Wpisy archiwalne w kategorii

Cały dzień

Dystans całkowity:6321.56 km (w terenie 2838.00 km; 44.89%)
Czas w ruchu:309:46
Średnia prędkość:20.41 km/h
Maksymalna prędkość:26.00 km/h
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:103.63 km i 5h 04m
Więcej statystyk

Na Kamień Michniowski - nieudane

Sobota, 1 maja 2010Przejechane 87.21km w terenie 17.00km

Czas 04:09h średnia 21.01km/h

Temperatura 16.0°C

 

Rano mając nadzieje, że nie sprawdzą się prognozy pogody pojechałem pociągiem do Skarżyska-Kamiennej, aby zaliczyć północne krańce Gór Świętokrzyskich. Planując trasę inspirowałem się mapką z ubiegłorocznego maratonu ŚLR w Suchedniowie. Potem miała być jeszcze Iłża i festiwal rycerski.
Szybko podjechałem na dworzec, zapakowałem się do przedziału na końcu dla podróżnych z dużym bagażem i widzę, że będę miał towarzystwo. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazał się nim mój były wykładowca ze studiów. Właśnie rozpoczynał swoją majówkę 2010. Przy okazji zagadałem tak doświadczonego bikera o biwakowanie podczas wielodniowych wypadów.
Niestety już jadąc pociągiem zaczęło padać. Co prawda jak wysiadałem w Skarżysku przestało i myślałem, że taka pochmurna pogoda utrzyma się przez resztę dnia. Nadal było ciepło.
Zielonym szlakiem do Żarnowskiej Góry jechało się całkiem dobrze. Co prawda w paru miejscach było sporo błota, ale bardziej denerwujące były zwalone drzewa na ścieżkę. To chyba sprawka leśniczego i jego walka z quad'owcami i innymi moto. Tylko lepszy kawałek to jazdy, a znów trzeba przenosić rower. Wybijało to z rytmu.

W okolicy leśniczówki Kaczka nie mogłem znaleźć w terenie ścieżki i trochę pobładziłem po podmokłej łące. Najgorsze było jednak to, że coraz intensywniej padało. Jadąc czarną rowerówką zaczęła się ulewa, nie było sensu jechać. Zatrzymałem się suchym przystanku i czekałem na poprawę pogody. Po godzinie się przejaśniło, ale na horyzoncie były następne chmury. Było jasne, że nie zrobię zaplanowanej trasy.
Pierwszy pomysł, żeby nie zmarnować dnia to jechać na wariata czerwoną rowerówką na Wykus, potem powrót przez Wąchock. Zrezygnowałem z tego wariantu. Drugi wrócić z podkulonym ogonem asfaltem do Skarżyska na pociąg. Też zrezygnowałem. Trzeci - ambitnie wycofać się asfaltówką do Wąchocka i do Radomia. Ten wariant miał taki plus, że zawsze po drodze trafi się przystanek, na którym można się zatrzymać w razie mocnych opadów. Tak też zrobiłem. Oczywiście musiałem kilka razy się schronić po drodze gdy nie mogłem już jechać na tym deszczu. Miało to jednak także swoje minusy, ponieważ przemoczony szybko zaczynałem marznąć.
Gdy dojeżdżałem już do Radomia jak na złość rozpogodziło się i nawet słońce wyszło.

 

Mazovia MTB Marathon - Radom

Niedziela, 20 września 2009Przejechane 89.13km w terenie 40.00km

Czas 03:50h średnia 23.25km/h

Temperatura 22.0°C

 

Dystans i czas wpisu jest razem z dojazdem i powrotem z lotniska. Z samej trasy Mega licznik pokazał 52.02 kilometry. W open zająłem miejsce 229/591 i 61/149 w swojej kategorii.
Wstałem niestandardowo jak na niedzielny poranek dość wcześnie. Zaraz po przebudzeniu okazało się, że nie czuje się za dobrze. Gardło boli i jakiś katar się plączę. No niestety noce są już chłodne i zacząłem żałować mojej piątkowej nocnej jazdy. Na szczęście nie czułem się jakoś osłabiony. Przed dziewiątą na zewnątrz nie było jeszcze ciepło dlatego decyduje się długie spodnie. Plecak sobie odpuszczam i do kieszeni załadowałem dwa snikersy, dodatkowe picie, dętkę, skuwacz do łańcucha, spinkę do łańcucha, chusteczki higieniczne, telefon. Pompkę do roweru przykręciłem wczoraj.
Spokojnie dojechałem do lotniska i chciałem wjechać do miasteczka trasą, którą będzie się jechać. A tu zonk. Godzina prawie 10, a brama zamknięta. Za ogrodzeniem widziałem ludzi już się rozgrzewających, ale jak wjechać na lotnisko. Zdecydowałem, że jadę pod główną bramę. Prawie już dojechałem, a z naprzeciwka nadjeżdża dwóch innych miejscowych bikerów i pytają czy tamta brama po drugiej stronie jest otwarta, bo tędy nie można. Zdziwienie i szybkie zastanawianie się gdzie jest wjazd. Akurat kilka samochodów z rowerami na dachach zawracało i jechały dalej, tak więc jadę za nimi. Na liczniku powyżej 30 km/h i spokojny dojazd szlak trafił. W końcu skręciłem w jaką boczną ulicę i widzę sznur samochodów zaparkowanych wzdłuż pobocza. Ok, to chyba tu.
Przeciskam się za innymi w stronę startu. Widzę kolejne sektory jeszcze puste. Myślę, dobra trzeba by sprawdzić czy chipa działa, ale jadę w sznurku za innymi w stronę startu, nie wiem po co. Po dotarciu wyjaśnia się, że wszyscy jadą sprawdzać chipa. Ok, mój także działa.
Wróciłem do wejścia do X sektora. Nikt na razie nie wchodził, choć z tyłu pokrzykują, żeby wchodzić bo sektor X jest otwarty. Jednak spiker prosił o opuszczenie sektorów, to każdy czeka na sygnał. Dobra, można wejść, stoję w 2-3 linii, do startu 25 minut. Zjadam snikersa, kończę dodatkowe picie. Nie ma gdzie wyrzucić pustej butelki, włożyłem do kieszeni.
W oczekiwaniu na start rozmowy o skróconym dystansie i jaka to będzie trasa, jaka nawierzchnia, o przeprawie przez rzeczkę.
Pierwszy sektor wystartował. Przesuwamy się do przodu całym sektorem. Tuż przed startem jestem w 3 linii. Trzy, dwa, jeden, Start. Wyczytałem wcześniej, że nie ma w tym momencie wielkiej taktyki tylko ogień i do przodu. Kilkanaście obrotów na środkowej zębatce i przerzucam na blat. Po 500 metrach koniec asfaltu a prędkość już znaczna. I pierwszy szok: tuman kurzu w powietrzu a ja mam tak szybko zjechać na tą wyboistą drogę wzdłuż ogrodzenia widząc tylko kilka metrów nawierzchni przed sobą? Nikt nie zwalnia, więc ryzyk fizyk, dam radę. Po kilkuset metrach tempo się uspokaja i do wyjazdu z lotniska nie wyprzedzam nikogo, choć czuję, że dałbym radę. Po wjeździe na asfaltu szum opon robi na mnie niesamowite wrażenie, coś pięknego. Przyciskam mocniej i wyprzedzam kilka grup przed zjazdem z asfaltu. Na wąskiej ścieżce wzdłuż torów znów kurz, dodatkowo wąsko i dostaje krzakami po rękach. Drugi szok: pierwsza osoba zmieniająca dętkę, za kawałek druga, jeszcze dalej już ktoś wraca prowadząc rower i trzymając w ręce łańcuch. Myślę, żeby tylko dojechać do mety bez awarii.
Potem robi się na tyle szeroko, że można w miarę bezpiecznie wyprzedzać. Trzymam się schematu: dojechać, odpocząć, wyprzedzić, szybko dojść do następnej grupki. Staram się składać w zakrętach, czyli noga zewnętrzna wyprostowana, drugą kolano do wewnątrz. Daje to efekt, bo mogę ciaśniej brać zakręty i kilka osób wyprzedzam po wewnętrznej. Kawałek asfaltu, jest okazja napić się z bidonu. Dojeżdżam do kontrowersyjnego miejsca z przeprawą przez rzeczkę. Wydaje się mi, że stała tam osoba z obsługi która mówiła, że do kładki kolejka, a kto chce może przechodzić. Nie chce na początku mieć mokro w butach, więc staje grzesznie w kolejce. Nikt się nie wpycha. Kolejka nie jest duża i nie minęło nawet 5 minut i jestem przy rzeczce. Ale zaraz nie ma kładki tylko taki bród po którym można przejechać. Dziewczyna przede mną puszcza mnie przed siebie, bo ona będzie czekać, aż będzie miejsce po drugiej stronie do zatrzymania się. Przejeżdżam z suchymi stopami.
W Jedlni piaszczysta droga lekko pod górkę. Wyprzedam kilkanaście osób. Znów kawałek asfaltem dojeżdża się do Siczek. Wyciągam bidon i pije. Nad zalewem w jednym miejscu gdzie jechało się trochę pod górę miedzy drzewami, zawodnik przede mną zwalnia prawie zatrzymując się. Nie chcąc uderzyć w jego tylne koło też hamuje, podpieram się nogą, z tyłu słyszę, że dwie osoby po moim manewrze też to muszą zrobić. Dalej wyprzedzanie staje się już utrudnione, rzadko wyprzedzam, ale jadę za zawodnikiem z dobrym tempem.
Przed wjazdem do puszczy jest kawałem asfaltu, znów w ruch idzie bidon. Po przecięciu szosy do Kozienic jechało się wyboistą drogą w kierunku Kieszek. Tłok, nie sposób zobaczyć po czym będzie za chwilę się jechać. Tyłek do góry, ręce rozluźnione na kierownicy, ale tak, żeby kontrolować jazdę. Potem droga znów jest w miarę szeroka i równa, dlatego znów stosuje schemat: szybko dojść, poczekać, wyprzedzić. W jednym miejscu jest mały piaszczysty podjazd. Dziwie się czemu ludzie schodzą z roweru kiedy jeszcze spokojnie dało się jechać. Ja cisnę. Powoli, ale się wciągam, z tyłu słyszę: Dajesz, dajesz. Z drugie strony krótki, piaszczysty zjazd jadę po drugiej stronie niż reszta, wyprzedzam trzy osoby.
Pierwszy bufet pojawia się jakoś tak nagle. Zanim się zorientowałem minąłem już wodę, łapie banana, potem powerade'a. Zaraz za bufetem rozjazd Mega/Giga. Jestem po tej stronie zakrętu, że nie ma obawy o wpadających na mnie zawodników z Giga. Nie mam za bardzo gdzie włożyć nowej butelki z piciem. Bufet się skończył, pustej nie ma jak wyrzucić. Wpycham jakoś do kieszeni tą pełną, ale po kilku minutach wypada mi na jakimś zjeździe. Nie ma mowy o zawracaniu, a zostało mi tylko niecałe pół bidonu. Zazwyczaj jeżdżę z plecakiem, stąd moje złe zarządzanie kieszeniami. No cóż niefart.
Zaczyna się atrakcyjna część trasy. Nikt nie wyprzedza, bo za bardzo nie ma miejsca. W jednym miejscu wyprzedzam jednego zawodnika na podjeździe, ale na zjeździe jestem na wewnętrznej zakrętu i nie mieszczę się. Wylatuje na zewnętrzną i walcząc, żeby nie utknąć w piachu, mocno odbijam do wewnątrz zajeżdżając drogę tym co skręcają. Przepraszam te dwie osoby które musiały tam hamować, żeby nie wjechać we mnie.
Za jakiś czas na kolejnym zjeździe wskakuję za zawodnikiem, który wyprzedza. Mijamy dwie osoby. Na końcu zjazdu był ostry zakręt z drzewem na zewnątrz. Kolega, za którym się puściłem nie wyrabia i zalicza glebę tuż przed moim kołem. Ostatkiem umiejętności zdążyłem zatrzyma się przed nim. Dwóch za mną też ratowało się awaryjnym hamowaniem.
Drugi bufet. Łapie wodę, żel i kubek z napojem. Zaczyna dziwnie boleć mnie głowa, ale po kilku minutach przechodzi. Także dopada mnie lekki kurcz przy wyprostowanej lewej nodze. Jak kręcę znika. W między czasie na trasie pojawiają się zawodnicy z hobby. Dzieciaki gdy się je mijało nie wyglądały na szczęśliwe. Ich opiekunowie też. Przy wąskich odcinkach całkiem stali przy trasie i czekali, aż reszta przejedzie.
Wjazd na asfalt i ktoś pyta obsługę ile do mety. Około 8 kilometrów. Znów wertepy, istne rodeo. Obsługa krzyczy: Uwaga przejazd przez tory. Ludzie schodzą, przeprowadzają. Z daleka widzę, że nie za wysokie. Podrzucam przednie koło, tył przeszedł, jeszcze raz przednie, tył przeszedł. Trzy oczka do góry.

Autor: FotoMaraton.pl

Dalej szutrówką. Kilkaset metrów przed przejazdem kolejowym, który się objeżdżało z obu stron zaliczam dzwona. Za późno zauważyłem zawodnika który miał awarię i prowadził rower. Zdążyłem trochę przyhamować, ale trąciłem w jego kierownicę, koło podcięło się z koleinie i leżałem. Podnoszę się, ok wszystko mam na swoim miejscu. Rower koło przednie proste, kierownica nawet nie skrzywiła się, tylko łańcuch spadł. Otrzepałem się, wsiadam i jadę. Od siebie dochodzę po przejechaniu przejściem pod torami. Powrót na asfalt. Wiem, że to ponad 2 kilometrowy odcinek. Widzę daleko jakąś grupkę przed sobą. Cisnę ile sił. Wyprzedam. Nikt nie minął mnie na tym kawałku. Znów wzdłuż ogrodzenia na lotnisku po wybojach trzeba uważać. Zanim zaczął się 500 metrowy asfaltowy kawałek do mety wyrywam się z grupy i pedałuje ile sił zostało w nogach. Widzę, że jeden zawodnik jedzie za mną. Na ostatnich metrach nie wytrzymuję i zostaję wyprzedzony przez niego.
W miasteczku łapie picie i kawałek pomarańcza. Ponieważ ręce mam czarne nie nadaje się to do jedzenia. Muszę się trochę opłukać. Rower zostawiłem oparty o drzewa, biorę dwa kubki z wodą i obmywam ręce. Kolejnym kubkiem twarz. Teraz biorę dwa kawałki pomarańcza, napój, garść ciasta. Trochę już ochłonąłem. Idę po posiłek regeneracyjny. Był to całkiem zjadliwy ryż z sosem grzybowym. Zabieram jeszcze jeden kubek napoju i idę sprawdzić wyniki. Przy tablicy miłe zaskoczenie. Przepołowiłem w open i w swojej kategorii. Jestem zadowolony.

Autor: lark78

 

Do Czarnolasu

Sobota, 22 sierpnia 2009Przejechane 120.48km w terenie 41.00km

Czas 05:09h średnia 23.39km/h

Temperatura 24.0°C

 

Na ten dzień nie miałem większych planów rowerowych. Miało zacząć padać już wczesnym popołudniem i rano pogoda zdawała się to potwierdzać. Jednak jeszcze przed południem zaczęło nieśmiało wyglądać słońce zza chmur. Lepszej zachęty nie potrzebowałem.
Początkowo miał być tylko wypad do Pionek przez puszczę, ale potem postanowiłem, że pojadę dalej do Czarnolasu. Tam jeszcze rowerem nie byłem. Do Pionek jechałem znaną radomskim rowerzystom trasą z Kozłowa na Wielką Górę, dalej do parkingu przy drodze jastrzębskiej, potem do Jaroszek i żółtym szlakiem do Pionek, gdzie wyjeżdża się przy ulicy Kozienickiej. Jak wyjechałem z lasu na ulicę jakiś gość z samochodu spytał się mnie czy jestem z Pionek. Nie wiem o co mu chodziło.
Z Pionek pojechałem do Suskowoli i tam skręciłem w kierunku Patkowa, Policznej. Droga tam świetnie nadaje się na wycieczkę rowerową: dobra nawierzchnia, minimalny ruch. Z Policznej był już tylko kawałek do Czarnolasu. Tam obowiązkowo trzeba było podjechać pod Muzeum Jana Kochanowskiego, przy którym zrobiłem sobie odpoczynek na parkowej ławce. W międzyczasie jakiś szosowiec miał taki sam pomysł jak ja.


Wracałem tą samą trasą jak jechałem wcześniej. Już wyjeżdżając z puszczy w Kozłowie jakiś inny biker pozdrowił mnie, a ja nawet łapy nie podniosłem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że miałem już ponad setkę na liczniku i tym samym wydłużony czas reakcji na takie akcje. W każdym razie także pozdrawiam tego bikera.
Za karę na Starej Woli Gołębiowskiej w końcu dopadł mnie deszcz. Jechałem już kilka razy podczas ulewy, ale ta pobiła wszystkie inne na głowę. Akurat nie było gdzie się schować, a po minucie nie było już sensu się zatrzymywać. Czułem się jakbym był po szuję w rzece. Opad był tak rzęsisty, że dało się jechać tylko ze spuszczoną głową. Dobrze, że tuż przed tym deszczem założyłem pokrowiec na plecak, bo by mi wszystko w nim popłynęło. Po ulewie, ulice zamieniły się w rzeki i jeziora, a ja dostawałem prysznic do przejeżdżających obok i z naprzeciwka samochodów. Potem w domu było czyszczenie i gruntowne smarowanie roweru.

Mapa (w jedną stronę):

 

Z Warszawy do Radomia

Sobota, 15 sierpnia 2009Przejechane 132.53km w terenie 13.00km

Czas 05:37h średnia 23.60km/h

Temperatura 23.0°C

 

Ten przejazd to był jeden z głównych celów rowerowych na ten rok. Pomysł, żeby przejechać z Warszawy do Radomia zrodził się ponad dwa lata temu, jednak trochę brakowało motywacji. Zainspirował mnie do tego opis trasy do Kielc ze strony mojego wykładowcy, gdy jeszcze nie wiedziałem o istnieniu bikestats. Dotychczas bałem się czy jestem w stanie kondycyjnie wytrzymać, jak się okazało całkiem bezpodstawnie. Przejeżdżając tą trasę mam wrażenie, że zacząłem nowy rozdział w moim rowerowaniu.
Pogoda zapowiadała się bardzo dobrze: bez upału, tylko lekki wiatr z południa, w miarę słonecznie. Wystartowałem o godzinie 6.30 i spokojnie przejeżdżam przez centrum Warszawy. Tłukąc się po chodniku znalazłem 2 złote - dobry znak przed dalszą jazdą. W świąteczny poranek miasto jeszcze spało.


Sprawnie przejechałem przez Ursynów i tylko trochę zbłądziłem w Konstancinie za wcześnie skręcając za drugim rondem. Jednak szybko trafiłem na drogę prowadzącą do miejscowości Gassy. Tam wjechałem na wał wiślany i nim pojechałem do Wólki Dworskiej podziwiając po drodze krajobrazy w rezerwacie Łachy Brzeskie. Od porannej rosy przemokły buty.





Przed dziewiątą byłem w Górze Kalwarii. Na chwilę zatrzymałem się na foto. Miasto wydawało się jakby wymarłe i tylko w okolicy klasztoru był jakiś ruch.


Za kościołem jest fajna, wąska, kamienista droga. Ja akurat zjeżdżałem i nie było mokro, ale podjazd nią na pewno jest ciekawy.
Dalej jechałem znów wzdłuż wału wiślanego do Czerska, gdzie znajdują się ruiny zamku książąt mazowieckich. Tam trochę pokręciłem się po okolicy.



Po objechaniu Czerska trzeba było wjechać na ruchliwą szosę do Kozienic i nią dojechać do Warki. Nawierzchnia w większości bardzo dobra, tylko pierwszy raz mogłem poczuć, że przez cały czas jechałem pod wiatr.


W Warce zatrzymałem się na rynku. Wygląda bardzo klimatycznie, budynki odnowione. Ciekawie prezentuje się remiza strażacka z wieżą i zegarem. Pogoda dopisywała.



Po przekroczeniu Pilicy zrobiłem sobie przerwę. Przy leśniczówce zjadam dwa banany i snikersy oraz chowam mapę okolic Warszawy do plecaka. Odtąd trasa jest już mi znana. Po dojechaniu do Głowaczowa skręciłem na Bobrowniki, ponieważ ta droga jest mniej ruchliwa niż przez Brzózę, a i asfalt jest lepszej jakości. Po drodze był przystanek na foto.


W Bartodziejach skręciłem do Jastrzębi. Na moście nad Radomką ostatni postój i wyczyszczenie plecaka z bananów i innych smakołyków. Do końca trasy zostało jeszcze 20 kilometrów.


Od tej pory jechałem już drogą znaną na pamięć: przez Lesiów, ulicą Energetyków, przez Starą Wolę Gołębiowską, obok szpitala na Józefowie, przez Las Kapturski. O godzinie 13.15 byłem w Radomiu.


Mapa:

 

Nad Wisłę

Sobota, 8 sierpnia 2009Przejechane 121.90km w terenie 23.00km

Czas 05:11h średnia 23.52km/h

Temperatura 27.0°C

 

Pomysł na tą wycieczkę pojawił się w ciągu tego tygodnia. Były do tego dwa powody: obadać alternatywną drogę do Brzózy od Bartodziej do Głowaczowa i przejechać się odcinkami trasy Legia MTB Maraton, który odbędzie się za tydzień w niedzielę w Kozienicach.
Na początek był dojazd ulicą Energetyków i dalej szosą do Jastrzębi. W Jastrzębi skręciłem w lewo, potem długą prostą do Bartodziej. Szosa do Głowaczowa w większości to bardzo dobry asfalt i zdecydowanie mniejszy ruch niż na trasie z Radomia do Brzózy. Także ukształtowanie terenu jest ciekawsze, trochę pod górkę, trochę z górki.
Z Głowaczowa jechałem do Studzianek Pancernych. Po zjeździe z drogi do Warki trzeba było się trochę pomęczyć do kiepskiej asfaltówce. W Studziankach zrobiłem małą przerwę na banana.
Dalej pojechałem do Ryczywołu i tam już dojechałem do zielonego szlaku rowerowego przez las za Kozienicami. Nim jechałem do miejsca gdzie będzie bufet na maratonie. Potem skręciłem na niebieski i nim pojechałem do Świerże Górne. Przez las wiedzie typowa piaszczysta droga, w kilku miejscach była piaskownica.







W Świerżach nie wiem jak to zrobiłem, ale pobłądziłem i zamiast do przeprawy promowej dojechałem wzdłuż wału przy Wiśle do Kępy Bielańskiej. Jak się już zorientowałem, że jadę w nie tą stronę to szybko zawróciłem na asfalt i już bez problemów docieram do Świerż i do przeprawy przez Wisłę.




Po odpoczynku na brzegu z widokiem na elektrownię z Świerż pojechałem do skrzyżowania w pobliżu elektrowni i dalej znów trasą maratonu do miejsca z bufetem. Jedzie się tam przez las drogą przeciwpożarową. Z bufetu do zielonego szlaku jest też droga przeciwpożarowa, ale ziemia jest na niej dobrze ubita i można tam pocisnąć.
Po dojechaniu szlakiem rowerowym do Mostek, wjechałem na szosę do Brzózy i nią męczyłem się już do Radomia.

Mapa:

 

Przez Sieradowicki Park Krajobrazowy

Sobota, 1 sierpnia 2009Przejechane 114.00km w terenie 35.00km

Czas 05:43h średnia 19.94km/h

Temperatura 26.0°C

 

Pomysł na taką wyprawę wpadł mi do głowy kilka tygodni temu. Generalnie chciałem pojeździć w konkretniejszy terenie niż może zaoferować okolica Radomia. Niestety nie mam czasu, aby na kilka dni pojechać w góry gdzieś dalej, dlatego wybrałem się w Góry świętokrzyskie, które zaczynają się około 50 kilometrów na południe od Radomia. Pogoda była wyśmienita do jazdy i aby nie stracić sił na dojazd wybrałem pociąg do Skarżyska Kamiennej. Spod dworca dojechałem do Zalewu Rejowskiego i dalej już zielonym szlakiem pieszym. Muszę przyznać, że miejscami jest na nim sporo zabawy. Jazda po nim wymaga trochę techniki i trzeba uważać na co się wjeżdża kołem. Ja w jednym miejscu zagapiłem się i zaliczyłem glebę. Dobrze, że w jakiś mech, bo po drodze wystawały duże głazy z ziemi.
Tak dojechałem do miejscowości Mostki. Nad Zalewem Żarnówka w tej w tym miejscu można już zobaczyć, że Góry Świętokrzyskie są już na wyciągnięcie ręki. Krajobraz jest tu zdecydowanie inny niż w Radomiu.


Za Mostkami wjechałem na czerwony szlak rowerowy, który prowadzi do Rezerwatu Wykus. Droga ta nosi nazwę Zuzulanka. Myślałem, że będzie na niej ciężko, bo są to tzw. 'kocie łby', ale reba pomagała i ręce nie odpadły. Zresztą miejscami są wyjeżdżone ścieżki obok drogi. Po dotarciu do skrzyżowania w lesie Zuzulanki z drogą z Rataj skręciłem na Wykus. Nawierzchnia ta sama co poprzednio.


Przejechałem obok rezerwatu, bo nie chciało mi się już jechać pod pomnik partyzantów.


Po dotarciu do końca drogi skręciłem w lewo na wschód. Odtąd jechałem już szutrówką raz z górki raz pod górkę.
W Bronkowicach las się skończył i przede mną pojawił się doskonały widok na pasmo Gór Świętokrzyskich. Normalnie banan na twarzy.



Na asfalcie zauważyłem strzałkę i napis ŚLR. Pewnie był to jeden z odcinków Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Przejechałem się kawałek zjazdem, na można testować hamulce, a potem zgodnie z kierunkiem strzałek podjazd. Na nim więcej niż 10 kmh na liczniku nie wydziałem. Ogólnie to okolica bajka.





W Radkowicach szlak czerwony wraca na drogę nieutwardzoną i kamienistą drogą wciągałem się po górę. Potem zmieniła się ona na leśną drogę i nią dojechałem do Starachowic. Przejazd się przez miasto i odpoczynek na moście przy zalewie Pasterniaku.


Po odpoczynku podjazd ulicą Moniuszki i dojeżdżam do Zalewu Lubawka, przy którym jest kąpielisko.


Dalej chciałem jechać szlakiem spacerowym do polany Langiewicza, ale początkowo było na nim błoto i potem był już kompletnie zalany. Woda powyżej kostek jak okiem sięgnąć, nie było możliwości ominąć. Zawracam i po dotarciu do asfaltu dojeżdżam do Rataj. Zrobiłem odpoczynek na parkingu przy lesie, nasmarowałem łańcuch, bo już denerwowało mnie trzeszczenie i już bez przerw wracam do Radomia przez Wąchock, Mirzec, Wierzbicę. W Mircu nowy rekord prędkości 61,74 kmh.

Mapa:

Podany dystans większy, bo obejmuje dojazd do dworca, jak i kilka razy zbłądziłem.

 

Wokół Radomia

Sobota, 18 lipca 2009Przejechane 83.05km w terenie 24.00km

Czas 03:52h średnia 21.48km/h

Temperatura 32.0°C

 

Pomysł na pętlę wokół Radomia chodził mi po głowie już od dawna. Inspiracją była znaleziona gdzieś na sieci mapka wycieczką wokół miasta. Nie pamiętałem przebiegu trasy, ale niemal całą taką pętlę mogłem wyznaczyć dróg, po których jeździłem przy okazji innych wypadów. Tylko odcinek południowo-wschodni był nieprzetarty, ponieważ nie miałem okazji jeździć po tamtych okolicach. Kilka tygodni temu wybrałem się tam, żeby mieć już całą trasę opanowaną i wiedzieć czego się spodziewać.
Wystartowałem o godzinie jedenastej. Było ponad trzydzieści stopni w cieniu, ale lubię jeździć przy takiej temperaturze, przynajmniej tak mi się wydawało. Wysmarowałem ręce olejkiem do opalania, zabrałem ponad dwa litry picia i w drogę. Do Jastrzębi jechało mi się bardzo przyjemnie. Trochę się zdziwiłem, że na polnych drogach miejscami było niezłe błoto, które uatrakcyjniało jazdę. Łąka obok lotniska w Piastowie nadal zatopiona, przynajmniej jak na wiosnę nią jechałem też była w takim stanie. Na szczęście bez zamoczenia butów udało mi się nią przejechać.
Na drodze jastrzębskiej przez puszczę było sporo kałuż, między którymi urządziłem sobie szybki slalom. Bardzo przyjemny był to odcinek. Cały czas w cieniu drzew, a ja przestałem na nim przejmować się błotem na rowerze i na mnie.
Od Siczek robi się już mniej przyjemnie. Droga była pod słońce i pod wiatr. Gorąc i zapach bijący od nagrzanego asfaltu zaczął dawać się we znaki.


Od Trablic zacząłem się zastanawiać czy nie skrócić trasy, bo miałem już dość tego upału. Tak zastanawiając się dotarłem do Młodocina i zrobiłem sobie przerwę w cieniu przy polnej drodze.


Mimo odpoczynku przed 70 kilometrem dopadł mnie kryzys i nie chciał już do końca odpuścić. Od tamtej chwili chciałem już tylko przejechać trasę, bo na razie nie miałem ochoty na powtórkę terenów południowo-wschodnich. Zmasakrowany dojechałem do domu. Jak na taką pogodę za mało picia zabrałem.
Po drodze nadal co jakiś czas wariował mi licznik. Wymiana baterii przed wyjazdem oraz poprawianie magnesu i czujnika (chociaż dotychczas było ok) nic nie dało. Chyba czas szukać następcy.

Mapa:

 

Do Iłży, Starochowic i Wąchocka

Sobota, 11 lipca 2009Przejechane 121.45km w terenie 13.00km

Czas 05:34h średnia 21.82km/h

Temperatura 21.0°C

 

Wypad do Wąchocka chodził mi po głowie już od dawna, ale nie było okazji, żeby znaleźć trochę czasu. Dzisiaj miałem wolny dzień , tak więc mogłem realizować ten pomysł.
Po przestudiowaniu mapy uznałem, że plan można łatwo rozwinąć o Starachowice, a do Starachowic jest ciekawa droga z Iłży, do której jest także fajna droga. Tak więc plan na dziś był Radom - Iłża - Starachowice - Wąchock - Radom. Pogoda rano była słoneczna, jednak po godzinie od wyjazdu zrobiło pochmurno i zaczął wiać zimny wiatr.
Za Iłżą kierowałem się na Jasieniec Iłżecki Dolny i dalej na Małyszyn Dolny. W Małyszynie skręcam w polną drogę, która delikatnie wiedzie po górkę. Przy zjeździe z asfaltówki stoi ciekawa kapliczka.


Odcinek przez las był trochę wymagający, ponieważ trzeba musiałem przebijać się przez duże kałuże i błoto. W Lipie wrócić asfalt i stamtąd już bez problemów docieram do Starachowic. Muszę przyznać, że zazdroszczę niektórych mieszkańcom widoku z okna. Panoramę na miasto po drugiej stronie rzeki oraz na majaczące w oddali Góry Świętokrzyskie nie ma do czego porównać w Radomiu. Nogi i serce ciągną w stronę szczytów, ale potem trzeba będzie wrócić. Z ciężkim westchnieniem ostatnie spojrzenie na góry i powoli zacząłem drogę powrotną zostawiając za plecami takie widoki.


Wracałem przez Wąchock. Po tym co zobaczyłem w Starachowicach nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Obowiązkowo zrobiłem zdjęcie pomnika najsławniejszego sołtysa w Polsce.


W drodze powrotnej męczę się w zimnym wiatrem. Na odcinku od Mirzec - Wierzbica trochę przemarzłem.
Na pewno jeszcze w to lato wybiorę się dalej za Starachowice :)

Mapa:

 

Wzdłuż Pilicy

Sobota, 4 lipca 2009Przejechane 111.86km w terenie 35.00km

Czas 05:27h średnia 20.52km/h

Temperatura 30.0°C

 

Na opis wycieczki wzdłuż Pilicy trafiłem tu. Z realizacją czekałem na słoneczny dzień z pewną pogodą. Trasa została przeze mnie zmodyfikowana w części końcowej z powrotem do Radomia. Mam już swoją traskę z Wyświerzyc z akcentami terenowymi, która jest trochę krótsza niż proponowana przez autora opisu, ale za to można odpocząć od asfaltu.
Dzień przed wypadem musiałem lekko zmienić początkowy fragment trasy, ponieważ sprawdzając jeszcze raz rozkład pkp zauważyłem, że w godzinach poranno-przedpołudnionych będą prowadzone prace na linii kolejowej na odcinku Warka-Grabów n. Pilicą i uruchomiona zostanie tam zastępcza komunikacja autobusowa. Na szczęście dojazd z Grabowa do Warki można pokonać jadąc czerwonym szlakiem ze stacji pkp w Grabowie, dlatego nie stanowiło to większego problemu. Bilet kupiłem tylko do Grabowa.


W pociągu jak tylko zobaczył mnie konduktor z rowerem to zaczął kręcić nosem jak on mnie upchnie w autobusie, ale po sprawdzeniu biletu odetchnął z ulgą.
Z Grabowa do mostu na Pilicy w Warce jest około 3,5 kilometra. Z mostu można podziwiać zakole rzeki w tym miejscu.


Przy zjeździe z mostu kieruje się na niebieski szlak w kierunku Białobrzeg. Po drodze na odcinku kilku kilometrów mijam trzy patrole policji. Obławę jaką robili czy co, w każdym razie rowerzystów nie zatrzymywali. Kilka kilometrów później kończy się asfalt i zaczyna jazda dosyć dziurawą szutrówką by później zmienić się w piaszczystą, polną drogę przez las. W okolicach rezerwatu Majdan zbaczam z niebieskiego szlaku, bo wydawało mi się, że nie zgadza się dalej z moją trasą. I to był największy błąd w tym dniu. Po kilkuset metrach droga staje się przejezdna tylko dla ekstremalistów. Myślałem, że to tylko taki kawałek, ale było coraz gorzej. Ścieżka staje się węższa niż kierownica, a po obu stronach pokrzywy wyższe ode mnie. Przestaje zwracać uwagę na pieczące od nim ręce i nogi. Nie było widać po czy się jedzie, cały czas walka o równowagę na rowerze. Na dodatek zaczyna być przeprawa przez błoto by wyjechać na łąkę i ścieżka się skończyła. Sięgam do kieszeni po mapę, a jej nie ma (sic!). Musiała mi wypaść gdzieś w tych krzakach! Pomyślałem sobie, no to już przepadłem. Na dodatek nad głową zebrał się nie mały rój robactwa, który atakował gdy tylko któraś część ciała pozostawała w bezruchu. Owady były tak natrętne i agresywne, że sytuacja stała się nieciekawa. Natychmiast zrobiłem w tył zwrot, w końcu gdzieś ta mapa musi leżeć po drodze, a przed muszyskami ucieknę tylko potrzeba w miarę przejezdnej ścieżki. Przy powrocie na niebieski szlak znajduję mapę, a robactwo gubię dopiero po wyjechaniu z lasu. Uff, przeżyję.
Szutrowymi drogami docieram do Brzeźce i stamtąd asfaltem do Białobrzeg. Miałem ochotę na słynne lody z lodziarni obok kościoła, ale kolejka mnie zniechęciła. Zresztą nie było jak zostawić roweru.
Do Wyśmierzyc z Białobrzeg mało ciekawy dojazd. Droga ze sporym ruchem samochodowym, mijające samochody jadą ze znaczną prędkością i na 10 kilometrach tylko ze trzy zakręty. Nie lubię takich dróg.
W Wyśmierzycach przy cmentarzu skręcam na stronę oczyszczalni i dalej łąką dojeżdżam do starego mostu w Osuchowie. Konstrukcja nie robi wrażenia stabilnej, ale przenoszę rower nad ogrodzeniem z drutu kolczastego i jadę.


Widok z mostu w kierunku wschodnim:


Widok w kierunku zachodnim:


Od tej chwili drugą stroną brzegu Pilicy jechałem do mostu w Tomczycach. W Świdnie próbowałem znaleźć pałacyk, ale szybko zrezygnowałem i udałem się do miejscowego sklepu uzupełnić zapasy picia. W drodze do Tomczyc po lewej stronie rozciąga się piękny krajobraz na dolinę Pilicy.


W Tomczycach drewniany most jest w lepszym stanie niż ten w Osuchowie. Można po nim przejechać pojazdem o wadze do 3 ton. Na zachodzie zaczęły się zbierać podejrzane chmury.


Miałem zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę, żeby popluskać się trochę w bohaterce tej wycieczki, ale widać nie tylko ja wpadłem na taki pomysł.


Ludziska mnie odstraszyli i powoli zacząłem wracać do Radomia. Najpierw dojazd do Wyśmierzyc całkiem dobrą drogą z niedużym ruchem. W Wyśmierzycach przerwa na jedzenie, a potem już powrót znaną drogą. W drodze powrotnej ładnie wiatr pomagał.

Mapa:

 

Terenowo

Piątek, 1 maja 2009Przejechane 102.43km w terenie 55.00km

Czas 05:28h średnia 18.74km/h

Temperatura 18.0°C

 

Plan trasy na dzisiaj był inny, ale masakryczny wiatr północno-zachodni zmienił sytuację. Nie uśmiechało mi się w otwartym terenie wracać pod taki wiatr ponad 30km. W takich przypadkach wybieram zawsze Puszczę Kozienicką. Co prawda od wczoraj jest zakaz wstępu do lasu, ale spotkałem po drodze leśniczego i nic nie mówił:)
Na początku dojazd około 17km ostro pod wiatr, potem trasa do Przejazdu tak samo jak w ostatnią sobotę. Prawie cały czas walka w piachu, przy okazji jedna gleba: po prostu bach i już leżę. Z Przejazdu dojeżdżam do czarnego szlaku i nim do Augustowa. Tam długie zastanawianie się gdzie dalej. W końcu zapada decyzja, że do Garbatki-Letnisko mniej więcej wzdłuż czarnego szlaku. Jakoś nie przypada mi do gustu ta droga; słabe widoki, wsie po drodze i goniące kundle, ogólnie jakoś nieciekawie. Dojeżdżam w końcu tylko do pomnika w przy stacji w Żydkowicach.



Stamtąd już asfaltem do Pionek. W Pionkach się zgubiłem, ale w końcu znajduje wjazd na szlak żółtym. Potem pokrętna drogą dobijam do czarnego i nim do Centrum Edukacji Ekologicznej w Jedlni-Letnisko. Tam jeszcze raz przez fragment puszczy po ścieżce edukacyjnej do Wielkiej Góry. Po zjedzie odbijam na Kozłów i już powrót do domu tym razem z wiatrem.


Ogólnie: pierwsza setka w tym roku zaliczona.