Wpisy archiwalne w kategorii

Na popołudnie

Dystans całkowity:14428.20 km (w terenie 2943.00 km; 20.40%)
Czas w ruchu:613:07
Średnia prędkość:23.53 km/h
Liczba aktywności:203
Średnio na aktywność:71.07 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Pętla rozszerzona

Niedziela, 21 lutego 2010Przejechane 52.72km w terenie 0.00km

Czas 02:12h średnia 23.96km/h

Temperatura 5.0°C

 

... prawie, bo wyszło więcej. Początkowo mało być około 40 km, ale dzisiaj warunki były całkiem spoko, więc czemu nie wykorzystać. Z resztą to był pierwszy od dłuższego czasu wypad, kiedy mogłem sprawdzić w jakiej jestem formie po zimie. I nie jest źle w porównaniu do poprzedniej zimy i jeszcze poprzedniej. Wiadomo, że nie to samo co w środku lata, ale jestem zadowolony. Cały dystans przejechałem bez doczołgiwania się pod koniec jak to czasem bywało.
Jeśli chodzi o warunki to było słonecznie, ciepło. Na drodze w większości suchy asfalt, choć trafiały się kałuże szczególnie w zacienionych miejscach gdzie czasami leżał jeszcze rozmoknięty śnieg.
Trasa: Radom - Janiszew - Kozinki - Milejowice - Cerekiew - Golędzin - Zakrzew - Gulin - Gustawów - Wsola - Gustawów - Dąbrówka - Radom

 

Poproszę o taką pogodę do wiosny

Niedziela, 29 listopada 2009Przejechane 55.10km w terenie 2.50km

Czas 02:13h średnia 24.86km/h

Temperatura 10.0°C

 

Udało mi się zebrać trochę wcześniej niż zazwyczaj w niedzielę. Gdy wyjeżdżałem było trochę zachmurzone, ale z czasem wyjrzało słońce i już do końca mojej jazdy ładnie świeciło.
Trasa to nic nowego, bo jakoś nie mam ochoty na eksperymenty w tym temacie przy takiej temperaturze. Czas na to przyjdzie wraz z wiosną. Tak więc było przez Cerekiew, Golędzin, Jarosławice do Przytyka. Tu przejeżdżając akurat ludzie wysypali się z kościoła. Przy okazji przejechał bym pewną panią. To że nie słychać blachosmroda nie znaczy że można włazić na jezdnie bez oglądania się.
Dalej do Sukowa z przyjemnym wiatrem w plecy. Za Sukowem na chwilę się zatrzymałem, żeby wciągnąć picie z plecaka.

Potem dalej asfaltem do szutrówki prowadzącej do kładki na Radomce. Po drodze mija się mały cmentarzyk na jednej z górek.

Po przejściu przez kładkę łąką dojechałem do osady Sosnowica a następnie do Gustawowa. Stamtąd już standardowy powrót do Radomia. Tym razem z wmordewindem.

 

Znów na górki miłosne

Sobota, 28 listopada 2009Przejechane 68.77km w terenie 31.00km

Czas 03:12h średnia 21.49km/h

Temperatura 9.0°C

 

Zrobiłem sobie powtórkę z poprzedniego tygodnia szczególnie, że pogoda lepsza niż w ostatni weekend. Także ścieżki w lepszej kondycji bez błota i kałuż, więc jazda była dużo przyjemniejsza.

Jadąc kolejny raz przez mysie górki dochodzę do wniosku, że jazda szlakiem przez nie jest bardziej męcząca niż po miłosnych. Nie ma tu takich widoczków jak koło Pionek, ale korzenie w poprzek ścieżki stanowią dodatkowe utrudnienie. Ogólnie to trzeba było także uważać na spacerowiczów z dziećmi, psami.
Przez Adolfin, Sokoły drogą i znowu wjechałem w las. Po paru kilometrach zaczynają się miłosne.

Na miłosnych także kręciło się sporo ludzi. Eksplorując teren poza szlakiem trafił się konkretny podjazd, którego nie dałem rady podjechać. Za bardzo podrywało mi przednie koło w środkowej części podjazdu. Wydaje mi się że jest spokojnie do wjechania, tak więc mam cel do zrealizowania w najbliższym czasie.
Powrót tą samą drogą. Dziś bez błądzenia.

 

Na górki miłosne

Sobota, 21 listopada 2009Przejechane 86.81km w terenie 34.50km

Czas 04:31h średnia 19.22km/h

Temperatura 12.0°C

 

Podczas tej wycieczki zaliczyłem tyle wpadek nawigacyjnych, że to chyba mój nowy rekord. Trasę już parę razy objechałem, więc wybierając się nie zabrałem mapy. I to był błąd, którego później żałowałem.
Pierwsza wpadka wystąpiła w okolicy Działowej Góry. Jadąc leśnym duktem, który o tej porze roku jest na przemian pokryty odcinkami z kałużami lub błotem przegapiłem miejsce, gdzie skręca szlak. Nie zrażony tym jechałem dalej myśląc, że to i tak wszystko jedno. Na Działowej Górze fajne były odcinki, ale wkońcu ścieżka się skończyła i byłem w kropce, bo w ogóle nie orientowałem się gdzie jestem. Na dodatek pochmurno, tak więc nawet nie mogłem wyznaczyć gdzie jaki kierunek. Błąkając się po lesie i jadąc już całkiem na azymut zauważyłem, że las się kończy. Przedarłem się przez krzaki i wydostałem się na polną drogę. Na drzewie widzę oznaczenie czarnego szlaku. Uff, zostałem ocalony.

Dalej pojechałem na mysie górki i następnie zielonym na górki miłosne. Szczególnie na Sokołami ścieżka zrobiła się mokra. Kałuże zostały zamaskowane przez liście i parę razy przednie koło niespodziewanie poleciało w dół więcej niż się spodziewałem. Mimo wszystko ten odcinek był ekstra. Pod koniec znów zgubiłem ścieżkę. Po prosty tyle leżało liści, że nie sposób odgadnąć jak dokładnie biegnie. Po przedarciu się przez rów z wodą w środku lasu, jakieś mokradło, wyjeżdżam w Pionkach.
Powrót do Radomia także przez miłosne i mysie. Na którymś skrzyżowaniu zagapiłem się i wyjechałem w Jedlni Letnisko. Myślę, dobra przejadę przez miasteczko do zalewu. Jadę, jadę, minąłem tablicę, że wyjechałem z Jedlni a zalewu nie widać. Na dodatek zaczyna lekko padać, a ja kompletnie nie wiem gdzie jestem. Zdenerwowany na siebie, że nie zabrałem mapy wracam do Jedlni i tym razem bez problemu dojechałem do zalewu. Potem w pobliże ośrodka edukacji ekologicznej. Planowałem do Woli Gołębiowskie jechać lasem, ale rzadkie oznaczenia szlaku i pokrywające ścieżkę liście znów dały o sobie znać. Kilka razy łapię się, że jadę parę metrów obok właściwej ścieżki. Nie wiem jak, ale wyjechałem przy trasie kozienickiej obok zjazdu do Jedlni. Pomyślałem, że może już nie będę kombinował i pojadę trasą do Radomia, chociaż to żadna przyjemność. W Radomiu skręciłem w Potkańskiego i przez Starą Wolę Gołębiowską wracam do domu.

 

Trochę błota

Sobota, 14 listopada 2009Przejechane 54.59km w terenie 10.50km

Czas 02:19h średnia 23.56km/h

Temperatura 11.0°C

 

Jedząc śniadanie patrzyłem przez okno i zastanawiałem się czy rzeczywiście będzie słonecznie tak jak podawał ICM, bo na razie na to się nie zapowiadało. Mimo wszystko założyłem rowerowe ciuchy i wyciągnąłem rower. Jeszcze tylko pompowanie tylnego koła (nie mogę się zebrać, żeby wymienić dętkę) i wystartowałem.
Na początek do Kozinek, jednak tym razem skręciłem w lewo i nowym asfaltem do Mijelowic. Po dojechaniu do szosy na Przytyk przejeżdżam przez nią i kontynuowałem jazdę polną drogą do Cerekwi. W Cerekwi skręcam na chyba czarny szlak rowerowy i cały czas prosto do Sławna. Znów przecinam szosę, kawałek po równym i dalej Młodocina. Błotnisty był ten odcinek.
Potem wzdłuż torów do Waliny, następnie do Orońska i powrót przez Kowalę. Tutaj zrobiłem sobie trzy razy pętelkę po górce. Posprzątane zostały gałęzie, które ostatnio jak tu byłem leżały na ścieżce i można było cieszyć się całym zjazdem. Za każdym razem na dole euforia i żal, że tak krótko.

 

Na Wielką Górę

Niedziela, 8 listopada 2009Przejechane 55.41km w terenie 10.00km

Czas 02:22h średnia 23.41km/h

Temperatura 9.0°C

 

W ostatnią noc nie padało, tak więc mogłem dzisiaj wybrać się bardziej w teren. Pytanie tylko gdzie. Kierunek zachodni już mi się mocno znudził i cały ranek myślałem dokąd pojechać. Po głębszym zastanowieniu się wpadł mi taki pomyśl: początek standardowy, czyli pierwsze 10 kilometrów do Gustawowa, potem do Wsoli i dalej do Wojciechowa. Później zweryfikuję siły i ocenię czy jechać dalej czy wracać.
Drogę do Gustawowa znam na pamięć. Dzisiaj była urozmaicona ze względu na sporą mgłę. Ruch samochodowy był mniejszy niż zazwyczaj. Po skręceniu w kierunku Wsoli mgła się przerzedza. Trochę się z tego ucieszyłem, bo buty przestały się robić mokre.
W Wojciechowie czuję się dobrze i jadę dalej do Jastrzębi. Przy kościele skręcam w prawo i najpierw przez wieś a potem leśną drogą docieram do parkingu w puszczy kozienickiej przy drodze jastrzębskiej. Zrobiłem tam sobie mały odpoczynek na batonika i picie.
Po przerwie skręcam na zielony szlak. Wiedzie on trasą tegorocznego etapu mazovii. Miejscami dukt był rozjeżdżony przez ciężki sprzęt przy wycince lasu.

Po drodze można znaleźć kilka oznak, że odbył się tu maraton: puste butelki po powerade, nawet jeszcze zauważyłem, że jedna strzałka się uchowała. Pojechałem dalej wzdłuż trasy na Wielką Górę. Rożnica wysokości robi wrażenie jak na standardy Mazowsza.

Po szczycie górki wiedzie fajny singiel wśród drzew i nie najgorszymi widokami. Ech, chciało by się więcej.

Po zjeździe wróciłem na zielony szlak i nim dojeżdżam do Dąbrowy Kozłowskiej. Tutaj szlak skręca i ja zanim. Znowu wjechałem w las i cieszę się z jazdy w pięknych okolicznościach przyrody.

Wkrótce potem opuściłem szlak i zacząłem drogę powrotną. Zanim dotarłem do asfaltu do przejechania był kilkaset metrowy błotny odcinek. No przy najmniej będzie widać, że się trochę pojeździło ;)
Potem to już był banał, czyli do młyna przy Pacynce, Stara Wola Gołębiowska, szpital, las kapturski i do domu.
Niemal pod sam koniec przy zjeżdżaniu z krawężnika zablokował mi się łańcuch w przedniej przerzutce. Całkiem się rozregulowała i dopiero potraktowanie jej z buta coś poprawiło w działaniu. W domu ją odkręciłem i nie wygląda żeby się skrzywiła. Wyregulowałem, na razie działa.

 

Duża pętla

Niedziela, 25 października 2009Przejechane 62.17km w terenie 2.50km

Czas 02:40h średnia 23.31km/h

Temperatura 13.0°C

 

Letni standard na niedzielę, czyli nad zalew domaniowski. Powrót przez Przytyk, Suków do kładki przez Radomkę i dalej już prosto do Radomia. Warunki były całkiem niezłe. Tylko lekki wietrzyk niewyczuwalny podczas jazdy, nie za zimno. Minimalnie za ciepło się ubrałem, ale po drodze część zdjąłem.
Do 50 kilometra jechało mi się świetnie, średnia była prawie 27 km/h. Potem krótki odcinek dziurawą drogą i nagle jakby ktoś wyciągnął mi wtyczkę. Nogi zrobiły się jak z waty i w ogóle opadłem całkiem z sił. Bywałem już mocno zmęczony po jeździe, ale coś takiego chyba pierwszy raz mnie dopadło. Zawsze zmęczenie objawiało się bólem mięśni, ale tym razem tak jakbym stracił czucie w nogach. Nie ważne czy było pod górę czy z górki, niemoc utrzymywała się cały czas na tym samym poziomie. Ostatnie 10 kilometrów to była jakaś masakra. Przejechanie tego odcinka po płaskim asfalcie zajęło mi 50 minut (sic!).

 

Na górki miłosne

Sobota, 10 października 2009Przejechane 68.00km w terenie 38.00km

Czas 03:18h średnia 20.61km/h

Temperatura 14.0°C

 

Przejechałem się na górki miłosne wzdłuż trasy ubiegłotygodniowej Jazdy Z Miasta, która wiodła aż do rezerwatu Królewskie Źródła. W planie miałem przejechać się także do tego miejsca, ale było za zimno i nie wyrobiłbym się z powrotem, bo popołudniu miało już padać.
Na początek przebijam się na drugą stronę miasta przez las kapturski, obok szpitala na Józefowie, przez Starą Wolę Gołębiowską do Kozłowa. Na zakręcie skręcam w prawo, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu była piaszczysta droga. Teraz przejechałem obok maszyn drogowych utwardzającym nawierzchnię gruzem i za kilka dni będzie tam leżał asfalt. Po dojechaniu do zielonego szlaku jadę wzdłuż niego do ośrodka edukacji ekologicznej.

Po przecięciu szosy dalej zielonym na mysie górki. Po drodze mija mnie trzech bikerów. Ustępuje im drogi, bo dopiero co wygramoliłem się spod zwalonego pnia na ścieżce. Dalej wzdłuż zielonego szlaku na górkach do torów kolejowych.

Potem był jeszcze kawałek po piachu, aż dojechałem do asfaltówki i nią przez Adolfin i Sokoły do lasu, gdzie zaczynają się górki miłosne. Trasa przez rezerwat obok Pionek jest świetna. Miejscami ostre podjazdy a za nimi jeszcze lepsze zjazdy. Na kilku trzeba było zahamować, bo akurat tego dnia pełno w lesie było grzybiarzy i musiałem uważać, żeby na krętym zjeździe przypadkiem na kogoś nie wjechać. Generalnie super traski można tam znaleźć.

Wracałem tą samą drogą. Zjeżdżając z asfaltówki między Adolfinem a Sokołami dogonił mnie biker z Jedlni. Krótkie powitanko, kto skąd i dokąd jedzie i razem jeszcze raz przez mysie górki i kierunku przeciwnym niż w tegorocznej mazovii. Po dojechaniu do zalewu Siczki kolega odbija na Jedlnię, a ja jadę do Dąbrowy Kozłowskiej. Jeszcze po drodze zatrzymują mnie dwie starsze panie. Zgubiły się w lesie podczas grzybobrania i chciały się upewnić o drogę do Dąbrowy Kozłowskiej. Ponieważ nie znam dokładnie na pamięć jak prowadzą ścieżki, wyciągnąłem mapę i wyjaśniłem, że cały czas prosto przez las do wsi.
Gdy przejeżdżałem obok szpitala zaczął padać już drobny deszcz.

 

Pod wiatr

Niedziela, 4 października 2009Przejechane 44.13km w terenie 10.00km

Czas 01:59h średnia 22.25km/h

Temperatura 18.0°C

 

Było cieplej niż wczoraj, ale chwilami tak wiało, że rower zaczynał żyć własnym życiem. Uciekłem do lasku janiszewskiego i przejechałem się kilkoma nieznanymi mi wcześniej ścieżkami. Wyjechałem z lasu w Kozinkach i dalej pojechałem swoją standardową pętlą. Po drodze zahaczyłem jeszcze o jaz w Gulinie na Radomce.

 

Do Wieniawy, Orońska

Sobota, 3 października 2009Przejechane 63.73km w terenie 7.00km

Czas 02:59h średnia 21.36km/h

Temperatura 15.0°C

 

Dzisiaj w planie miałem przejechać się bez napinania. Jestem ciepłolubny i teraz ciężko jest mi przyzwyczaić się do jesiennych chłodów. Jednak jeszcze nie jest tak zimno i można gdzieś dalej się wybrać. Nadal lekko przeziębiony wybierałem się przez, Milejowice, Cerekiew do Golędzina. Tam na skrzyżowaniu skręciłem w lewo do Wieniawy. Dawno nie jechałem tamtą drogą do Orońska. Teren tam jest już trochę pagórkowaty, ruch drogowy minimalny i można spokojnie pojeździć po asfalcie.

Dalej w Guzowie zauważyłem ciekawą polną drogę odchodzącą od szosy z widokiem na Garb Gielniowski. Mimo, że miałem jechać asfaltem, to wybieram tą ścieżkę i nią dojeżdżam do Orońska.

Potem kierowałem się w stronę Kowali. Jechałem trochę inną drogą niż zazwyczaj i w jednym miejscu zatrzymuje się przy pomniku powstańców styczniowych.


Obok pomnika jest nowa asfaltówka na krótkim podjeździe, którą dojeżdża się do Kowali. Zawróciłem jednak i przy pomniku ścieżką podjeżdżam na pod górkę w Kowali. Jest to najbliższy dla mnie pagórek gdzie można w terenie powalczyć z grawitacją. W miarę długi podjazd, a potem zjazd daje sporo frajdy. Tylko ostatnio ktoś złośliwie w jednym miejscu na zjeździe przekopał rów i narzucał gałęzi. Cóż, różni są ludzie.
Wracam na górkę podjazdem asfaltowym przy kościele, by jeszcze raz kilka razy pobawić się na krótkich intensywnych podjazdach i zjazdach.