Legia Maraton Klwów + dojazd + powrót

Niedziela, 18 lipca 2010Przejechane 136.99km w terenie 50.00km

Czas 05:50h średnia 23.48km/h

Temperatura 32.0°C

 

Dojazd z Radomia + rozgrzewka: 47,41 km
Wyścig: 51.61 km
Powrót do Radomia: 37,97 km

O maratonie w Klwowie dowiedziałem się jakieś dwa miesiące temu. Początkowo nie planowałem się na niego wybierać, ale plotki w sieci głosiły o dobrej organizacji w porównaniu od mazovii. W Szydłowcu trasa była naprawdę ok, ale tym co było po przekroczeniu mety trochę się rozczarowałem. Wiadomo, na maraton nie jedzie się po to, aby najeść się ciasta i makaronu, ale 70 złotych , które zapłaciłem w dniu start to dużo za przejazd oznakowaną trasa i pomiar czasu.
Do Klwowa z Radomia dojechałem rower. W niedzielny poranek ruch na trasie był niewielki, pobocze w miarę równe, więc mogłem bezstresowo jechać. Niestety całą drogę było pod wiatr co potem niestety przełożyło się na wynik. W kluczowych momentach brakowało trochę prądu. Przyjąłem wersję, że to przez dojazd, a nie przez braki w przygotowaniu i tego będę się trzymał :P Ale o tym później.
W biurze zawodów zapisy odbywały się bardzo sprawnie. Obawiałem się kolejek, ponieważ każdy uczestnik musi się zgłosić przed startem. Nie ważne czy startuje regularnie czy dopiero pierwszy raz. Co prawda nie było dużo startujących, więc może dlatego zapisy przebiegały bez czekania. W każdym razie obsługa w biurze w pełni profesjonalna. Dostałem nawet rachunek na startowe. Za 60 złotych w dniu startu dostałem jeszcze całkiem porządne skarpety. Każdy dostawał rozmiar jaki potrzebował, a nie że takie mamy. Mogę jedynie przyczepić się do chipa. Ta kartka papieru z drucikiem przyklejonym taśmą wyglądała tandetnie. Na dodatek mój raz pikał, raz nie. Nie było za to problemów brakiem zipów i agrafek, żeby przyczepić numer na kierownicę i na plecy.
Po ustawieniu się na starcie potwierdziły się opinie, które znalazłem na sieci, że w legii startują raczej konkretni ludzi, którzy nie kupili rower miesiąc temu. Widać było, że ogólny poziom sportowy jest wyższy niż podczas mazovii. Także później podczas wyścigu uczestnicy trzymali odpowiedni poziom kultury. Nie było kurwienia na innych z czym podczas moich dwóch epizodów na wspomnianej już wcześniej mazovii nie raz się spotkałem.
Po wystartowaniu z niemal samego końca przekonałem się, że dzisiaj nie będzie łatwo. Początkowo bruk, a potem głęboki piach to nawierzchnie, za którymi nie przepadam. Wszyscy jechali równo i wyprzedzania nie było wiele. Niestety na którejś z kolei piaskownicy zawodnik przede mną się prawie zatrzymał, ja przyhamowałem i zatrzymałem się na środku tej łachy piachu. Nie mogłem ruszyć, trzeba było wyprowadzić na twarde. Jakiś kawałek dalej przestrzeliłem zakręt. Trzeba było zawrócić, a to wybija z rytmu i kolejni zawodnicy uciekają. Po 10km wiedziałem, że z tym tempem będzie dzisiaj dla mnie rzeźnia.

Autor: Anka Witkowska

Na pierwszej rundzie jeszcze się trzymałem swojej grupki i nawet w pewnym momencie udało mi się odskoczyć, ale piachy przed miejscowością Kolonia Ulów mnie spacyfikowały. Do bramki kontrolnej dojeżdżam już jako ostatni ze stratę kilkudziesięciu metrów od zawodnika przede mną. Na długiej prostej do bufetu powoli tracę go z zasięgu wzroku. Musiałem zwolnić, bo już się ugotowałem. Nie miałem sil na pogoń. Dobrze, że przed startem kupiłem żel, bo mnie przed dojechaniem do drugiego bufetu podratował. Na bufecie wziąłem banana i jakby siły wróciły. Niestety większość drugiej rundy po lesie jechałem sam. Zastanawiałem się czy jestem ostatni, ale pocieszała mnie myśl, że nie dostałem jeszcze dubla, więc nie jest tragicznie. Potem znów ten piach w lesie. Na nim doszło mnie dwóch zawodników i z nimi jechałem, aż do jakiegoś 5 kilometra przed metą. Zrobiło się szeroko i równo, więc warunki dla mnie stały się bardziej sprzyjające. Na prostej do bufetu pod wiatr próbuję się nawet im urwać, ale mocno trzymali się koła.
Ostatnie 5 kilometrów to było odliczanie do mety. Nawet nie próbowałem gonić. Z tyłu miałem pusto i chciałem już tylko nie dać się wyprzedzić. Udało się to, ale bez entuzjazmu wjechałem na metę. Wiem, że gdyby nie zmagania z wiatrem podczas dojazdu mogłoby być lepiej.
Bufet i obsługa na mecie nie rozczarowała: arbuz, pomarańcze, napój dla mnie dziwny w smaku. Posiłek w uczciwej porcji makaron lub ryż do wyboru, sos z mięsem. Dekoracje i tombola prowadzona przez Tomasza Jarońskiego nie zanudzała uczestników. Generalnie fajna, kameralna atmosfera jak na tego typu imprezę.
Po 16, gdy skończyły się atrakcje przewidziane przez organizatorów, zacząłem wracać do Radomia tą samą trasą co rano. Tym razem już z wiatrem w plecy.

Wynik:
M2: 12/16
Open: 36/70

 
 
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iesci
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]