Nareszcie! Nareszcie wyciągnąłem canyon'a na pierwszą przejażdżkę. Jazda zapoznawcza odbyła się na warszawskich ddr'a, chociaż nie na takie warunki terenowe ten rower zakupiłem. W ogóle do zakupu następnego roweru przymierzałem się od kilku lat. Ileż to było pytań po drodze: full czy sztywniak, jak sztywniak to może karbon. Potem doszły kwestie optymalnego napędu, sztywnych osi, standardów suportu, itd. Dwa lata temu byłem niemal zdecydowany kupić ramę aluminiowego Giant'a XTC. Ba, wybrałem się nawet do sklepu, ale akurat pakowali do wysyłki ostatnią sztukę w moim rozmiarze, a w nowej wersji nie pasował mi standard suportu. Wróciłem do przeglądania katalogów. Gdzieś tam między kolejnymi stronami przewijał się 29er, ale uważałem, że to nie na mój wzrost.
Przełom w moim myśleniu nastąpił chyba w pechowym Zagnańsku. Być może to kwestia umiejętności, ale jak zobaczyłem jak na tej szybkiej trasie zawodnicy na wielkim kole rozwijają skrzydła, gdy ja na małej kiszce męczę się trzymając ich koło, poważnie zacząłem przypatrywać się temu segmentowi rynku.
I tak od słowa do słowa o odpowiedniej geometrii na mój wzrost trafiłem kiedyś na stronę Canyon'a. Od razu wpadł mi w oko Grand Canyon AL 8.9. Większość napędu na Sramie w systemie 2x10, sportowy Sid, schowane linki, sztywne osie, malowanie ok, niecodzienny producent, ciężkie koła, ale te z założenia były do wymiany. Co prawda nigdzie w Polsce nie można tych rowerów obejrzeć, a co dopiero przymierzyć, więc to takie trochę kupowanie kota w worku, ale cena mnie skusiła. Głęboki wdech, tapnięty enter na klawiaturze i zamówienie złożone. W mniej więcej tydzień później otwierałem paczkę.
Później to już było realizowanie założonego projektu i uganianie się z potrzebnymi/niepotrzebnymi częściami po allegro. Rower skończyłem i wtedy przyszła ta niespodziewana zima zamiast wiosny. Nie było warunków na jazdy testowe, a kalendarz gonił. I tak skończyłem z pierwszą jazdą testową na ścieżce rowerowej (sic!).
Dobra, koniec tego przydługiego wstępu. Jak się tym jeździ? Pierwsze wrażenie – chyba mam za nisko siodło. Patrzę na wyprostowaną nogę w kolanie – nie, chyba dobrze, no może minimalnie za nisko. Trochę ociężale reagował na zmiany kierunku jazdy i czuć koła, ale to chyba z przyzwyczajenia, że na 26erze skręca się nie kierownicą tylko ruchem ciała. Przy 29erze trzeba używać lewara z przodu. Po kilku kilometrach to uczucie mi przeszło i nie miałem problemów z precyzyjnym sterowaniem. Nawet do tej szerokiej kierownicy nie mam uwag. Najlepsze jest jednak to, że ten rower to poduszkowiec. Nie wiem czy to amortyzator na razie napompowany na oko, czy jednak zdolność wielkiej kichy do niwelowania nierówności. Bardzo przyjemne uczucie przepływania nad dziurami. W ogóle pozycja jest bardziej zrelaksowana niż w w przypadku kross'a. Czuć, że canyon to do szpiku kości długodystansowiec.
Ten rower bardzo zachęca do składania się w zakrętach i wchodzenie w pochyły o jakich dotychczas nie śmiałem myśleć. Na razie podchodzę na do tego ostrożnie, bo nie wiem na ile zaufać oponom a i nieposprzątana ścieżka po zimie obfitowała w wiele niespodzianek hamując moje zapędy.
Na jedną taka niespodziankę się nadziałem i z tyłu od razu kapeć! No tego po pierwszej jeździe się nie spodziewałem, chyba klątwa 13-stego mnie dopadła! Ja już jednak tak mam, a właściwie to jest dziedziczne w rodzinie, że nowe rzeczy psują się zaraz na początku użytkowania, by potem po naprawie służyć wiele lat bezproblemowo. Przyjmuję to więc za dobry znak na przyszłość canyon'a :)
Kategoria Asfalt