Niedziela, 27 czerwca 2010Przejechane 83.15km w terenie 0.00km
Czas 03:11h średnia 26.12km/h
Temperatura 25.0°C
Dzisiaj kryterium wyboru trasy było takie, żeby się nie ubrudzić. Po wczorajszym czyszczeniu, smarowaniu, praniu butów i plecaka nie miałem ochoty na powtórkę. Miałem ochotę na 80km, trochę na dużo jak na kurs do Domianiowa, ale przed wyjściem wpadł mi do głowy pomysł jak zmodyfikować trasę. Przy okazji przejechać odcinek, który ostatnio jechałem na jesień. Jadąc do Orońska zagaduje mnie gość na szosie: - Dotąd jedziesz? (wiadomo, standardowe pytanie) - Do Domaniowa. - Do Domaniowa? To nie w tą stronę! Trochę minęło zanim wyjaśniłem mój plan.
Dzisiaj lato w pełni, bez dokuczliwych upałów, słoneczne, w szumiącymi trawami po drodze. Takie jakie lubię.
Sobota, 26 czerwca 2010Przejechane 122.97km w terenie 60.00km
Czas 07:23h średnia 16.66km/h
Temperatura 24.0°C
Wstałem jak na sobotnie warunki bardzo wcześnie, a mianowicie o 6.20. Plan na ten dzień to odjechać większość trasy maratonu w Szydłowcu, przejechać niebieskim szlakiem przez rezerwat Skałki Piekiełko i wrócić na rowerze z Szydłowca. Wstając za oknem pogoda nie nastrajała optymistycznie, ale prognozy były jednoznaczne: miało się wypogodzić w ciągu dnia. Nie przejmując się lekką mżawką zabrałem się za zamianę opon na crossmarki. Normalnie bez problemu ściągam kapcie palcami. Teraz nie szło tego zrobić. Chyba jeszcze nie do końca się obudziłem. Po kilku minutach męczenia się z nimi sięgnąłem po łyżki i poszło. Jeszcze przesmarowałem łańcuch, amora i sprzęt gotowy do wojaży. Pojechałem na dworzec, wyszedłem na peron i za bardzo nie było gdzie rower wsadzić do pociągu. Tego dnia odbywał się rajd bractwa rowerowego oraz IPNu i pociąg do Szydłowca był cały zabity rowerami. Na stacji w Szydłowcu całe towarzystwo łącznie ze mną wysypało się z pociągu. Uczestnicy zajęli się swoimi sprawami organizacyjnymi, a ja na uboczu zdjąłem bardziej cywilne ciuchy i ruszyłem w stronę miasta. Już na drodze ze stacji czułem, że to będzie udany dzień po względem rowerowym. Na rynku zrobiłem postój na zdjęcie i zacząłem objazd przyszłotygodniowej trasy mazovii. Etap ten będzie jednym z etapów pierwszy raz w tym roku wprowadzonej specjalnej klasyfikacji szumnie nazwanej klasyfikacją górską. Czy ona będzie górska czy nie to już innym pozostawiam do oceny. Mi sam pomysł specjalnej klasyfikacji się podoba. Rynek w Szydłowcu Już na samym początku miałem problemy z odnalezieniem właściwej trasy. Szybko zgubiłem czerwony szlak pieszy i zamiast nim jechać przejechałem się drogą, którą będzie się wracać do Szydłowca. Teraz ten odcinek był ubity, ale do niedzieli może być to jeden kilometr po piachu. Wróciłem się i w końcu znalazłem szlak. Jest to bardzo przyjemny fragment trasy. Chociaż jest wąsko i po starcie może być ciasno to podobała mi się ta trawiasta ścieżka. Miejscami były zdradliwe kałuże w koleinach. Niby wydawały się płytkie to potrafiły mnie zaskoczyć. Z daleka wyglądały na max 5 cm głębokości dlatego przy pierwszej zdziwiłem się jak koło zanurzyło się po piasty. Lepiej trzymać się tutaj środka, przez co wyprzedzanie stanie się mocno utrudnione. Dodatkowo zaskoczyła mnie czystość wody w kałużach. Niemal przezroczysta, aż nie żal było buty zamoczyć, a nawet sprawiało to przyjemność. Dalej cały czas czerwonym szlakiem znanym też jako Szlak Partyzantów Hubala. Jechało się ekstra, bez nudy, ciągle jakieś rowki, strumienie po bokach, kałuże wszystko przykryte wysoką trawą lub mchem. Ten ostatni też potrafił zaskoczyć. Wjeżdżam, i koło zapada się do połowy w wodę. Po chwili odpoczynku na asfalcie, znów wróciłem na szlak i nim jechałem w kierunku cmentarza partyzanckiego. Od cmentarza jechałem szlakiem żółtym. Było już wyraźnie sucho i pod górkę. Na krótkim odcinku około jednego kilometra z trzy, cztery razy przebiegają przez ścieżkę sarny. Dzicz normalnie :) Jadąc za taśmami dotarłem do miejscowości Łazy i dalej asfaltem do podjazdu na Altanę. Jakoś ten podjazd nie zapadł mi specjalnie w pamięć. Ot droga przez las trochę pod górę. Podjazd od strony północnej jest krótszy, ale przynajmniej go widać i można go poczuć pod nogą. Za to zjazd tędy podnosi adrenalinkę. Prawie 50kmh na liczniku, drzewa i zakręty robi swoje. Za podjazdem w miejscowości Hucisko zrobiłem sobie przerwę na popas. W miejscowości Leszczyny nie mogłem znaleźć ścieżki do wsi Borki. Jest tam droga, która się zgadza z mapką, ale ona jest nieprzejezdna. Krzaki po bokach tak się rozrosły, że trzeba by się czołgać. Pewnie inaczej tutaj będzie poprowadzona trasa. Wróciłem się i przez Majdanki asfaltem dojechałem do Borek. Potem początkowo niebieskim szlakiem, asfaltową ścieżką przez las :o pojechałem do szosy i kawałek dalej do parkingu przy rezerwacie Skałki Piekiełko. Tutaj zaczyna się niebieski szlak i prowadzi on przez skałki. Skałki Piekiełko pod Niekłaniem Dalej wiódł przez podmokłe tereny. Było dużo prowadzenia roweru przez wodę. Na szczęście nie było to błoto tylko czysta woda po łydki. W taki sposób wróciłem na asfaltową ścieżkę i nią cofam się do zakrętu gdzie skręca trasa maratonu na "rowerostradę". Po minięciu wsi Antoniów myślałem, że główne atrakcje mam już za sobą, ale ten zjazd strumieniem mnie rozbił. Z mapy wynika, że powinna być poważna ścieżka. W rzeczywistości jest potoczek. No po prostu miodzio :) Było ekstra do momentu jak woda zrobiła się po kolana z mułem po kostki na dnie :/ Nie skończyłem tego odcinka, bo nie bawiło mnie pokonywanie kilkuset metrów z rowerem na plecach z takich warunkach. skręciłem wcześniej i pobłądziłem po Skłobskiej Górze. W końcu znalazłem się z rezerwacie Podlesie. Zjechałem do Chlewisk i postanowiłem, że to już koniec przygód na dzisiaj. Na liczniku było już prawie 80km w większości w terenie, ja byłem zmęczony, ubłocony i cały pocięty przez komary. Wróciłem asfaltem do Radomia. Już w Radomiu przy podjeżdżaniu pod górkę zerwał mi się łańcuch. Dobrze, że tutaj a nie w lesie. Miałem na zapasie spinkę, więc po chwili serwisu mogłem spokojnie dojechać do domu. Więcej zdjęć z trasy maratonu można znaleźć tutaj. Mapa (nie uwzględnia błądzenia i szukania szlaków)
Piątek, 25 czerwca 2010Przejechane 29.33km w terenie 0.00km
Czas 01:05h średnia 27.07km/h
Temperatura 17.0°C
Późno wróciłem do domu, więc była jazda ze światełkami. Najpierw do Piastowa przez Dabrówkę, a potem powrót do Radomia poboczem trasy nr 7. Wiatr w plecy, dodatkowo podmuchy od wyprzedających tirów. Można było pogonić na tym odcinku. Samopoczucie: dobre.
Sobota, 19 czerwca 2010Przejechane 79.27km w terenie 5.00km
Czas 03:12h średnia 24.77km/h
Temperatura 17.0°C
No więc tak... Popołudniu pogoda w miarę się wyklarowała i była tendencja, że będzie lepiej. Tak też było. Początkowo straszyło ciemną chmurą, ale potem było nawet słonecznie. Nie miałem ochoty na jakieś szarpanie się, dlatego wybrałem się spokojną trasę przez Kowalę, Orońsko do Miszka i dalej do Domaniowa. W Domaniowie kilkuminutowy postój na zaporze i ogólny relaks. Powrót przez Przytyk i standardowo skręciłem do Gulina w Zakrzewie. Wyremontowali tutaj drogę to i spokojnie można jechać ponad 30kmh. I tutaj zaczęły się nieprzyjemne rzeczy. Mając około 35kmh na liczniku tuż po koła z rowu wybiega mały piesek/szczeniak i jakby nigdy nic wpada na jezdnie. Po prostu wszystko dzieje się w jednej chwili, ja mam dłonie na rogach, więc na hamowanie nie ma czasu, odbijam w lewo. Przednie koło trąciło psa, ale nie przejechało go nim. Niestety tylne wpadło centralnie na zwierzaka. Dziwnie podbiło koło, a ja pomyślałem: "Ja pierdolę, przejechałem psa". Obejrzałem się za ciebie, nie widać było zwierzaka na jezdni, ale jego pisk nie pozostawiał wątpliwości. Zastanawiałem się czy się nie wrócić, ale nie zawróciłem. Czy to był błąd? Nie wiem. Kilka chwil potem podjeżdża po mnie samochód, wyskakuje dwóch gości, zwala mnie do rowu z pretensjami, że niby kopnąłem ich psa. W tym momencie moja sytuacja stałą się mocno nieciekawa. Leżę w rowie, rower na mnie, a po głowie okłada mnie jakiś gość. Jedyne co mi przychodziło do głowy to myśl, że dobrze, że mam kask. Nie wiem jak by się to skończyło, ale zatrzymał się drugi samochód, wysiadł z niego kierowca co ostudziło emocje tych dwóch gości. Powiedzmy, że nastąpiła wymiana stanowisk, ale widząc, że nie ma to sensu ulatniam się. Straty w sprzęcie i na zdrowiu moim zerowe, no może jeden sinak, więc nie złożyłem oficjalnego zgłoszenia na policję. Najbardziej w całej tej sytuacji szkoda psa, że ma takich nieodpowiedzialnych właścicieli.
PS. Będę chyba musiał znaleźć sobie nową pętlę pomiarową.
Piątek, 18 czerwca 2010Przejechane 29.52km w terenie 0.00km
Czas 01:05h średnia 27.25km/h
Temperatura 24.0°C
Standardowy piątkowy wypad. Chciałbym pokonać moją pętlę pomiarową poniżej godziny i myślę, że być może mi się to uda w tym roku. Dzisiaj pomiar trochę zakłócony, ponieważ zapomniałem bidonu i musiałem się kawałek wrócić. Miałem jechać na 40 km i trochę zastanawiałem się na rozjeździe stąd gorszy wynik. Nawet ruszyłem na pętlę rozszerzoną, ale po dosłownie kilkudziesięciu metrach zaczęło mżyć i wróciłem się. Potem przestało, ale do domu wróciłem tuż przed samym deszczem. Gdybym pojechał do Golędzina to wróciłbym mokry. Samopoczucie: bardzo dobre, mimo dwóch niedospanych nocy.
Niedziela, 13 czerwca 2010Przejechane 107.62km w terenie 2.00km
Czas 04:27h średnia 24.18km/h
Temperatura 24.0°C
Miałem ochotę na setkę. Można by ją zrobić nawet po puszczy, ale jakoś ciągnie mnie na jakieś poważniejsze podjazdy. Dopiero na nich widać ile jest się wartym i pozwalają poważniej zastanowić się nad posiadanymi umiejętnościami. Takim podjazdem dającym do myślenia, który znam najbliżej Radomia jest asfaltowy podjazd z Szydłowca do Huciska i dalej na Altanę. Po dociągnięciu się na maksymalną wysokość we wsi Hucisko za plecami rozciąga się niezły widok. Można zazdrościć mieszkańcom takich widoków każdego dnia. Przystanąłem na chwilę, ponieważ warto zatrzymać się i przez moment popatrzeć. W między czasie wpadł mi do głowy pomysł, żeby jednak wjechać do końca na Altanę, chociaż moje kendy SBE, szczególnie tylna, stały się już niemal slickami. Mimo wszystko wjechałem w miarę sprawnie. Sucho to i nawet na kamieniach opona nie ślizgała się. Za to na zjeździe nie wytrzymały. Brak uślizgów na podjeździe dodał mi animuszu i podczas zjazdu prawie na hamowałem. Skończyło się to dobiciem dętki i snake'iem. Po wyjechaniu na asfalt, jeszcze raz chciałem podjechać na do końca drogi, ale coś ciężej było niż kilkanaście minut temu. Spojrzałem na oponę z tyłu i jakoś tak mało powietrza. Sprawdziłem paluchami i zdecydowanie za miękka kiszka. Rower w trawę i czas na pitstop. Spróbowałem dopompować, ale tylko złamałem zaworek przy wentylu. Dętka nadawała się już tylko do śmietnika. Nie żal, bo i tak już była łatana. Mimo sprawnej wymiany zdążyły mnie pociąć komary po kostkach. Założyłem koło i za raz pierwszym razem dobrze ustawiła się tarcza, więc miałem spokój z obcieraniem o klocki. Powrót do Radomia przebiegł już bez dodatkowych atrakcji.
Sobota, 12 czerwca 2010Przejechane 88.51km w terenie 12.00km
Czas 03:37h średnia 24.47km/h
Temperatura 30.0°C
Popołudniu zelżał upal, tak więc można było się gdzieś ruszyć na rowerze. Wiele czasu do końca dnia nie zostało, żeby jechać gdzieś dalej, dlatego wybrałem się lubianą przeze mnie trasą do Iłży. Zresztą ciekawił mnie ten zjazd wąwozem, którym ostatnio nie próbowałem jeździć. Do Iłży jechało mi się dobrze. Wiatr nie przeszkadzał, temperatura też była ok, chociaż w słońcu było już trochę za gorąco. Za Wierzbicą robi się ciekawiej, ponieważ teren i widoki już inne niż w okolicach Radomia. Do Iłży wjechałem tak jak zazwyczaj od strony Pakosławia. Od razu skierowałem się na wzgórze zamkowe co by podjechać po samą basztę. Co raz łatwiej przychodzi mi pokonywanie tego podjazdu z czego się cieszę. Po tym był czas do główną atrakcję, czyli wspominany zjazd wąwozem. Nigdy nim nie jechałem i zastanawiałem się czy jest on w ogóle przejezdny. Nie było się jednak czego obawiać, ponieważ płynnie można nim zjechać aż do szosy asfaltowej. Miąłem taką frajdę z zjazdu i podjazdu nim, że pokonałem go trzy razy, jednak na końcu podjazdu chyba osiągałem max swojej wydolności. Potem zrobiłem sobie jeszcze popas pod basztą i zabrałem się tą samą drogą co przyjechałem do Radomia. Po drodze zaczęło straszyć burzą.
Niedziela, 6 czerwca 2010Przejechane 65.68km w terenie 2.00km
Czas 02:38h średnia 24.94km/h
Temperatura 26.0°C
Trasa łatwa i przyjemna w sam raz na niedzielę po w miarę równym asfalcie. Dzisiaj bez rękawiczek, bo musiałem trochę opalić dłonie. Dodatkowo przekonałem się, że Crossmarki chyba mają mniejsze opory toczenia niż Kendy SBE, a na pewno są dużo cichsze. Po piachu i błocie także idą lepiej. Przed Krzyszkowicami rozpiął mi się łańcuch. Pierwszy raz odkąd używam spinki Srama. Ani nie było to pod górkę, ani nie jechałem szybko, ale akurat był taki wyboisty odcinek. W każdym razie wybaczam, bo spinka ma już prawie 7 kkm przebiegu i jest już wyrobiona. Tylko łapy sobie ładnie upaprałem od łańcucha, z nie lubię z brudnymi chodzić/jeździć. Czuję jakiś taki dyskomfort. Na szczęście piasek i woda z zalewu pozwoliły doprowadzić je do stanu używalności. Wracałem przez Przytyk. Trochę było pod wiatr, ale bez tragedii. W Zakrzewie skręcam do Gulina zobaczyć czy nie zalało stawów. Wszystko było ok.
Sobota, 5 czerwca 2010Przejechane 131.99km w terenie 40.00km
Czas 06:41h średnia 19.75km/h
Temperatura 24.0°C
Z realizacją tego wypadu nosiłem się już od jakiegoś czasu, jednak nie miałem szczęścia do dobrej pogody w sobotę. Tym razem warunki okazały się doskonałe. Co prawda nie zrobiłem trasy dokładnie tak jak planowałem, ale o tym napiszę później. Wstałem wcześnie rano jak na sobotnie standardy jeszcze przed 7. Za oknem słonecznie więc szybko po śniadaniu pojechałem na dworzec, aby zdążyć na pociąg do Skarżyska-Kamiennej o 8.30. O 9.30 byłem już w Skarżysku. Jadąc po zachodniej stronie zalewu złapałem zielony szlak pieszy na Wykus. Po przekroczeniu torów kolejowych przed Suchedniowem zaczęło się dziać. Szlak po ostatnich obfitych opadach zamienił się w strumień na przemian z błotnymi kałużami. Dało się jechać, ale często musiałem z buta pokonywać błoto, ewentualnie omijać lasem. Im dalej tym coraz częściej prowadziłem. W końcu otarłem do miejsca gdzie wody było po kolana, nie można było ominąć lasem i nie widać było jak długo się to ciągnie. Wróciłem się do leśnej szutrówki i tylko takimi drogami jeździłem przez lasy. Odpuściłem szlaki piesze, bo dzisiaj były one tylko dla piechurów i entuzjastów survivalu. Szutrówką dojechałem niemal do Suchedniowa i dalej szosą do miejscowości Mostki. Tutaj zacząłem przeprawę z czerwonym szlakiem rowerowym. Prawie cały czas brukowaną drogą dotarłem do Starej Wsi. Ten odcinek dal mi w kość, ale po dotarciu do asfaltówki widok wynagrodził wysiłek. Po ochłonięciu kierowałem się na Kamień Michniowski. W zamyśle chciałem czarnym szlakiem wjechać na wzniesienie, ale spodziewałem się, że może być z tym problem. Do trasy 751 dojechałem polną drogą przez miejscowość Orzechówka. Kamienie i wyrwy zrobione przez spływającą wodę tylko uatrakcyjniały podjazd i zjazd. Po dojechaniu do początku szlaku na Kamień Michniowski widać było tylko błoto. Zrezygnowałem z podjazdu. Spróbuję następnym razem jak będzie sucho. Wróciłem się przez Orzechówkę jeszcze raz do Starej Wsi i znów po kocich łbach pojechałem do Bronkowic. Tutaj poćwiczyłem intensywne podjazdy i przekonałem się, że ta najmniejsza zębatka z przodu jednak się przydaje, a podczas zjazdu dobre hamulce też są niezastąpione. W Radkowicach wracam na czerwony szlak rowerowy i nim dotarłem do Starachowic. Pora było wracać, bo już się dobrze ujeździłem. Nad Kamienną przerwa na odpoczynek i popas, potem podjazd pod kościół i dalej w Ratajach następny postój na batonika i smarowanie łańcucha. Po tych czynnościach już bez przerw wracam przez Wąchock, Mirzec, Wierzbicę, Kowalę do Radomia. Wiatr zbytnio nie przeszkadzał. Zmęczony, ale zadowolony ze spędzonego dnia na rowerze wróciłem do domu. Mapa:
Piątek, 4 czerwca 2010Przejechane 28.68km w terenie 0.00km
Czas 01:01h średnia 28.21km/h
Temperatura 22.0°C
Jak zwykle w piątek po pracy wybrałem się na szybką rundę po okolicy. Obecnie długo jest jasno, więc jak już wróciłem był jeszcze czas na standardową pętlę w normalnych warunkach. Samopoczucie: bardzo dobre.