Sobota, 4 września 2010Przejechane 70.28km w terenie 0.00km
Czas 02:36h średnia 27.03km/h
Temperatura 18.0°C
Generalnie wypad bez historii. Trasa wymyślona 5 minut przed wyjściem na rower. Wybrałem się do Domaniowa, żeby zobaczyć jak wylała Radomka i jej dopływy. Łąki po drodze były zalane, na zaporze w Domaniowie woda spływała przez przelewy, pracownicy elektrowni pompami ratują się przed przesiąkaniem. Ogólnie warunki dobre do jazdy.
Piątek, 3 września 2010Przejechane 28.96km w terenie 0.00km
Czas 01:04h średnia 27.15km/h
Temperatura 9.0°C
Dzisiaj nastąpił powrót do tej gorszej części roku gdy wychodząc na rower trzeba zakładać termoaktywne ciuchy, a podczas jazdy powietrze gryzie w gardło i marzną do tego stopy. A tak poza temperaturą warunki były dobre, czyli nie padało i bezwietrznie. Z innych atrakcji to jeż, którego w ostatniej chwili zdołałem ominąć i wyraźne nocne niebo. Warto w taką bezksiężycową noc pojechać kilkanaście kilometrów od miasta i z dala od świateł popodziwiać Drogę Mleczną. Dodatkowo dzisiaj sprzyjało przejrzyste powietrze. Nie omieszkałem się zatrzymać, by nacieszyć się takim widokiem.
Niedziela, 29 sierpnia 2010Przejechane 87.24km w terenie 12.00km
Czas 03:31h średnia 24.81km/h
Temperatura 18.0°C
Miałem wybrać się do Szydłowca i dalej, aby podjechać na Altanę, ale nie chciało mi się rano wstać. Dlatego czasu starczyło na wypad na wzgórze zamkowe do Iłży. Dwa razy wjechałem pod basztę, a potem zaczął padać deszcz. Czas gonił, więc musiałem wracać. Powrót tą samą drogą, ale pod mocny wiatr. Przed Radomiem znów łapie mnie deszcz jednak szybko minął. Natomiast w mieście wyglądało, że trochę popadało. Mogłem się to tym przekonać, gdy w jeden zakręt za szybko wszedłem, za bardzo pochylony, przód poleciał i przeszlifowałem się po asfalcie. Dobrze, że na przeciwnym pasie samochód był daleko.
Sobota, 28 sierpnia 2010Przejechane 58.72km w terenie 0.00km
Czas 02:13h średnia 26.49km/h
Temperatura 14.0°C
Niemal przez całą trasę padał deszcz. Na dodatek zimno jak na sierpień. Poczułem, że niebłaganie zbliża się jesień. Trasę ułożyłem sobie tak, aby jak najlepiej wykorzystać wiatr zachodni. Z resztą trasa bardzo sympatyczna. Oprócz pierwszego kilometra za Golędzinem i kilku odcinków droga jest wyśmienita. Nowy asfalt do Wojciechowa i prawie żaden ruch samochodowy w sobotnie popołudnie. Aż zamarzyła mi się szosówka na takie trasy. Mapka:
Sobota, 21 sierpnia 2010Przejechane 60.59km w terenie 0.00km
Czas 02:07h średnia 28.63km/h
Temperatura 26.0°C
Miły wypad do Domaniowa na popołudnie. Starałem się jechać równo, spokojnie, bez szarpania. Warunki pogodowe na rower idealne: bezwietrznie, nie za zimno, nie za gorąco, słonecznie. Akurat dzisiaj miałem mało czasu, ale i tak było w porządku.
Niedziela, 15 sierpnia 2010Przejechane 40.58km w terenie 0.00km
Czas 01:25h średnia 28.64km/h
Temperatura 32.0°C
Miało być wypad od Domaniowa, ale po dojechaniu do Golędzina potężna chmura burzowa była na wyciągnięcie ręki. Skręciłem na Zakrzew w niemal ostatnim momencie, ponieważ zerwał się bardzo mocny wiatr dokładnie w plecy. Ponad dwukilometrowy odcinek do Zakrzewa przeleciałem z prędkością oscylującą około mniej więcej 50kmh. W Zakrzewie przy kościele na parkingu małą trąba powietrzna w kurzu i piasku. Po minięciu kościoła droga jest nie osłoniętą i ponad okoliczne pola. Dostawałem tam takie podmuchy boczne, że woziło mnie po całej jezdni. Po skręceniu na Gulin znów miałem potężny wiatr w plecy. Oprócz krótkich odcinków, gdzie walczyło się z bocznymi podmuchami średnia około 40kmh. Ostatnie 11km pod wiatr boczno-przedni, ale już nie tak silny. Zaczęło grzmieć i złapał mnie lekki deszcz. Po dojechaniu do Radomia już nie padało.
Sobota, 14 sierpnia 2010Przejechane 136.90km w terenie 50.00km
Czas 06:23h średnia 21.45km/h
Temperatura 35.0°C
Niemal równo rok temu wybrałem się na przejażdżkę rowerem z Warszawy do Radomia. To było dla mnie pewien przełom. Mimo pozytywny wspomnień z tamtego wypadu uznałem, że trasa była za łatwa. W założeniach miało być dużo w terenie, ale wyszło bardzo dużo po asfalcie. W tym roku to miało ulec zmianie. Po dojechaniu do Wisły w miejscowości Gassy miałem trzymając się kolejno zielonego, niebieskiego i czerwonego szlaku terenem dojechać w okolice Kozłowa. Wyszło inaczej, ale o tym później. Na rower wsiadłem o 6.25 i ruszyłem na pierwszy odcinek dojazdowy do Konstancina. Mimo, wczesnej pory było już ciepło. Termometr w liczniku pokazywał prawie 25 stopni. Trasa zleciała szybko, ponieważ tej fragment już znałem. O tej porze w lesie kabackim i okolicach pustki. Za Konstancinem asfaltem do miejscowości Gassy i tutaj rozpocząłem właściwą cześć wypadu. Krótka przerwa na banana i można było zacząć. Ścieżka po wale prowadziła przez malownicze tereny. Czyste i świeże powietrze, rosa na trawie pobudzała do jazdy. Tak bardzo, że nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcia. Z resztą niewiele się tutaj zmieniło, więc odsyłam do zdjęć z poprzedniego roku. Za Wólką Dworską zjeżdżam z wału i asfaltem wjeżdżam do Góry Kalwarii, aby zaliczyć zjazd drukowaną ulicą Świętego Antoniego za kościołem. Po zjechaniu na dół korciło mnie, żeby nią jeszcze podjechać i znów zjechać, ale nie zrobiłem tego. Dalej cały czas zielonym szlakiem do Czerska. Tutaj kolejny raz krótki podjazd na skarpę by znów z niej zjechać kawałek dalej. Od tego momentu dróżka prowadziła wśród sadów. Cały czas była przejezdna. Tak dotarłem do Królewskiego Lasu gdzie znów wjechałem na wał wiślany. Wał był utrzymany w nienaganny sposób, przystrzyżona trawa, więc można było jechać wypatrując oznakowania, które też nie dało powodów do narzekań. Gdzieś w okolicach miejscowości Podosowa zjechałem zgodnie z oznaczeniem z wału i dalej był kawałek podjazdu po kamieniach. Podprowadziłem ze względu na pokrzywy, które z boków zarosły się na ścieżkę. Dalej zielonym, aż do miejscowości Przylot. Tutaj zrobiłem sobie przerwę na jedzenie na wale Pilicy. Ponieważ szlak zielony wiedzie do Warki opuściłem go i szosą pojechałem do Mniszewa. Porę kilometrów dalej zaczyna się szlak niebieski do Studzianek Pancernych. Niestety ten szlak jest nieprzejezdny dla rowerów pomimo dobrego oznakowania. Wał jest zarośnięty i musiałem się ratować asfaltem wzdłuż wału. Myślałem, że za Magnuszewem będzie lepiej, ale tutaj już się całkiem pogubiłem. Po pierwsze przebieg szlaku w terenie nie zgadzał się z tym co miałem na mapie. No dobrze, może mapa zła, ale dotychczas nigdy się na niej nie zawiodłem. Po drugie, jadąc za oznakowaniem musiałem przedzierać się przez zaorane pole, ze dwa płoty z drutu, wysokie trawy i krzaki jeżyn. W jednym miejscu zarośniętym przez trawę nie zauważyłem głębokich kolein, co zaskutkowało bolesną wywrotką. Widać, że szlak jest wybitnie pieszy odpuściłem go i skierowałem się w stronę zabudowań, które widać było na horyzoncie. Po przebiciu się jeszcze przez torfowisko, bo nie była to podmokła łąka wjechałem na polną drogę, takie dwie koleiny w trawie, i nimi dojechałem do miejscowości Wilczowola. Upał lał się z nieba niesamowity, dlatego zrezygnowałem już z odcinków w terenie. Mimo to nie było łatwo. Na asfalcie było jak na patelni. Termometr w liczniku pokazywał ponad 36 stopni i 2-3 razy musiałem się zatrzymać na kilka minut, ponieważ miałem już oznaki przegrzania. W Studziankach Pancernych miałem wjechać na czerwony szlak, którym prowadzi do Lesiowa, ale już raz nim jechałem i widziałem, że jest to na początku piaskownica z jedną długą przeprawą przez pole. W pobliżu Radomia także piachu nie brakuje, dlatego uznałem, że przy takim zmęczeniu mógłbym tam paść. W Głowaczowie wygrałem mało ruchliwą drogę na Bobrowniki i tak dojechałem do Bartodziej i dalej przez Jastrzębie do Radomia. Wypad nie do końca udany. Miało być trzema szlakami: zielonym, niebieskim i czerwonym. Niebieski okazał się nie na rower, z czerwonego musiałem zrezygnować z powodu upału. Ale ok, jest powód, żeby spróbować w następnym roku.
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010Przejechane 35.52km w terenie 10.00km
Czas 01:38h średnia 21.75km/h
Temperatura 25.0°C
Ciąg dalszy poznawania nowej okolicy. Tym razem na południe do Lasu Kabackiego na jakiś bardziej terenowy wypad. Miejsce nawet ok na pojeżdżenie rowerem, ale późnym popołudniem w lato ludzi jest tam zatrzęsienie. Dzieci na rowerkach, spacerowicze na rowerach, spacerowicze pieszo, biegacze, psy, matki z wózkami, niewyżyci maratończycy. Nie ma mowy o jakimś konkretniejszym pojeżdżeniu. Trzeba uważać, żeby kogoś nie rozjechać i żeby samemu nie zostać rozjechanym. Po paru kilometrach miałem już dość tego tłoku i potoczyłem się asfaltami przez Konstancin, Powsin. Potem powrót do Kabackiego i z powrotem na ścieżki rowerowe. Muszę napisać, że w porównaniu do Radomia to tutaj ścieżki rowerowe są zapchane. Nie ma tak, że się jedzie swoim tempem. Jedzie się tak, jak jedzie rowerzysta przed tobą. Ścieżka wąska, z naprzeciwka co chwila ktoś się pojawia, nie ma wyprzedzania.
Czwartek, 5 sierpnia 2010Przejechane 35.00km w terenie 0.00km
Czas 02:00h średnia 17.50km/h
Temperatura 22.0°C
Znowu wieczorna jazda po mieście. Motyw przewodni tego wypadu to: 1. zobaczyć nowy stadion legii, na którym trwała prezentacja tegorocznego zespołu, 2. zobaczyć postęp prac nad stadionem narodowym. Stadion legii od tej ukończonej strony prezentuje się naprawdę bardzo dobrze. Chociaż wielkim fanem piłki nie jestem to aż chciałoby się wejść i zobaczyć z bliska. Po drugiej stronie Wisły trwa budowa stadionu narodowego. Trzeba przyznać, że skala budowy imponuje. W drodze powrotnej dzwon z batmanem. Straty to obtarta ręka, obtarte siodło, skrzywiony hak i zgubiony licznik, dlatego dystans podany na wyczucie.
Środa, 4 sierpnia 2010Przejechane 29.58km w terenie 0.00km
Czas 01:43h średnia 17.23km/h
Temperatura 21.0°C
Poturlałem się trochę po ścieżkach i chodnikach. Główny plan wypadu to znaleźć w miarę dogodny dojazd do pracy rowerem. Poszukiwania na razie trwają. Z innych wydarzeń to raz zostałem otrąbiony i snake'a z tyłu złapany na krawężniku - efekt szybkiego składania rower i za małego ciśnienia w oponie. Dobrze, że miałem zapasową dętkę. Ogólnie odniosłem wrażenie, że chyba chyba zapominałem jak się jeździ po mieście. Tyle niespodzianek czeka w bocznych wyjazdach, uliczkach, że trzeba się skupić jak podczas zjazdu. I jeszcze ci batmani, również rowerzyści, na ścieżkach. To, że oni mnie widzą nie znaczy że ja ich widzę.