Galiński MTB Maraton Gielniów

Niedziela, 2 września 2012Przejechane 111.48km w terenie 60.00km

Czas 05:30h średnia 20.27km/h

Temperatura 23.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 25.04 km
Wyścig: 60.99 km
Powrót: 25.45 km

Po ubiegłorocznej edycji ten maraton był na mojej liście ‘must be’ od kiedy pojawiła się informacja, że odbędzie się także w tym roku. Wszystko mogło się walić, ale do Gielniowa musiałem się wybrać. Pociąg pasował, więc większych problemów z dotarciem nie miałem.
Na miejscu zjawiłem się ponad dwie godziny przed startem. Wcześnie, ale dzięki temu na spokojnie i bez kolejek załatwiłem sprawy w biurze zawodów. Potem jeszcze odwiedziłem serwis techniczny, bo po sobotnim remoncie roweru po Skarżysku zapomniałem dopompować amortyzator. Jako, że zostało mi mnóstwo czasu do godziny 11 chciałem zwiedzić początek i koniec trasy. Jak się okazało ani początku ani końca trasy nie objechałem, bo start był lotny i w całkiem innym kierunku niż myślałem, zaś końcówka w żaden sposób nie wykorzystywała trasy pucharu xc. Właśne – dzień wcześniej w Gielniowie był Puchar Polski w XC i pętla w obok miasteczka zawodów uświadamiała jakim wyszkoleniem technicznym dysponują zawodowcy. Gdy organizatorzy jeszcze nie wyganiali z trasy spróbowałem przejechać łatwiejszą część i chyba dopiero po trzeciej czy czwartej próbie udało mi się to bez podparcia się nogą. Reszta pętli to już była abstrakcja. Rozgrzewkę dokończyłem na asfalcie w towarzystwie Szymka Zacharskiego.

W sektor wszedłem późno. Właściwie to nie było podziału na giga/mega. Każdy stawał gdzie chciał i tak na przykład niemal za plecami Radka Rękawka stali totalni debiutanci na tego typu imprezie. Sytuacja jeszcze bardziej pogorszyła się podczas honorowego przejazdu przez Gielniów. Niebezpieczne przepychanki, hamowania to nie jest to co lubię podczas ścigania się, a widocznie niektórzy rozpoczęli wyścig już po ruszeniu ze stadionu. Cóż, trzeba było to przeżyć, bo potem i tak czas oraz trasa ułoży peleton.
Po odejściu eskorty zaczęła się właściwa część jazdy. Cała moc w pedał y i mistrzowie jazdy honorowej odpadli. Był kawałek asfaltu, kawałek szutru i zakręt, na którym prawie cała czołówka zamiast pojechać prosto …. skręciła w lewo. Kątem oka widziałem strzałkę prosto, ale skoro czub jadący giga skręcił to chyba trzeba pojechać za nimi. Oczywiście była to bezpodstawna pomyłka, która chyba wynikła ze złego poinformowania zawodników przed startem. Wiadomo człowiek w przypływie adrenaliny zaczyna inaczej myśleć, dlatego minutę przed startem powinien dostać prosty i zwięzły komunikat ile kilometrów, gdzie rozjazd. Zamiast tego był dokładny opis trasy, ale nie zapamiętałem ani dystansu ani kiedy rozjazd. W rezultacie pojechałem za stadem. Gdy się już utwierdziłem w przekonaniu, że to fatalny błąd zawróciłem a należało wykazać się cwaniactwem i pojechać jeszcze kawałek i jakby nigdy nic wrócić na trasę. Nic by się nie nadrobiło metrów, nic nie skróciło. Jednak zawróciłem i wylądowałem na samym końcu stawki. Ludzie jeżdżą tutaj bardziej na luzie i trzeba czekać na okazje do wyprzedzania. A tych jak na złość zrobiło się niewiele. Do technicznego odcinka dotarłem z wolniejszymi zawodnikami i większość go przeszedłem z rowerem. Nie jest powiedziane, że gdybym nie pomylił trasy to bezproblemowo był go przejechał, ale trochę czasu tutaj straciłem. Potem zrobiło się szerzej, ale nadal wiele atrakcji było jeszcze do zaliczenia.
Do jednej takiej zbliżając się słychać było co chwilę głośne przekleństwo. Jakiś morderczy zjazd czy co? Morderczy był, ale rój szerszeni. Mi udało się przejechać bez szwanku, kilka owadów przeleciało mi nad głową, gdzieś pod ręką, ale inni nie mieli tyle szczęścia. Następnie trawers, który dobrze zapamiętany ostatnio, ale w tym roku już nie wydawał mi się taki wymagający. Reszta trasy to najlepiej wspominane ścieżki leśne: kręte, wyboiste, bez długich prostych. W końcu pojawił się rozjazd giga i jak zwykle mało kto wybierał długi dystans. Jednak z przodu był jakiś zawodnik. Udało mi się go dogonić na asfalcie, potem łapiemy jeszcze jednego i równym tempem jechaliśmy dodatkowa pętlę.
Gdy jadąc jako ostatni z trójki na leciutko opadającej ścieżce nagle widzę jak drugiemu zawodnikowi podnosi tylnie koło. Czas zaczyna płynąć wolniej a ja zastanawiam się co on tak mocno hamuje, jakiś rów będzie czy co? Czas dalej płynie wolno, a ja widzę na wysokości twarzy nogi tego zawodnika. Coś mi podpowiedziało, aby mocno zaciągnąć hamulce. Dobrze mi podpowiedziało, bo zatrzymałem się tylko z lekkim kontaktem z jego latającym rowerem. W tym momencie zaczął płynąc już normalnie, dlatego próbuję wysondować czy z zawodnikiem wszystko w porządku. Humor dopisywał, bo dostałem całkiem przytomną odpowiedź ‘Jeszcze nie wiem’. Chwilę poczekałem próbując dowiedzieć się co właściwie się stało. Mianowicie gruby patyk zaplątał się w koło z miejsca katapultując jeźdźca. Zawodnik wyglądał na całego, podniósł się, dostałem od niego zwolnienie z funkcji nieudolnego ratownika i pojechałem dalej. Zostało jeszcze kilka górek, hopek, przejazd przez pole i wjazd na metę. Nie było nawet kawałka po trasie pucharu – szkoda.
Powałęsałem się po miasteczku, w którym trwał festyn, zjadłem należną porcje makaronu, który był taki sobie, darmową kiełbasę sobie odpuściłem, poczekałem na tombolę, bo a może coś wpadnie – nie wpadło i zabrałem się za powrót tak jakby, bo będąc w okolicy odwiedziłem jeszcze dziadków. Stamtąd już miałem transport do Radomia.

Wynik:
M2: 8/12
Open: 28/50

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa wczet
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]