Jak się powiedziało AAA to trzeba i BBB czyli do Iłży. Zaczął padać lekko deszcz co zasiało w mnie wątpliwości czy to dobry wybór, ale nie zawracam. Cały czas równa szutrówka, a po przecięciu szosy asfalt. Szkoda, bo jeszcze w tamtym roku była szutrówka. W miejscowości Lipie skręcam na północ i zaczyna padać. I to konkretnie. Zanim dojechałem do Małyszyna Starego Plecak już dobre nasiąkł wodą. Zakładam pokrowiec, chociaż jakby powoli przestawało lać. O tej chwili trasa cały czas asfaltem. Szutrowe odcinki zniknęły od tamtego roku.
W Iłży jakby sucho, chyba mało tutaj padało. Obowiązkowo wjazd na wzgórze zamkowe. Jakoś nie wydało mi się dzisiaj ono ciężkie do podjechania.

Zjazd z powrotem do miast, kilka minut odpoczynku i zacząłem już powrót do Radomia. Trasa standardowa, czyli przez Pakosław, Wierzbicę, Rudę Wielką, Kowalę. Po wcześniejszych tego dnia odcinkach prawie zrobiło się nudziarsko. Bez większych emocji, za to coraz bardziej z językiem na brodzie.
Mapka:

 

Puszcza Kozienicka

Sobota, 11 czerwca 2011Przejechane 92.83km w terenie 54.00km

Czas 04:15h średnia 21.84km/h

Temperatura 21.0°C

 

Wyspany i dobrze odżywiony wybrałem się w teren i jechało mi się świetnie. Już zaczynałem się martwić, że coś zez mną jest nie, bo ostatnie wypady terenowe kończyły się zgonem gdzieś po drodze. Tym razem było bez kryzysów, więc zgadza się teza, że odpowiednia ilość snu to podstawa przy wysiłku wytrzymałościowym.
Podczas wycieczki zaliczyłem wszystkie ciekawsze miejsca w puszczy w okolicach Radomia. Kolejno były to: Wielka Góra, Królewskie Źródła, Górki Miłosne, Mysie Górki i na koniec jeszcze raz Wielka Góra. Po wczorajszym deszczu odcinki piaszczyste czy wręcz piaskownice zrobiły się w miarę twarde. O dziwo pomimo tego wczorajszego deszczu po drodze w puszczy zniknęły wszystkie przeprawy wodno-błotne i wróciłem w miarę czystym rowerem. Poza tym spokój, cisza, świeże powietrze, brak wiatru. Tego mi było trzeba.

Wracając przy kładce, tej z dwóch dech w dziurą pomiędzy, która w poprzednim roku została podmyta i jeszcze dzisiaj składała się jednej bujającej się deski, spotkałem faceta, który właśnie skończył częściowo naprawiać tą kładkę. Wciął krzaczory, które już zarastały przeprawę, dodał podporę na środku, więc deska się nie buja i można nawet przejechać po niej rowerem. Powiedział, że doda jeszcze drugą deskę, więc będzie tak jak dawniej. Ciekawe czy będzie nadal szczelina na całej długości akurat o szerokości opony. Trzeba przyznać, że to nadawało smaczku tej kładce.

 

Objazd Szydłowca - przymiarka

Sobota, 4 czerwca 2011Przejechane 82.21km w terenie 25.00km

Czas 04:22h średnia 18.83km/h

Temperatura 27.0°C

 

Jakiś czas wisi już na stronie mazovii mapka tegorocznego maratonu w Szydłowcu. Z Radomia mam wygodny dojazd pociągiem, dlatego wygrałem się sprawdzić tak trasa wygląda w terenie, ponieważ wydaje mi się, że będzie ciekawsza niż rok temu, szczególnie druga cześć trasy. Start tak samo jak poprzednio z rynku.

Zaczyna się przyjemnie, ale potem nie było mi tak wesoło.

Niestety nie przejechałem całej trasy, ba nawet połowy, bo brakło mi sił i czasu. Na tą chwilę muszę napisać, że ktoś ją wytyczył chyba tylko na podstawie mapy, bo w rzeczywistości wiele odcinków jest zwyczajnie nieprzejezdnych na tą chwilę. O ile błoto może wyschnąć to zwalone przez trasę drzewa same nie znikną. I nie chodzi mi, że pień leży jest w poprzek ścieżki, tylko leży on z całym dorobkiem, konarami i gałęziami. Przejście przez taką przeszkodę z rowerem jest już pewnym wyczynem. Na odcinku trasy od zjazdu z asfaltu w lesie do cmentarza partyzanckiego moim zdaniem nie da się jechać rower. Co kilkanaście metrów trzeba schodzić i przeprowadzać rower, bo półmetrowych kolein nie da się przejechać.

Po dotarciu od żółtego szlaku musiałem chwilę odsapnąć.

Od cmentarza na Skarbową Górę bez większych zmian w porównaniu do poprzedniego roku. Do Bukowej Góry przyjemny kawałek, dobre miejsce do polepszenia swojej pozycji.

Natomiast prosta przez Bukową Górę do miejscowości Łazy rozpływa się w lesie. Próbując objechać ten kawałem wpakowałem się w takie błoto, że nie pamiętam, żebym po gorszym jechał. Kilkaset metrów i koła kompletnie okleiły się błotem. Idą zapadałem się powyżej kostek.
W miejscowości Majdów nie mogłem znaleźć zjazdu z asfaltu i olałem jechanie zgodnie z mapką. W Hucisku byłem już tak skołowany, że nie widziałem sensu kontynuowania objazdu tym bardziej, że zależało mi na wcześniejszym powrocie do domu i nie wypluciu się z sił do końca dnia.
Ogólnie nie udał mi się ten wypad do Szydłowca.
Więcej zdjęć z objazdu tutaj. Będą uzupełnione o kolejne z dalszej części trasy.

Mapka:

 

Podjazdy na Altanie

Niedziela, 29 maja 2011Przejechane 111.07km w terenie 13.00km

Czas 04:45h średnia 23.38km/h

Temperatura 21.0°C

 

Nareszcie przestało padać, ale plany na ten weekend wzięły w łeb. W sobotę wieczorem już mnie lekka złość roznosiła, że nie udało się mi nawet wyciągnąć roweru na zewnątrz. W piątek się rozpadało, a nie chciałem jeździć po nocy w deszczu. Łudziłem się wbrew prognozie pogody, że następnego dnia będą lepsze warunki do jazdy. Ale w sobotę rano chciałem trochę pospać, potem inne sprawy, a popołudniu co chwilę padało i to nie był raczej lekki deszczyk. W niedzielę byłem ograniczony czasowo i tym samym odpadło całodniowe włóczenie się z rowerem.
Na sobotę miałem zaplanowany wypad pociągiem w okolice Szydłowca, którego nie udało się zrealizować. Mimo to chciałem choć w jakimś minimalnym stopniu wykonać plan, więc w niedzielę rowerem podjechałem do Szydłowca i zrobiłem rozpoznanie w okolicach Altany. Szczególnie interesował mnie podjazd z Ciechostowic od wschodniej strony. Już podjeżdżając od Huciska zauważyłem, że od ostatniego razu zmieniła się nawierzchnia. Pewnie to przez wczorajsze deszcze pojawił się piach i więcej wystających kamieni z ziemi. Dodatkowo było sporo luźnych kamieni. Wszystkie wilgotne co oznaczało uślizgiwanie się na nich koła. Na zjeździe południową stroną miejscami wymyta ścieżka z luźnymi kamieniami potrafiła mnie zaskoczyć. To samo było na podjeździe z Ciechostowic tyle, że tym razem jechałem pod górę. Chociaż komary zgryzł okrutnie, meszki właziły za kołnierz warto było jechać prawie 90 kilometrów w obie strony. Lubię jak przy podjeżdżaniu trzeba się zastanawiać, którą stronę wybrać, w którym miejscu przejechać wyrwę, a pod kołami są kamienie zamiast piachu.

Czas gonił, więc tylko dwa razy przejechałem się tym podjazdem. Wracając musiał być obowiązkowo zaliczony koniec asfaltu w Hucisku. W tym czasie przy przydrożnej kapliczce odprawiana była majówka, śpiew niósł się po wsi a przede mną najlepsza panorama w okolicach Radomia. Można było poczuć namiastkę gór.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem czy w najbliższy weekend uda mi się wybrać znów w te okolice. Muszę wyjątkowo stawić się do pracy w sobotę wieczorem czy raczej w już w nocy na wdrożenie.

Mapka:

 

Z Warszawy do Radomia 2011

Sobota, 21 maja 2011Przejechane 149.61km w terenie 30.00km

Czas 06:32h średnia 22.90km/h

Temperatura 28.0°C

 

Trasa tegorocznej wycieczki rowerem z Warszawy do Radomia nie była planowana już podczas zimowych wieczorów. Po prostu zabierając rower do stolicy na maraton w Legionowie naturalnym wydał mi się pomysł powrotu następnego weekendu na kołach do Radomia. Oczywiście wiele zależało od pogody, ale w ostatnich dniach panowały doskonałe letnie warunki. Co prawda na sobotę zapowiadane były burze i po podjęciu decyzji, że jadę, nastawiłem się na możliwość deszczowych warunków to po drodze nie widziałem nigdzie nawet skrawka chmur. Wypad przebiegłby zgodnie z zamysłem, jednak przez cały tydzień zaniedbałem kwestię długości snu. Przed sobotą spałem kolejno po pięć, siedem i sześć godzin za co później zapłaciłem na trasie. Zacznę jednak od początku.
Pierwsze kilometry to przetoczenie się przez Warszawę. Chociaż to sobota wcześnie rano to miasto nie było wyludnione. Pogoda taka jeszcze niewyraźna, więc zastanawiałem się czy złapie mnie po drodze deszcz. Trochę upierdliwy był początek, bo co chwila trzeba zatrzymać się na światłach, ale po dojechaniu do Lasu Kabackiego mogę już odetchnąć pełną piersią. Potem przemknąłem przez rozkopany Konstancin, ale dla roweru to nie problem. Dalej asfaltem dojechałem do miejscowości Gassy i już byłem na wale wiślanym. W tym miejscu zrobiłem pierwszy przystanek. Zrzuciłem cienką bluzę, luźne krótkie spodnie, zjadłem banana i ruszyłem singlem po wale. W porównaniu do poprzednich razy jak tu byłem odcinek ten jest dużo bardziej zarośnięty przez zielsko. Miejscami trawa była dobrze powyżej kolan, mimo to nie przeszkadzała, bo ślad był nietknięty przez roślinność. W Wólce Dworskiej zjechałem z walu, bo stawał się coraz bardziej nieprzejezdny. Asfaltem pognałem do Góry Kalwarii i potem wzdłuż szlaku do Czerska.

Za Czerskiem kontynuowałem jazdę wzdłuż zielonego szlaku do Królewskiego Lasu. W tej miejscowości znów dotarłem do Wisły, ale tutaj także wał zarośnięty. Na szczęście u podnóża jest doubletrack, więc wychodzi na to samo co podróż szczytem wału. Potem cały czas szlakiem, aż do miejscowości Przylot. Od tego miejsca zdecydowałem jechać szosą do Magnuszewa. Jest alternatywna trasa niebieskim szlakiem, ale w tamtym roku był on w ogóle nie przejezdny co skończyło się jechaniem przez okoliczne wsie obok wału.
Od Magnuszewa do Studzianek jest cały czas ten sam niebieski szlak tyle, że niezgodny z mapą i przez płoty po drodze, więc także odpuściłem. Od Studzianek można by jechać czerwonym, ale urywa się gdzieś na polu. Dojechałem do Brzózy i chciałem sprawdzić odcinek królewskiego gościńca do Przejazdu, ale tutaj także musiałem jechać na czuja. Na dodatek pojawił się głęboki piach na drodze przez las. Takie jechanie z ciągłym rozglądaniem się na boki, zdezorientowanie, piach i zapach lasu iglastego w temperaturze powyżej 30 stopni powoduje w mnie niemal natychmiastowy gól głowy. Do leśniczówki w Marianowie dotarłem na słaniających się nogach. Na liczniku miałem 115 kilometrów, gdy dopadł mnie ten mega kryzys. Wiedziałem już, że nie dam rady jechać szlakiem przez las do Lesiowa. Musiałem znaleźć jakieś chłodne miejsce i odpocząć. Zacieniony rów okazał się godnym miejscem i przez pół godziny niemal się w nim zdrzemnąłem. Rozważałem już nawet plan ewakuacji na pociąg w Bartodziejach czy Lesiowie, ale po ostatnim bananie i suszonych morelach siły zaczęły jakby wracać. Wsiadłem na rower i jechało mi się całkiem dobrze. Akurat wiatr był sprzyjający, więc trasę do Radomia pokonałem już bez odcięcia mocy.
Z przejazdu jestem średnio zadowolony. Znów nie udało mi się dociągnąć do Radomia przez puszczę. Cóż, trzeba będzie spróbować kolejny raz.

Mapka: