Sobota, 2 czerwca 2012Przejechane 70.70km w terenie 40.00km
Czas 03:11h średnia 22.21km/h
Temperatura 11.0°C
Coś zimno się zrobiło jak na czerwiec. Na dodatek porządnie wiało. Właściwie jedynym sensownym kierunkiem na dłuższy wypad to jazda w stronę puszczy kozienickiej by tam chować się przed wiatrem. Nie za bardzo miałem ochotę na taką wycieczkę, bo miałem w pamięci piach z poprzedniej soboty. Ale jak już napisałem nie było innych alternatyw, a piach mógł się zmniejszyć, bo trochę padało w ciągu tygodnia. Jak się okazało opady pomogły ucywilizować drogi w puszczy. Zrobiło się na tyle twardo, że dało się przejechać bez obrzydzenia na twarzy. W trakcie jazdy ładnie się wypogodziło, ale bez większego wpływu na temperaturę. Można napisać, że było przyjemnie rześko. Mimo to nie pobudziło mnie to większego wysiłku. Od początku ciężko mi się jechało. No cóż, jeśli organizm odmawiał współpracy to nie było co się zarzynać. Na tyle mu ufam, że oczytałem to jako potrzebę odpoczynku i całość trasy przejechałem tempem wycieczkowym podziwiając okoliczną przyrodę. Wraz ze spadkiem tempa zrobiło mi się jeszcze zimniej. Na szczęście zabrałem w plecaku ciepłe rękawiczki i pelerynkę przeciwdeszczową, która dobre izoluje od wiatru, ale nie sprawia wrażenia gotowania się pod ceratą. Trochę się przezbroiłem, przekąsiłem, przepiłem i potoczyłem się dalej. Ostatecznie całkiem przyjemna wycieczka z tego wyszła.
Sobota, 26 maja 2012Przejechane 162.26km w terenie 84.00km
Czas 07:21h średnia 22.08km/h
Temperatura 22.0°C
… czyli do czterech razy sztuka, ewentualnie przez sady, łąki i puszczę w stronę Czechosłowacji. Nareszcie udało mi się zrealizować przejazd z Warszawy do Radomia z końcowym odcinkiem przez Puszczę Kozienicką. Poprzednie próby rozbijały się o rozpoznanie terenów między Górą Kalwarią a Kozienicami i po prostu nie starczało sił na przebijanie się przez piaszczyste szlaki w puszczy. Tym razem wiedziałem już, że niektóre pomysły na trasę okazały się niemożliwe do realizacji, więc lepiej mogłem zaplanować przejazd. Pierwotny pomysł z poprzednich lat by jechać jak najdłużej wzdłuż Wisły upadł, ponieważ po przekroczeniu Pilicy trasa musiała iść asfaltami przez nieciekawe okoliczne wsie. Nie mogłem z tego ułożyć sensownego szlaku, który maksymalnie unikałby po drodze cywilizacji. Rozwiązaniem tego problemu okazał się gotowiec w postaci zielonego szlaku Góra Kalwaria – Warka. Prowadzi on przez malownicze sady kilka razy opadając i wdrapując się po skarpie wiślanej. Zjazd i podjazdy są oczywiście krótkie, ale kilka z nich zapada na dłużej w pamięć. Przy Pilicy załamanie terenu skręca i ciągnie się wzdłuż tej rzeki. Co prawda różnica wysokości maleje, ale nadal teren jest pofałdowany. Tutaj trochę szwankowało oznakowanie i zgubiłem szlak, ale w ostateczności poruszałem się w dobrym kierunku. Z Warki zgodnie z planem przebiłem się do Studzianek Pancernych. Po części droga wiodła przez las a w nim piach przedni. Ciężko się jechało, ale w końcu dotarłem do kawałka asfaltu i nim do Studzianek. W Studziankach jest ostatnia okazja na uzupełnienie zapasów, bo po wjechaniu w puszczę opuszcza się nią dopiero na przedmieściach Radomia w Rajcu. Początkowo jechałem niebieski szlakiem a potem czerwony. Szczególnie niebieski szlak prowadzi przez urokliwą część Puszczy Kozienickiej. Niestety potem zaczął królować piach. Od jakiegoś czasu nie było większych opadów, więc na leśnych drogach leżały tony piachu – istne piaskownice. Wyjeżdżając z lasu miałem wrażenie jakbym przejechał Saharę. Trasa dała mi dużo satysfakcji. Wymaga jeszcze dopracowania, bo było jeszcze trochę błądzenia, ale wydaje mi się, że chyba zbliżam się do ostatecznego jej kształtu.
Niedziela, 20 maja 2012Przejechane 95.13km w terenie 52.00km
Czas 04:01h średnia 23.68km/h
Temperatura 26.0°C
Dojazdy + rozgrzewka: 18.36 km Wyścig: 58.22 km Powrót: 18.55 km
Jeszcze miesiąc temu w ogóle nie planowałem wybierać się na maraton do Długosiodła. W rozpisce z początku roku miałem zarezerwowany następny weekend i posmakowanie skandii w Nałęczowie. Niestety skandia wyprowadziła się do Lublina, a tam już nie miałem ochoty tłuc się pociągiem. Trzeba było poszukać zastępstwa, bo jeden wyścig w maju to by było mało, tak to ściganie mnie wciągnęło. Kusiły mnie Nowiny z ŚLR, ale ostatecznie wybór padł na polandbike'a. Właściwie to była jedyna sensowna propozycja. Chipa już był z Nowego Dworu Maz., rower miałem na miejscu w Warszawie i chociaż dojazd był z przesiadkami to nie były one uciążliwe. Tylko godziny przyjazdu trochę mało pasowne były, bo albo mogłem przez prawie cztery godziny czekać na start albo mniej niż półgodziny. Mógłby wtedy być problem z rejestracją, dlatego formalności załatwiłem w piątek i to półgodziny okazało się wystarczające. Na miejscu w Długosiodle ogarnąłem się jeszcze przed wyścigiem, przyszykowałem i właściwie bez rozgrzewki ustawiłem w kolejce do sektora. Nie było już za bardzo czasu na rozpoznanie szczególnie końcówki trasy, co niestety później wyszło na minus. Potem jeszcze kilka minut oczekiwania na start w sektorze przy piekącym słońcu. Zapowiadało się nareszcie prawdziwie letnie ścigańsko. Start zadziwił mnie lekkim rozleniwieniem. Organizator opisywał trasę jako szybką, więc przypuszczałem, że początek będzie na wariata. Być może szaleństwa na początku zneutralizowała piaszczysta droga, ale trochę mnie to martwiło. Jeśli to miała być szybka trasa to nie mogłem utknąć gdzieś na końcu sektora tylko raczej należało załapać się na jakieś dobre koło. Mocniej przycisnąłem i zabrałem się z odpowiednim dla mnie pociągiem. Nie rwałem się na czoło, bo nie miało to sensu. Do rozjazdu mini/max nie było po co się spinać, ponieważ i tak nie wiadomo z kim się ścigam. To zawodnikom z mini powinno w tej chwili zależeć na mocnym tempie, więc należało im zostawić miejsce do popisów i spokojnie się temu przyglądać z pozycji tylnego koła. Dopiero za rozjazdem zaczęła się walka. Trasa zdecydowanie skręciła do lasu, podłoże zaczęło być nierówne, miejscami korzeniaste, a zawodnicy podkręcili tempo. Początkowo było deczko za szybko jak dla mnie, ale zdołałem to przetrzymać. Zdecydowanie jeden zawodnik wszystkich ciągnął przez dłuższy czas, ale w końcu daje znak o zmianę. Wyszedł na przód ktoś inny i podtrzymał tempo. Potem przyszła kolej na mnie. Starałem się utrzymywać średnią jak koledzy przede mną i jakiś czas tak dawałem radę. W końcu obejrzałem się do tyłu i zostali tylko ta dwójka, która wcześniej ciągnęła pociąg. Przez kilkanaście kilometrów tak razem jechaliśmy. Zmiany szły w miarę po równo, jednak najmłodszy kolega troszeczkę oszukiwał jak się potem okazało. Zmiany dawał rzadziej i krótkie, bo niby słaby był i nie miał sił, ale na dziesiątym kilometrze do mety jak wystrzelił to tyle go tylko widziałem. Próbował się zabrać z nim, ale to już było po frytkach. Ja już byłem dobrze ugotowany, a u niego była świeżość. Dobra nauczka na przyszłość, że i ściemniacze się trafiają. Trasa pozytywnie mnie zaskoczyła, chociaż nie spodziewałem się rewelacji. Sami organizatorzy porównywali ją do ubiegłorocznych Kozienic, a tam raczej było biednie bez wykorzystania wielu atrakcji Puszczy Kozienickiej. Nie wiem jak było w przypadku Puszczy Białej, bo jej nie znam, ale atrakcji było zdecydowanie więcej. Spora część po lesie to typowy doubletrack pośród mchów, który od czasu do czasu przechodził w singiel przez górki. Z resztą takich niepozornych górek było nawet sporo. Szczególnie interesująco zrobiło się pod koniec gdzie pojawiła się ich cała seria a przez nie ścieżka w otoczeniu zielonych mchów i drzew. Wyglądało to na prawdę malowniczo, aż się chciało na chwilę zatrzymać i pożyczyć sobie takiej ścieżki w Puszczy Kozienickiej. Chociaż okoliczności przyrody prezentowały to co miały najlepszego to ja niestety powoli zacząłem już odczuwać zbliżające się symptomy wyczerpania. Od około 45 kilometra moc na tyle siadła, ze dalsze pościgi przestały być możliwe. Częściowo podratowałem się żelem, ale dopiero magnez przywrócił mi wiarę, że zgon nie nastąpi przed metą. Niestety fatalny moment wybrałem na degustację, a mianowicie na wspomnianych wcześniej ostatnich górkach. Odkręcanie fiolki, picie zawartości gdy następuje zjazd a potem stromy podjazd i to wszystko z tylko jedną ręką na kierownicy skończyło się zatrzymaniem na podjeździe. Mógłbym się jeszcze uratować, ale śmiecić w takim ładnym miejscu nie wypadało, z resztą nigdzie nie wypada. Kawałek musiałem podprowadzić, gdy w tym czasie kilka osób mnie minęło. Po tym interwałowym kawałku siły jakby wróciły na tyle, aby nie odsuwać się dalej w klasyfikacji. Słychać już było odgłosy miasteczka rowerowego i powoli szykowałem się do finishu, kiedy wyszedł brak rozpoznania końcówki. Co prawda zagapiłem się na fotografa i zastanawiałem się czemu postawił rower prawie na środku ścieżki. Takie krótkie rozluźnienie uwagi spowodowało, że nie zauważyłem strzałek w lewo i przestrzeliłem zakręt - z finishu wyszło wielkie nic. Patrząc na wyniki straciłem przez gapiostwo tylko jakieś 30 sekund, ale w klasyfikacji open przełożyło się to na co najmniej 5 pozycji. Jakby było to gdzieś na trasie to pewnie nie robiło by mi to różnicy, a tak przez jedno zdarzenie całość wydaje mi się popsuta. W miasteczku jak to w miasteczku po maratonie. Chcę tylko coś zjeść i trochę opłukać się z brudu. Po tym względem polandbike zawsze się sprawdzał – miska z całkiem dobrym makaronem była, woda do umycia twarz i rąk była, za to kolejek do myjki rowerowej nie było. Więcej nie wymagam. Szybko się zwinąłem, bo za kilkanaście minut miałem pociąg powrotny do Warszawy, a na następny nie chciałby czekać. Wynik sprawdziłem dopiero w rozklekotanym pojeździe kolei mazowieckich.
Niedziela, 13 maja 2012Przejechane 77.61km w terenie 50.00km
Czas 03:32h średnia 21.97km/h
Temperatura 14.0°C
Dojazd + rozgrzewka: 12.41 km Wyścig: 54.40 km Powrót: 11.61 km
Czwarty maraton w tym roku. Najwyższa pora, żeby nareszcie wykręcić jakiś wynik na miarę swoich możliwości. Wszystkie dotychczasowe zmagania z tego roku nie satysfakcjonowały mnie pod względem rezultatów - każdy z rankingiem poniżej 80%. Gorzej niż przy pierwszym maratonie na jakim wystartowałem, a wydaje mi się, że zrobiłem pewne postępy od tamtego czasu. Dzisiaj musiało być lepiej i cel minimum to wspomniane 80%. Mazovię w Legionowie dobrze wspominam z 2011 roku. Chociaż nawalał mi napęd to trasa mi się podobała. Było płasko, ale coś w sobie ta trasa miała. Dużo jechało się po lesie, sporo wąskimi ścieżkami, twarde podłoże, dużo ostrych zakrętów, do których trzeba dohamowywać a potem przyśpieszać, ogólnie nie było gdzie się nudzić. Nastawiałem się nawet na giga, ale deszczowa pogoda i w ostatniej chwili wydłużona do 88km trasa wystraszyła mnie. Po majowym weekendzie czułem moc, ale prawie dziewięćdziesiąt kilometrów w terenie byłoby ponad moje siły. Zostało tradycyjnie mega tym razem w wersji z deklarowanymi 60km, co i tak później okazało się nieprawdą. Dystans akurat do przejechania bez zgonu, oczywiście jeśli będę w formie. Rano miałem trochę dylemat jak się ubrać. Ostatecznie zdecydowałem się jechać w cieplejszych spodniach i to był dobry wybór, chociaż większość zawodników jechał całkiem na krótko. U mnie by się to nie sprawdziło. Po prostu jak jest mi zimno to źle mi się jedzie i rozgrzanie się podczas wysiłku tego nie zmienia. Na szczęście miało nie padać, więc najgorszym nie trzeba było się przejmować. Przed startem krótka, ale chyba całkiem efektywna rozgrzewka i stawiłem się w sektorze. Trochę zaczęło kropić, ale nic to bo już sektor startuje. Nie wypaliłem do przodu, ale starałem się utrzymać pozycję w sektorze, by potem nie przedzierać się z końca.
Tak jak zawsze początek był mocny i zastanawiałem się jak długo to będzie trwało. Na dłuższą metę takiego tempa bym nie wytrzymał, ale po paru kilometrach wszyscy wkoło już dyszeli. Prędkość systematycznie spadała, ja zaś czułem się świetnie, więc mogłem atakować. Na nielicznych górkach wyprzedzałem po kilka osób. Na prostych łapałem się na pociągi, bo dzisiaj to był klucz do sukcesu. Subiektywnie oceniając to był chyba najszybszy maraton na jakim byłem. Na pewno potęgowały to wąskie ścieżki biegnące ciasno między drzewami, pieńkami, krzakami, itp. Jednak tutaj świetnie spisał się rower. Kolejny raz przekonałem się, że wymiana mostka na krótszy tchnęła w niego nowe życie. Ten jeden centymetr mniej sprawił, że rower jedzie idealnie tam gdzie ja chce, a na krętej ścieżce tego właśnie oczekuję. Chociaż jak już napisałem trasa nie była wybitna to nie wiadomo kiedy mi zleciała. Po pierwszych 15 kilometrach była pierwsza porcja żela, zanim się obejrzałem było 30 km na liczniku czyli kolejny raz żel i błyskawicznie pojawił się 45 kilometr. Nie wiedziałem skąd i jak, ale na pewno nie było nudno. Czułem się co najmniej nieźle, zero skurczy. Przy rozjeździe na giga zastanawiałem się czy może by nie skręcić na trzecią rundę, jednak zostałem przy mega, bo może być całkiem niezły wynik. Po rozjeździe wiedziałem już, że trasa jest krótsza niż zapowiadane 60 kilometrów. Ostatnie kilometry były identyczne jak rok temu. Przycisnąłem jeszcze na koniec, ale po drodze trochę blokowali fitowcy. Jednak udało się osiągnąć pewną przewagę przed finishem co by nie rzucać się do walki na ostatnich metrach. Co prawda jeden zawodnik mnie wyprzedził tuż przed metą, ale z mojej grupy dojechałem pierwszy. Na mecie szybkie ogarnięcie się i poleciałem sprawdzić wynik zwycięscy mega. Nie było jeszcze kartki, a to dobry znak. Będzie dobry wynik końcowy. I był. Najlepszy ranking w historii – 86,3%!
Sobota, 5 maja 2012Przejechane 92.30km w terenie 61.00km
Czas 04:06h średnia 22.51km/h
Temperatura 21.0°C
Świetne popołudnie na wypad na rower. Warunki idealne, nie za zimno, nie za gorąco. Przy okazji mogłem sprawdzić usprawnienie tylnego zacisku koła, bo chyba ze starości przestał dobrze trzymać koło co objawiało się nieprzyjemnymi trzaskami przy mocnym naciśnięciu w pedały. W puszczy pojawiły się kałuże po wczorajszej burzy, ale wszystko było do przejechania wbrew temu mówiły jakieś harcerki, że kładka zalana. Było rozlewisko przed i buty trzeba było zamoczyć, ale żeby zaraz nieprzejezdna!? Nigdy nie byłem w harcerstwie, ale myślałem, że trafiają tam raczej twarde jednostki. Poza tą przeprawą wodną reszta trasy w jak najlepszym stanie. Niestety powoli zaczął się pojawiać niemiły dodatek wypraw do lasu, a mianowicie latające robactwo. Nie można już na spokojnie zatrzymać się po drodze nie stając się ucztą dla okolicznych komarów. Takie tam urozmaicenie od matki natury kształtujący wytrzymałość i szybkość.
Czwartek, 3 maja 2012Przejechane 131.11km w terenie 62.00km
Czas 06:01h średnia 21.79km/h
Temperatura 27.0°C
Z wypadem na Pilicę obnosiłem się już od dawna. Kiedyś wycieczka do Wyśmierzyc to był mój maksymalny zasięg. Trochę się zmieniło od tamtego czasu, ale sentyment został. Tym bardziej, że odkrywanie częściowo terenowej trasy to były moje pierwsze kroki w jeździe poza głównymi drogami. Bardzo pomocna w tym była mapa Okolice Radomia, którą studiowałem przed, w trakcie i po każdym takim wyjeździe. Chociaż obecnie są różne urządzenia nawigacyjne to papierowa mapa nadal jest niezastąpiona. Moja już nieaktualna i zniszczona także tym razem udowodniła swoją wartość. Początek to oczywiście trasa do Wyśmierzyc. Ostatni raz jechałem nią ze dwa lata temu i niestety pod względem jazdy terenowej szlak się degraduje. Przybyło kolejnych fragmentów po asfalcie. Przyjemne szutrówki zamieniły się w przyjemne szosy. Dobrze, że jeszcze co ciekawsze fragmenty pozostały w niezmienionej formie. W każdym po dotarciu do Wyśmierzyc mijam szybko to najmniejsze miasto w Polsce i pojechałem w kierunku starego mostu, a raczej pozostałości mostu w Osuchowie. Dalej już północną stroną Pilicy dojechałem do Tomczyc i po przekroczeniu rzeki przyszedł czas na zbadanie nieznanego czyli Puszczy Pilickiej. Pierwsze dwa kilometry to przeprawa przez podmokły teren. Dobrze, że było ogólnie sucho, bo w przeciwnym razie przejście o suchych stopach byłoby niemożliwe. Dalej do miejscowości Waliska jechałem główną, tak się wydawało, drogą przez las. Piachu było na niej co niemiara – istna pustynia. W końcu znalazł się jednak kawałek z asfaltem. Tak dojechałem do Nowego Miasta. Tutaj okolica zrobiła się lekko pagórkowata z jednym całkiem przyzwoitym podjazdem. Następnie wracam do Tomczyc także częściowo po piachu, ale już nie tam strasznym jak w puszczy. Z Tomczyc pojechałem znaną mi już drogą do Wyśmierzyc i powrót tą samą co wcześniej trasą do Radomia. Trochę straszyły deszczem chmury na horyzoncie, ale nie padało, a zachmurzone niebo było ulgą na spalone słońcem ręce.
Wtorek, 1 maja 2012Przejechane 115.03km w terenie 50.00km
Czas 05:52h średnia 19.61km/h
Temperatura 30.0°C
Jak majówka to nie mogło obejść się bez wycieczki do Skarżyska. Powoli moją tradycją staje się rozpoczynanie długiego weekendu wizytą w Paśmie Sieradowickim. Różnie bywało już z pogodą, ale w tym roku aura była jak na zamówienie. Nawet trochę za bardzo, bo upalne słońce czasami wręcz przeszkadzało. Nie pamiętam kiedy szlaki i ścieżki były tam tak suche. Oprócz jednego miejsca, które trzeba było butować z powodu błota, wytworzonego z resztą przez prace leśne, zielony szlak na Wykus był suchutki. Rower i buty praktycznie nic się nie ubrudziły, a bywało przecież, że trzeba było pchać albo nawet wracać z powodu rozlewisk. Trochę błotka znalazło się za Burzącym Stokiem przy rzeczce, ale raczej były to symboliczne ilości. Potem już więcej błota nie widziałem. Dopiero przejazd przez Psarkę zamoczył mi stopy, ale tym razem to była czysta przyjemność. Cóż za orzeźwiające czucie. W ogóle cała ta trasa w tej okolicy to prawdziwa uczta dla oka. Uwielbiam te tereny. Po takich harcach zafundowałem sobie jeszcze coś na dobicie. Mianowicie podjazd od Starachowic na Ostre Górki i dalej w kierunku Wąchocka. Przewyższenia nie ma tam dużego za to nawierzchnia zabija. Szczególnie na odcinku pod Ostre Górki bruk jest tak wybijający z rytmu, upierdliwy, nierówno położony, że podejrzewam podobnego to ze świecą szukać. Po czym takim kawałek szutrówki wydaje się gładki jak aksamit, a asfalt staje się marzeniem. W Ratajach uzupełniłem bukłak, bo 3 litry już poszły, a o suchym pysku na pewno bym nie dojechał do Radomia. Nawet tym wymarzonym asfaltem.
Niedziela, 29 kwietnia 2012Przejechane 83.35km w terenie 55.00km
Czas 03:56h średnia 21.19km/h
Temperatura 29.0°C
Czas w końcu ruszyć w teren, bo już trochę zapomniałem jak jeździ się po nierównym. Jedyny sensowny kierunek z Radomia to oczywiście puszcza kozienicka. A ta już na początku przywitała mnie piachem. Nie padało od kilku dni, ale nie spodziewałem się aż takiej piaskownicy. Rower tańczył na tym piachu i myślałem, że całkiem straciłem umiejętność jazdy w takich warunkach. Ale na szczęście nie. Ostatnio miałem wysokie ciśnienie w kołach co ma sens przy jeździe po twardym jednak w ogóle nie sprawdza się w piachu. Chociaż dla crossmarków minimalne ciśnienie to 2,5 bara i tyleż miałem to nadal było to za dużo. Upuściłem na wyczucie. Od tej pory rower jechał po piachu jak czołg. Razem z powietrzem uleciało także zwątpienie we własne skromne, ale zawsze jakieś, umiejętności.
Niedziela, 25 marca 2012Przejechane 65.75km w terenie 20.00km
Czas 03:09h średnia 20.87km/h
Temperatura 15.0°C
Nareszcie wczoraj popołudniu skręciłem rower w konfiguracji przygotowanej na nowy sezon maratonowy. W ramach sprawdzenia czy wszystko działa trzeba było się przeciągnąć w terenie. Tylko tak można mieć pewność, bo na przykład ostatnie asfaltowe wypady przejechałem bez dokręconej korby. Nie wiem na czym to się trzymało. Dobrze, że nie pogubiłem śrub. Po poprawkach na arenę testów wybrałem rundę po puszczy kozienickiej. Ogólnie rzecz biorąc plan był ambitniejszy, ale jeszcze nie taka dyspozycja i trochę brakowało mi czasu. Musiałem skrócić i jakoś ogólnie mało wyszło tego terenu. Mimo wszystko miło było wrócić do puszczy.
Jeszcze jednym novum, które testowałem przez ten weekend były soczewki kontaktowe. W okularach korekcyjnych w większości warunków nie jeździ się źle, ale są co najmniej dwie sytuacje, gdzie się one nie sprawdzają. Po pierwsze szybkie zjazdy - pęd powietrza powoduje łzawienie i prawie jedzie się na ślepo co połączone ze znacznymi prędkościami bywa niebezpieczne. Po drugie jazda podczas intensywnego deszczu - tutaj jest tylko jedno określenie na tą sytuację: MASAKRA. Cały syf, czyli deszcz zmieszany z potem ląduje na szkłach. Po Szydłowcu w tamtym roku powiedziałem sobie nigdy więcej. Przy soczewkach można będzie zdjąć i jechać dalej. No i teraz mogę założyć okulary kolarskie, +10 do lansu ;)
Niedziela, 12 lutego 2012Przejechane 28.05km w terenie 17.50km
Czas 01:23h średnia 20.28km/h
Temperatura -5.0°C
Nareszcie trochę mróz zelżał i mogłem wyjść pojeździć na świeżym powietrzu. W ubiegłym tygodniu darowałem sobie, bo nie miałoby to żadnej wartości treningowej, a ryzyko infekcji czy nawet uszkodzenia sprzętu było za duże. Lepiej zostać pod dachem i poćwiczyć na sucho. Jednak jakby nie patrzeć to nie to samo, dlatego dzisiaj po takiej przerwie jechało mi się przyjemniej niż zazwyczaj. Co prawda byłoby jeszcze lepiej bez mrozu, ale dawało się wytrzymać.