Z deszczu po... kapcia
Cele na ten dzień były ambitne. Miałem wjechać na Altanę, zaliczyć pierwszą setkę w tym roku. Osprzęt naszykowany, zapasy na drogę zabrane, dojechałem do pierwszych świateł i... zaczęła się ulewa. Nie był to opad przelotny, więc przymusowy powrót do domu. Z setki wyszło półtora kilometra, szał.
Poczekałem z jakieś półtora godziny, aż przestało podać i trochę obeschło. Dobra nie ma szans na setkę do zmroku, ale dałoby radę zrobić dużą pętlę przez Domaniów. Minąłem pierwsze światła, drugie, jadę Maratońską i przy stacji paliw coś mi dziwnie tył zaczęło wozić. Spojrzałem - kapeć. Nosz k., jak pech to pech. Choć z dwojga złego niech to się dzieje na przejażdżkach niż w bardziej nieodpowiednich chwilach. Zaparkowałem przy okolicznym słupie i zmieniam tą nieszczęsną dętkę. Jak to się będzie powtarzać to chyba pójdę w system bezdętkowy. Zaszło mi z tą wymianą i tym samym przeszła ochota na większe eskapady. Zredukowałem plan do dobrej 60-tki po wioskach.
Z śmiałych założeń ostatecznie wyszło nic szczególnego, ale i tak czasami bywa.
Kategoria Na popołudnie, Asfalt Komentarze 0