Na górki miłosne

Sobota, 10 października 2009Przejechane 68.00km w terenie 38.00km

Czas 03:18h średnia 20.61km/h

Temperatura 14.0°C

 

Przejechałem się na górki miłosne wzdłuż trasy ubiegłotygodniowej Jazdy Z Miasta, która wiodła aż do rezerwatu Królewskie Źródła. W planie miałem przejechać się także do tego miejsca, ale było za zimno i nie wyrobiłbym się z powrotem, bo popołudniu miało już padać.
Na początek przebijam się na drugą stronę miasta przez las kapturski, obok szpitala na Józefowie, przez Starą Wolę Gołębiowską do Kozłowa. Na zakręcie skręcam w prawo, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu była piaszczysta droga. Teraz przejechałem obok maszyn drogowych utwardzającym nawierzchnię gruzem i za kilka dni będzie tam leżał asfalt. Po dojechaniu do zielonego szlaku jadę wzdłuż niego do ośrodka edukacji ekologicznej.

Po przecięciu szosy dalej zielonym na mysie górki. Po drodze mija mnie trzech bikerów. Ustępuje im drogi, bo dopiero co wygramoliłem się spod zwalonego pnia na ścieżce. Dalej wzdłuż zielonego szlaku na górkach do torów kolejowych.

Potem był jeszcze kawałek po piachu, aż dojechałem do asfaltówki i nią przez Adolfin i Sokoły do lasu, gdzie zaczynają się górki miłosne. Trasa przez rezerwat obok Pionek jest świetna. Miejscami ostre podjazdy a za nimi jeszcze lepsze zjazdy. Na kilku trzeba było zahamować, bo akurat tego dnia pełno w lesie było grzybiarzy i musiałem uważać, żeby na krętym zjeździe przypadkiem na kogoś nie wjechać. Generalnie super traski można tam znaleźć.

Wracałem tą samą drogą. Zjeżdżając z asfaltówki między Adolfinem a Sokołami dogonił mnie biker z Jedlni. Krótkie powitanko, kto skąd i dokąd jedzie i razem jeszcze raz przez mysie górki i kierunku przeciwnym niż w tegorocznej mazovii. Po dojechaniu do zalewu Siczki kolega odbija na Jedlnię, a ja jadę do Dąbrowy Kozłowskiej. Jeszcze po drodze zatrzymują mnie dwie starsze panie. Zgubiły się w lesie podczas grzybobrania i chciały się upewnić o drogę do Dąbrowy Kozłowskiej. Ponieważ nie znam dokładnie na pamięć jak prowadzą ścieżki, wyciągnąłem mapę i wyjaśniłem, że cały czas prosto przez las do wsi.
Gdy przejeżdżałem obok szpitala zaczął padać już drobny deszcz.

 

Pod wiatr

Niedziela, 4 października 2009Przejechane 44.13km w terenie 10.00km

Czas 01:59h średnia 22.25km/h

Temperatura 18.0°C

 

Było cieplej niż wczoraj, ale chwilami tak wiało, że rower zaczynał żyć własnym życiem. Uciekłem do lasku janiszewskiego i przejechałem się kilkoma nieznanymi mi wcześniej ścieżkami. Wyjechałem z lasu w Kozinkach i dalej pojechałem swoją standardową pętlą. Po drodze zahaczyłem jeszcze o jaz w Gulinie na Radomce.

 

Do Wieniawy, Orońska

Sobota, 3 października 2009Przejechane 63.73km w terenie 7.00km

Czas 02:59h średnia 21.36km/h

Temperatura 15.0°C

 

Dzisiaj w planie miałem przejechać się bez napinania. Jestem ciepłolubny i teraz ciężko jest mi przyzwyczaić się do jesiennych chłodów. Jednak jeszcze nie jest tak zimno i można gdzieś dalej się wybrać. Nadal lekko przeziębiony wybierałem się przez, Milejowice, Cerekiew do Golędzina. Tam na skrzyżowaniu skręciłem w lewo do Wieniawy. Dawno nie jechałem tamtą drogą do Orońska. Teren tam jest już trochę pagórkowaty, ruch drogowy minimalny i można spokojnie pojeździć po asfalcie.

Dalej w Guzowie zauważyłem ciekawą polną drogę odchodzącą od szosy z widokiem na Garb Gielniowski. Mimo, że miałem jechać asfaltem, to wybieram tą ścieżkę i nią dojeżdżam do Orońska.

Potem kierowałem się w stronę Kowali. Jechałem trochę inną drogą niż zazwyczaj i w jednym miejscu zatrzymuje się przy pomniku powstańców styczniowych.


Obok pomnika jest nowa asfaltówka na krótkim podjeździe, którą dojeżdża się do Kowali. Zawróciłem jednak i przy pomniku ścieżką podjeżdżam na pod górkę w Kowali. Jest to najbliższy dla mnie pagórek gdzie można w terenie powalczyć z grawitacją. W miarę długi podjazd, a potem zjazd daje sporo frajdy. Tylko ostatnio ktoś złośliwie w jednym miejscu na zjeździe przekopał rów i narzucał gałęzi. Cóż, różni są ludzie.
Wracam na górkę podjazdem asfaltowym przy kościele, by jeszcze raz kilka razy pobawić się na krótkich intensywnych podjazdach i zjazdach.

 

Pętla rozszerzona

Niedziela, 27 września 2009Przejechane 54.84km w terenie 2.00km

Czas 02:05h średnia 26.32km/h

Temperatura 24.0°C

 

Standard niedzielny, czyli po asfalcie w kierunku zalewu w Domaniowie tak, żeby nie pobrudzić wypucowanego do południa roweru. Trochę skróciłem trasę i po dojechaniu do rozjazdu w Krzyszkowicach skręciłem w prawo do Przytyka, potem do Sukowa i dalej po przejściu nad Radomką powrót do Radomia.
Prawdopodobnie dzisiaj był ostatni taki ciepły dzień w tym roku. Słonecznie, ciepłe powietrze, niemal bezwietrznie. Ubrany na krótko czułem się jakby była połowa sierpnia. Jednak po drodze widać już oznaki, że lato powoli ustępuje miejsca jesieni. Najlepszy dowód to kierownica oblepiona przez babie lato.

 

Mazowieckie klimaty

Sobota, 26 września 2009Przejechane 64.99km w terenie 25.00km

Czas 02:54h średnia 22.41km/h

Temperatura 21.0°C

 

Pogoda nadal dopisuje więc grzechem jest nie wybrać się na rower. Co prawda w tym tygodniu dopadło mnie pierwsze jesienne przeziębienie i byłem mocno osłabiony, ale założyłem getry, bluzę i w drogę. Celem, ambitny jak na moje dzisiejsze samopoczucie, były Wyśmierzyce. Niestety przed najtrudniejszym odcinkiem poddałem się i zawróciłem. Nie ma co jechać na siłę gdy organizm nie daje rady. Muszę do końca wyzdrowieć.
Mimo nie wykonania planów uznaję tą wycieczkę za udaną. Postoje na odpoczynek wykorzystuje na podziwianie okolic, przez które wielokrotnie przejeżdżałem, ale jakoś nie było okazji na bliższe przyjrzenie się im. Na początek przejechałem się po lesie kapturskim i dalej łąkami, polami po piaszczystych ścieżkach.


Po dotarciu do Radomki, ogonieniu się od wałęsających się kundli, postój na betonowej kładce nad rzeką. W przyszłości ma w tym miejscu przebiegać obwodnica Radomia, więc wykorzystuje ostatnie okazje na podziwianie tego cichego, spokojnego miejsca.


Później kawałek szutrówką i docieram do szosy do Sukowa. Skręcam w lewo i kilka kilometrów dalej w prawo. Tutaj postój, musiałem sięgnąć po chusteczki w kieszeni.


W Starej Błotnicy minąłem kościół i na końcu wsi skręciłem w prawo. Dalej już nie pamiętam jakie wioski mijałem, ale nadal kierowałem się na Wyśmierzyce. Po kolejnym terenowym odcinku miałem dość.


Po skończeniu tego odcinka zawracam. Do Radomki wracam trasą jaką jechałem, jednak potem rzekę przekraczam w inny miejscu. Znów odpoczynek na kładce.



Zwłaszcza po artykule z ostatniego Bikeboard'a o ziemi radomskiej próbuje znaleźć to co zachwyciło autorów. Przyznam, że nie uważam moich okolic za atrakcyjne rowerowo czy krajobrazowo. Uważam, że to teren jak inne w tej części Polski, jednak czasami po dłużej obserwacji z krajobrazu wychodzi coś można uznać za charakterystyczne. Nie umie tego nazwać, ale chyba to tak podziwiali redaktorzy z Bikeboard'a.

 

Mazovia MTB Marathon - Radom

Niedziela, 20 września 2009Przejechane 89.13km w terenie 40.00km

Czas 03:50h średnia 23.25km/h

Temperatura 22.0°C

 

Dystans i czas wpisu jest razem z dojazdem i powrotem z lotniska. Z samej trasy Mega licznik pokazał 52.02 kilometry. W open zająłem miejsce 229/591 i 61/149 w swojej kategorii.
Wstałem niestandardowo jak na niedzielny poranek dość wcześnie. Zaraz po przebudzeniu okazało się, że nie czuje się za dobrze. Gardło boli i jakiś katar się plączę. No niestety noce są już chłodne i zacząłem żałować mojej piątkowej nocnej jazdy. Na szczęście nie czułem się jakoś osłabiony. Przed dziewiątą na zewnątrz nie było jeszcze ciepło dlatego decyduje się długie spodnie. Plecak sobie odpuszczam i do kieszeni załadowałem dwa snikersy, dodatkowe picie, dętkę, skuwacz do łańcucha, spinkę do łańcucha, chusteczki higieniczne, telefon. Pompkę do roweru przykręciłem wczoraj.
Spokojnie dojechałem do lotniska i chciałem wjechać do miasteczka trasą, którą będzie się jechać. A tu zonk. Godzina prawie 10, a brama zamknięta. Za ogrodzeniem widziałem ludzi już się rozgrzewających, ale jak wjechać na lotnisko. Zdecydowałem, że jadę pod główną bramę. Prawie już dojechałem, a z naprzeciwka nadjeżdża dwóch innych miejscowych bikerów i pytają czy tamta brama po drugiej stronie jest otwarta, bo tędy nie można. Zdziwienie i szybkie zastanawianie się gdzie jest wjazd. Akurat kilka samochodów z rowerami na dachach zawracało i jechały dalej, tak więc jadę za nimi. Na liczniku powyżej 30 km/h i spokojny dojazd szlak trafił. W końcu skręciłem w jaką boczną ulicę i widzę sznur samochodów zaparkowanych wzdłuż pobocza. Ok, to chyba tu.
Przeciskam się za innymi w stronę startu. Widzę kolejne sektory jeszcze puste. Myślę, dobra trzeba by sprawdzić czy chipa działa, ale jadę w sznurku za innymi w stronę startu, nie wiem po co. Po dotarciu wyjaśnia się, że wszyscy jadą sprawdzać chipa. Ok, mój także działa.
Wróciłem do wejścia do X sektora. Nikt na razie nie wchodził, choć z tyłu pokrzykują, żeby wchodzić bo sektor X jest otwarty. Jednak spiker prosił o opuszczenie sektorów, to każdy czeka na sygnał. Dobra, można wejść, stoję w 2-3 linii, do startu 25 minut. Zjadam snikersa, kończę dodatkowe picie. Nie ma gdzie wyrzucić pustej butelki, włożyłem do kieszeni.
W oczekiwaniu na start rozmowy o skróconym dystansie i jaka to będzie trasa, jaka nawierzchnia, o przeprawie przez rzeczkę.
Pierwszy sektor wystartował. Przesuwamy się do przodu całym sektorem. Tuż przed startem jestem w 3 linii. Trzy, dwa, jeden, Start. Wyczytałem wcześniej, że nie ma w tym momencie wielkiej taktyki tylko ogień i do przodu. Kilkanaście obrotów na środkowej zębatce i przerzucam na blat. Po 500 metrach koniec asfaltu a prędkość już znaczna. I pierwszy szok: tuman kurzu w powietrzu a ja mam tak szybko zjechać na tą wyboistą drogę wzdłuż ogrodzenia widząc tylko kilka metrów nawierzchni przed sobą? Nikt nie zwalnia, więc ryzyk fizyk, dam radę. Po kilkuset metrach tempo się uspokaja i do wyjazdu z lotniska nie wyprzedzam nikogo, choć czuję, że dałbym radę. Po wjeździe na asfaltu szum opon robi na mnie niesamowite wrażenie, coś pięknego. Przyciskam mocniej i wyprzedzam kilka grup przed zjazdem z asfaltu. Na wąskiej ścieżce wzdłuż torów znów kurz, dodatkowo wąsko i dostaje krzakami po rękach. Drugi szok: pierwsza osoba zmieniająca dętkę, za kawałek druga, jeszcze dalej już ktoś wraca prowadząc rower i trzymając w ręce łańcuch. Myślę, żeby tylko dojechać do mety bez awarii.
Potem robi się na tyle szeroko, że można w miarę bezpiecznie wyprzedzać. Trzymam się schematu: dojechać, odpocząć, wyprzedzić, szybko dojść do następnej grupki. Staram się składać w zakrętach, czyli noga zewnętrzna wyprostowana, drugą kolano do wewnątrz. Daje to efekt, bo mogę ciaśniej brać zakręty i kilka osób wyprzedzam po wewnętrznej. Kawałek asfaltu, jest okazja napić się z bidonu. Dojeżdżam do kontrowersyjnego miejsca z przeprawą przez rzeczkę. Wydaje się mi, że stała tam osoba z obsługi która mówiła, że do kładki kolejka, a kto chce może przechodzić. Nie chce na początku mieć mokro w butach, więc staje grzesznie w kolejce. Nikt się nie wpycha. Kolejka nie jest duża i nie minęło nawet 5 minut i jestem przy rzeczce. Ale zaraz nie ma kładki tylko taki bród po którym można przejechać. Dziewczyna przede mną puszcza mnie przed siebie, bo ona będzie czekać, aż będzie miejsce po drugiej stronie do zatrzymania się. Przejeżdżam z suchymi stopami.
W Jedlni piaszczysta droga lekko pod górkę. Wyprzedam kilkanaście osób. Znów kawałek asfaltem dojeżdża się do Siczek. Wyciągam bidon i pije. Nad zalewem w jednym miejscu gdzie jechało się trochę pod górę miedzy drzewami, zawodnik przede mną zwalnia prawie zatrzymując się. Nie chcąc uderzyć w jego tylne koło też hamuje, podpieram się nogą, z tyłu słyszę, że dwie osoby po moim manewrze też to muszą zrobić. Dalej wyprzedzanie staje się już utrudnione, rzadko wyprzedzam, ale jadę za zawodnikiem z dobrym tempem.
Przed wjazdem do puszczy jest kawałem asfaltu, znów w ruch idzie bidon. Po przecięciu szosy do Kozienic jechało się wyboistą drogą w kierunku Kieszek. Tłok, nie sposób zobaczyć po czym będzie za chwilę się jechać. Tyłek do góry, ręce rozluźnione na kierownicy, ale tak, żeby kontrolować jazdę. Potem droga znów jest w miarę szeroka i równa, dlatego znów stosuje schemat: szybko dojść, poczekać, wyprzedzić. W jednym miejscu jest mały piaszczysty podjazd. Dziwie się czemu ludzie schodzą z roweru kiedy jeszcze spokojnie dało się jechać. Ja cisnę. Powoli, ale się wciągam, z tyłu słyszę: Dajesz, dajesz. Z drugie strony krótki, piaszczysty zjazd jadę po drugiej stronie niż reszta, wyprzedzam trzy osoby.
Pierwszy bufet pojawia się jakoś tak nagle. Zanim się zorientowałem minąłem już wodę, łapie banana, potem powerade'a. Zaraz za bufetem rozjazd Mega/Giga. Jestem po tej stronie zakrętu, że nie ma obawy o wpadających na mnie zawodników z Giga. Nie mam za bardzo gdzie włożyć nowej butelki z piciem. Bufet się skończył, pustej nie ma jak wyrzucić. Wpycham jakoś do kieszeni tą pełną, ale po kilku minutach wypada mi na jakimś zjeździe. Nie ma mowy o zawracaniu, a zostało mi tylko niecałe pół bidonu. Zazwyczaj jeżdżę z plecakiem, stąd moje złe zarządzanie kieszeniami. No cóż niefart.
Zaczyna się atrakcyjna część trasy. Nikt nie wyprzedza, bo za bardzo nie ma miejsca. W jednym miejscu wyprzedzam jednego zawodnika na podjeździe, ale na zjeździe jestem na wewnętrznej zakrętu i nie mieszczę się. Wylatuje na zewnętrzną i walcząc, żeby nie utknąć w piachu, mocno odbijam do wewnątrz zajeżdżając drogę tym co skręcają. Przepraszam te dwie osoby które musiały tam hamować, żeby nie wjechać we mnie.
Za jakiś czas na kolejnym zjeździe wskakuję za zawodnikiem, który wyprzedza. Mijamy dwie osoby. Na końcu zjazdu był ostry zakręt z drzewem na zewnątrz. Kolega, za którym się puściłem nie wyrabia i zalicza glebę tuż przed moim kołem. Ostatkiem umiejętności zdążyłem zatrzyma się przed nim. Dwóch za mną też ratowało się awaryjnym hamowaniem.
Drugi bufet. Łapie wodę, żel i kubek z napojem. Zaczyna dziwnie boleć mnie głowa, ale po kilku minutach przechodzi. Także dopada mnie lekki kurcz przy wyprostowanej lewej nodze. Jak kręcę znika. W między czasie na trasie pojawiają się zawodnicy z hobby. Dzieciaki gdy się je mijało nie wyglądały na szczęśliwe. Ich opiekunowie też. Przy wąskich odcinkach całkiem stali przy trasie i czekali, aż reszta przejedzie.
Wjazd na asfalt i ktoś pyta obsługę ile do mety. Około 8 kilometrów. Znów wertepy, istne rodeo. Obsługa krzyczy: Uwaga przejazd przez tory. Ludzie schodzą, przeprowadzają. Z daleka widzę, że nie za wysokie. Podrzucam przednie koło, tył przeszedł, jeszcze raz przednie, tył przeszedł. Trzy oczka do góry.

Autor: FotoMaraton.pl

Dalej szutrówką. Kilkaset metrów przed przejazdem kolejowym, który się objeżdżało z obu stron zaliczam dzwona. Za późno zauważyłem zawodnika który miał awarię i prowadził rower. Zdążyłem trochę przyhamować, ale trąciłem w jego kierownicę, koło podcięło się z koleinie i leżałem. Podnoszę się, ok wszystko mam na swoim miejscu. Rower koło przednie proste, kierownica nawet nie skrzywiła się, tylko łańcuch spadł. Otrzepałem się, wsiadam i jadę. Od siebie dochodzę po przejechaniu przejściem pod torami. Powrót na asfalt. Wiem, że to ponad 2 kilometrowy odcinek. Widzę daleko jakąś grupkę przed sobą. Cisnę ile sił. Wyprzedam. Nikt nie minął mnie na tym kawałku. Znów wzdłuż ogrodzenia na lotnisku po wybojach trzeba uważać. Zanim zaczął się 500 metrowy asfaltowy kawałek do mety wyrywam się z grupy i pedałuje ile sił zostało w nogach. Widzę, że jeden zawodnik jedzie za mną. Na ostatnich metrach nie wytrzymuję i zostaję wyprzedzony przez niego.
W miasteczku łapie picie i kawałek pomarańcza. Ponieważ ręce mam czarne nie nadaje się to do jedzenia. Muszę się trochę opłukać. Rower zostawiłem oparty o drzewa, biorę dwa kubki z wodą i obmywam ręce. Kolejnym kubkiem twarz. Teraz biorę dwa kawałki pomarańcza, napój, garść ciasta. Trochę już ochłonąłem. Idę po posiłek regeneracyjny. Był to całkiem zjadliwy ryż z sosem grzybowym. Zabieram jeszcze jeden kubek napoju i idę sprawdzić wyniki. Przy tablicy miłe zaskoczenie. Przepołowiłem w open i w swojej kategorii. Jestem zadowolony.

Autor: lark78

 

Na luzie

Sobota, 19 września 2009Przejechane 41.44km w terenie 6.00km

Czas 01:44h średnia 23.91km/h

Temperatura 21.0°C

 

W końcu się zdecydowałem i jutro wezmę udział w maratonie rowerowym. Lepszej okazji nie będzie, bo start i meta znajdą się niespełna 10 kilometrów ode mnie.
Około południe przejechałem się na start zobaczyć co się tam dzieje i przy okazji zbadać dojazd na miejsce. Nie chce mi się pchać przez miasto, dlatego trochę okrężną drogą dojechałem na lotnisko.
Z tego co zauważyłem część trasy jest już oznakowana. Wyjaśniło się jak będzie przebiegał zjazd do lasku z ulicy Potkanowskiego. Będą dwie opcje: albo przez rów, po kawałku deski jako kładce, albo przed wjazdem na czyjąś posesję przejechać na drugą stronę rowu.
Po powrocie wybrałem się do biura zawodów zapłacić oraz odebrać numer i chipa.

 

Po okolicy

Piątek, 18 września 2009Przejechane 21.96km w terenie 2.50km

Czas 00:57h średnia 23.12km/h

Temperatura 15.0°C

 

Jazda bez konkretnego celu, bez zwracania uwagi na średnią. Po godzinie 21 było już chłodno i była okazja przetestować ostatnio kupione getry.
Gdy jechałem po lesie janiszewski uświadomiłem sobie dlaczego w terenie oprócz głównego oświetlenia używa się jeszcze czołówki. Bez niej kompletnie nic nie widać gdzie się jedzie podczas skręcania. Obawiając się, aby w coś nie wjechać mocno zwalniałem przy kolejnych zakrętach.

 

Nad zalew w Domaniowe + odwiedziny

Niedziela, 13 września 2009Przejechane 81.67km w terenie 6.00km

Czas 03:07h średnia 26.20km/h

Temperatura 21.0°C

 

Niedzielny standard, czyli nad zalew w Domaniowie przez Gustawów, potem łąką wzdłuż Radomki do kładki. Następnie dojechałem już asfaltem do Sukowa, Przytyka i do Domaniowa. Tam trochę się pokręciłem po okolicy. Potem postanowiłem, że wpadnę odwiedzić dziadków, który mieszkają nie tam daleko już do zalewu.
Powrót przez Wrzos, Przytyk. Na drodze późnym popołudniem był spory ruch, dlatego w Zakrzewie skręcam obok cmentarza i przez Taczów, Kozinki wracam do Radomia.

 

Objazd mega Mazovii Radom

Sobota, 12 września 2009Przejechane 77.00km w terenie 42.00km

Czas 03:55h średnia 19.66km/h

Temperatura 21.0°C

 

Objazd większości trasy Mega z etapu Mazovii, która w następnym tygodniu pierwszy raz zagości do Radomia.
Podany dystans jest wraz z dojazdem do trasy. Sama trasa ma raczej 50 kilometrów, z czego około 10 kilometrów asfaltem.
Objazd zacząłem na Starej Woli Gołębiowskiej przy skrzyżowaniu z ulicą Podleśną, którą prowadzi zawodnicy będą wracać z Puszczy Kozienickiej. I już tutaj nie wiedziałem, w którym miejscu będzie zjazd z ulicy Potkańskiej do lasku obok. Według mapki to trzeba byłoby komuś przez podwórko przejechać. W samym lasku może być trochę piachu. Potem ulicą Północną aż skończy się asfalt i dalej polną drogą dojechałem do ciepłowni. Tam znów kawałek po twardym. Za wiaduktem na Żółkiewskiego zaczęła się dróżka wzdłuż torowiska. Po porannym deszczu była totalnie rozmoknięta, błoto okrutne, zdecydowanie nie na moje opony. Po dotarciu do wiaduktu przy Alei Wojska Polskiego zmieniła się w ubitą polną drogę, którą dojeżdża się do przejazdu kolejowego. Nie przejechałem go tylko kilkaset metrów dalej jest przejście pod torami, po czym powrót do przejazdu. Tam asfaltem jest około 1,5 kilometra do mety. Teren jest lekko z górki.
Przy bramie Sadków na lotnisko robiłem mały postój. Po starcie będzie około 2 kilometrów asfaltem do zjazdu na ścieżkę wśród pól. Nie ogarnąłem jak trasa będzie tutaj dokładnie prowadzić, ale po zdjęciach można wiedzieć czego się spodziewać.
Potem przejechałem pod wiaduktem na trasie nr 12 i znów jazda wzdłuż torów kolejowych. Nawierzchnia nie różni się od tego co było wcześniej, czyli ubity piach. Przy napotkanym lasku trzeba trochę oddalić się od torowiska, by przejechać przez wieś Dawidów. Ten odcinek to około 1 kilometr asfaltem. Po ponownym dotarciu do torów znów piaskowa droga. W tym miejscu nie zgadzała mi się trasa, ponieważ nie ma na niej przekroczenia na drugą stronę nasypu kolejowego. Niestety tak jadąc droga kończy się przed czyjąś posesją, zaś po drugiej stronie bez problemów dociera się do Jedlni-Letnisko.
Na Mysich Górkach nie potrafiłem obczaić jak będzie prowadziła trasa, ale zwróciłem uwagę na podłoże. Jest to przede wszystkim ubita ziemia z korzeniami.
Po dotarciu do drogi na Kozienice, przecięciu jej, wjeżdża się w puszczę. Jadąc ścieżką ekologiczną dociera się do parkingu przy drodze jastrzębskiej. Podejrzewam, że tam będzie położony bufet. Za nim będzie podjazd na Wielką Górę jak dla mnie od tej łatwiejszej strony, pod warunkiem, że jedzie się obok lasem, bo na samym podjeździe leży sporo luźnego piachu.
Objazd skończyłem w Dąbrowie Kozłowskiej. Z tego co nie przejechałem została przeprawa przez Pacynkę. Da się tam przejść suchą nogą po kamieniach.