Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:834.78 km (w terenie 156.00 km; 18.69%)
Czas w ruchu:35:30
Średnia prędkość:23.51 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:69.56 km i 2h 57m
Więcej statystyk

Przed i po ulewie

Poniedziałek, 3 maja 2010Przejechane 77.78km w terenie 0.00km

Czas 03:00h średnia 25.93km/h

Temperatura 16.0°C

 

Od rana padało. Dopiero popołudniu się trochę przejaśniło. Od razu wybrałem się na rower. Do Kowali jechało mi się dobrze, ale gdy docierałem do Orońska na niebie wisiała chmura, która wyglądała naprawdę nieciekawie. Za Orońskiem w Chronowie dopadł mnie mocny deszcz, dlatego nie zastanawiając się wiele zatrzymałem się na jednym z przystanków. To była dobra decyzja, bo najpierw padało, potem prawie przestało, a potem była istna ulewa. Po 40 minutach przestało padać i mogłem dalej ruszyć. Powietrze po deszczu było bardzo orzeźwiające. Nic tylko łapać pełną piersią. Troszkę chłodnawo było, ale i tak prawie idealna majówkowa pogoda. Dalej przez Wolanów, Mniszek, Konary, Golędzin, Zakrzew, Gustawów do Radomia.

 

Duża pętla

Niedziela, 2 maja 2010Przejechane 72.21km w terenie 2.50km

Czas 02:54h średnia 24.90km/h

Temperatura 18.0°C

 

Standardowa trasa do Domaniowa. Wracałem przez Przytyk i Suków. Droga za Przytykiem nadal była rozkopana. Odbiłem jeszcze w tą i z powrotem na lotnisko w Piastowie.

 

Na Kamień Michniowski - nieudane

Sobota, 1 maja 2010Przejechane 87.21km w terenie 17.00km

Czas 04:09h średnia 21.01km/h

Temperatura 16.0°C

 

Rano mając nadzieje, że nie sprawdzą się prognozy pogody pojechałem pociągiem do Skarżyska-Kamiennej, aby zaliczyć północne krańce Gór Świętokrzyskich. Planując trasę inspirowałem się mapką z ubiegłorocznego maratonu ŚLR w Suchedniowie. Potem miała być jeszcze Iłża i festiwal rycerski.
Szybko podjechałem na dworzec, zapakowałem się do przedziału na końcu dla podróżnych z dużym bagażem i widzę, że będę miał towarzystwo. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazał się nim mój były wykładowca ze studiów. Właśnie rozpoczynał swoją majówkę 2010. Przy okazji zagadałem tak doświadczonego bikera o biwakowanie podczas wielodniowych wypadów.
Niestety już jadąc pociągiem zaczęło padać. Co prawda jak wysiadałem w Skarżysku przestało i myślałem, że taka pochmurna pogoda utrzyma się przez resztę dnia. Nadal było ciepło.
Zielonym szlakiem do Żarnowskiej Góry jechało się całkiem dobrze. Co prawda w paru miejscach było sporo błota, ale bardziej denerwujące były zwalone drzewa na ścieżkę. To chyba sprawka leśniczego i jego walka z quad'owcami i innymi moto. Tylko lepszy kawałek to jazdy, a znów trzeba przenosić rower. Wybijało to z rytmu.

W okolicy leśniczówki Kaczka nie mogłem znaleźć w terenie ścieżki i trochę pobładziłem po podmokłej łące. Najgorsze było jednak to, że coraz intensywniej padało. Jadąc czarną rowerówką zaczęła się ulewa, nie było sensu jechać. Zatrzymałem się suchym przystanku i czekałem na poprawę pogody. Po godzinie się przejaśniło, ale na horyzoncie były następne chmury. Było jasne, że nie zrobię zaplanowanej trasy.
Pierwszy pomysł, żeby nie zmarnować dnia to jechać na wariata czerwoną rowerówką na Wykus, potem powrót przez Wąchock. Zrezygnowałem z tego wariantu. Drugi wrócić z podkulonym ogonem asfaltem do Skarżyska na pociąg. Też zrezygnowałem. Trzeci - ambitnie wycofać się asfaltówką do Wąchocka i do Radomia. Ten wariant miał taki plus, że zawsze po drodze trafi się przystanek, na którym można się zatrzymać w razie mocnych opadów. Tak też zrobiłem. Oczywiście musiałem kilka razy się schronić po drodze gdy nie mogłem już jechać na tym deszczu. Miało to jednak także swoje minusy, ponieważ przemoczony szybko zaczynałem marznąć.
Gdy dojeżdżałem już do Radomia jak na złość rozpogodziło się i nawet słońce wyszło.