Grudniowa puszcza
Generalnie nie planowałem odwiedzać puszczy, ale tak dobrze mi się jechało plus świetne warunki pogodowe na rower jak na grudzień, więc pomyślałem "Co mi szkodzi zobaczę jak jest w lesie". No dobra, tak na prawdę to nie uśmiechało mi się wracać pod wiatr, dlatego wymyśliłem sobie, że lasem będzie łatwiej. Co prawda miałem pewne obawy co do odlodzenia głównych duktów i... się nie zawiodłem. Lodowisko to mało powiedziane na to zastałem. Istna szklanka, a ja na wyłysiałych kendach sbe. Chociaż z drugiej strony nie miało to większego znaczenia, bo tylko kolcowane opony dawałyby radę w takich warunkach. Mus, nie mus doturlałem się do parkingu przy skrzyżowaniu leśnych dróg.
Dobrze, że miejscami dawało się chwilę odsapnąć od tego ciągłego skupienia gdzie i jak najeżdża przednie koło.
Dalej znów lód i rower z lekkiego i zwinnego pojazdu zaczął być wielkim jumbo jetem, gdzie każdy manewr należy przemyśleć a trajektorię jazdy przewidywać na dobrych kilka chwil do przodu. Trzeba przyznać, że fajny trening techniki można przeprowadzić w takich okolicznościach.
Po odbiciu na singiel przez Wielka Górę lód zniknął, bo nie miał go kto ujeździć i zdążył już samoistnie zniknąć. Potem jeszcze przez kładkę na Pacynce i do domu.
A najlepsze w tym wszystkim były dzisiaj spojrzenia spotkanych piechurów przy kładce. Coś jakby w stylu: "Boże, lód wszędzie, człowiek ledwo idzie a ten na rowerze. Wariat, po prostu wariat".
Kategoria Na popołudnie Komentarze 0