Wpisy archiwalne w kategorii

Terenowo

Dystans całkowity:9600.31 km (w terenie 4157.00 km; 43.30%)
Czas w ruchu:453:55
Średnia prędkość:21.15 km/h
Maksymalna prędkość:26.00 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:75.59 km i 3h 34m
Więcej statystyk

Z Warszawy do Radomia

Sobota, 14 sierpnia 2010Przejechane 136.90km w terenie 50.00km

Czas 06:23h średnia 21.45km/h

Temperatura 35.0°C

 

Niemal równo rok temu wybrałem się na przejażdżkę rowerem z Warszawy do Radomia. To było dla mnie pewien przełom. Mimo pozytywny wspomnień z tamtego wypadu uznałem, że trasa była za łatwa. W założeniach miało być dużo w terenie, ale wyszło bardzo dużo po asfalcie. W tym roku to miało ulec zmianie. Po dojechaniu do Wisły w miejscowości Gassy miałem trzymając się kolejno zielonego, niebieskiego i czerwonego szlaku terenem dojechać w okolice Kozłowa. Wyszło inaczej, ale o tym później.
Na rower wsiadłem o 6.25 i ruszyłem na pierwszy odcinek dojazdowy do Konstancina. Mimo, wczesnej pory było już ciepło. Termometr w liczniku pokazywał prawie 25 stopni. Trasa zleciała szybko, ponieważ tej fragment już znałem. O tej porze w lesie kabackim i okolicach pustki. Za Konstancinem asfaltem do miejscowości Gassy i tutaj rozpocząłem właściwą cześć wypadu. Krótka przerwa na banana i można było zacząć. Ścieżka po wale prowadziła przez malownicze tereny. Czyste i świeże powietrze, rosa na trawie pobudzała do jazdy. Tak bardzo, że nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcia. Z resztą niewiele się tutaj zmieniło, więc odsyłam do zdjęć z poprzedniego roku.
Za Wólką Dworską zjeżdżam z wału i asfaltem wjeżdżam do Góry Kalwarii, aby zaliczyć zjazd drukowaną ulicą Świętego Antoniego za kościołem. Po zjechaniu na dół korciło mnie, żeby nią jeszcze podjechać i znów zjechać, ale nie zrobiłem tego. Dalej cały czas zielonym szlakiem do Czerska. Tutaj kolejny raz krótki podjazd na skarpę by znów z niej zjechać kawałek dalej.

Od tego momentu dróżka prowadziła wśród sadów. Cały czas była przejezdna. Tak dotarłem do Królewskiego Lasu gdzie znów wjechałem na wał wiślany. Wał był utrzymany w nienaganny sposób, przystrzyżona trawa, więc można było jechać wypatrując oznakowania, które też nie dało powodów do narzekań.

Gdzieś w okolicach miejscowości Podosowa zjechałem zgodnie z oznaczeniem z wału i dalej był kawałek podjazdu po kamieniach. Podprowadziłem ze względu na pokrzywy, które z boków zarosły się na ścieżkę. Dalej zielonym, aż do miejscowości Przylot.

Tutaj zrobiłem sobie przerwę na jedzenie na wale Pilicy.
Ponieważ szlak zielony wiedzie do Warki opuściłem go i szosą pojechałem do Mniszewa. Porę kilometrów dalej zaczyna się szlak niebieski do Studzianek Pancernych. Niestety ten szlak jest nieprzejezdny dla rowerów pomimo dobrego oznakowania. Wał jest zarośnięty i musiałem się ratować asfaltem wzdłuż wału. Myślałem, że za Magnuszewem będzie lepiej, ale tutaj już się całkiem pogubiłem. Po pierwsze przebieg szlaku w terenie nie zgadzał się z tym co miałem na mapie. No dobrze, może mapa zła, ale dotychczas nigdy się na niej nie zawiodłem. Po drugie, jadąc za oznakowaniem musiałem przedzierać się przez zaorane pole, ze dwa płoty z drutu, wysokie trawy i krzaki jeżyn. W jednym miejscu zarośniętym przez trawę nie zauważyłem głębokich kolein, co zaskutkowało bolesną wywrotką. Widać, że szlak jest wybitnie pieszy odpuściłem go i skierowałem się w stronę zabudowań, które widać było na horyzoncie. Po przebiciu się jeszcze przez torfowisko, bo nie była to podmokła łąka wjechałem na polną drogę, takie dwie koleiny w trawie, i nimi dojechałem do miejscowości Wilczowola.
Upał lał się z nieba niesamowity, dlatego zrezygnowałem już z odcinków w terenie. Mimo to nie było łatwo. Na asfalcie było jak na patelni. Termometr w liczniku pokazywał ponad 36 stopni i 2-3 razy musiałem się zatrzymać na kilka minut, ponieważ miałem już oznaki przegrzania. W Studziankach Pancernych miałem wjechać na czerwony szlak, którym prowadzi do Lesiowa, ale już raz nim jechałem i widziałem, że jest to na początku piaskownica z jedną długą przeprawą przez pole. W pobliżu Radomia także piachu nie brakuje, dlatego uznałem, że przy takim zmęczeniu mógłbym tam paść. W Głowaczowie wygrałem mało ruchliwą drogę na Bobrowniki i tak dojechałem do Bartodziej i dalej przez Jastrzębie do Radomia.
Wypad nie do końca udany. Miało być trzema szlakami: zielonym, niebieskim i czerwonym. Niebieski okazał się nie na rower, z czerwonego musiałem zrezygnować z powodu upału. Ale ok, jest powód, żeby spróbować w następnym roku.

Mapa:

 

Zachodnie okolice Skarżyska

Sobota, 10 lipca 2010Przejechane 83.16km w terenie 45.00km

Czas 04:45h średnia 17.51km/h

Temperatura 31.0°C

 

Zgodnie z planem wyjechałem rano pociągiem do Skarżyska na zapoznanie się z okolicami gdzie będzie odbywał się maraton w Skarżysku. Kompletnie nie znałem tamtych okolic, więc nastawiłem się na eksploracje w terenie z mapą. Z tego co widniało na mapie można było spodziewać się szerokich szutrówek plus pewnie wąskie ścieżki na szlakach pieszych.
Z dworca w Skarżysku bez problemów dojechałem nad Zalew Rejów. Z tego miejsca zawsze rozpoczynam wypady w kierunku zachodnim na Wykus i północne krańce Gór Świętokrzyskich. Wybierałem wtedy początek trasy po zachodniej stronie zalewu, gdzie droga szybko przechodzi w teren. Podczas maratonu będzie to końcówka przed metą. Jest tam szeroko, trochę korzeni, dołów, trochę piachu. Natomiast początek po starcie jedzie się po wschodniej stronie zalewu. Droga wzdłuż torów jest brukowana z bloczków betonowych i z czasem przechodzi w szuter. Po minięciu stacji skręciłem prawo i tutaj czekało kilkadziesiąt metrów piachu. Już teraz są spore łachy. Kawałek dalej przejazd przez jakiś strumyk i przejazd po metalowym szerokim mostku. Dalej był szeroki szuter. Kompletnie zgładziłem w miejscu gdzie trasa przekracza krajową siódemkę. Prowadzone są tam teraz prace modernizujące trasę, więc cała okolica jest rozkopana. Pewnie będzie przejeżdżać się wzdłuż Kamiennej pod wiaduktem, ale tam teraz bazę zrobili sobie drogowcy. Ja przejechałem przez przejście w Rejowie i niebieskim rowerowym szlakiem wróciłem na trasę maratonu.
Tutaj rozpocznie się prawdziwa walka. Szeroka szutrówka wysypana ubitym tłuczniem, ale i miejscami luźnym wspina się na Kamienną Górę. Właściwie od tego momentu zazwyczaj albo jest z górki, albo podjazd. Miejscami zaskakiwała nawierzchnia. Prawie niezniszczony asfalt lepszy niż na niektórych drogach, tak więc na prostych zjazdach będą duże prędkości. Potem znów szutrówka i luźny tłuczeń. Ciężkawo mi się po tym podjeżdżało. Na dodatek żar z nieba lał się niesamowity.
W pewnym momencie zjechałem na szlak zielony na Bramę Piekielną i Piekło Dalejowskie. Trzeba przyznać, że nazwy intrygujące. Początkowo nie było źle trochę patyków na ścieżce, ale potem trzeba było ciągnąć na sobą rower. Pnie zwalone w poprzek szlaku, trawa powyżej kolan, doły z wodą. W ogóle nie widać było szlaku, ścieżki, po prostu bagno. Na szczęście gęste oznakowanie szlaku nie pozwalało zgubić się w lesie. Na dodatek widać było świeży ślad kogoś kto także przedzierał się tędy z rowerem.

Niestety z czasem gubię szlak i jakąś ścieżką z gęstym błotem, w które zapadało się koło dotarłem szutrówki wysypanej tłuczniem. Pojechałem w kierunku miejscowości Jastrzębia. Droga przeszła znów w asfalt by w Jastrzębi wrócił szuter. Tutaj skręciłem w prawo i pojechałem kawałek przez las. Dojechałem do szutrówki. Cały czas trochę pod górkę, trochę z górki. Od krzyżówek robi się asfalt. Jakość nawierzchni taka, że można szosą śmigać. Przy kolejnych krzyżówka skręciłem w prawo by zaliczyć zjazd z Kopalnianej Góry znów szutrówką. Dojechałem do przecinki, ale trawa powyżej kolan zniechęciła mnie do przedzierania się. Wróciłem do asfaltu i pojechałem do czerwonego szlaku pieszego. Przy zjeździe z asfaltu trzeba było przenieść kawałek rower, ale potem można było śmiało jechać. W miejscowości Kopcie opuszczam czerwony i trasę maratonu. Śpieszyło mi się na pociąg i postanowiłem skrócić sobie drogę do skrzyżowania przy rezerwacie Świnia Góra. Potem tego żałowałem to połowę tego odcinka prowadziłem rower pod górę w piachu.
Powrót cały czas niebieskim rowerowym do miejscowości Rejów. Po drodze zrobiłem jeszcze postój na jedzenie.
Ogólnie tego dnia nieźle się ujechałem. Może to wina gorąca, może miałem zły dzień, a może trasa była wymagająca? Tak z wrażeń na gorąco jak wracałem pociągiem, to mogę napisać, że trasa według mapki ma na pewno ponad 60 kilometrów z czego około 30-40% to asfalt. Średnia prędkość powinna być zatem większa niż w Szydłowcu, chociaż nie ma tutaj płaskich odcinków.
Więcej zdjęć z objazdu trasy tutaj.

 

Objazd Szydłowca i nie tylko

Sobota, 26 czerwca 2010Przejechane 122.97km w terenie 60.00km

Czas 07:23h średnia 16.66km/h

Temperatura 24.0°C

 

Wstałem jak na sobotnie warunki bardzo wcześnie, a mianowicie o 6.20. Plan na ten dzień to odjechać większość trasy maratonu w Szydłowcu, przejechać niebieskim szlakiem przez rezerwat Skałki Piekiełko i wrócić na rowerze z Szydłowca. Wstając za oknem pogoda nie nastrajała optymistycznie, ale prognozy były jednoznaczne: miało się wypogodzić w ciągu dnia. Nie przejmując się lekką mżawką zabrałem się za zamianę opon na crossmarki. Normalnie bez problemu ściągam kapcie palcami. Teraz nie szło tego zrobić. Chyba jeszcze nie do końca się obudziłem. Po kilku minutach męczenia się z nimi sięgnąłem po łyżki i poszło. Jeszcze przesmarowałem łańcuch, amora i sprzęt gotowy do wojaży.
Pojechałem na dworzec, wyszedłem na peron i za bardzo nie było gdzie rower wsadzić do pociągu. Tego dnia odbywał się rajd bractwa rowerowego oraz IPNu i pociąg do Szydłowca był cały zabity rowerami.
Na stacji w Szydłowcu całe towarzystwo łącznie ze mną wysypało się z pociągu. Uczestnicy zajęli się swoimi sprawami organizacyjnymi, a ja na uboczu zdjąłem bardziej cywilne ciuchy i ruszyłem w stronę miasta. Już na drodze ze stacji czułem, że to będzie udany dzień po względem rowerowym.
Na rynku zrobiłem postój na zdjęcie i zacząłem objazd przyszłotygodniowej trasy mazovii. Etap ten będzie jednym z etapów pierwszy raz w tym roku wprowadzonej specjalnej klasyfikacji szumnie nazwanej klasyfikacją górską. Czy ona będzie górska czy nie to już innym pozostawiam do oceny. Mi sam pomysł specjalnej klasyfikacji się podoba.

Rynek w Szydłowcu
Już na samym początku miałem problemy z odnalezieniem właściwej trasy. Szybko zgubiłem czerwony szlak pieszy i zamiast nim jechać przejechałem się drogą, którą będzie się wracać do Szydłowca. Teraz ten odcinek był ubity, ale do niedzieli może być to jeden kilometr po piachu. Wróciłem się i w końcu znalazłem szlak. Jest to bardzo przyjemny fragment trasy. Chociaż jest wąsko i po starcie może być ciasno to podobała mi się ta trawiasta ścieżka. Miejscami były zdradliwe kałuże w koleinach. Niby wydawały się płytkie to potrafiły mnie zaskoczyć. Z daleka wyglądały na max 5 cm głębokości dlatego przy pierwszej zdziwiłem się jak koło zanurzyło się po piasty. Lepiej trzymać się tutaj środka, przez co wyprzedzanie stanie się mocno utrudnione. Dodatkowo zaskoczyła mnie czystość wody w kałużach. Niemal przezroczysta, aż nie żal było buty zamoczyć, a nawet sprawiało to przyjemność.
Dalej cały czas czerwonym szlakiem znanym też jako Szlak Partyzantów Hubala. Jechało się ekstra, bez nudy, ciągle jakieś rowki, strumienie po bokach, kałuże wszystko przykryte wysoką trawą lub mchem. Ten ostatni też potrafił zaskoczyć. Wjeżdżam, i koło zapada się do połowy w wodę. Po chwili odpoczynku na asfalcie, znów wróciłem na szlak i nim jechałem w kierunku cmentarza partyzanckiego.

Od cmentarza jechałem szlakiem żółtym. Było już wyraźnie sucho i pod górkę. Na krótkim odcinku około jednego kilometra z trzy, cztery razy przebiegają przez ścieżkę sarny. Dzicz normalnie :)
Jadąc za taśmami dotarłem do miejscowości Łazy i dalej asfaltem do podjazdu na Altanę. Jakoś ten podjazd nie zapadł mi specjalnie w pamięć. Ot droga przez las trochę pod górę. Podjazd od strony północnej jest krótszy, ale przynajmniej go widać i można go poczuć pod nogą. Za to zjazd tędy podnosi adrenalinkę. Prawie 50kmh na liczniku, drzewa i zakręty robi swoje.
Za podjazdem w miejscowości Hucisko zrobiłem sobie przerwę na popas. W miejscowości Leszczyny nie mogłem znaleźć ścieżki do wsi Borki. Jest tam droga, która się zgadza z mapką, ale ona jest nieprzejezdna. Krzaki po bokach tak się rozrosły, że trzeba by się czołgać. Pewnie inaczej tutaj będzie poprowadzona trasa. Wróciłem się i przez Majdanki asfaltem dojechałem do Borek.
Potem początkowo niebieskim szlakiem, asfaltową ścieżką przez las :o pojechałem do szosy i kawałek dalej do parkingu przy rezerwacie Skałki Piekiełko. Tutaj zaczyna się niebieski szlak i prowadzi on przez skałki.

Skałki Piekiełko pod Niekłaniem
Dalej wiódł przez podmokłe tereny. Było dużo prowadzenia roweru przez wodę. Na szczęście nie było to błoto tylko czysta woda po łydki. W taki sposób wróciłem na asfaltową ścieżkę i nią cofam się do zakrętu gdzie skręca trasa maratonu na "rowerostradę".
Po minięciu wsi Antoniów myślałem, że główne atrakcje mam już za sobą, ale ten zjazd strumieniem mnie rozbił. Z mapy wynika, że powinna być poważna ścieżka. W rzeczywistości jest potoczek. No po prostu miodzio :)

Było ekstra do momentu jak woda zrobiła się po kolana z mułem po kostki na dnie :/ Nie skończyłem tego odcinka, bo nie bawiło mnie pokonywanie kilkuset metrów z rowerem na plecach z takich warunkach. skręciłem wcześniej i pobłądziłem po Skłobskiej Górze. W końcu znalazłem się z rezerwacie Podlesie. Zjechałem do Chlewisk i postanowiłem, że to już koniec przygód na dzisiaj. Na liczniku było już prawie 80km w większości w terenie, ja byłem zmęczony, ubłocony i cały pocięty przez komary.
Wróciłem asfaltem do Radomia. Już w Radomiu przy podjeżdżaniu pod górkę zerwał mi się łańcuch. Dobrze, że tutaj a nie w lesie. Miałem na zapasie spinkę, więc po chwili serwisu mogłem spokojnie dojechać do domu.
Więcej zdjęć z trasy maratonu można znaleźć tutaj.
Mapa (nie uwzględnia błądzenia i szukania szlaków)

 

Pasmo Sieradowickie

Sobota, 5 czerwca 2010Przejechane 131.99km w terenie 40.00km

Czas 06:41h średnia 19.75km/h

Temperatura 24.0°C

 

Z realizacją tego wypadu nosiłem się już od jakiegoś czasu, jednak nie miałem szczęścia do dobrej pogody w sobotę. Tym razem warunki okazały się doskonałe. Co prawda nie zrobiłem trasy dokładnie tak jak planowałem, ale o tym napiszę później.
Wstałem wcześnie rano jak na sobotnie standardy jeszcze przed 7. Za oknem słonecznie więc szybko po śniadaniu pojechałem na dworzec, aby zdążyć na pociąg do Skarżyska-Kamiennej o 8.30. O 9.30 byłem już w Skarżysku. Jadąc po zachodniej stronie zalewu złapałem zielony szlak pieszy na Wykus. Po przekroczeniu torów kolejowych przed Suchedniowem zaczęło się dziać. Szlak po ostatnich obfitych opadach zamienił się w strumień na przemian z błotnymi kałużami. Dało się jechać, ale często musiałem z buta pokonywać błoto, ewentualnie omijać lasem. Im dalej tym coraz częściej prowadziłem. W końcu otarłem do miejsca gdzie wody było po kolana, nie można było ominąć lasem i nie widać było jak długo się to ciągnie. Wróciłem się do leśnej szutrówki i tylko takimi drogami jeździłem przez lasy. Odpuściłem szlaki piesze, bo dzisiaj były one tylko dla piechurów i entuzjastów survivalu.
Szutrówką dojechałem niemal do Suchedniowa i dalej szosą do miejscowości Mostki. Tutaj zacząłem przeprawę z czerwonym szlakiem rowerowym. Prawie cały czas brukowaną drogą dotarłem do Starej Wsi. Ten odcinek dal mi w kość, ale po dotarciu do asfaltówki widok wynagrodził wysiłek.


Po ochłonięciu kierowałem się na Kamień Michniowski. W zamyśle chciałem czarnym szlakiem wjechać na wzniesienie, ale spodziewałem się, że może być z tym problem. Do trasy 751 dojechałem polną drogą przez miejscowość Orzechówka. Kamienie i wyrwy zrobione przez spływającą wodę tylko uatrakcyjniały podjazd i zjazd.

Po dojechaniu do początku szlaku na Kamień Michniowski widać było tylko błoto. Zrezygnowałem z podjazdu. Spróbuję następnym razem jak będzie sucho.
Wróciłem się przez Orzechówkę jeszcze raz do Starej Wsi i znów po kocich łbach pojechałem do Bronkowic. Tutaj poćwiczyłem intensywne podjazdy i przekonałem się, że ta najmniejsza zębatka z przodu jednak się przydaje, a podczas zjazdu dobre hamulce też są niezastąpione.




W Radkowicach wracam na czerwony szlak rowerowy i nim dotarłem do Starachowic. Pora było wracać, bo już się dobrze ujeździłem. Nad Kamienną przerwa na odpoczynek i popas, potem podjazd pod kościół i dalej w Ratajach następny postój na batonika i smarowanie łańcucha. Po tych czynnościach już bez przerw wracam przez Wąchock, Mirzec, Wierzbicę, Kowalę do Radomia. Wiatr zbytnio nie przeszkadzał. Zmęczony, ale zadowolony ze spędzonego dnia na rowerze wróciłem do domu.
Mapa:

 

Po Puszczy Kozienickiej

Niedziela, 30 maja 2010Przejechane 84.76km w terenie 43.50km

Czas 03:45h średnia 22.60km/h

Temperatura 22.0°C

 

Zmieniłem dzisiaj kierunek, ponieważ poprzednich kilka wypadów było mniej więcej po tych samych dojazdówkach. Trochę mi się już opatrzyły i potrzebowałem urozmaicenia. Zdecydowałem poturlać się przez puszczę traktem królewskim (czerwony szlak).
Zacząłem niedaleko Kozłowa. Ostatni raz jechałem ten odcinek szlaku zeszłą wiosna i pamiętam, że była to ciężka przeprawa. Droga była bardzo zapiaszczona i zryta przez wycinkę. Natomiast teraz jest już ok. Droga była ubita przez ostatnie opady z niewielką ilością piachu. Na dodatek chyba zostało odnowione oznakowanie szlaku do okolic miejscowości Stoki. Znaki są wyraźne i jechało się jak po sznurku.

Dalej pojechałem do Przejazdu i Augustowa. Do Pionek dojechałem szybką leśną drogą i miałem wracać przez Jaroszki na Wielką Górę. Jednak skusiły mnie Mysie Górki i przez Adolfin pojechałem do Siczek. Oczywiście nie odpuściłem Wielkiej Góry i po przekroczeniu trasy kozienickiej zielonym pojechałem w tamtym kierunku.
W międzyczasie na ścieżkach pojawili się wracający uczestnicy Jazdy z miasta, co omal nie skończyło się wpadnięciem na jednego z nich. Rozumiem, że można się zmęczyć i wtedy trzeba odpocząć, ale nie grupowo na środku za niewidocznym zakrętem. Jest tam kawałek szybkiej dróżki, krętej, ubita ziemia z lekkim spadkiem, zarośnięta po bokach. Przycisnąłem na nim i na jednym z zakrętów taka blokada. W ogóle to dzisiaj jakiegoś takiego power'a miałem.

 

Na stary most w Osuchowie

Sobota, 8 maja 2010Przejechane 90.88km w terenie 53.00km

Czas 04:16h średnia 21.30km/h

Temperatura 22.0°C

 

Wybierając się na dzisiejszy wyjazd miałem nie zastanawiałem się czy nie dopadnie mnie znów deszcz. Rano pogoda nie zapowiadała się ciekawie, ale jak tylko wyruszyłem zaczęło się poprawiać. Początkowo jeszcze nie tak ciepło, bo miejscami i 15 stopni było, ale słoneczko świeciło i było coraz lepiej.
Wypad do Wyśmierzyc i jeszcze kawałek dalej miał na celu sprawdzić przejezdność mojej ścieżki do tej miejscowości. Ostatnio w całości przejechałem nią w sierpniu zeszłego roku, a jeszcze miesiąc temu odcinki blisko Radomia były nie do przejechania ze względu na zalane łąki. Dzisiaj już się udało mi przejechać całość jednak miejscami błoto było masakryczne. Z resztą po opadach z kilku poprzednich dni większość części terenowej to jazda po błocie.
Na półmetku w Wyśmierzycach smaruje skrzypiący łańcuch, zdejmuje getry i bluzę i pierwszy raz w tym roku "na krótko" wsiadam na rower. Pogoda zrobiła się wyśmienita. Słaby wiaterek nie przeszkadzał, w porywach na otwartej przestrzeni było aż 26 stopni. W takich idealnych warunkach noga sama podaje.

PS. Dla przypomnienia, z poprzednich wizyt w tym miejscu, tak oto wygląda most nad Pilicą w Osuchowie.

 

Na Kamień Michniowski - nieudane

Sobota, 1 maja 2010Przejechane 87.21km w terenie 17.00km

Czas 04:09h średnia 21.01km/h

Temperatura 16.0°C

 

Rano mając nadzieje, że nie sprawdzą się prognozy pogody pojechałem pociągiem do Skarżyska-Kamiennej, aby zaliczyć północne krańce Gór Świętokrzyskich. Planując trasę inspirowałem się mapką z ubiegłorocznego maratonu ŚLR w Suchedniowie. Potem miała być jeszcze Iłża i festiwal rycerski.
Szybko podjechałem na dworzec, zapakowałem się do przedziału na końcu dla podróżnych z dużym bagażem i widzę, że będę miał towarzystwo. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazał się nim mój były wykładowca ze studiów. Właśnie rozpoczynał swoją majówkę 2010. Przy okazji zagadałem tak doświadczonego bikera o biwakowanie podczas wielodniowych wypadów.
Niestety już jadąc pociągiem zaczęło padać. Co prawda jak wysiadałem w Skarżysku przestało i myślałem, że taka pochmurna pogoda utrzyma się przez resztę dnia. Nadal było ciepło.
Zielonym szlakiem do Żarnowskiej Góry jechało się całkiem dobrze. Co prawda w paru miejscach było sporo błota, ale bardziej denerwujące były zwalone drzewa na ścieżkę. To chyba sprawka leśniczego i jego walka z quad'owcami i innymi moto. Tylko lepszy kawałek to jazdy, a znów trzeba przenosić rower. Wybijało to z rytmu.

W okolicy leśniczówki Kaczka nie mogłem znaleźć w terenie ścieżki i trochę pobładziłem po podmokłej łące. Najgorsze było jednak to, że coraz intensywniej padało. Jadąc czarną rowerówką zaczęła się ulewa, nie było sensu jechać. Zatrzymałem się suchym przystanku i czekałem na poprawę pogody. Po godzinie się przejaśniło, ale na horyzoncie były następne chmury. Było jasne, że nie zrobię zaplanowanej trasy.
Pierwszy pomysł, żeby nie zmarnować dnia to jechać na wariata czerwoną rowerówką na Wykus, potem powrót przez Wąchock. Zrezygnowałem z tego wariantu. Drugi wrócić z podkulonym ogonem asfaltem do Skarżyska na pociąg. Też zrezygnowałem. Trzeci - ambitnie wycofać się asfaltówką do Wąchocka i do Radomia. Ten wariant miał taki plus, że zawsze po drodze trafi się przystanek, na którym można się zatrzymać w razie mocnych opadów. Tak też zrobiłem. Oczywiście musiałem kilka razy się schronić po drodze gdy nie mogłem już jechać na tym deszczu. Miało to jednak także swoje minusy, ponieważ przemoczony szybko zaczynałem marznąć.
Gdy dojeżdżałem już do Radomia jak na złość rozpogodziło się i nawet słońce wyszło.

 

Po Puszczy Kozienickiej

Sobota, 24 kwietnia 2010Przejechane 79.19km w terenie 40.00km

Czas 03:46h średnia 21.02km/h

Temperatura 19.0°C

 

Pogoda rano zapowiadała się wyśmienicie, więc co by jej nie marnować zaraz po śniadaniu spakowałem plecak i na rower. Celem na ten dzień miały być Królewskie Źródła. Miały, ale nie były. Jak tylko wjechałem w teren coś w rowerze zaczęło strzelać w okolicach napędu. Początkowo bałem się, żeby to nie był bębenek, bo ładnie bym się urządził na weekend majowy. Potem trochę objawy przeszły, ale jak już wracałem przy mocniejszym depnięciu strasznie przepuszczało. Dopiero na równym zauważyłem, że łańcuch skacze po koronkach i generalnie nie trzyma prostej linii. W domu dopatrzyłem już na spokojnie, że w trzech miejscach łańcuch ledwo się trzyma. Pourywane ogniwa, pokrzywione, w innym miejscu szerokość większa o 1,5 raza. Fart, że wytrzymał do końca.
Oprócz tego na mysich górkach na korzeniach złapałem snake'a w tyłu. Miałem zabawę z wymianą dętki w warunkach bojowych. Zresztą to mój pierwszy kapeć na kendach SBE.
Z takim strzelającym rowerem za Pionkami odeszły mnie chęci na dalsze wojaże. W Januszno zrobiłem sobie popas i wróciłem się do domu. W drodze powrotnej zahaczyłem jeszcze o Wielką Górę, tak żeby nie był to zmarnowany dzień.

 

Nad Radomkę - nieudane

Niedziela, 18 kwietnia 2010Przejechane 56.45km w terenie 10.50km

Czas 02:32h średnia 22.28km/h

Temperatura 18.0°C

 

Wybrałem się sprawdzić czy jest już przejezdna łąka nad Radomką na mojej trasie do Wyśmierzyc. Niestety nadal jest ona nieprzejezdna. No może na upartego można by się przebić, ale nie miałem ochoty zgubić butów w błocie powyżej kostek. I tak upaprałem się aż miło. Dopóki opony się nie zapchały, dało się jechać potem była już jazda figurowa. W jednym miejscu opony nie złapały i zaliczyłem glebę. Na szczęście przechyliło mnie na suchszą stronę, bo inaczej zostałbym potworem błotnym.
Później taki cały ustrojony błotem z ledwo widocznym rowerem spod błota i trawy zrobiłem rundę przez Zakrzew, Golędin, Cerekiew. Trochę dziwnie się na mnie ludzie patrzyli :).
Super pogoda była.

 

Objazd części Mega Mazovii Radom 2010

Sobota, 17 kwietnia 2010Przejechane 84.11km w terenie 43.50km

Czas 04:07h średnia 20.43km/h

Temperatura 14.0°C

 

Kilka dni temu pojawiła się mapka z trasą na tegoroczną mazovię w Radomiu. Już w poprzednim tygodniu planowałem pojeździć po puszczy tak więc pojawianie się szkicu trasy jeszcze bardziej mnie zmotywowało.
Do bramy "Sadków" dojechałem okrężną drogą. Nie lubię pchać się przez środek miasta, dlatego wybrałem się najpierw do Lasu Kapturskiego zobaczyć kwitnące zawilce. Kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że najładniej w tym lesie jest właśnie o tej porze roku. Dalej Janiszewską, obok szpitala, Starą Wolę Gołębiowską, Rajec szlachecki, Natolin dotarłem pod bramę lotniska. Na miejscu zdziwienie, bo przy bramie stał samochód mazovii. Chyba spóźniłem się na jakiś nieoficjalny objazd trasy, bo później po drodze na piasku, w błocie powtarzał się ten sam wzór bieżnika. Było już dobrze popołudniu i znając swoją tendencję do błądzenia postanowiłem zjechać tyle trasy ile zdążę, tak żeby nie wracać po ciemku po domu.
Na początek po wyjeździe z lotniska jest około 2,5 kilometra nowego asfaltu. Potem zjazd na szutrówkę, ale nadal szeroko. Kawałek dalej jest odcinek trawiasty wzdłuż lasku. Tutaj lekkie błotko było. Następnie znów szutrówka i tak do wiaduktu. Za wiaduktem jest najbardziej spory nieciekawy fragment. Niestety jakoś trzeba dojechać do puszczy. Na tym fragmencie trzeba się spodziewać wertepiastej drogi, piachu, wysypanego gruzu i innych śmieci. W Dawidowie jest kawałek asfaltu, żeby ręce i tyłek odpoczęły.
W końcu dociera się do łąki z rzeczką w Jedlni. Łąka jest przejezdna, sucha, koła nie grzęzną. Wody w rzeczce w sam raz, można spokojnie przejechać. Potem odcinek po piaskowych ulicach Jedlni. Za zalewem zaczynają się Mysie Górki. Tutaj nie jest tak szeroka jak dotychczas, ale jest miejsce do wyprzedzania. Za Mysimi znów piaszczysta droga. Lepiej trzymać się lewej strony, potem prawej. Przy słupie transformatorowym trzeba uważać na linę stalową przytrzymującą słup jeśli trzyma się wyjeżdżonej ścieżki a nie jedzie drogą. W ferworze walki można jej nie zauważyć. Za słupem 3 kilometry asfaltu przez Adolfin, Sokoły.
Na Miłosnych według mojego rozeznania będzie się jechać zielonym szlakiem, ale to nie zgadzało by się do końca z mapą. Potem bufet na szerokiej szutrówce. Dalej zakręt na drogę pożarową nr 211. Gdzieś na niej musi być jakiś zjazd do lasu, który przegapiłem. W każdym razie lasem dojeżdża się do szosy do Kozienic, przecina nią i około 1 kilometr odpoczynku asfaltowego by następnie do lasu szutrówką, która stałe się coraz bardziej piaszczysta. W Karpówce kawałek po "tarce". Do Jaroszek ponad 0,5 kilometra asfaltem. Dalej znów szeroka szutrówka.
Po dojechaniu do skraju lasu zdecydowałem, że muszę już wracać i nie jechałem już trasą maratonu, szczególnie że nie znam tego odcinka. Czarnym szlakiem wróciłem do szosy. W Siczkach decyduję się jeszcze na zielony i fragment ubiegłorocznego maratonu z tą kładką z dziurą pośrodku.

Kliknij w zdjęcie, aby zobaczy album ze wszystkimi zdjęciami.