Nareszcie jazda na poziomie

Sobota, 30 kwietnia 2011Przejechane 115.74km w terenie 55.00km

Czas 06:10h średnia 18.77km/h

Temperatura 20.0°C

 

Nie, nie chodzi o to, że nagle dzisiaj osiągnąłem niesamowity poziom nazwijmy to sportowy. Chodzi bardziej o to gdzie tak jazda się odbywała. Mianowicie wylądowałem rano pociągiem w Skarżysku z zamiarem powtórzenia najlepszej przejechanej przeze mnie trasy w zeszłym roku. Ale mało brakowało, abym się nie wybrał na ten wypad.
Rano obudził mnie nastawiony na 6.45 telefon, a u mnie wstawanie w sobotę przed 7 to wydarzenie. Cały czas leżąc spojrzałem jednym okiem na okno i niebo jakieś zachmurzone. Sprawdziłem dwie prognozy i też nie za wesoło, bo niby miało padać. Na dodatek cały tydzień miałem jakiś niedospany i najchętniej przekręciłbym się na drugi bok. Ale w głowie ciągle mi kołatało, że w poprzednim roku w majówkę mimo niesprzyjających warunków wybrałem się do Skarżyska, więc jeśli w tym nie pojechałbym to byłoby to cofnięcie w rozwoju cyklozy. Normalnie hańba i wstyd. Zwlokłem się w końcu z łóżka, odsłoniłem firankę, patrzę przez okno i nie jest tak źle. Co prawda pogoda taka, że na dwoje babka wróżyła, albo będzie padać albo nie, jednak jak już wstałem to jadę. Była 7, do pociągu została godzina i 22 minuty. Powinienem na luzie zdążyć.
Na miejscu od razu ruszyłem na Rejów. Tam wpadłem na szlak i tak już przez wiele kolejnych kilometrów. Po przejechaniu przez przejazd kolejowy w okolicach stacji Suchedniów Północny zatrzymałem się na chwilę co by zdjąć bluzę luźne spodenki i obsikać się cały sprejem przeciw robactwu. Rozpocząłem właściwą część wycieczki.
Początkowo na zielonym szlaku sporo błota, ale prawie wszystko do przejechania. Było z kilka miejsc, które ominąłem krzakami, ale podejrzewam, że jakby ktoś się uparł to i by przejechał. Mimo wszystko do miejscowości Mostki jechało się płynnie i pierwszy odcinek co do którego miałem wątpliwości był już za mną. Dalej do Burzącego Stoku wody po drodze nie widziałem. Natomiast na źródełkiem szlak był zmasakrowany. Już w zeszłym roku był, ale teraz jest jeszcze gorzej. Głębokie koleiny w wszystkie możliwe strony, błoto przemieszane z gałęziami. Na dodatek w tym miejscu jest pod górkę, więc nie pozostało nic innego jak wziąć rower pod pachę i się przedzierać. Po kilkuset metrach robiło się normalnie i można było już spokojnie jechać na Kamień Michniowski. Przez następne kilkadziesiąt kilometrów jazda to podjazdy, zjazdy no i oczywiście piękne widoki jak akurat wyjedzie się z lasu. Nie zrobiłem wielu zdjęć, bo na to potrzebne byłyby oddzielne wyjazdy: jeden do fotografowania i jeden, aby się przejechać bez stopów. Jeden taki stop z czysto dziennikarskiego obowiązku zrobiłem gdzieś w okolicach szczytu Kamienia Michniowskiego.

Drugie zatrzymanie się było przy kapliczce p. w. św. Barbary. Tutaj już nie z obowiązku, ale aby nacieszyć oczy widokiem Gór Świętokrzyskich i dokładniej przyjrzeć się samej kapliczce.

Na liczniku miałem 69 kilometrów gdy dojechałem do miejscowości Rataje. Po drodze do Wąchocka zastanawiałem się czy nie skręcić na szlak wokół Starachowic i pojechać do Iłży, ale uznałem, że na razie nie starczy mi sił i jeszcze w tym roku będą inne okazje. Założyłem bluzę, bo powrót do Radomia był cały czas pod północny wiatr, który szalał na otwartej przestrzeni. W słońcu trochę na ciepło, ale wolę nie zarznąć. Za Wierzbicą troszkę zacząłem mulić, bo skończyło się mi picie w bukłaku, a nie chciało mi się zatrzymywać przy jakimś sklepie po drodze.
Generalnie wypad w 100% udany. Pogoda się spisała na medal, nie padało, a ja złapałem pierwszą opaleniznę :)
Mapka:

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa mmyta
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]