Objazd Szydłowca i nie tylko
Wstałem jak na sobotnie warunki bardzo wcześnie, a mianowicie o 6.20. Plan na ten dzień to odjechać większość trasy maratonu w Szydłowcu, przejechać niebieskim szlakiem przez rezerwat Skałki Piekiełko i wrócić na rowerze z Szydłowca. Wstając za oknem pogoda nie nastrajała optymistycznie, ale prognozy były jednoznaczne: miało się wypogodzić w ciągu dnia. Nie przejmując się lekką mżawką zabrałem się za zamianę opon na crossmarki. Normalnie bez problemu ściągam kapcie palcami. Teraz nie szło tego zrobić. Chyba jeszcze nie do końca się obudziłem. Po kilku minutach męczenia się z nimi sięgnąłem po łyżki i poszło. Jeszcze przesmarowałem łańcuch, amora i sprzęt gotowy do wojaży.
Pojechałem na dworzec, wyszedłem na peron i za bardzo nie było gdzie rower wsadzić do pociągu. Tego dnia odbywał się rajd bractwa rowerowego oraz IPNu i pociąg do Szydłowca był cały zabity rowerami.
Na stacji w Szydłowcu całe towarzystwo łącznie ze mną wysypało się z pociągu. Uczestnicy zajęli się swoimi sprawami organizacyjnymi, a ja na uboczu zdjąłem bardziej cywilne ciuchy i ruszyłem w stronę miasta. Już na drodze ze stacji czułem, że to będzie udany dzień po względem rowerowym.
Na rynku zrobiłem postój na zdjęcie i zacząłem objazd przyszłotygodniowej trasy mazovii. Etap ten będzie jednym z etapów pierwszy raz w tym roku wprowadzonej specjalnej klasyfikacji szumnie nazwanej klasyfikacją górską. Czy ona będzie górska czy nie to już innym pozostawiam do oceny. Mi sam pomysł specjalnej klasyfikacji się podoba.
Rynek w Szydłowcu
Już na samym początku miałem problemy z odnalezieniem właściwej trasy. Szybko zgubiłem czerwony szlak pieszy i zamiast nim jechać przejechałem się drogą, którą będzie się wracać do Szydłowca. Teraz ten odcinek był ubity, ale do niedzieli może być to jeden kilometr po piachu. Wróciłem się i w końcu znalazłem szlak. Jest to bardzo przyjemny fragment trasy. Chociaż jest wąsko i po starcie może być ciasno to podobała mi się ta trawiasta ścieżka. Miejscami były zdradliwe kałuże w koleinach. Niby wydawały się płytkie to potrafiły mnie zaskoczyć. Z daleka wyglądały na max 5 cm głębokości dlatego przy pierwszej zdziwiłem się jak koło zanurzyło się po piasty. Lepiej trzymać się tutaj środka, przez co wyprzedzanie stanie się mocno utrudnione. Dodatkowo zaskoczyła mnie czystość wody w kałużach. Niemal przezroczysta, aż nie żal było buty zamoczyć, a nawet sprawiało to przyjemność.
Dalej cały czas czerwonym szlakiem znanym też jako Szlak Partyzantów Hubala. Jechało się ekstra, bez nudy, ciągle jakieś rowki, strumienie po bokach, kałuże wszystko przykryte wysoką trawą lub mchem. Ten ostatni też potrafił zaskoczyć. Wjeżdżam, i koło zapada się do połowy w wodę. Po chwili odpoczynku na asfalcie, znów wróciłem na szlak i nim jechałem w kierunku cmentarza partyzanckiego.
Od cmentarza jechałem szlakiem żółtym. Było już wyraźnie sucho i pod górkę. Na krótkim odcinku około jednego kilometra z trzy, cztery razy przebiegają przez ścieżkę sarny. Dzicz normalnie :)
Jadąc za taśmami dotarłem do miejscowości Łazy i dalej asfaltem do podjazdu na Altanę. Jakoś ten podjazd nie zapadł mi specjalnie w pamięć. Ot droga przez las trochę pod górę. Podjazd od strony północnej jest krótszy, ale przynajmniej go widać i można go poczuć pod nogą. Za to zjazd tędy podnosi adrenalinkę. Prawie 50kmh na liczniku, drzewa i zakręty robi swoje.
Za podjazdem w miejscowości Hucisko zrobiłem sobie przerwę na popas. W miejscowości Leszczyny nie mogłem znaleźć ścieżki do wsi Borki. Jest tam droga, która się zgadza z mapką, ale ona jest nieprzejezdna. Krzaki po bokach tak się rozrosły, że trzeba by się czołgać. Pewnie inaczej tutaj będzie poprowadzona trasa. Wróciłem się i przez Majdanki asfaltem dojechałem do Borek.
Potem początkowo niebieskim szlakiem, asfaltową ścieżką przez las :o pojechałem do szosy i kawałek dalej do parkingu przy rezerwacie Skałki Piekiełko. Tutaj zaczyna się niebieski szlak i prowadzi on przez skałki.
Skałki Piekiełko pod Niekłaniem
Dalej wiódł przez podmokłe tereny. Było dużo prowadzenia roweru przez wodę. Na szczęście nie było to błoto tylko czysta woda po łydki. W taki sposób wróciłem na asfaltową ścieżkę i nią cofam się do zakrętu gdzie skręca trasa maratonu na "rowerostradę".
Po minięciu wsi Antoniów myślałem, że główne atrakcje mam już za sobą, ale ten zjazd strumieniem mnie rozbił. Z mapy wynika, że powinna być poważna ścieżka. W rzeczywistości jest potoczek. No po prostu miodzio :)
Było ekstra do momentu jak woda zrobiła się po kolana z mułem po kostki na dnie :/ Nie skończyłem tego odcinka, bo nie bawiło mnie pokonywanie kilkuset metrów z rowerem na plecach z takich warunkach. skręciłem wcześniej i pobłądziłem po Skłobskiej Górze. W końcu znalazłem się z rezerwacie Podlesie. Zjechałem do Chlewisk i postanowiłem, że to już koniec przygód na dzisiaj. Na liczniku było już prawie 80km w większości w terenie, ja byłem zmęczony, ubłocony i cały pocięty przez komary.
Wróciłem asfaltem do Radomia. Już w Radomiu przy podjeżdżaniu pod górkę zerwał mi się łańcuch. Dobrze, że tutaj a nie w lesie. Miałem na zapasie spinkę, więc po chwili serwisu mogłem spokojnie dojechać do domu.
Więcej zdjęć z trasy maratonu można znaleźć tutaj.
Mapa (nie uwzględnia błądzenia i szukania szlaków)
Kategoria Cały dzień, Terenowo Komentarze 0