Mazovia Kozienice

Sobota, 7 lipca 2012Przejechane 110.56km w terenie 60.00km

Czas 05:01h średnia 22.04km/h

Temperatura 34.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 26.04 km
Wyścig: 66.46 km
Powrót: 18.06 km

Ten maraton na pewno na dużej zapisze się w pamięci. Pierwszy raz przyszło mi się ścigać w tropikalnych warunkach. Byłem już na maratonach odbywających się w naprawdę ciepłe dni jak na przykład Szydłowiec 2010, ale czegoś takiego nie pamiętam. Normalnie poważnie zastanawiałbym się czy jechać w dłuższą trasę w takiej temperaturze. Lubię jak jest ciepło, ale powyżej trzydziestu paru stopni przestaję dawać radę. Dodatkowo maraton jest wyjątkowo jak na mazovię w sobotę i nie miałem za bardzo okazji zregenerować się po pięciu dniach tyrki w pracy. Niestety, nie zawsze udaje się wszystko zapiąć do końca i trzeba z marszu stawić czoła wyzwaniom. Tak było w tym maratonem.
Lekko nie dospany wsiadłem w pociąg do Gabratki-Letnisko. Nie było jeszcze 8.30, czyli jeszcze całkiem rano, a już się ze mnie lało. Podróż pociągiem szybko minęła i 9.15 byłem już w Garbatce. Teraz wystarczyło tylko dojechać 15 kilometrów do Kozienic. Okazało się, że pociągiem jechał jeszcze jeden zawodnik z Warszawy dzięki czemu dojazd upłynął na przyjemnej rozmowie przy nieśpiesznym tempie. W miasteczku nie miałem nic do załatwiania, więc sprawdziłem tylko chipa i pojechałem zapoznać się z początkiem i końcem trasy. Prawie nie różniła się od ubiegłorocznego polandbike'a. Podczas objazdu ostatnich dwóch kilometrów zastanawiałem się czy będę tu jeszcze o coś walczył czy to będzie doczłapywanie się po niemal 70 kilometrach. Doczłapywanie, ponieważ w lesie było duszno i jak zazwyczaj pod drzewami jest przyjemny chłodek to tym razem chłodniej była na otwartej przestrzeni. Wróciłem na stadion i ustawiłem się w końcówce drugiego sektora. Samo czekanie było już męczące. W słońcu licznik pokazywał prawie 36 stopni. Czułem, że ciężko będzie mi się dzisiaj jechać. Mimo wszystko chciałem pojechać na 81-82% w ratingu, aby utrzymać dorobek sektorowy.
W końcu nastąpił start. Początek w drugim sektorze jest dużo mocniejszy niż w trzecim i tempo tak szybko nie spada nawet po wjeździe w teren. Trochę osób mnie wyprzedziło, ale ja starałem się jechać swoje co w tych warunkach miało duże znaczenie. Kilka kilometrów gonitwy mogłoby wyciągnąć ze mnie wszystkie siły. Trasa była długa, szeroka to było miejsce i czas na odrabianie ewentualnych strat. Ja starałem się realizować plan w miarę spokojnej jazdy do połowy a potem to się zobaczy co można będzie pojechać. Od początku jechało mi się ciężko, z trudem mi się oddychało, nie mogłem wziąć pełnego wdechu. Dopiero za pierwszym bufetem po oblaniu rąk i nóg wodą odpowiednio się schłodziłem i mogłem coś więcej przycisnąć. Trzymałem jednak cały czas zapas z myślą o drugiej cześć trasy, za którą nie przepadam i która mnie ponadprzeciętnie męczy. Mimo takiej asekuracyjnej jazdy załapałem się do grupy, która miała odpowiednie tempo dla mnie.
Po wczorajszej i nocnej burzy trasa zaskakiwała mnie ilością kałuż. Tydzień temu nie było skrawka błota za to było wiele kilometrów w kopnym piachu. Natomiast dziś piach całkiem zniknął a na jego miejscu pojawiły się kałuże. Pierwszą, drugą starałem się omijać, ale kolejne już brałem środkiem. I tak wiadomo było, że czystym na metę się nie dojedzie. Takie przejazdy, choć nie obojętne dla łańcucha i reszty napędu, fajnie chłodziły w nogi. Byłoby świetnie tylko w takich warunkach nie najlepiej spisywały się crossmarki. Gdybym wiedział założyłbym nobby nic.
Jazda w błocie nie jest moją mocną stroną. Boleśnie przekonałem się o tym około 30 kilometra. W błocie ześliznąłem się do koleiny. Próbowałem się jeszcze jakoś ratować, ale bez skutku co zakończyło się wywrotką. Ja na szczęście poleciałem w krzaki, ale rower został na wyjątkowo wąskiej w tym miejscu ścieżce powodując wywrotkę zawodnika jadącego za mną. Nic nikomu się nie stało, szybko się otrzepaliśmy, kolega pojechał, ja też chciałem jechać dalej, ale kierownica przekręciła się na rurze sterowej. Chciałem wyprostować bez kluczy, ale się nie dało. Wtedy zauważyłem, że przednie koło jest mocno skrzywione. Na dodatek tarcza także przestałą być prosta. Co prawda koło mieściło się jeszcze w widelcu, trochę obcierało, ale się kręciło. Ciężko, bo krzywa tarcza mocno obcierała klocki. Akurat stało się to w miejscu najbliższym do Radomia i poważnie się zastanawiałem czy się nie wycofać i wróci do domu. Szczerze to w tej chwili przeszły mi chęci na dalsze ściganie. Jednak zanim dojechałem do nawrotu w miejscowości Dąbrowa Kozłowska w głowie zaświtała mi myśl, aby mimo wszystko jechać dalej i takim zdefektowanym rowerem ukończyć maraton. W końcu przednie koło się obracało. Wiadomo było, że wynik będzie poniżej oczekiwań, pożegnam się z drugim sektorem, ale udowodnię sobie, że można przejechać ponad 40 kilometrów mimo przeciwności. Załączyłem tempo wycieczkowe i toczyłem się do mety. Rower jechał opornie, dziwacznie zachowywał się w zakrętach, ale jechał do przodu. Dopiero 15 kilometrów przed metą wróciła mi chęć na ściganie. W dziwnym miejscu, bo na trudnym odcinku wysypanym kamieniami zauważyłem, że zaczynam utrzymywać się na kole innych zawodników i nawet doganiam co niektórych. Jednak blokująca tarcza zrobiła swoje i około 5 kilometrów przed metą dopadają mnie skurcze. Musiałem odpuścić i zachować trochę sił na ciekawą końcówkę.

Autor: Patrycja Borkowska

Nawet się to udało, bo na ostatnich metrach wyprzedziłem jeszcze kogoś i nawet starczyło na mocy na finish.
Za metą szukałem tylko kawałka cienia. Kilka-kilkanaście minut zajęło mi dojście do stanu używalności, aby móc iść umyć rower i siebie. W kolejce do myjki umęczyłem się nie mniej niż podczas ścigania. Dopiero opłukanie się w kurtynie wodnej zrobionej przez miejscowych strażaków przywróciło mi zmysły do równowagi. Na koniec została miska makaronu i mogłem wracać na pociąg. I tutaj czekało mnie bonusowe ściganie. Z rozwalonym kołem, ujechanymi nogami trzeba było w 40 minut przejechać ponad 15 kilometrów. Niby nic wielkiego, ale prawie cały czas po górkę i pod wiatr. Rok temu nie zdążyłem, a następny pociąg dopiero za dwie godziny. Muszę przyznać, że motywację miałem dużą, aby na czas dostać się do Garbatki. Udało się, ale na końcu miałem już chwilę zwątpienia. Dobrze, że pociąg miał 2 minuty opóźniania. Zdążyłem na absolutny styk – dzień zakończyłem sprintem na peron z czekającym pociągiem.

Wynik:
M2: 29/52
Open: 142/325

 
 
Komentarze
arkosek
| 06:43 środa, 11 lipca 2012 | linkuj fajna historia
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa lkazd
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]