Sobota, 27 października 2012Przejechane 0.00km w terenie 0.00km
Czas h średnia km/h
Temperatura °C
Za oknem pogodowa masakra - w nocy śnieg, w dzień śnieg z deszczem, wszędzie ciapa. Nawet nie było po co wychodzić z domu co nie znaczy, że nie było co robić. Wreszcie znalazł się czas, aby zajrzeć od tylnej piasty DT Swiss'a która od zimy leżała na półce i zbierała kurz. Po trzech latach eksploatacji nie była w dobrym stanie. Przepuszczał bębenek, luzy na łożyskach, ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Nowe zapadki i sprężynkę już mam, teraz jeszcze muszę wybrać dobre łożyska.
Niedziela, 21 października 2012Przejechane 73.32km w terenie 45.00km
Czas 03:05h średnia 23.78km/h
Temperatura 19.0°C
Na ten dzień była zaplanowana uczta dla oka, czyli jesienna puszcza w pełniej krasie. Rano zimno, ale wystarczyło poczekać do około jedenastej i nawet na upartego dało się pojechać na krótko. Z resztą widać było, że kto żyw i posiada rower tego dnia wybrał się na rower. Po drodze spotkałem jednego uczestnika ustawek pod rurą i bryknęliśmy się razem przez Wielką Górę. Odcinek jak zawsze urozmaicony, ale w kilku miejscach został zniszczony przez największych leśnych szkodników, czyli tzw. 'leśników'. To co wyprawiają w puszczy to jest masakra. Dobrze, że poznałem ścieżki przed modernizacją duktów i wiem jak potrafią być przyjemne. Teraz często tracą swój urok gdy trzeba przejąć nowy dukt czy kawałek się nim przejechać. To samo dotyczy królewskiego gościńca w stronę Królewskich Źródłem. Na szczęście są jeszcze nie zagospodarowane miejsca i mam nadzieję, że takie pozostaną.
Sobota, 20 października 2012Przejechane 75.17km w terenie 0.00km
Czas 02:58h średnia 25.34km/h
Temperatura 17.0°C
Po krótkim epizodzie z jazdą po Warszawie i okolicach wracam na radomskie tereny. Warunki na zewnątrz bardzo zachęcające do jazdy, ale dziwnym trafem nie miałem pomysłu na jazdę. Można było jechać na Altanę, ale trochę za daleko. Można było jechać do Iłży, ale to już oklepana przeze mnie trasa w tym roku. Puszczę zarezerwowałem na jutro. Można jeszcze było spróbować wypadu do Wyśmierzyc nad Pilicę. Ostatecznie wybrałem opcję asfaltową, czyli pętlę nad zalew w Domaniowie. Ruch po tej trasie jest mały, nawierzchnia równa, teren miejscami pofalowany, nić tylko spokojnie jechać i podziwiać jesień. Właściwie jakbym mógł wybierać to nie miałbym nic przeciwko, aby każdy dzień w roku tak wyglądał. W Konarach, to po drugiej stronie zalewu w Domaniowie, zrobiłem krótki przystanek przy kiedyś dworku, obecnie pałacu. Ciekawe doświadczenie: typowa polska wieś z urywającym się asfaltem, nierównym brukiem, kundelkiem szwendającym się przy dworze, z domami lepszymi i gorszymi, a po środku tego wszystkiego wyremontowany pałac. Dalej kilkaset metrów pod górkę i można także podziwiać sam zalew. Można było patrzeć i patrzeć i o to w tym wypadzie chodziło.
Czwartek, 18 października 2012Przejechane 52.08km w terenie 0.00km
Czas 02:15h średnia 23.15km/h
Temperatura 11.0°C
Długo biłem się z myślami 'Iść czy nie iść na rower w ciemną noc'. Ostatecznie jednak wygramoliłem się z mieszkania. Wystarczyło kilkaset metrów przejechać, aby utwierdzić się w przekonaniu o prawidłowo podjętej decyzji. Zrobiło się już zimniej, ale miało to też swoje plusy: mniejszy ruch w mieście, mniej ludzi, trochę mgły i niektóre miejsca zrobiły się bardziej klimatyczne.
Niedziela, 14 października 2012Przejechane 60.93km w terenie 0.00km
Czas 02:43h średnia 22.43km/h
Temperatura 15.0°C
Jest wielce prawdopodobne, że wszystko co rowerowe już się w tym roku wydarzyło. Trochę szkoda, ale powoli organizm zaczyna upominać się o odpoczynek a i chęci do jazdy jakby spadły. Jednak nie na tyle, aby w ogóle porzucić w kąt rower, a że pogoda była całkiem znośna na rower to nie pozostawało nic innego jak trochę pozwiedzać okolicę miasto za dnia.
Sobota, 13 października 2012Przejechane 62.20km w terenie 47.00km
Czas 02:58h średnia 20.97km/h
Temperatura 14.0°C
Dojazdy + rozgrzewka: 6.02 km Wyścig: 51.38 km Powrót: 4.80 km
Niestety nadszedł czas ostatniego wyścigowego weekendu w tym roku. Pogoda już nie ta co na wiosnę czy latem. Zimne i ciemne poranki nie nastrajają mnie dobrze przez ściganiem. Na szczęście tym razem maraton miałem prawie że pod nosem. Koszty dojazdu zerowe, bo dojechałem SKM'ą na bilecie miesięcznym. Dodatkowo start o 12, więc także mogłem pospać dłużej niż na tygodniu. Na razie same plusy, ale co z trasą w sporej części leżącej na terenie Warszawy. Czy tu w ogóle można wyznaczyć sensowną trasę nie wypaczającą idei jeżdżenia rowerem górskim? Po doświadczeniach z Piaseczna miałem wątpliwości, ale organizatorzy poland bike zapowiadali, że da się i mają prawdziwego asa w rękawie. Cóż, nie pozostawało nic innego jak powiedzieć 'Sprawdzam!'. Na miejscu stwierdzam, że na poland bike dużo przyjemniej jest zorganizowane miasteczko zawodów niż chociażby na mazovii czy ślr. Można naprawdę poczuć sportowy klimat. Od strony obsługi zawodnika nie ma się do czego przyczepić. Nie ma kolejek, sprawy załatwia się w ekspresowym tempie. Tak więc po załatwieniu formalności chciałem się trochę rozgrzać, ale za bardzo nie było gdzie. Wokół normalny ruch miejski, a na trasie już rywalizowały dzieciaki. Poza tym zimno, mokro i nie za bardzo mi się chciało. Po zrzuceniu części ciuchów nie miałem ochoty wystawiać się niepotrzebnie na wiatr i resztę czasu spędziłem w oczekiwaniu na otwarcie sektorów. W międzyczasie tylko trochę się porozciągałem czy pomachałem kończynami. Zastanawiałem się jak z suchością trasy, bo asfalt wokół był całkiem mokry. Jednak po starcie takie bzdety poszły w niepamięć. Wrzuciłem blat i ogień. Tym razem na rozbiegowym asfalcie wiele nie straciłem i w teren wjechałem w dobrym towarzystwie. Początkowo było szeroko, ale z upływem kilometrów robiło się wąsko. Nareszcie praktycznie nie było piachu czy denerwujących łąk. Co prawda znów ktoś w jednym miejscu zniszczył cześć oznakowania i podstępnie zagrodził właściwą ścieżkę gałęziami, ale taki już urok podwarszawskich maratonów. Załapałem się do grupki, która nadawała mocne tempo, aż za bardzo jak dla mnie. Jakbym miał tak jechać cały dystans byłby problem. Na szczęście to były zawodnicy mini, więc luz, można skorzystać z tunelu sprinterów. W końcu uspokoił mi się oddech – znak, że wszedłem na właściwe obroty. W sam raz, bo był rozjazd. Prawie bym go przestrzelił tak przykleiłem się do koła sprinterów, że pojechałbym za nimi. Dobrze, że ktoś krzyczał i zdążyłem się zorientować w ostatniej chwili. Zrobiło się pustawo, ale przed sobą widziałem kilku zawodników – trzeba było dociągnąć. Jechało się całkiem przyjemnym lasem. Wiadomo nie było podjazdów, ale takie małe górki do pokonania na kilka obrotów korbą występowały w satysfakcjonującej ilości. Nie było też kilometrowych prostych, więc człowiek się nie nudził. Prawdziwa esencja trasy zaczęła się po dotarciu w okolice rzek Świder i Mienia. Tak kapitalnych singli w tym roku jeszcze nie jechałem. Duży na to wpływ miało to, że nie były to kilkusetmetrowe odcinki, ale fragmenty po kilka kilometrów. Najbardziej przypominały mi okolice ścieżki na dojeździe do kładki na Pacynce w puszczy kozienickiej. Tylko tutaj było dużo węziej i kręto. Miejscami było tak wąsko, że ledwo mieściła się kierownica między drzewami. Na zakrętach niemal muskało się barkiem o pnie drzew by chwilę potem przejechać kilka centymetrów od krawędzi skarpy nad rzeką. Do tego górki, dołki i to wszystko pokonywane na pełnej płynności jazdy. Normalnie miałem banan od ucha do ucha. Czuć było, że ktoś wykorzystał to co najlepsze w okolicy. Poza tym trafiłem na dobrą grupkę czterech zawodników. Może jakoś specjalnie ze sobą nie współpracowaliśmy, ale pozytywnie się nakręcaliśmy co sprzyjało utrzymywaniu dobrego tempa. W końcowej części trasy jeden z nich, jak się okazało z pierwszego sektora, mocniej zaatakował. Uznałem, że utrzymanie koła za nim to moja szansa. Z naszej grupki zostało tylko nas dwóch. Z czasem tempo zrobiło się dla mnie masakryczne jednak dzielnie się trzymałem. Zaczęło mnie tak palić w nogach jak jeszcze nigdy w tym roku. Dopiero pojawiające się skurcze zmusiły mnie do odpuszczenia, ale chyba swoją szanse wykorzystałem. To już była końcówka dlatego większych strat nie zdążyłem zanotować. Ma mecie musiałem chwilę ochłonąć. Co mnie zastanawiało, to sporo dobrych zawodników kręciło się w pobliżu mety, więc czas powinien wyjść całkiem przyzwoity. I wyszedł. Tylko niespełna 13 minut straty do zwycięscy przy 2 godzinach – tak dobrze to jeszcze nigdy nie pojechałem. Zaczynam zauważać, że najlepiej jeździ mi się na takich krętych trasach przy temperaturze około 15-17 stopni. Tak było na wiosnę w Legionowie i podobnie w zeszłym roku na jesień i wiosnę. A zawsze myślałem, że najlepiej jeździ mi się przy letnich temperaturach. Podsumowując: maraton zaliczam do udanych, dopracowanych przez organizatorów. Nawet nie spodziewałem się, że na koniec sezonu zostanie taka wisienka.
Wtorek, 9 października 2012Przejechane 30.36km w terenie 0.00km
Czas 01:28h średnia 20.70km/h
Temperatura 10.0°C
Niewątpliwe, najtrudniej jest się ruszyć z miejsca. Bo to przecież zimno na zewnątrz, późno, może zacząć padać, mistrzem świata to ty już nie będziesz więc po co ci te jazdy, no i tak sterta ubrań do założenia. Ale jak już się człowiek wygramoli z mieszkania, dwa razy przekręci korbą, złapie łyk rześkiego powietrzna to można jeździć godzinami. Nawet lekki deszczyk w tym nie przeszkadza.
Niedziela, 7 października 2012Przejechane 74.92km w terenie 55.00km
Czas 03:15h średnia 23.05km/h
Temperatura 11.0°C
Dojazd + rozgrzewka: 6.23 km Wyścig: 64.78 km Powrót: 3.91 km
Trochę się zastanawiałem czy wybrać się na maraton do Nowego Dworu. Od początku sezonu zakładałem udział w tym wyścig, ale jakoś wcześniej skończył mi się wykupiony pakiet startów, a i pogoda za ciekawa się nie zapowiadała. Miało być zimno i było, jednak bez tragedii. Najważniejsze, że nie padało. W poprzednim roku trasa nie była jakoś specjalnie ciekawa, ale w tym roku miała być całkiem nowa, więc ciekawość mnie ciągnęła by ją sprawdzić. Miasteczko było usytuowane tuż przy stacji pkp, więc błądzenia po nieznanym mieście tym razem uniknąłem. Miałem prawie godzinę do startu, więc mogłem trochę pokręcić się po stoiskach. Przy okazji spotkałem znajomą twarz, miło się porozmawiało i zanim się obejrzałem wolny czas uciekł, a musiałem się jeszcze przygotować. Ostatecznie nie miałem już kiedy zrobić objazdu chociaż końcówki trasy i bez żadnego rozeznania stanąłem w sektorze. Oprócz tego w ogóle nie zdążyłem zrobić jakiejkolwiek rozgrzewki. Miałem zamiar jechać giga, ale po prawie tradycyjnym zaskoczeniu dystansami dzień przed maratonem i faktem, że nie było specjalnie komfortowej pogody zastanawiałem się czy to w moim przypadku miałoby to sens. Decyzję zostawiłem sobie na rozjazd i tego jak będę się czuł. Wystartowałem tym razem z drugiego sektora. Moim celem było utrzymać się w sektorze i zachować go na przyszły sezon. Początek poszedł mi średnio, czułem, że nie jestem rozgrzany , ale po wjechaniu na wał szło mi już lepiej i bez problemu mogłem się utrzymywać w tworzących się pociągach a nawet przeskakiwać do tym szybszych. Trzeba było patrzeć na tylne koło zawodnika przed sobą. Nie było to jednak wielką niedogodnością, bo w okolicy nie było czego podziwiać. Większość trasy wiodła przez pola i upierdliwe łąki. Naprawdę już powoli mam dość takich wertepiastych odcinków na maratonach, bo na nich nie można normalnie jechać, ani z tego nie ma przyjemności jazdy, ani nie podnosi to umiejętności. Chyba można to rozpatrzyć jedynie jako zabieg marketingowy i zaszczepianie w głowach wkurzonych zawodników myśli o zakupie 29er, który być może zneutralizowałby choć trochę te muldy. Przynajmniej mi coś takiego przeleciało przez głowę. Generalnie trasa nie była za ciekawa, w zeszłym roku było lepiej. Był co prawda jeden większy fragment przez las, ale ten został zepsuty przez jakieś łajzy. Mnóstwo ludzi pogubiło w tym miejscu trasę i to nie przez niedbałe oznakowanie, ale przez zerwanie oznakowania przez nie wiem już kogo. To samo spotkało i grupkę, w której jechałem. Początkowo widzieliśmy pozrywane i porozrzucane strzałki na ziemi, ale ścieżka nie skręcała, więc nie było wątpliwości gdzie jechać. Problem pojawił się gdy na szybkiej ścieżce zgodnie z leżącą taśmą pojechaliśmy na jednym z rozjazdów w prawo, by po kilkuset metrach stwierdzić, że dalej nie ma oznakowania. Wracając zawróciliśmy jeszcze dwie grupki i na feralnym rozjeździe było już kilkadziesiąt osób. Jeszcze inna grupa wróciła ze ścieżki skręcającej w lewo i też stwierdzili brak strzałek. Była jeszcze jedna niepozorna ścieżka, ale ta ewidentnie była zagrodzona taśmą. Po małym śledztwie doszliśmy jednak do wniosku, że taśma musiała być przewieszona. Wjechaliśmy na tą ścieżkę, ale i tutaj brak oznakowania. Dopiero po kilkuset metrach ktoś zauważył kolejną taśmę przywiązana do drzewa. W wyniku zjechania się co sektora 2 i 3 na singlu ścisk zrobił się straszny, tak jakby po starcie ludzi od razu puścić w las. W tym zamieszaniu moja grupka uciekła mi i musiałem poczekać, aby ludzie się ułożyli na ścieżce. Dopiero wtedy można było mozolnie wyprzedzać. Ledwo dociągnąłem do nich znów trzeba był się zatrzymać na rozjeździe w lesie by odbyć konsylium, w którą stronę jedziemy. Masakra! Po tych przygodach odpuściłem sobie giga, bo przy tym tempie znikania strzałek i zazwyczaj samotnej jeździe na drugiej pętli mogły by być poważne problemy z właściwym przejechaniem trasy. Autor: Daniel Dickerson
Po wjechaniu z lasu znów przejazd przez pola i łąki by dotrzeć do wału. Tutaj utworzył się kilkunastoosobowy pociąg. Tempo było mocne do rozjazdu mega/giga. Za bardzo się nie zastanawiałem i zjechałem na mega. Potwierdza się, więc prawda, że jak na starcie nie wiesz czy jedziesz dystans giga to go prawdopodobnie nie pojedziesz. Ja już miałem dość tej wertepiastej trasy. Na koniec jeszcze raz łąka i asfalt na stadion. Staram się podkręcić tempo, ale nie mam już z czego. Finish miałem słaby, bo jeszcze kilka osób mnie wyprzedziło. Słabo mi się jechało. Widać nie podpasowała mi ta trasa i tyle. W miasteczku na plus trzeba zaliczyć bufet. Jeszcze nie widziałem na mazovii takiego zaopatrzenia: owoce, ciasta, kurze udka, wędzona kiełbasa z chlebem i papryką, chrupki, ciastka, do marakoru sosy według wyboru – cóż widać, że finał.
Sobota, 6 października 2012Przejechane 46.07km w terenie 6.00km
Czas 01:49h średnia 25.36km/h
Temperatura 20.0°C
Wypad bez większej historii. Chociaż może nie do końca, bo przejeżdżałem przez Piastów ostatnio rzadziej odwiedzany, a potem przez łąkę wzdłuż lotniska co nie miało miejsca od dawna. Łąka nadal jest tak samo upierdliwa, więc następna wizyta może być spokojnie za rok. Wszystko to, aby sprawdzić czy rower dobrze działa, bo w Warszawie nie będę miał w razie problemów jak naprawić ewentualnej usterki. Jednak nie było czego poprawiać. Jedynie musiałem wywalić łańcuch i założyć drugi mając nadzieję, że wytrzyma jeszcze dwa maratony. Ten nadaje się już tylko do ujeżdżania w śnieżnej brei.