Poland Bike Legionowo
Do pierwszego startu w tym sezonie poszedłem na luzaku. Pierwszy maraton to takie pierwsze koty za płoty, bo nie wiadomo czego się spodziewać. W ubiegłym roku mimo niesprzyjającej zimy wydawało mi się, że całkiem nieźle byłem przygotowany a wyszło beznadziejnie. W tym roku zima była bardzo łaskawa, więcej się ruszałem, ale przed startem niczego konkretnego sobie nie zakładałem. No może założyłem, że i tak spadnę z sektora:).
Po przybyciu na miejsce witała gigantyczna kolejka do biura zawodów. Dobrze, że akurat zapis i deklarację załatwiłem na tygodniu. Ta w Wawrze pod koniec roku była wielka, ale teraz ta w Legionowie pobiła wszystko co widziałem. Wiadomo było, że start będzie przesunięty, jak się okazało o godzinę, czyli start o 13.30. Gdzie indziej to już o tej godzinie wyścig się powoli kończy. Nie przeszkadza to jednak. Popołudniu jest cieplej, dlatego decyduję się jechać na "prawie krótko".
Start chciałem pojechać spokojnie, ale przy takim planie po kilkuset metrach jechałbym już sam. Patrzyłem tylko jak pulsometr pokazuje powyżej 180 uderzeń na minutę. Normalnie to już powinienem mieć dość, tutaj adrenalina zrobiła swoje i nie było czuć wielkiego zmęczenia. Jak długo to się dopiero okaże.
Jechałem bez szarżowania, niech inni się wykazują tym bardziej, że panował tłok jak na mazovii. Tłum także jechał jak na mazovii. Jak prosto i płasko to sprint, jak byle górka to zamurowuje, tempo takie, że ciężko utrzymać równowagę. No i te manewry niektórych, jakby ujmą było trochę się rozejrzeć na boki. Denerwowały mnie takie sytuacje, więc na tych górkach wyprzedzam hurtowo bokiem, po mchu, po gałęziach. Podjaździki szły dużo sprawniej niż jakbym jechał gęsiego po ścieżce.
Minęło pół dystansu i czułem się dobrze. 40 kilometr z 55 i też było nieźle. Pojawiła się myśl, że może być fajny czas. 42 kilometr - guma :( . Przejechałem po jakimś pieńku/korzeniu i poczułem uderzenie z tyłu. Nie skończyłem się zastanawiać czy aby nie będzie kapcia gdy doszedł moich uszu niestandardowy dźwięk. Jednak kapeć. Zdarza się. Trzeba było zmienić dętkę, ale jakoś było mi lekko na duchu, bo do tego 42 kilometra jechałem w porządku, wiec po zimie jest ogólnie nieźle.
Po ponownym ruszeniu jednak motywacja mi siadła. Nie mogłem złapać dobrego rytmu i zamulałem do około 50 kilometra. Potem było lepiej, ale to już było tylko wypatrywać mety.
Mimo pechowego startu przez gumę jestem zadowolony z czasu i tego jak mi się jechało. Pozwala to z nadzieją patrzeć na najbliższe wyścigi. No i założenie także spełniłem. Spadek do niższego sektora jest ;)
Wynik:
M3: 42/110
Open: 111/267
Kategoria Maraton Komentarze 0