Mazovia Ciechanów

Niedziela, 9 września 2012Przejechane 88.92km w terenie 65.00km

Czas 03:53h średnia 22.90km/h

Temperatura 22.0°C

 

Dojazd + rozgrzewka: 13.26 km
Wyścig: 70.29 km
Powrót: 5.37 km

Kolejny maraton, na który nie planowałem się wybierać, a jednak się wybrałem. Po ostatnich występach w trudniejszym terenie zapragnąłem przerywnika pod postacią mazowieckiej gonitwy. Ciechanów idealnie się nadawał: płasko, piaskowo - typowo mazowiecki krajobraz no i oczywiście łatwo można było dostać się pociągiem.
Rano dojazd odbył się w komfortowych warunkach. Nowoczesny skład był prawie pusty, ogrzewany, wyciszony tak, że niemal dało się chwilkę zdrzemnąć. W Ciechanowie zaś z pociągu wysypała się cała gromadka rowerzystów w tym część ekipy, która jechała pociągiem do Skarżyska. Nikt dokładnie nie wiedział gdzie znajdowało się miasteczko i start, ale jadąc trochę na czuja, trochę z zapamiętanej mapy bez problemów dotarliśmy na miejsce.
Od razu podjechałem sprawdzić chipa i końcowe kilometry. Okazało się, że koniec będzie po wyboistej trawie tuż przy murach zamku. Dodatkowo trasa miała dwa ostre zakręty na ostatnich metrach, ale dla mnie takie końcówki są najlepsze. Jest bezpieczniej i pomimo mniejszych prędkości sam finisz jest bardziej widowiskowy niż na długim, prostym asfalcie. Reszta to przejazd przez nieciekawy teren podmiejski z może metrowy nasypem z piachu. Poza tym trochę szutrówki, asfaltu, ścieżki obok cmentarza, czyli wszystko co typowe na mazowieckim wyścigu. Takiego urozmaicenia chciałem, coś takiego było zapowiadane i na miejscu się nie zawiodłem. Jeszcze trochę się przyszykowałem do wyścigu, zrobiłem małą rozgrzewkę na asfalcie i ustawiłem się w sektorze. Dzisiaj bardziej z przodu niż z tyłu.

Po starcie był zakręt w prawa, potem w lewo i wjazd na szeroką szosę. Wszyscy wrzucili na blat i pełen ogień. Jazda w peletonie to nie jest moja mocna strona, ale w tej chwili inaczej się nie dało. Szczególnie podnosiło mi się ciśnienie przy zakrętach. Dopiero po dojechaniu do szutrówki sytuacja się uspokoiła, ale nadal była to jazda na pełnych obrotach. Na piaszczystej górce tradycyjnie w takiej sytuacji utworzył się korek, ale udało mi się go w miarę sprawnie ominąć zyskując kilka miejsc. Nareszcie jechało się pojedynczo, ale nadal koło w koło. Tempo narzucane przez fitowców i megowców było aż za mocne. Nie chciałem na drugiej pętli zaliczyć zgona, ale nie chciałem także odpuszczać. Wiadomo, że przy takim szybkim wyścigu jazda w dobrej grupie to podstawa sukcesu, dlatego starałem się utrzymywać za lepszymi i gdy tylko grupa się rwała doskakiwać do uciekinierów.
Trasa jak na tak płaską okolicę była całkiem ciekawa. Została chyba wykorzystana każda możliwa górka, bo parę lekkich podjaździków było. Nie to jednak stanowiło o atrakcyjności tej trasy. Na Mazowszu nawet o pagórki trudno, więc w tym temacie nie ma co narzekać, ale jak są długie proste po horyzont po szerokich drogach to moim zdaniem jest to odbieranie przyjemności jazdy na rowerze górskim. Grupa z Ciechanowa chyba także podzielała takie stanowisko, bo przygotowana trasa była kręta ze zminimalizowana ilością odcinków gdzie można było zasnąć. Ciągłe zakręty wymuszające dohamowywania i przyśpieszenia to jest to czego należy wymagać od maratonów po nizinach. Tak było w Ciechanowie i w tym względzie moje oczekiwania zostały zaspokojone.
Na rozjeździe mega/giga większość zawodników wybierała krótszy dystans, ale tym razem na drugiej pętli nie świeciło pustkami. Krótsze giga zachęciło więcej osób niż zazwyczaj do zmierzenia się z królewskim dystansem i uformowała się spora grupka. Dobrze mi się z nią jechało i na pewno bez niej wykręciłby gorszy wynik. Ostatecznie grupa się rozsypała wraz z kolejnymi kilometrami co jest rzeczą naturalną. Ktoś odskoczył na tyle, że nie było już szans go gonić, ktoś inny odpadł, ale mi udało się utrzymać z dwoma innymi zawodnikami. Dawali mocne zmiany i w rezultacie na piaskowym odcinku sporo mi uciekli, ale nie na tyle żebym stracił swojego zajączka. Na asfalcie udało mi się do nich dospawać i w takim już składzie dotarliśmy na finisz. Nie zaatakowałem na ostatnich metrach, bo większość trasy się wiozłem, więc satysfakcję z końcówki powinien mieć ktoś inny. Wpadłem na metę jako ostatni, ale i tak miałem radochę z całkiem niezłego tempa całego wyścigu.

W miasteczku standardowo najpierw lekkie obmycie się, makaron, myjka rowerowa, chwila odpoczynku i powrót na dworzec. Tutaj już czekało kilkanaście osób, aby załadować się z rowerem do pociągu. Pociąg przyjechał, ale jak to w niedzielne popołudnie dobrze już wypełniony a po naszym wejściu definitywnie nabity na maksa. To było jeszcze nic, bo na kolejnych stacjach następni pasażerowie się dosiadali. W siedmiu z rowerami musieliśmy zmieścić się w małym przejściu. Inne przejścia były w podobnym stopniu okupywane przez rowerzystów. Do tego inni pasażerowie. I tak był wstawiony menel, który musiał wypowiedzieć się w każdym temacie, pan, któremu nie pasowały rowery w pociągu, harcerki, matki z dziećmi, panie z wielkimi bagażami, tylko mi psa i kota brakowało, ale nic to, bo ekipa była w doskonałym humorze. Było wesoło :D

Wynik:
M2: 11/21
Open: 50/108

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa abard
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]