Pętla rozszerzona

Sobota, 26 grudnia 2009Przejechane 40.85km w terenie 0.00km

Czas 01:40h średnia 24.51km/h

Temperatura 5.0°C

 

Założyłem stary licznik i wyszedłem przewietrzyć się po wczorajszej imprezie u rodzinki. Przewentylowałem się dokładnie, bo wiało dzisiaj okropnie. Na początku pod wiatr, który miejscami zatykał i powodował, że pękała mi głowa od tego szumu. Za to powrót już z wiatrem i jeszcze udało mi się podciągnąć średnią.
Trasa to jeden z moich standardów, czyli przez Gustawów, Zakrzew, Golędzin. Generalnie pusto, bardzo mało ludzi na zewnątrz się kręciło, ruch samochodowy także mały.

 

Pechowo

Sobota, 19 grudnia 2009Przejechane 15.00km w terenie 12.00km

Czas 01:00h średnia 15.00km/h

Temperatura -10.0°C

 

Nie miałem w planie wyjść na rower przy takiej temperaturze, ale trzepiąc dywan zdałem sobie sprawę, że są świetne warunki na śnieżną jazdę. Słoneczko, suchy, trzeszczący śnieg, to wystarczyło żeby mnie skusić. Ale żeby gdzieś pojechać musiałem najpierw przykręcić platformy, bo według mnie jazda w letnich butach nawet w trzech parach skarpetek plus patenty z workiem foliowym i taśmą klejącą odpadała. Po zamianie, mimo niewielkiego 10-miesięcznego stażu z zatrzaskami przez pierwszy kilometr, nogi sobie korby sobie. Może to wina zimowych butów na grubiej podeszwie, może to że było lekko pod górkę, ale zastanawiałem się jak mogłem jeszcze rok temu tak jeździć. Przyzwyczaił się człowiek do dobrego :)

W lesie fajnie, niemal jak ze świątecznej pocztówki. Gdzieniegdzie kręciły się dzieciaki z sankami, poza tym brak spacerowiczów na ścieżkach. Śnieg nie był jeszcze ubity, tak więc jechało się ciężko. Na dodatek amor zrobił się prawie sztywny i przypomniałem sobie dlatego go kupiłem.
Kręcąc po torze klubu 4x4 po nieruszanym śniegu poćwiczyłem równowagę, bo jeżdżenie toto nie było. Poruszając się po pokrytym śniegiem torze nagle usłyszałem pękający lód. Hmm, pewnie jadę po zamarzniętej kałuży. Tylko, że po chwili lód się zarwał i przód zapadł się powyżej piast. Wygrzebując się z tego bajora oczywiście nalało mi się do butów i wszystko zrobiło się mokre do połowy łydek. Mimo to nie było źle, to znaczy nie zrobiło mi się zimno w nogi. Natomiast przednie koło prezentowało się znakomicie. Wodno-błotna breja już zdążyła zamarznąć upośledzając całkowicie przedni hamulec. Zamiast zacisku była tylko twarda gruda czegoś. Nie zrażony tym pojechałem dalej w las.

I tu zorientowałem się, że nie mam licznika. Wróciłem się po śladach, ale nie liczyłem na znalezienie go w śniegu. Pewnie odpadł jak ratowałem się przed zatonięciem. W ogóle to podstawka w nowej sigmie nie podobała mi się od początku. Moim zdaniem łatwo przypadkowo wypiąć licznik, co zdarzyło się już kilka razy. No cóż, trudno.
Trochę podbity pojeździłem jeszcze po lesie. Na pewno śnieżna jazda ma swoje złe i dobre uroki.

Dane wycieczki orientacyjne.

 

Już jest ...

Niedziela, 13 grudnia 2009Przejechane 18.60km w terenie 14.50km

Czas 01:06h średnia 16.91km/h

Temperatura -2.0°C

 

Tak, już jest - zima. Jednych to cieszy, innych już nie bardzo. Ja należę do tych drugich. Jednak mimo mojej niechęci do niskich temperatur widok przyprószonych śniegiem ulic zachęcił mnie do małej przejażdżki w zimowych warunkach. Nawet mróz przez całą dobę ma swoje zalety. Mianowicie jest wtedy sucho. Wszystkie błotne leśne ścieżki zamarzły, chociaż twarda jak beton gruda wymaga dużej uwagi. Piach i błoto ustępuje pod kołem, natomiast teraz wszystko jest jak skała i zamarznięte koleiny potrafią wysadzić z siodła.
Zima to dla mnie rzadsze, krótsze i mniej intensywne jazdy. Tak było i tym razem. Wybrałem się tylko w najbliższą okolicę, czyli do Lasu Kapturskiego. Dla mnie wygląda on ciekawiej właśnie w zimę. Włócząc się po lesie przypomniałem sobie jak to tutaj w podstawówce czasami chodziło się na wagary. Kiedyś to był wyprawy.

Mimo niskiej temperatury także wiele innych osób włóczyło się po ścieżkach z psem, rowerem, czy też tylko na własnych nogach. Wypłoszone takich ruchem sarny w jednych miejscu przebiegły mi przez drogę. Jednak coś żyje w tym prawie miejskim lesie.

Aha, fajnie jeździ się po zamarzniętych kałużach :)

 

Pętla rozszerzona

Niedziela, 6 grudnia 2009Przejechane 40.56km w terenie 0.00km

Czas 01:32h średnia 26.45km/h

Temperatura 5.0°C

 

Pogoda taka sama jak wczoraj, czyli szaro, trochę mgliście, nadal sucho. Na odcinku Cerekiew-Golędzin widziałem chyba tego samego gościa na mtb co tydzień temu. Od Gustawowa powrót pod zimny wiatr.
Samopoczucie: przeciętne.

 

Pętla

Sobota, 5 grudnia 2009Przejechane 28.82km w terenie 0.00km

Czas 01:06h średnia 26.20km/h

Temperatura 2.0°C

 

Standard tym razem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Na zewnątrz szaro, pochmurnie, ale sucho. Powrót lekko pod wiatr. Samopoczucie dobre.
Przy takiej temperaturze jak dziś zdecydowanie szybciej dojrzewam do kupna ocieplaczy na buty. Trzy pary skarpet to za mało.

 

Poproszę o taką pogodę do wiosny

Niedziela, 29 listopada 2009Przejechane 55.10km w terenie 2.50km

Czas 02:13h średnia 24.86km/h

Temperatura 10.0°C

 

Udało mi się zebrać trochę wcześniej niż zazwyczaj w niedzielę. Gdy wyjeżdżałem było trochę zachmurzone, ale z czasem wyjrzało słońce i już do końca mojej jazdy ładnie świeciło.
Trasa to nic nowego, bo jakoś nie mam ochoty na eksperymenty w tym temacie przy takiej temperaturze. Czas na to przyjdzie wraz z wiosną. Tak więc było przez Cerekiew, Golędzin, Jarosławice do Przytyka. Tu przejeżdżając akurat ludzie wysypali się z kościoła. Przy okazji przejechał bym pewną panią. To że nie słychać blachosmroda nie znaczy że można włazić na jezdnie bez oglądania się.
Dalej do Sukowa z przyjemnym wiatrem w plecy. Za Sukowem na chwilę się zatrzymałem, żeby wciągnąć picie z plecaka.

Potem dalej asfaltem do szutrówki prowadzącej do kładki na Radomce. Po drodze mija się mały cmentarzyk na jednej z górek.

Po przejściu przez kładkę łąką dojechałem do osady Sosnowica a następnie do Gustawowa. Stamtąd już standardowy powrót do Radomia. Tym razem z wmordewindem.

 

Znów na górki miłosne

Sobota, 28 listopada 2009Przejechane 68.77km w terenie 31.00km

Czas 03:12h średnia 21.49km/h

Temperatura 9.0°C

 

Zrobiłem sobie powtórkę z poprzedniego tygodnia szczególnie, że pogoda lepsza niż w ostatni weekend. Także ścieżki w lepszej kondycji bez błota i kałuż, więc jazda była dużo przyjemniejsza.

Jadąc kolejny raz przez mysie górki dochodzę do wniosku, że jazda szlakiem przez nie jest bardziej męcząca niż po miłosnych. Nie ma tu takich widoczków jak koło Pionek, ale korzenie w poprzek ścieżki stanowią dodatkowe utrudnienie. Ogólnie to trzeba było także uważać na spacerowiczów z dziećmi, psami.
Przez Adolfin, Sokoły drogą i znowu wjechałem w las. Po paru kilometrach zaczynają się miłosne.

Na miłosnych także kręciło się sporo ludzi. Eksplorując teren poza szlakiem trafił się konkretny podjazd, którego nie dałem rady podjechać. Za bardzo podrywało mi przednie koło w środkowej części podjazdu. Wydaje mi się że jest spokojnie do wjechania, tak więc mam cel do zrealizowania w najbliższym czasie.
Powrót tą samą drogą. Dziś bez błądzenia.

 

Pętla rozszerzona

Niedziela, 22 listopada 2009Przejechane 40.46km w terenie 0.00km

Czas 01:33h średnia 26.10km/h

Temperatura 12.0°C

 

Standard nr 2, czyli Radom-Kozinki-Milejowice-Cerekiew-Golędzin-Zakrzew-Gustawów-Radom. Było zimniej niż wczoraj zapewne przez mocniejszy wiatr. Za to dzisiaj więcej słońca. Nie było super pogodnie, ale można było zobaczyć swój cień.
Samopoczucie bardzo dobre, ale zmęczenie po wczorajszej jeździe dawało znać o sobie.

 

Na górki miłosne

Sobota, 21 listopada 2009Przejechane 86.81km w terenie 34.50km

Czas 04:31h średnia 19.22km/h

Temperatura 12.0°C

 

Podczas tej wycieczki zaliczyłem tyle wpadek nawigacyjnych, że to chyba mój nowy rekord. Trasę już parę razy objechałem, więc wybierając się nie zabrałem mapy. I to był błąd, którego później żałowałem.
Pierwsza wpadka wystąpiła w okolicy Działowej Góry. Jadąc leśnym duktem, który o tej porze roku jest na przemian pokryty odcinkami z kałużami lub błotem przegapiłem miejsce, gdzie skręca szlak. Nie zrażony tym jechałem dalej myśląc, że to i tak wszystko jedno. Na Działowej Górze fajne były odcinki, ale wkońcu ścieżka się skończyła i byłem w kropce, bo w ogóle nie orientowałem się gdzie jestem. Na dodatek pochmurno, tak więc nawet nie mogłem wyznaczyć gdzie jaki kierunek. Błąkając się po lesie i jadąc już całkiem na azymut zauważyłem, że las się kończy. Przedarłem się przez krzaki i wydostałem się na polną drogę. Na drzewie widzę oznaczenie czarnego szlaku. Uff, zostałem ocalony.

Dalej pojechałem na mysie górki i następnie zielonym na górki miłosne. Szczególnie na Sokołami ścieżka zrobiła się mokra. Kałuże zostały zamaskowane przez liście i parę razy przednie koło niespodziewanie poleciało w dół więcej niż się spodziewałem. Mimo wszystko ten odcinek był ekstra. Pod koniec znów zgubiłem ścieżkę. Po prosty tyle leżało liści, że nie sposób odgadnąć jak dokładnie biegnie. Po przedarciu się przez rów z wodą w środku lasu, jakieś mokradło, wyjeżdżam w Pionkach.
Powrót do Radomia także przez miłosne i mysie. Na którymś skrzyżowaniu zagapiłem się i wyjechałem w Jedlni Letnisko. Myślę, dobra przejadę przez miasteczko do zalewu. Jadę, jadę, minąłem tablicę, że wyjechałem z Jedlni a zalewu nie widać. Na dodatek zaczyna lekko padać, a ja kompletnie nie wiem gdzie jestem. Zdenerwowany na siebie, że nie zabrałem mapy wracam do Jedlni i tym razem bez problemu dojechałem do zalewu. Potem w pobliże ośrodka edukacji ekologicznej. Planowałem do Woli Gołębiowskie jechać lasem, ale rzadkie oznaczenia szlaku i pokrywające ścieżkę liście znów dały o sobie znać. Kilka razy łapię się, że jadę parę metrów obok właściwej ścieżki. Nie wiem jak, ale wyjechałem przy trasie kozienickiej obok zjazdu do Jedlni. Pomyślałem, że może już nie będę kombinował i pojadę trasą do Radomia, chociaż to żadna przyjemność. W Radomiu skręciłem w Potkańskiego i przez Starą Wolę Gołębiowską wracam do domu.

 

Po mieście

Piątek, 20 listopada 2009Przejechane 23.58km w terenie 2.00km

Czas 01:09h średnia 20.50km/h

Temperatura 7.0°C

 

Siedziałem w pracy i mnie skręcało, że nie mam dzisiaj szansy na jazdę przy takiej pogodzie. Tak słonecznie i ciepło nie było już od dawna.
Dopiero po 20 wyciągnąłem rower. Najpierw był kurs nad zalew na Borkach. Zrobiłem tylko jedno kółko, bo nie za ciekawe towarzystwo się kręciło. Potem wzdłuż Maratońskiej postraszyć pieszych na ścieżce, następnie wzdłuż siódemki do ronda warszawskiego. Dalej jest króciutki singielek za barierką przy trasie po zachodniej stronie nasypu. Lubię ten odcinek. Dalej do granic miasta i powrót do domu.