Sobota, 18 grudnia 2010Przejechane 11.07km w terenie 8.00km
Czas 00:50h średnia 13.28km/h
Temperatura -10.0°C
Warunki do śnieżnej jazdy były prawie doskonałe. Tylko temperatura trochę dokuczała, bo dla mnie okolice -10 to na razie problem nierozwiązywalny jeśli chodzi o ciuchy. Albo na zimno przy postoju, albo za ciepło podczas jechania, a twarz i tak zamarza. Chociaż dzięki takiej temperaturze śnieg nabrał doskonałych właściwości jezdnych. Był twardy, sypki, nie kleił się do opon. Wykorzystałem takie warunki na krótki, zimowy wypadzik do Lasu Kapturskiego. Jazdy wiele nie było, więcej za to zabawy z aparatem, bo atmosfera i klimat pokrytego śniegiem lasu niemal bajkowa.
Sobota, 11 grudnia 2010Przejechane 10.06km w terenie 7.00km
Czas 00:53h średnia 11.39km/h
Temperatura -1.0°C
W poprzednim tygodniu śniegu napadało co nie miara, przez ostatni powinno się trochę uleżeć, ale niestety warunków do jazdy po lesie nie było. Brak przede wszystkim wydeptanych ścieżek przez piechurów czy narciarzy na co liczyłem. W takich okolicznościach z rowerem tylko walczyłem. Jeśli zima tak potrzyma do marca to będę musiał pomyśleć nad jakimiś biegówkami do lasu. Na drogach to już w ogóle warunki nie były dla mnie. Błoto, ślisko, wiatr, słaba widoczność. Szkoda zdrowia i roweru.
Sobota, 27 listopada 2010Przejechane 17.19km w terenie 14.00km
Czas 00:58h średnia 17.78km/h
Temperatura 0.0°C
Niestety zaczęła się ta część roku, w którym rozpoczął się zimowy sezon rowerowy, czyli rzadziej i mniej jeżdżenia dla mnie. Nie oznacza to jednak całkowitej rezygnacji z roweru. W tym okresie staram się poprawić niektóre elementy techniki jazdy na rowerze. Moja miejscówka na takie trochę wygłupy to Las Kapturski, szczególnie północna część za ulicą Janiszewską. Są tam ciekawsze ścieżki i mniej pieszych. Dzisiaj miało być mimo wszystko więcej. Po około 30 minutach zaczął padać śnieg i chociaż fajnie jeździ się w takich warunkach szybko zabrałem się do domu.
Niedziela, 14 listopada 2010Przejechane 72.17km w terenie 30.00km
Czas 03:21h średnia 21.54km/h
Temperatura 18.0°C
Tak ciepłego i słonecznego dnia w środku listopada nie można było zmarnować. Celem wypadu była Puszcza Kozienicka chociaż spodziewałem się pewnej ilości błota. Obawy okazały się niemal bezpodstawne jednak nie do końca. Tam gdzie przeprowadzana jest wycinka błoto jest pierwsza klasa plus do tego głębokie koleiny wyjeżdżone prze ciężki sprzęt. Pewne odcinki nie do pojechania przeze mnie. Nawet czterech motocrosiarzy, którzy mnie wyprzedzali w tym błocie musieli uważać. Może do wiosny się to uleży, ale na razie dojazd do singla na Wielkiej Górze jest zmasakrowany. Po zaliczeniu górki pojechałem dalej zielonym do Siczek na Mysie Górki. Tutaj kilkaset metrów przede mną jechało dwóch gości(?) ale nie starałem się ich gonić. Na asfalcie przez Adolfin, Sokoły skręcili na którymś przejeździe. Ja dalej pojechałem prosto na górki koło Pionek. Tutaj mijałem całą grupę 5-6 bikerów wracających od Pionek. Generalnie dużo dzisiaj ludzi wyciągnęło rowery, ale nic dziwnego, była taka pogoda, że można było poczuć się jak na początku kwietnia.
Niedziela, 31 października 2010Przejechane 54.58km w terenie 25.00km
Czas 02:20h średnia 23.39km/h
Temperatura 16.0°C
Mało czasu miałem, ale szkoda było nie wyjść na rower przy takiej pogodzie o tej porze roku. Ciepło, z wiatrem ale nie zimnym, słonecznie. Na dodatek wspaniale krajobrazy w lesie. Dawno nie padało, więc także warunki na ścieżkach w puszczy doskonałe, czyli sucho, ale nie piaszczyście tylko dobrze ubita ziemia. Chciałem jeszcze podjechać na Mysie Górki, ale czasu już brakło.
Sobota, 9 października 2010Przejechane 60.56km w terenie 25.00km
Czas 02:41h średnia 22.57km/h
Temperatura 14.0°C
Dzisiaj wybrałem się trochę pojeździć w terenie po wydmach w puszczy kozienickiej. Po drodze zaliczyłem Wielką Górę i Mysie Górki. Po drodze było błoto, ale w ilościach symbolicznych, więc tak bardzo się nie ubabrałem. Denerwowały za to rozjeżdżone w czasie wycinki główne drogi w puszczy. Na niektórych odcinkach prawie zrobiło się kartoflisko. Jak zrobi się bardziej mokro to trzeba będzie ich unikać, no chyba, że będę miał ochotę na błotne kąpiele. Na szczęście najprzyjemniejsze odcinki nie ucierpiały.
Sobota, 2 października 2010Przejechane 41.40km w terenie 32.00km
Czas 02:22h średnia 17.49km/h
Temperatura 13.0°C
Nie za bardzo miałem pomysł gdzie mógłbym sie przejechać, dlatego pojeździłem po bliższej okolicy i odwiedziłem parę miejscówek, w którym dawno już nie byłem. Na początku pojechałem do Lasu Kapturskiego jednak szybko się zacząłem nudzić jazdą po nim, więc postanowiłem sprawdzić wertepiastą trasę nad Radomkę. Spodziewałem się na niej błota i się nie zawiodłem. Za to odcinki z piachem były przejezdne na spokojnie. Wracając zahaczyłem jeszcze o lasek za Janiszewem. Główne dróżki rozjeżdżone przez drwali, a więc także tutaj błoto.
Sobota, 25 września 2010Przejechane 102.92km w terenie 66.00km
Czas 05:01h średnia 20.52km/h
Temperatura 22.0°C
Ostatni weekend września zapowiadany był jako ostatni powiew już skończonego lata. Akurat zdążyłem wyzdrowieć po paskudnym przeziębieniu, które uziemiło mnie w łóżku w poprzednim tygodniu. Pomimo nie do końca odzyskanych sił, z lekkim katarem nie mogłem odpuścić być może ostatniej jazdy na krótko w tym roku. Na cel wypadu wybrałem rundę po puszczy kozienickiej. W tym roku jakoś mało razy jeździłem po puszczy, więc taka runda pomogłaby nadrobić zaległości. Trasę starałem się tak poprowadzić, aby zaliczyć kilka ciekawych miejscówek. Na początek standardowy dojazd do puszczy przez Starą Wolę Gołębiowską. Po zjechaniu z asfaltu kierowałem się na Wielką Górę i singiel po wydmie. Droga trochę przeschła w porównaniu do stanu sprzed dwóch tygodni i było mniej błota, jednak parę kałuż jeszcze było. Dalej trasa za parkingiem leśnym już sucha i piaszczysta, ale jeszcze bez sypkiego, kopnego piachu. Kilometry leciały szybko, powietrze przyjemnie rześkie, ale nie zimne i na dodatek nie wiało w lesie tak jak na dojeździe. Po drodze zrobiłem kilka przystanków, aby sięgnąć po chusteczki i przy okazji pstryknąć jakie zdjęcie. Tak jadać i podziwiając okoliczności przyrody przejechałem kolejnego zwierzaka w tym sezonie. Na szczęście chyba nic mu nie było, ponieważ dawał później znaki życia. Po dojechaniu do Królewskich Źródeł chwila odpoczynku i sięgniecie do plecaka po batona. Nie spodziewałem się tylu ludzi w tym miejscu. Jednak po zjechaniu trochę na bok i wjechaniu trochę w las można był w spokoju stanąć. Zbierając się już w drogę powrotną zaczepił mnie inny rowerzysta, który jak okazał się był z Pionek. Jak to przy takich spotkaniach gadka skąd i dokąd się jedzie oraz tym podobne. Ponieważ wracałem przez Pionki, a nie znałem czarnego szlaku ze źródeł, więc chętnie się z nim zabrałem. Dalej przez las planowałem jechać do miejscowości Sokoły by potem zaliczyć Mysie Górki. Kolega nie znał ścieżki przez las to chciałem mu pokazać jak fajne tereny ma pod nosem. Nie wiem czy się spodobało, bo zaliczył glebę na jednym zjeździe choć krzyczałem, że leży sporej wielkości gałąź na końcu. Potem szybki przejazd przed mocno zarośniętą ścieżkę. Było trochę narzekania ze strony towarzysza, ale ja lubię ten kawałek i myślałem, że się spodoba. Na mysie dojechałem już sam, bo kolega zawrócił do Pionek. Po przecięciu szosy na Kozienice jeszcze raz przejechałem się przez Wielką Górę. Na koniec miała być jeszcze kładka z podłużną dziurą pośrodku, ale teren wokół był mocno podmoknięty, kładka w kiepskim stanie i wędkarz na środku. Szkoda, trzeba było przeprowadzić.
Niedziela, 12 września 2010Przejechane 67.11km w terenie 38.00km
Czas 03:02h średnia 22.12km/h
Temperatura 15.0°C
Czas powrócić w teren, bo zaczęło żal mi się robić opon ciągle turlanych po asfalcie. Wybór to oczywiście puszcza kozienicka. Trochę błota było, przejazd przez głęboką kałuże, parę górek. Przy tej kałuży spotkałem czwórkę innych rowerzystów, którzy czaili się, żeby przeprawić się na drugą stronę suchą stopą. Objechałem to bokiem. Trochę nalało się do butów, ale to byłby problem dla mnie jakby było z dziesięć stopni mniej. Oprócz tego sporo grzybiarzy na ścieżkach i trzeba było uważać szczególnie na zakrętach, aby na kogoś nie wpaść.
Niedziela, 22 sierpnia 2010Przejechane 136.97km w terenie 68.00km
Czas 07:29h średnia 18.30km/h
Temperatura 30.0°C
Tą trasę w tym mniej więcej kształcie zaplanowałem sobie już w listopadzie zeszłego roku. Układając ją mocno posiłkowałem się trasą maratonu w Suchedniowie z 2009 roku, która po zdjęciach wydała mi się najbardziej malownicza. Parę razy już tam byłem i wiedziałem, że tereny do jazdy są wyśmienite. Z resztą to moje trzecie podejście do tej trasy w tym roku. W maju przegonił mnie deszcz, w czerwcu nie dało się odjechać, ponieważ bardziej terenowe ścieżki były pozalewane. Początek standardowy, czyli z dworca w Skarżysku nad zalew Rejów. Jadąc cały czas (no może parę razy przenosiłem rower) zielonym szlakiem pieszym dojechałem do miejscowości Mostki i dalej szlakiem przez Żarnowską Górę. Po dojechaniu na przecięcia z czarnym rowerowym opuściłem szlak pieszy. Jadąc czarnym wypatrywałem zjazdu na niebieski szlak pieszy prowadzący na Kamień Michniowski. W pewnym miejscu jest boczna droga odchodząca od czarnego i tutaj był szukany przeze mnie szlak. W raz z niebieskim pieszym pojawiło się oznakowanie z maratonu, które pokrywało się ze szlakiem i nie pozwalało się zgubić. Po drodze mija się pomnik przyrody Burzący Stok. Jest to źródło ładnie ogrodzone i zadaszone. Z robiłem na chwilkę przystanek przy źródle, aby popatrzeć na wybijającą wodę z jasnego piasku. Dalej szlak zrobił się wymagający. Spore błoto, ale nie ono było największą przeszkodą. Droga była mocno wypłukana i na dodatek pełno było na niej gałęzi i innym krzaków zaniesionych na ścieżkę. Na szczęście był to tylko kawałek i dalej nie było już takich problemów. Po wjechaniu niemal na szczyt skręciłem na czarny szlak pieszy. Trochę nie trafiłem za pierwszym razem, ale szybko naprawiam swój błąd nawigacyjny. Zaczęło się od razu ostrym zjazdem. Początkowy kawałek sprowadziłem, ponieważ nawierzchnia wydała mi się niepewna, liście przemieszane z kamieniami. Nie znam tego zjazdu, więc nie ryzykowałem. Dalej już w siodle zjechałem w kierunku asfaltówki. Po wyjechaniu z lasu na otwartą przestrzeń rozpostarł się widok na Góry Świętokrzyskie. Warto na chwilkę przystanąć i nacieszyć oczy. Potem była najlepsza część wypadu. Trochę kamienistymi drogami polnymi, przez pola po trawie, asfaltem, przez rzeczki, brukowaną drogą, cały czas albo podjazd albo zjazd. Nie było nudy i można było się ujechać do woli. Na koniec tego odcinka został krótki asfaltowy podjazd do Radkowic. Mi zawsze skopie tyłek i pod jego koniec mam już dość. Tym razem było podobnie. Po nim mam porównanie do tego co jeździ się na co dzień. Poza tym dobra okazja aby poczuć podjazd z nachyleniem ponad 20%. Za Radkowicami pojechałem zielonym szlakiem pieszym w kierunku Starochowic. Pisząc 'pojechałem' trochę przesadzam. Szlak był zalany w kilku miejscach i trzeba było przedzierać się obok przez krzaki. Prowadziłem, niosłem rower dobre ponad 30 minut i chociaż miałem już ochotę zawrócić to uznałem, że nie ma sensu, żeby jeszcze raz iść przez te bagna i rozlewiska. W końcu pojawiła się sensowna ścieżka i tak dotarłem mocno zmęczony do drogi na zalewem w Starachowicach. Brukiem pojechałem na Ostre Górki i po dotarciu do skrzyżowania skręciłem na Rataje. Do Rataji czasy czas 'kocie łby', za którymi nie przepadam. Potem już z górki asfaltem do Wąchocka. Na tym odcinku postanowiłem wejść na ambicje dwóm szosowcom, których jakoś się wlekli. Chwilę potem znów zobaczyłem ich plecy, ale postraszyłem ich jeszcze trochę na tych zakrętach przed Wąchockiem korzystając z szerokiej gumy i opóźniając dohamowywanie. Po zatrzymaniu się przed skrzyżowaniem powiedzieliśmy sobie, że to był dobry kawałek. Za Wąchockiem skręcam na czerwony szlak rowerowy będący szlakiem dookoła Starachowic. Droga to szeroka szutrówka, więc jazda była przyjemna i szybka. W miejscowości Lipie zjechałem ze szlaku i kierowałem się do Iłży. Niestety skończył się 3 litrowy bukłak i trzeba była także rozglądać się na sklepem. Jednak w niedzielne popołudnie znalezienie otwartego sklepu po wsiach jest trudne. W Iłży oczywiście były pootwierane, ale nie znalazłem dogodnego, żeby zostawić rower bez opieki, a ludzi kręciły się niemal tłumy. Odpuściłem wjazd na wzgórze zamkowe i pojechałem do Wierzbicy cały czas wypatrując miejsca, gdzie można by uzupełnić płyny. Tempo siadło totalnie. Dopiero w Wierzbicy znalazł się odpowiedni sklep gdzie kupiłem sok do picia. Chwilę musiałem odpocząć, zjeść i dojść do siebie. Po odzyskaniu sił powrót do Radomia już był bezproblemowy. Po takim wypadzie na koniec górka w Kowali jakoś wydała się mała.