Poland Bike Nowy Dwór Mazowiecki

Sobota, 21 kwietnia 2012Przejechane 73.43km w terenie 45.00km

Czas 03:37h średnia 20.30km/h

Temperatura 20.0°C

 

Dojazdy + rozgrzewka: 16.84 km
Wyścig: 52.00 km
Powrót: 4.69 km

Przyszedł czas przełamać złą passę na Poland Bike. W moich trzech startach w tym cykłu w ubiegłym roku zawsze coś nie zagrało. W Kozienicach pojechałem bardzo głupio przez co w połowie umarłem i doczołgiwałem się do mety. W Łochowie do połowy jechało mi się bardzo dobrze, ale potem złapałem kapcia. Co by było dalej nie wiem. W Legionowie nawet rating wyszedł niezły, ale mogło być lepiej, gdybym co najmniej dwa razy nie zgubił trasy. W Nowy Dworze Maz. chciałem w końcu pojechać pierwszy raz w tym roku dobrze, bo ostatnia porażka w Piasecznie trochę podcięła mi skrzydła.
Do Nowego Dworu dojechałem pociągiem. Chociaż to była sobota to w pociągu luźno i całkiem przyjemnie się jechało. Nie to co do Łochowa. Już w drodze wiedziałem, że zabrałem za dużo ubrań. Ważne jednak było to, że nareszcie maraton odbędzie się w warunkach wiosenno-letnich. Na miejscu załatwiłem formalności, przebrałem się trochę, przepakowałem, toaleta i można było zwiedzić początek trasy. Z ważnych rzeczy zapamiętałem pierwszy podjaździk przy torach i zjaździk po schodkach lub raczej obok nich do przejazdu kolejowego. Po drodze walało się sporo ostrych kamieni i szkła, więc przy starcie należało zwracać po czym będzie jechać tylna opona.
Po rekonesansie wróciłem do miasteczka i udałem się do loży honorowej, czyli do ostatniego sektora. Na inaugurację w marcu nie zdołałem się zorganizować i przepadł mi sektor z poprzedniego roku. Zaczynałem więc z tego samego poziomu co w Kozienicach. Nie było to jednak takie złe, bo przy średniej frekwencji i posiadaniu coś tam pod nogą praktycznie cały czas się wyprzedza co bardzo dobrze wpływa na motywację podczas maratonu.
Start i od razu delikatny podjaździk. Bardzo mi się to spodobało, bo nie lubię tego szaleńczego tempa w tłumie na początku. Stawka natychmiast się rozciągnęła. Kawałek asfaltami i zjazd na ‘drogę’ wysypaną żużlem, gruzem, itp. Natychmiast zaczął się pogrom dętek. Jachałem najdelikatniej jak można było nie chcąc dołączyć do przydrożnych zmieniaczy.
Pierwszy podjaździk z objazdu i korek. Trzeba było kawałek przepchać, a potem wyprzedzać bokiem po trawie. Do kolejnego zapamiętanego miejsca, czyli schodków, chciałem dojechać z luzem po bokach co by mieć wolną prawą stronię, ale tuż przez ktoś zajechał mi drogę. Potem długa prosta wzdłuż torów. Tutaj było trochę nerwów, bo dla mnie reszta poruszała się za wolno i chciałem wyprzedzać, ale nie zawsze było to możliwe przez zachowanie innych zawodników/zawodniczek. Nawet miałem sytuację, że prawie wylądowałem na ziemi. Jednak ogólne tempo jest równe i mi odpowiadające. Do rozjazdu mini/max wiele się nie działo.
Po rozjeździe trochę zacząłem się hamować. Czułem moc, ale zgodnie z planem trzeba było mieć rezerwy na ciężką końcówkę trasy. Chciałem trochę pojeździć na kole, ale widać wszyscy tak chcieli. Zero współpracy. Nikt nie chciał wyjść na zmianę pod wiatr. Specjalnie zjechałem na bok, zwolniłem, dałem odgłos paszczowy o zmianę, ale brak reakcji. Trochę się wkurzyłem i na pierwszym asfalcie urwałem się całej grupie.
Jechało mi się przeciętnie, aż wkręciła mi się gałązka w kasetę. Łańcuch skakał i musiałem się zatrzymać. Cholerstwo mocno siedziało i nie bardzo chciało wyjść. Chwilę się w tym poszarpałem i taki mnie nerw złapał, że wystrzeliłem do przodu jak poparzony. To był przełom. Z łatwością dochodziłem do zawodników, którzy mnie mijali podczas postoju, wyprzedziłem ich i spokojnie dobijałem do kolejnych. Kawałek z nimi jechałem, by po chwili ich zostawić, chociaż wcześniej miałem z tym problem.

W drugiej połowie trasy zaczęły się fragmenty techniczne. Szczególnie zapadł mi w pamięć zjaździk wąwozem z dużymi kamieniami przysypanych piachem i gałęziami. Ktoś wcześniej musiał się tutaj rozbić, bo zrezygnowany prowadził rower pod górę. Trzeba było tutaj mocno trzymać kierownicę. Inne wąwozy nie były takim wyzwaniem, bo zawalone piachem i śmieciami. I tak się nie dało jechać.
W końcu gwóźdź programu, czyli tzw. Wajsgóra. Nie było nawet sensu próbować tego podjeżdżać. Jak nigdy zsiadłem jeszcze na płaskim i pchałem, a raczej wdrapywałem się. Niektórzy padli od skurczy tarasując przejście, ale nie można było się zatrzymywać, bo byłoby się następnym. Chwilę potem wejście po schodach. To już zmasakrowało mi nogi i jeszcze wyboista łąka na dobicie.
Sama końcówka to pętle po bunkrach. Nawet ciekawy singiel szczególnie trawers i zjaździk obok takich drewnianych schodków. Tutaj to już z tyłkiem na kole, ale udało mi się zjechać. Przejazd przez bunkier w ciemności gdy widać tylko to co na końcu, jednak ten kawałek nie wywarł na mnie wrażenia. Miałem odczucie jakbym jeździł po jakimś śmietnisku. Ostatnia prosta i finisz dziś minimalnie przegrany.
Padłem na ziemię i potrzebowałem chwili, aby dojść do siebie. Czekając na posiłek muszę przyznać, że miasteczko zostało bardzo ładnie zorganizowane. Jest ciaśniej niż np. na mazovii, ale przez to ludzie nie rozbiegają się po okolicy. Myjki były, było gdzie umyć ręce, twarz, nie było na co narzekać, chociaż ciekawe jak by to funkcjonowało przy błotnistej edycji.
Wynik wyszedł taki sobie, bo liczyłem na 80% w rakingu. Może następnym razem uda się przy starcie z wyższego sektora.

Wynik:
M2: 19/27
Open: 55/137

Mapka:

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa acwma
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]