Ostatni sprawdzian przed serią maratonów

Sobota, 18 czerwca 2011Przejechane 139.24km w terenie 50.00km

Czas 07:07h średnia 19.57km/h

Temperatura 25.0°C

 

Najbliższe weekendy, jeśli wszystko ułoży się zgodnie z moim planem, będę miał zajęte przez maratony, które odbędą się w mniejszej lub dalszej okolicy. Z racji tego nie będzie czasu na swobodne całodzienne włóczenie się w soboty. Korzystając z ostatniej okazji pojechałem pociągiem do Skarżyska, aby zaliczyć trasę na Kamień Michniowski, Starachowice, Wąchock i Iłżę. Ten wypad miał także odpowiedzieć mi na co mogę liczyć podczas startów w wspomnianych wcześniej maratonach.
Po wyładowaniu się z pociągu na dworcu w Skarżysku udałem się od razu prosto na Rejów. Dalej piaszczysta drogą, potem ścieżką dojechałem do metalowej kładki by szutrówka dojechać do stacji kolejowej przed Suchedniowem. Zatrzymałem się w cieniu, zdjąłem krótkie szorty, które zakładam, żeby w pociągu nie wzbudzać wielkiego zainteresowania, niemal odlewam się środkiem przeciw robactwu, łykam banana i ruszam zielonym szlakiem na Wykus. Początek szlaku nie jest wygodny dla roweru. Zawsze jest na nim dużo kolein, czasami mija się błotne kałuże, ale dzięki temu można ćwiczyć technikę jazdy. Przy jednej z takich przeszkód nie zauważyłem koleiny ukrytej w trawie i zaliczam klasyczny lot przez kierownicę. Ogólnie nic mi się nie stało bo prędkość była minimalna, chociaż nabiłem sobie siniaka na nodze, który teraz prezentuje się w pięknych odcieniach żółtego i fioletowego.
Po tym lekko wyrypiastym początku dojechałem do miejscowości Mostki. Stąd dalej szlakiem, który nie jest już rozjeżdżony. Wjeżdżając na niego troszkę się pogubiłem, ponieważ wokół zalewu chyba jest robiona ścieżka pieszo-rowerowa i tym samym droga była rozkopana. Jednak szybko znajduję właściwy wjazd do lasu. Tutaj jadąc zauważyłem, że wzdłuż szlaku wiszą niebieskie taśmy. Czyżby już wstępne znakowanie na ślr? W każdym razie po drodze znów wkurzyłem się na leśników. Zrobili ścinkę i oczywiście wszystkie gałęzie powrzucane na ścieżkę. O rozjechaniu drogi nie wspomnę. Nigdy tam nie było piachu, ale teraz już jest. Na tą chwilę dla mnie największymi szkodnikami w lesie są sami leśnicy. Z takimi myślami dotarłem do leśniczówki Kaczka.

Próbuję dojechać terenem do czarnego szlaku rowerowego. Na mapach jest niby ścieżka, ale w rzeczywistości część nie nadaje się do jazdy. Nie piszę, że jest nie przejezdna, bo jednak przejechałem, ale tylko dlatego, że ktoś niedawno musiał tędy także się przebijać. Wygnieciona trawa to był mój jedyny drogowskaz. Dotarłem w końcu do rowerówki, znów można było normalnie jechać. W między czasie zniknęły niebieskie taśmy.

Kieruję się na Burzący Stok. W większości ten fragment to szeroka szutrówka, więc bez większych emocji. Natomiast ostatnie kilkaset metrów po zjechaniu z drogi jest co najmniej dobre. Co prawda są tam szeroko wyjeżdżone wertepy, ale w tym wszystkim najlepszy jest singielek, który wije się z jednej strony na drugą, blisko drzew, między drzewami. Chyba najbardziej sympatyczny odcinek jaki przejechałem tego dnia. Niestety krótki, bo już pojawiło się żródło.

Od tego momentu zaczyna się podjazd na Kamień Michniowski. Pierwszy kilometr znów wertepiasty, ale do przejechania. Nie to co ostatnio, gdy było błoto po kostki. Dalej ciemny las i taka oto droga. Całkiem fajna.

Po wjechaniu prawie na szczyt zaliczyłem kilka krótkich zjazdów by dotrzeć pod kapliczkę św. Barbary. Widok dzisiaj trochę gorszy bo pochmurno. Zawijam więc na Orzechówkę. Kawałek podjazdu, potem zjazd i zaczął się asfalt. Niby łatwiej, ale podjazd nadal kopie tyłem. Przez wjechaniem na słynne brukowane drogi w Sieradowickim Parku Krajobrazowym, zrobiłem sobie przerwę na banana. Po uzupełnieniu sił ruszyłem. Na razie byłem jeszcze nie zjechany, więc kocie łby nie była takie straszne.

Po dojechaniu do Bronkowic zaczęła się cała sekcja szybkich zjazdów i niestety nie tak szybkich podjazdów. Przynajmniej w moim wykonaniu. Jednak taki trud opaca się, bo krajobraz przedni. Na koniec podjazd do miejscowości Radkowice-Kolonia. Sporo sił tam dzisiaj zużyłem. Tak dużo, że jadąc do skrzyżowania w Radkowicach chyba pierwszy raz w tym sezonie mnie ktoś wyprzedził - szosowiec, więc niech jedzie swoje. Na skrzyżowaniu skręciłem na czerwoną rowerówkę i pojechałem w stronę Starachowic. W okolicach zalewu Lubianka odbiłem na Ostre Górki. Na początek nawierzchnia do wyboru: piach albo bruk. Dziś wybrałem piach, ale potem gdy zaczyna się podjazd zostaje tylko jedyna słuszna opcja, czyli tylko bruk. I to jaki. Zero możliwości złapaniu rytmu, aż chciałem zatrzymać się, rzucić rower w krzaki i dalej pójść pieszo. Trochę lepiej było przy podjeździe do Rataj. Wjechałem na asfalt i 'Och, co za błogosławieństwo'. Na dodatek wiatr w plecy, więc przez Wąchock przelatuję prawie na luzie.
Kolejna już przerwa na banana i zastanawiam się czy prosto do Radomia czy na wzgórze zamkowe do Iłży. Jak się powiedziało AAA to trzeba i BBB czyli do Iłży. Zaczął padać lekko deszcz co zasiało w mnie wątpliwości czy to dobry wybór, ale nie zawracam. Cały czas równa szutrówka, a po przecięciu szosy asfalt. Szkoda, bo jeszcze w tamtym roku była szutrówka. W miejscowości Lipie skręcam na północ i zaczyna padać. I to konkretnie. Zanim dojechałem do Małyszyna Starego Plecak już dobre nasiąkł wodą. Zakładam pokrowiec, chociaż jakby powoli przestawało lać. O tej chwili trasa cały czas asfaltem. Szutrowe odcinki zniknęły od tamtego roku.
W Iłży jakby sucho, chyba mało tutaj padało. Obowiązkowo wjazd na wzgórze zamkowe. Jakoś nie wydało mi się dzisiaj ono ciężkie do podjechania.

Zjazd z powrotem do miast, kilka minut odpoczynku i zacząłem już powrót do Radomia. Trasa standardowa, czyli przez Pakosław, Wierzbicę, Rudę Wielką, Kowalę. Po wcześniejszych tego dnia odcinkach prawie zrobiło się nudziarsko. Bez większych emocji, za to coraz bardziej z językiem na brodzie.
Mapka:

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zejez
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]