Wpisy archiwalne w kategorii

Terenowo

Dystans całkowity:9600.31 km (w terenie 4157.00 km; 43.30%)
Czas w ruchu:453:55
Średnia prędkość:21.15 km/h
Maksymalna prędkość:26.00 km/h
Liczba aktywności:127
Średnio na aktywność:75.59 km i 3h 34m
Więcej statystyk

Serwis Reby + testowanie

Sobota, 5 września 2009Przejechane 42.56km w terenie 19.50km

Czas 02:10h średnia 19.64km/h

Temperatura 17.0°C

 

Nawet nie żałowałem dzisiaj, że rano padał deszcz. W tym tygodniu przyszła paczka z olejem do amortyzatorów, więc mogłem zabrać się za Rebę. Już od jakiegoś czasu nie działała blokada i straciła skok. Ostatni dało się już tylko wykorzystać ze 40% skoku. Niby jest jeszcze na gwarancji, ale nie chciało mi się bawić w wysyłki i czekać co najmniej dwa tygodnie. Zresztą jakoś nigdy nie byłem jeszcze zadowolony na 100% po odbiorze roweru z serwisu. Może nie byłem jeszcze z dobrym serwisie. Tak więc po przeszukaniu forumrowerowe.org dowiedziałem się, że prawdopodobnie puściła uszczelka i uciekł olej z tłumnika na dół goleni. Kupiłem zestaw oringów o wymiarach podanych na tymże forum. Przestudiowałem instrukcje serwisową i kilka razy obejrzałem filmiki instruktarzowe na youtubie. Nie wyglądało to na coś trudnego, narzędzia mam, a ponieważ do odważnych świat należy zdecydowałem się na serwis we własnym zakresie.
Generalnie przy robieniu według instrukcji wszystko łatwo się odkręca i nie ma niespodzianek. Jedynie przy wyjmowaniu sprężyny powietrznej trzeba się naszarpać, żeby wyciągnąć mechanizm.
W moim amorze to z komorze pozytywnej była jakaś dziwna maź ze smaru i oleju. Rozebrałem ją, wyczyściłem, bo od nowości Reba działała skokowo. Z tego co wyczytałem to podobno Reba Race z 2008 roku ma w większości egzemplarzy za duże oringi pozakładane przy sprężynie powietrznej. Rzeczywiście były one większe niż te które kupiłem. Po założeniu i nasmarowaniu olejem zaczęło działać płynnie. Potem znów męczyłem się, żeby włożyć sprężynę do goleni. Trzeba trochę się posiłować, żeby przeszedł metalowy pierścień razem w taką dziwną sprężynką.
Przy serwisie tłumnika nie było nic nieprzewidzianego. Oczywiście było za mało oleju, bo część wyciekła, ale z tego co zlałem do miski to jakoś mało tego było razem.
Poniżej Reba na stole operacyjnym.





Po południu pojechałem sprawdzić rezultat moich zabaw w serwisanta. I tak: blokada działa, skok 90% uzyskałem, płynnie. Za dużo napompowałem do pozytywnej, ale chyba będzie miodzio.
Jeśli chodzi o samą przejażdżkę, to była jedna gleba w pokrzywy (sic!). Kolejny raz przekonałem się, że Kenda SBE po błocie i mokrej trawie tańczy. Mimo tego w suchych warunkach to świetna opona.

 

Do Czarnolasu

Sobota, 22 sierpnia 2009Przejechane 120.48km w terenie 41.00km

Czas 05:09h średnia 23.39km/h

Temperatura 24.0°C

 

Na ten dzień nie miałem większych planów rowerowych. Miało zacząć padać już wczesnym popołudniem i rano pogoda zdawała się to potwierdzać. Jednak jeszcze przed południem zaczęło nieśmiało wyglądać słońce zza chmur. Lepszej zachęty nie potrzebowałem.
Początkowo miał być tylko wypad do Pionek przez puszczę, ale potem postanowiłem, że pojadę dalej do Czarnolasu. Tam jeszcze rowerem nie byłem. Do Pionek jechałem znaną radomskim rowerzystom trasą z Kozłowa na Wielką Górę, dalej do parkingu przy drodze jastrzębskiej, potem do Jaroszek i żółtym szlakiem do Pionek, gdzie wyjeżdża się przy ulicy Kozienickiej. Jak wyjechałem z lasu na ulicę jakiś gość z samochodu spytał się mnie czy jestem z Pionek. Nie wiem o co mu chodziło.
Z Pionek pojechałem do Suskowoli i tam skręciłem w kierunku Patkowa, Policznej. Droga tam świetnie nadaje się na wycieczkę rowerową: dobra nawierzchnia, minimalny ruch. Z Policznej był już tylko kawałek do Czarnolasu. Tam obowiązkowo trzeba było podjechać pod Muzeum Jana Kochanowskiego, przy którym zrobiłem sobie odpoczynek na parkowej ławce. W międzyczasie jakiś szosowiec miał taki sam pomysł jak ja.


Wracałem tą samą trasą jak jechałem wcześniej. Już wyjeżdżając z puszczy w Kozłowie jakiś inny biker pozdrowił mnie, a ja nawet łapy nie podniosłem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że miałem już ponad setkę na liczniku i tym samym wydłużony czas reakcji na takie akcje. W każdym razie także pozdrawiam tego bikera.
Za karę na Starej Woli Gołębiowskiej w końcu dopadł mnie deszcz. Jechałem już kilka razy podczas ulewy, ale ta pobiła wszystkie inne na głowę. Akurat nie było gdzie się schować, a po minucie nie było już sensu się zatrzymywać. Czułem się jakbym był po szuję w rzece. Opad był tak rzęsisty, że dało się jechać tylko ze spuszczoną głową. Dobrze, że tuż przed tym deszczem założyłem pokrowiec na plecak, bo by mi wszystko w nim popłynęło. Po ulewie, ulice zamieniły się w rzeki i jeziora, a ja dostawałem prysznic do przejeżdżających obok i z naprzeciwka samochodów. Potem w domu było czyszczenie i gruntowne smarowanie roweru.

Mapa (w jedną stronę):

 

Do Wyśmierzyc

Niedziela, 16 sierpnia 2009Przejechane 89.86km w terenie 15.00km

Czas 03:47h średnia 23.75km/h

Temperatura 29.0°C

 

W ramach zagospodarowania wolnego niedzielnego popołudnia wybrałem się moją trasą do Wyświerzyc i dalej przez łąki nad Pilicą do starego mostu w Osuchowie. Upał był już trochę mniejszy, ale nadal było gorąco. Wiatr trochę przeszkadzał w jeździe, ale także chłodził. Jak dla mnie była idealna pogoda na rower.

 

Z Warszawy do Radomia

Sobota, 15 sierpnia 2009Przejechane 132.53km w terenie 13.00km

Czas 05:37h średnia 23.60km/h

Temperatura 23.0°C

 

Ten przejazd to był jeden z głównych celów rowerowych na ten rok. Pomysł, żeby przejechać z Warszawy do Radomia zrodził się ponad dwa lata temu, jednak trochę brakowało motywacji. Zainspirował mnie do tego opis trasy do Kielc ze strony mojego wykładowcy, gdy jeszcze nie wiedziałem o istnieniu bikestats. Dotychczas bałem się czy jestem w stanie kondycyjnie wytrzymać, jak się okazało całkiem bezpodstawnie. Przejeżdżając tą trasę mam wrażenie, że zacząłem nowy rozdział w moim rowerowaniu.
Pogoda zapowiadała się bardzo dobrze: bez upału, tylko lekki wiatr z południa, w miarę słonecznie. Wystartowałem o godzinie 6.30 i spokojnie przejeżdżam przez centrum Warszawy. Tłukąc się po chodniku znalazłem 2 złote - dobry znak przed dalszą jazdą. W świąteczny poranek miasto jeszcze spało.


Sprawnie przejechałem przez Ursynów i tylko trochę zbłądziłem w Konstancinie za wcześnie skręcając za drugim rondem. Jednak szybko trafiłem na drogę prowadzącą do miejscowości Gassy. Tam wjechałem na wał wiślany i nim pojechałem do Wólki Dworskiej podziwiając po drodze krajobrazy w rezerwacie Łachy Brzeskie. Od porannej rosy przemokły buty.





Przed dziewiątą byłem w Górze Kalwarii. Na chwilę zatrzymałem się na foto. Miasto wydawało się jakby wymarłe i tylko w okolicy klasztoru był jakiś ruch.


Za kościołem jest fajna, wąska, kamienista droga. Ja akurat zjeżdżałem i nie było mokro, ale podjazd nią na pewno jest ciekawy.
Dalej jechałem znów wzdłuż wału wiślanego do Czerska, gdzie znajdują się ruiny zamku książąt mazowieckich. Tam trochę pokręciłem się po okolicy.



Po objechaniu Czerska trzeba było wjechać na ruchliwą szosę do Kozienic i nią dojechać do Warki. Nawierzchnia w większości bardzo dobra, tylko pierwszy raz mogłem poczuć, że przez cały czas jechałem pod wiatr.


W Warce zatrzymałem się na rynku. Wygląda bardzo klimatycznie, budynki odnowione. Ciekawie prezentuje się remiza strażacka z wieżą i zegarem. Pogoda dopisywała.



Po przekroczeniu Pilicy zrobiłem sobie przerwę. Przy leśniczówce zjadam dwa banany i snikersy oraz chowam mapę okolic Warszawy do plecaka. Odtąd trasa jest już mi znana. Po dojechaniu do Głowaczowa skręciłem na Bobrowniki, ponieważ ta droga jest mniej ruchliwa niż przez Brzózę, a i asfalt jest lepszej jakości. Po drodze był przystanek na foto.


W Bartodziejach skręciłem do Jastrzębi. Na moście nad Radomką ostatni postój i wyczyszczenie plecaka z bananów i innych smakołyków. Do końca trasy zostało jeszcze 20 kilometrów.


Od tej pory jechałem już drogą znaną na pamięć: przez Lesiów, ulicą Energetyków, przez Starą Wolę Gołębiowską, obok szpitala na Józefowie, przez Las Kapturski. O godzinie 13.15 byłem w Radomiu.


Mapa:

 

Nad Wisłę

Sobota, 8 sierpnia 2009Przejechane 121.90km w terenie 23.00km

Czas 05:11h średnia 23.52km/h

Temperatura 27.0°C

 

Pomysł na tą wycieczkę pojawił się w ciągu tego tygodnia. Były do tego dwa powody: obadać alternatywną drogę do Brzózy od Bartodziej do Głowaczowa i przejechać się odcinkami trasy Legia MTB Maraton, który odbędzie się za tydzień w niedzielę w Kozienicach.
Na początek był dojazd ulicą Energetyków i dalej szosą do Jastrzębi. W Jastrzębi skręciłem w lewo, potem długą prostą do Bartodziej. Szosa do Głowaczowa w większości to bardzo dobry asfalt i zdecydowanie mniejszy ruch niż na trasie z Radomia do Brzózy. Także ukształtowanie terenu jest ciekawsze, trochę pod górkę, trochę z górki.
Z Głowaczowa jechałem do Studzianek Pancernych. Po zjeździe z drogi do Warki trzeba było się trochę pomęczyć do kiepskiej asfaltówce. W Studziankach zrobiłem małą przerwę na banana.
Dalej pojechałem do Ryczywołu i tam już dojechałem do zielonego szlaku rowerowego przez las za Kozienicami. Nim jechałem do miejsca gdzie będzie bufet na maratonie. Potem skręciłem na niebieski i nim pojechałem do Świerże Górne. Przez las wiedzie typowa piaszczysta droga, w kilku miejscach była piaskownica.







W Świerżach nie wiem jak to zrobiłem, ale pobłądziłem i zamiast do przeprawy promowej dojechałem wzdłuż wału przy Wiśle do Kępy Bielańskiej. Jak się już zorientowałem, że jadę w nie tą stronę to szybko zawróciłem na asfalt i już bez problemów docieram do Świerż i do przeprawy przez Wisłę.




Po odpoczynku na brzegu z widokiem na elektrownię z Świerż pojechałem do skrzyżowania w pobliżu elektrowni i dalej znów trasą maratonu do miejsca z bufetem. Jedzie się tam przez las drogą przeciwpożarową. Z bufetu do zielonego szlaku jest też droga przeciwpożarowa, ale ziemia jest na niej dobrze ubita i można tam pocisnąć.
Po dojechaniu szlakiem rowerowym do Mostek, wjechałem na szosę do Brzózy i nią męczyłem się już do Radomia.

Mapa:

 

Przez Sieradowicki Park Krajobrazowy

Sobota, 1 sierpnia 2009Przejechane 114.00km w terenie 35.00km

Czas 05:43h średnia 19.94km/h

Temperatura 26.0°C

 

Pomysł na taką wyprawę wpadł mi do głowy kilka tygodni temu. Generalnie chciałem pojeździć w konkretniejszy terenie niż może zaoferować okolica Radomia. Niestety nie mam czasu, aby na kilka dni pojechać w góry gdzieś dalej, dlatego wybrałem się w Góry świętokrzyskie, które zaczynają się około 50 kilometrów na południe od Radomia. Pogoda była wyśmienita do jazdy i aby nie stracić sił na dojazd wybrałem pociąg do Skarżyska Kamiennej. Spod dworca dojechałem do Zalewu Rejowskiego i dalej już zielonym szlakiem pieszym. Muszę przyznać, że miejscami jest na nim sporo zabawy. Jazda po nim wymaga trochę techniki i trzeba uważać na co się wjeżdża kołem. Ja w jednym miejscu zagapiłem się i zaliczyłem glebę. Dobrze, że w jakiś mech, bo po drodze wystawały duże głazy z ziemi.
Tak dojechałem do miejscowości Mostki. Nad Zalewem Żarnówka w tej w tym miejscu można już zobaczyć, że Góry Świętokrzyskie są już na wyciągnięcie ręki. Krajobraz jest tu zdecydowanie inny niż w Radomiu.


Za Mostkami wjechałem na czerwony szlak rowerowy, który prowadzi do Rezerwatu Wykus. Droga ta nosi nazwę Zuzulanka. Myślałem, że będzie na niej ciężko, bo są to tzw. 'kocie łby', ale reba pomagała i ręce nie odpadły. Zresztą miejscami są wyjeżdżone ścieżki obok drogi. Po dotarciu do skrzyżowania w lesie Zuzulanki z drogą z Rataj skręciłem na Wykus. Nawierzchnia ta sama co poprzednio.


Przejechałem obok rezerwatu, bo nie chciało mi się już jechać pod pomnik partyzantów.


Po dotarciu do końca drogi skręciłem w lewo na wschód. Odtąd jechałem już szutrówką raz z górki raz pod górkę.
W Bronkowicach las się skończył i przede mną pojawił się doskonały widok na pasmo Gór Świętokrzyskich. Normalnie banan na twarzy.



Na asfalcie zauważyłem strzałkę i napis ŚLR. Pewnie był to jeden z odcinków Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Przejechałem się kawałek zjazdem, na można testować hamulce, a potem zgodnie z kierunkiem strzałek podjazd. Na nim więcej niż 10 kmh na liczniku nie wydziałem. Ogólnie to okolica bajka.





W Radkowicach szlak czerwony wraca na drogę nieutwardzoną i kamienistą drogą wciągałem się po górę. Potem zmieniła się ona na leśną drogę i nią dojechałem do Starachowic. Przejazd się przez miasto i odpoczynek na moście przy zalewie Pasterniaku.


Po odpoczynku podjazd ulicą Moniuszki i dojeżdżam do Zalewu Lubawka, przy którym jest kąpielisko.


Dalej chciałem jechać szlakiem spacerowym do polany Langiewicza, ale początkowo było na nim błoto i potem był już kompletnie zalany. Woda powyżej kostek jak okiem sięgnąć, nie było możliwości ominąć. Zawracam i po dotarciu do asfaltu dojeżdżam do Rataj. Zrobiłem odpoczynek na parkingu przy lesie, nasmarowałem łańcuch, bo już denerwowało mnie trzeszczenie i już bez przerw wracam do Radomia przez Wąchock, Mirzec, Wierzbicę. W Mircu nowy rekord prędkości 61,74 kmh.

Mapa:

Podany dystans większy, bo obejmuje dojazd do dworca, jak i kilka razy zbłądziłem.

 

Wokół Radomia

Sobota, 18 lipca 2009Przejechane 83.05km w terenie 24.00km

Czas 03:52h średnia 21.48km/h

Temperatura 32.0°C

 

Pomysł na pętlę wokół Radomia chodził mi po głowie już od dawna. Inspiracją była znaleziona gdzieś na sieci mapka wycieczką wokół miasta. Nie pamiętałem przebiegu trasy, ale niemal całą taką pętlę mogłem wyznaczyć dróg, po których jeździłem przy okazji innych wypadów. Tylko odcinek południowo-wschodni był nieprzetarty, ponieważ nie miałem okazji jeździć po tamtych okolicach. Kilka tygodni temu wybrałem się tam, żeby mieć już całą trasę opanowaną i wiedzieć czego się spodziewać.
Wystartowałem o godzinie jedenastej. Było ponad trzydzieści stopni w cieniu, ale lubię jeździć przy takiej temperaturze, przynajmniej tak mi się wydawało. Wysmarowałem ręce olejkiem do opalania, zabrałem ponad dwa litry picia i w drogę. Do Jastrzębi jechało mi się bardzo przyjemnie. Trochę się zdziwiłem, że na polnych drogach miejscami było niezłe błoto, które uatrakcyjniało jazdę. Łąka obok lotniska w Piastowie nadal zatopiona, przynajmniej jak na wiosnę nią jechałem też była w takim stanie. Na szczęście bez zamoczenia butów udało mi się nią przejechać.
Na drodze jastrzębskiej przez puszczę było sporo kałuż, między którymi urządziłem sobie szybki slalom. Bardzo przyjemny był to odcinek. Cały czas w cieniu drzew, a ja przestałem na nim przejmować się błotem na rowerze i na mnie.
Od Siczek robi się już mniej przyjemnie. Droga była pod słońce i pod wiatr. Gorąc i zapach bijący od nagrzanego asfaltu zaczął dawać się we znaki.


Od Trablic zacząłem się zastanawiać czy nie skrócić trasy, bo miałem już dość tego upału. Tak zastanawiając się dotarłem do Młodocina i zrobiłem sobie przerwę w cieniu przy polnej drodze.


Mimo odpoczynku przed 70 kilometrem dopadł mnie kryzys i nie chciał już do końca odpuścić. Od tamtej chwili chciałem już tylko przejechać trasę, bo na razie nie miałem ochoty na powtórkę terenów południowo-wschodnich. Zmasakrowany dojechałem do domu. Jak na taką pogodę za mało picia zabrałem.
Po drodze nadal co jakiś czas wariował mi licznik. Wymiana baterii przed wyjazdem oraz poprawianie magnesu i czujnika (chociaż dotychczas było ok) nic nie dało. Chyba czas szukać następcy.

Mapa:

 

Wzdłuż Pilicy

Sobota, 4 lipca 2009Przejechane 111.86km w terenie 35.00km

Czas 05:27h średnia 20.52km/h

Temperatura 30.0°C

 

Na opis wycieczki wzdłuż Pilicy trafiłem tu. Z realizacją czekałem na słoneczny dzień z pewną pogodą. Trasa została przeze mnie zmodyfikowana w części końcowej z powrotem do Radomia. Mam już swoją traskę z Wyświerzyc z akcentami terenowymi, która jest trochę krótsza niż proponowana przez autora opisu, ale za to można odpocząć od asfaltu.
Dzień przed wypadem musiałem lekko zmienić początkowy fragment trasy, ponieważ sprawdzając jeszcze raz rozkład pkp zauważyłem, że w godzinach poranno-przedpołudnionych będą prowadzone prace na linii kolejowej na odcinku Warka-Grabów n. Pilicą i uruchomiona zostanie tam zastępcza komunikacja autobusowa. Na szczęście dojazd z Grabowa do Warki można pokonać jadąc czerwonym szlakiem ze stacji pkp w Grabowie, dlatego nie stanowiło to większego problemu. Bilet kupiłem tylko do Grabowa.


W pociągu jak tylko zobaczył mnie konduktor z rowerem to zaczął kręcić nosem jak on mnie upchnie w autobusie, ale po sprawdzeniu biletu odetchnął z ulgą.
Z Grabowa do mostu na Pilicy w Warce jest około 3,5 kilometra. Z mostu można podziwiać zakole rzeki w tym miejscu.


Przy zjeździe z mostu kieruje się na niebieski szlak w kierunku Białobrzeg. Po drodze na odcinku kilku kilometrów mijam trzy patrole policji. Obławę jaką robili czy co, w każdym razie rowerzystów nie zatrzymywali. Kilka kilometrów później kończy się asfalt i zaczyna jazda dosyć dziurawą szutrówką by później zmienić się w piaszczystą, polną drogę przez las. W okolicach rezerwatu Majdan zbaczam z niebieskiego szlaku, bo wydawało mi się, że nie zgadza się dalej z moją trasą. I to był największy błąd w tym dniu. Po kilkuset metrach droga staje się przejezdna tylko dla ekstremalistów. Myślałem, że to tylko taki kawałek, ale było coraz gorzej. Ścieżka staje się węższa niż kierownica, a po obu stronach pokrzywy wyższe ode mnie. Przestaje zwracać uwagę na pieczące od nim ręce i nogi. Nie było widać po czy się jedzie, cały czas walka o równowagę na rowerze. Na dodatek zaczyna być przeprawa przez błoto by wyjechać na łąkę i ścieżka się skończyła. Sięgam do kieszeni po mapę, a jej nie ma (sic!). Musiała mi wypaść gdzieś w tych krzakach! Pomyślałem sobie, no to już przepadłem. Na dodatek nad głową zebrał się nie mały rój robactwa, który atakował gdy tylko któraś część ciała pozostawała w bezruchu. Owady były tak natrętne i agresywne, że sytuacja stała się nieciekawa. Natychmiast zrobiłem w tył zwrot, w końcu gdzieś ta mapa musi leżeć po drodze, a przed muszyskami ucieknę tylko potrzeba w miarę przejezdnej ścieżki. Przy powrocie na niebieski szlak znajduję mapę, a robactwo gubię dopiero po wyjechaniu z lasu. Uff, przeżyję.
Szutrowymi drogami docieram do Brzeźce i stamtąd asfaltem do Białobrzeg. Miałem ochotę na słynne lody z lodziarni obok kościoła, ale kolejka mnie zniechęciła. Zresztą nie było jak zostawić roweru.
Do Wyśmierzyc z Białobrzeg mało ciekawy dojazd. Droga ze sporym ruchem samochodowym, mijające samochody jadą ze znaczną prędkością i na 10 kilometrach tylko ze trzy zakręty. Nie lubię takich dróg.
W Wyśmierzycach przy cmentarzu skręcam na stronę oczyszczalni i dalej łąką dojeżdżam do starego mostu w Osuchowie. Konstrukcja nie robi wrażenia stabilnej, ale przenoszę rower nad ogrodzeniem z drutu kolczastego i jadę.


Widok z mostu w kierunku wschodnim:


Widok w kierunku zachodnim:


Od tej chwili drugą stroną brzegu Pilicy jechałem do mostu w Tomczycach. W Świdnie próbowałem znaleźć pałacyk, ale szybko zrezygnowałem i udałem się do miejscowego sklepu uzupełnić zapasy picia. W drodze do Tomczyc po lewej stronie rozciąga się piękny krajobraz na dolinę Pilicy.


W Tomczycach drewniany most jest w lepszym stanie niż ten w Osuchowie. Można po nim przejechać pojazdem o wadze do 3 ton. Na zachodzie zaczęły się zbierać podejrzane chmury.


Miałem zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę, żeby popluskać się trochę w bohaterce tej wycieczki, ale widać nie tylko ja wpadłem na taki pomysł.


Ludziska mnie odstraszyli i powoli zacząłem wracać do Radomia. Najpierw dojazd do Wyśmierzyc całkiem dobrą drogą z niedużym ruchem. W Wyśmierzycach przerwa na jedzenie, a potem już powrót znaną drogą. W drodze powrotnej ładnie wiatr pomagał.

Mapa:

 

Eksploracja

Sobota, 27 czerwca 2009Przejechane 81.10km w terenie 20.00km

Czas 03:45h średnia 21.63km/h

Temperatura 24.0°C

 

Jakiś czas temu widziałem gdzieś na sieci mapkę z pętlą dookoła Radomia. Z tego co pamiętam trasa miała ponad 100 kilometrów i generalnie zamysł był taki, żeby cały czas trzymając się poza granicami miasta. W sumie dobry pomysł na setkę, szczególnie że po niektórych fragmentach trasy jeszcze nie miałem okazji jeździć.
Dotyczy to głównie terenów na południowy wschód od miasta, gdzie nigdy nie byłem na rowerze. Szybkie spojrzenie na mapę wywołało u mnie uczycie, że przy blisko około siebie położonych wiosek może być plątanina dróg i w większości jazda przez wsie.
Eksplorację postanowiłem zacząć do Siczek przemieszczając się zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Ale najpierw muszę tam dojechać co oznacza prawie 20 kilometrów. Dojazd przez Las Kapturski, obok szpitala na Józefowie, przez Starą Wolę Gołębiowską i zjazd za starym młynem przed Kozłowem. Stamtąd polną drogą i przez las docieram do Siczek.


Potem zahaczam o Jedlnie-Letnisko i dalej skręcam na Myśliszowice. Na wsi zwracam uwagę na figurkę po lewej stronie ulicy i szutrową drogę odchodzącą przy niej. Szybki, delikatny podjazd pod górkę dał trochę radości :).
Dalej jadąc trochę na czuja dojeżdżam do Makowa i Makowca. Za Makowcem mała konsternacja, bo wydawało mi się, że droga nie zgadza się z moją starą mapą. Wybrałem drogę w kierunku zachód, bo przecież gdzieś nią dojadę. To był chyba najcięższy odcinek dzisiejszej trasy z miejscami poważnym błotem po ostatnich deszczach.


Po tej przeprawie wyjeżdżam na asfalt w Sołtykowie. Teraz trasa jest już łatwa, czyli cały czas prosto na zachód przez Trablice, Ludwinów, Augustów. W Młodocinie znów skręcam na szutrową drogę i nią dojeżdżam do Sławna. Stamtąd szlakiem rowerowym kieruje się do Cerekwi.


Od tego momentu dalsza droga jest mi już doskonale znana, tzn mały podjazd obok szkoły W Cerekwi, do skrzyżowania obok stacji w Milejowicach, do Nieczatowa, przez Dąbrówkę, Janiszew dojeżdżam do Radomia. Jeszcze przejazd kawałek wzdłuż E7, żeby podrównać dystans na liczniku.

 

Do Iłży

Sobota, 6 czerwca 2009Przejechane 88.54km w terenie 15.00km

Czas 04:02h średnia 21.95km/h

Temperatura 23.0°C

 

Wybranie się do Iłży chodziło mi po głowie już od jakiegoś miesiąca. Czekałem tylko ma przyzwoitą pogodę. Dziś miało był w miarę słonecznie do popołudnia, tak więc jeśli wyjechałbym rano to przez cała drogę powinno być ok. Niestety udało mi się ruszyć dopiero o jedenastej.
Pierwsze 30 kilometrów to walka z organizmem. Tu rzecz do zapamiętania: parówkowa to nie jest dobry pomysł na śniadanie. Dopiero dłuższy postój i posiłek z dużą ilością napoju sprawił, że wszystko się uspokoiło.
Po przyjechaniu do Iłży pogoda zaczęła się psuć. Coś nie mam szczęścia do tego miasta. Ostatnio jak tu byłem też aura nie rozpieszczała. Na szczęście nie zaczęło padać. Szybki przejazd przez miasto, bo dzisiaj moim celem są ruiny zamku i ścieżki polne za nimi. Te ostatnie to dla mnie kupa radochy, w porównaniu tego co jest w pobliżu Radomia. Intensywne podjazdy, na zjazdach można cieszyć się z hamulców, ścieżki w krótkich wąwozach, no i podłoże z małymi kamieniami, a nie jak w mojej okolicy tylko piach.
Potem wjazd na zamek. Rozciąga się z niego piękna panorama na Iłżę.



Same ruiny zamku prezentują się tak:



Kończę odpoczynek na zamku, bo temperatura wyraźnie już spadła, a ja ubrany na krótko przestaję czuć się komfortowo. Zjeżdżam z zamku i spokojnie przejeżdżam przez miasto. Bardzo ładnie prezentuje się takie skwer/rynek w Iłży, nawet mi się spodobał.
Powrót tą samą trasą. Po drodze spotykam innego rowerzystę. Krótkie cześć-cześć i pogadanie o sprzęcie/trasach/itp. przez ponad dziesięć kilometrów. Trochę średnia siadła, ale co tam, było przyjemnie.
Przed Radomiem dopada mnie mały deszcz. Miałem dokręcić do setki, ale w z obawy przez możliwą ulewą w każdej chwili, kieruje się prosto domu.